Kawiarnia im. Envera Hodży

Wczoraj wybrałem się ze znajomymi do Tirany na jednodniową wycieczkę. Było trochę rzeczy, których się spodziewaliśmy – kontrasty w poziomie życia, bunkry jednoosobowe przy każdym skrzyżowaniu jako pozostałość po czasach obłędnego reżimu Envera Hodży etc. Ale Tirana zaskoczyła mnie dwoma rzeczami – po pierwsze, zdewastowanym muzeum swojego dawnego przywódcy oraz wyglądem dawnej dzielnicy rządowej.Co do tego pierwszego – dziwi mnie, że władze Tirany nie dbają o odbudowę zniszczonego muzeum Hodży, bo to mogłaby być jedna z największych atrakcji tego miasta. Słusznie bowiem burzy się pomniki hańby i obcej domnacji, ale warto upamiętniać – wlaśnie w formie muzeów – straszne i okrutne czasy. Albańczycy mieli zatem rację, burząc pomniki Hodży, tak jak inne narody Europy komunistycznej niszczyły pomniki Stalina, Dzierżyńskiego czy Hitlera, ale nie mają racji, nie budując muzeów upamiętniających tamte straszne czasy. To hańba, że w Polsce znajdują się wciąż pomniki Świerczewskiego czy Gierka, a niektóre nasze ulice noszą nazwy PKWN, 30-lecia PRL lub Roli-Żymierskiego. I hańbą jest też to, że tak mało jest muzeów upamiętniających okres realnego socjalizmu w naszym kraju. To tak jakby w Niemczech wciąż można było spacerować po Goebbelsstrasse, ale nie było muzeum w Buchenwaldzie.Ale jeszcze ciekawszy okazał się dla mnie spacer po dzielnicy o nazwie Blok – to dawna dzielnica rządowo-mieszkalna, zamknięta w czaach komunistycznych dla normalnych obywateli. Na mniej więcej jednym kilometrze kwadratowym mieściły się urzędy centralne, ale także bloki mieszkalne elity politycznej Albanii. Były tu specjalne sklepy i restauracje dostępne tylko dla mieszkańców tej dzielnicy. W Polsce nie było aż takiego apartheidu i dlatego nie możemy sobie wyobrazić, z jaką radością Albańczycy odwiedzali po upadku komunizmu to miejsce.Ale siedząc w kawiarni otwartej w dawnej rezydencji Envera Hodży, uświadomiłem sobie, jak wiele osób tam przebywających to ludzie, którzy nigdy nie opuścili tej dzielnicy! Oprócz bowiem turystów z Zachodu i bananowej tirańskiej młodzieży, było tam mnóstwo “biznesmenów”, którzy wyglądali jak z albumów Lombroso albo jak z fotografii plenum Komunistycznej Partii Albanii. I to moje wrażenie potwierdzane jest przez badania – gros elity finansowej w krajach, w których nie przeprowadzono dekomunizacji i lustracji stanowią byli funkjonariusze partii lub policji politycznej. Mieli ułatwiony start, dostęp do pieniedzy i informacji, układy oraz sieć powiązań. Dlatego na to, co miało miejsce w Europie postkomunistycznej, lepiej niźli słowa “alternacja” elit używać słowa “kooptacja”. To jedna z przyczyn, dla których SLD w Polsce jest tak popularny w świecie biznesu, choć jest przecież partią lewicową. Siedząc w tirańskiej kawiarni, zrozumiałem, że niektórzy – pomimo zmieniających się okoliczności przyrody – nigdy z tego typu kawiarni nie wychodzili, zawsze siedzieli przy tym samym stoliku. Miał rację di Lampedusa, wkładając w usta bohatera swego “Lamparta” słowa, że “wszystko musiało się zmienić, by wszystko pozostało po staremu”.