O pożytkach poprzedniego życia

W zeszłym tygodniu, w jednym z programów publicystycznych, byłem skonfrontowany z pewnym drugorzędnym posłem PO. Nie wymienię jego nazwiska, by nie robić mu przykrości, ale też niepotrzebnej reklamy. O tym, że to właśnie ów dżentelmen ma być moim partnerem dowiedziałem się dopiero w studio i przez szacunek dla widzów zostałem, choć z tego typu politykami nie powinienem się potykać.

 Zaczęło się zabawnie, bo ów poseł zarzucił mi, że mam „rezonans poznawczy”, mając zapewne na myśli „dysonans poznawczy”J Potem było jeszcze ciekawiej, bo kiedy go poprawiłem oraz sprostowałem jeszcze jedną wypowiedzianą przez niego głupotę, zaczął ów jegomość…poprawiać mnie! Doszedł nawet do takiej oto refleksji, że widać razu, żem nie polonista, a jeno politolog. Jakież było zdziwienie owego Einsteina, kiedy wyjaśniłem mu, że jestem i jednym i drugim, bo oprócz doktoratu z politologii, mam także w kieszeni dyplom ukończenia Studium Nauczycielskiego na kierunku…polonistyka (praca dyplomowa o surrealizmie w prozie Bohumila Hrabala)! Niezrażony tym dzielny poseł jął raczyć mnie jeszcze innymi złośliwościami, zupełnie zostawiając na boku merytoryczny charakter naszej debaty i całkowicie zapominając się w prawieniu mi impertynencji.

 I wówczas naszła mnie taka oto konstatacja: każda partia ma takich orków – straszne to to, agresywne, głupie i łatwe do uśmiercenia, ale od czasu do czasu wypuszcza się takie stwory na swych politycznych przeciwników, by ich obryzgały jadem, śliną i krwią. I przypomniałem sobie, jak ostrzegano mnie przed wejściem w politykę, jak mówiono o brutalności języka, napastliwości, o pozamerytorycznym charakterze rytualnych walk w studiach telewizyjnych i radiowych. Mieli rację dobrzy ludzie, kiedy mi o tym mówili – bo, zaprawdę, po zetknięciu z tym nażelowanym monstrum zatęskniłem za debatami i potyczkami z Jadwigą Staniszkis, Pawłem Śpiewakiem, Henrykiem Domańskim, Andrzejem Rychardem, Barbarą Fedyszak-Radziejowską, Jarosławem Flisem, Erykiem Misiewiczem czy Wojciechem Jabłońskim. Zawyłem z żalu nawet za pojedynkami z Radosławem Markowskim, Kazimierzem Kikiem czy Wawrzyńcem Konarskim, z którymi się zwyczajowo spierałem od początku programu do jego końca. Bo to jednak wszystko były fechtunki, pełne subtelnych pchnięć i wystudiowanych cięć, a nie walenie sztachetą po ryju i kop w krocze, jak to pod wiejską dyskoteką bywa o 4 nad ranem. Wiem, wiem, sam tego chciałem, więc się nie skarżę, jeno wyję w kamerę: gdzież jesteście, Jadwigo, Pawle, Barbaro i Eryku! ? Przyjdźcież do mnie, Jarosławie i Andrzeju, Henryku i Wojciechu! A i wy mnie nocą nawiedźcie – Radosławie, Kazimierzu i ty, Wawrzyńcu! Tęsknię za Wami!!!!!!

Każda partia ma takich orków – straszne to to, agresywne, głupie i łatwe do uśmiercenia, ale od czasu do czasu wypuszcza się takie stwory na swych politycznych przeciwników, by ich obryzgały jadem, śliną i krwią.