Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Facebook – i dalej niż nieskończoność (1)
Wysłane przez 3rdOf9 w 06-11-2016 [16:45]
Sprawa usuwania kont narodowców i patriotów na Facebooku weszła w interesującą fazę: z jednej strony środowiska narodowe wykazały się właściwą sobie energią i zdołały akcję tę zatrzymać, z drugiej jednak w Internecie – w tym na niniejszej blogosferze – pojawiły się głosy o zbyt małym zainteresowaniu całą tą sprawa, zarówno ze strony rządu, jak i ogółu środowisk patriotycznych.
Przy okazji podnoszona jest kwestia znaczącej roli, jaką Facebook odgrywa w kształtowaniu postaw i światopoglądu ludzi młodych.
Uważam, że uwagi te zawierają sporo racji: projekty tworzenia jakichś „własnych prawicowych mediów społecznościowych”, konkurencyjnych w stosunku do facebooka to – przynajmniej na obecnym etapie – nieziszczalne mrzonki.
Natomiast brak zainteresowania, bojkotowanie, czy umniejszanie znaczenia tego medium może skutkować obudzeniem się z ręką w nocniku, już przy okazji następnych wyborów. Pamiętajmy, że dobrą zmianę zawdzięczamy w dużej mierze temu, że – nawiązując do wypowiedzi redaktora naczelnego gazety wyborczej – to „gówniarze sami sobie wzięli”, czego Michnik dać im nie chciał.
W zalążku debaty publicznej na temat Facebooka i jego cenzorskich ciągotek, który to zalążek uważne oko może – z użyciem lupy, ale jednak – zaobserwować w mediach – np. w Telewizji Republika, czy TVP Info – przewija się dość często motyw prywatności Facebooka. Podnoszony jest argument, że skoro Facebook jest prywatny, to nie można żądać od jego właścicieli, by w kreowaniu rozmaitych obowiązujących na tym portalu polityk kierowali się czymkolwiek innym niż swoje własne widzimisię.
Do tej właśnie ważnej kwestii chciałbym się w niniejszym artykule odnieść. Uważam bowiem, że choć takie stawianie sprawy jest w naszej kapitalistycznej rzeczywistości całkiem naturalne, to jednak po głębszym zastanowieniu sprawa ta okazuje się wcale nie tak prosta, jak się na pierwszy rzut oka wydaje.
Zacznijmy od tego, że pomimo istnienia dość silnie ugruntowanego pojęcia własności intelektualnej, istnieje pewna immanentna różnica pomiędzy tą właśnie własnością oraz własnością materialną.
Niestety: światowe ustawodawstwo idzie tutaj w kierunku traktowania obu tych pojęć tak samo, albo bardzo podobnie, co jest podyktowane głównie chęcią ochrony praw twórców (potężnych twórców, dodajmy) a nieco wbrew rzeczywistości.
Informacja bowiem, inaczej niż materia, potrafi się samoistnie rozmnażać: wykradzenie komuś informacji nie musi powodować – i bardzo często nie powoduje – jej automatycznego braku u dotychczasowego właściciela, jak to ma miejsce w przypadku przedmiotów materialnych, jak np. telewizor, czy samochód.
Realną stratą z tytułu kradzieży własności intelektualnej ponoszoną przez właściciela jest zazwyczaj co najwyżej brak zysku. Stąd też wcale nie jest oczywiste, czy własność intelektualną oraz materialną w ogóle powinno się traktować tak samo.
Narastający problem trolli patentowych dobitnie ukazuje, że nie są to wyłącznie akademickie rozważania i myślę, że opisana powyżej sprawa będzie jeszcze powracać.
W niniejszym artykule przytaczam ją jednak tylko po to, by wykazać, że obowiązujące rozwiązania legislacyjne sprawy własności intelektualnej są niedoskonałe i cały czas ewoluują, nie zaś po to, by sugerować, że własność prywatna w ogóle może podlegać zawieszeniu, ograniczeniu, czy też zanegowaniu.
Każda bowiem próba ingerencji w prawo własności prywatnej a już zwłaszcza taka, która zmierza w kierunku jego umniejszania, w sposób całkowicie zrozumiały może – a nawet powinna – kojarzyć się źle, jako kolejna „głowa Lenina znad pianina”. Własność prywatna musi podlegać ochronie i stanowi – obok prawa do wolności – jeden z głównych fundamentów naszej zachodnioeuropejskiej cywilizacji.
Gdyby zatem zniesienie cenzury na Facebooku wymagało uderzenia w ten fundament, to niezależnie od moich patriotycznych poglądów stanąłbym w tej sprawie po stronie Zuckerberga: użytkownicy mogą co najwyżej prosić go o pewne decyzje, czy zachowania, ale nie mają żadnych podstaw aby je wymuszać, ponieważ Facebook stanowi prywatną własność swojego właściciela, który może ze swoją własnością robić to, co mu się podoba.
Postarajmy się jednak – wbrew przytoczonemu powyżej uproszczeniu – objąć sytuację Facebooka z całą jej złożonością.
Pogłębiona refleksja może nas bowiem zaprowadzić do wniosku, że w celu przeciwstawienia się stronniczości decyzji podejmowanych przez administrację Facebooka – ale też innych tego typu portali – wcale nie musimy uciekać się do śmierdzących socjalistyczną zgnilizną prób negowania prawa do własności prywatnej, czy też ograniczania go w jakikolwiek sposób…
Wręcz przeciwnie: należy powołać się na to prawo.
W celu zilustrowania koncepcji, posłużę się przykładem horroru, który w czasach dzisiejszych raczej rzadko (jeśli w ogóle) się zdarza, a który nosi nazwę „wspólny samochód”.
Dajmy na to, że dwie osoby – na przykład mój sąsiad oraz ja – wspólnie użytkują jeden czterokołowy wehikuł… Wizja sama w sobie straszna, nieprawdaż?.. Niezależnie jednak od wszystkich okropności, sprawa własności takiego samochodu zdaje się być jasna: skoro samochód jest zarejestrowany na mnie, to kiedy trzeba rozstrzygnąć spór o pierwszeństwo w użytkowaniu (np. wyjazd na wczasy), wtedy samochód ten należy do mnie. Jednakże gdy na horyzoncie zdarzeń pojawi się kosztowna naprawa, wtedy – co równie oczywiste – jest to własność wspólna.
Tego typu sytuacja niesie jednak ze sobą pewne ryzyko: Sąsiad mianowicie może w końcu stracić cierpliwość i w pewnym momencie udać się do sądu, gdzie przedstawi paragony i faktury ze sfinansowanych przez siebie napraw oraz zakupów części zamiennych, jak również powoła świadków na to, że długie godziny spędzał w kanale usmarowany po łokcie, miast igrać wesoło z dziecięciem w parku.
Wyrok w takim przypadku nie jest wcale jednoznacznie przesądzony… Sąd – jeśli bierzemy pod uwagę demokratyczne i kapitalistyczne stosunki – nie odbierze mi oczywiście zarejestrowanego na mnie samochodu, może jednak uznać, że skoro sąsiad wniósł do ogólnej wartości wehikułu swój niezaprzeczalny, możliwy do udokumentowania wkład, to coś mu się z tego tytułu należy: na przykład procent od zysku w przypadku ewentualnej sprzedaży. Nie stanie się to wbrew koncepcji własności prywatnej, ale właśnie w oparciu o to pojęcie: sąsiad wniósł do wspólnego przedsięwzięcia własną wartość w postaci należących do niego (kupionych przez niego) części oraz włożonej przezeń pracy.
Powyższe dywagacje wystarczą chyba za dostateczne wyjaśnienie tudzież uzasadnienie faktu rzadkości występowania zjawiska współwłasności samochodu, jednakowoż dla pana Zuckerberhga niosą one raczej smutną informację…
Otóż: z Facebookiem jest w zasadzie dokładnie tak samo, jak z opisanym powyżej samochodem. Z tą jedną, wszelako, różnicą, że o ile w pierwszym przypadku sąsiad był tylko jeden, to w przypadku Facebooka takich „współuczestniczących właścicieli” są miliony.
Powód takiego ujęcia sprawy jest bardzo prosty: Facebook jest tym, czym jest, właśnie dlatego – i ze względu na to – że ludzie umieszczają na nim swoje zdjęcia, profile, filmy i artykuły…
Innymi słowy: wnoszą swój wkład w tworzenie Facebooka.
W razie wątpliwości zastanówmy się: gdybyśmy w jednej chwili wykasowali wszystkie konta i usunęli wszystkie treści, które nie są dziełem pana Zuckerberga ani zatrudnianych przez niego pracowników obsługi, to czy nadal Facebook byłby tak dobrym biznesem?
Jasne jest przy tym, że użytkownicy nie są właścicielami – ani nawet współwłaścicielami – w sensie formalnym, niemniej jednak fakt, że to oni – a nie pan Zuckerberg – tworzą Facebooka i wspólnie wypracowują jego popularność (będącą źródłem dochodów właściciela), może stanowić ważny argument w ewentualnym sporze, wymagającym odpowiedzi na pytanie, czy w tym wypadku właściciel serwisu może zrobić ze swoją własnością „wszystko, co mu się podoba”, czy też powinien się jednak liczyć z ludźmi, którzy obdarzyli zaufaniem jego oraz zainicjowane przez niego przedsięwzięcie.
Dla takiego postawienia sprawy istnieje przynajmniej jeden bardzo poważny precedens, który od dawna stanowi standard w kapitalistycznych krajach: zakład pracy. Fakt, że teoretycznie każda fabryka – czy inne przedsiębiorstwo – stanowić może własność prywatną, którą właściciel władny jest kupić, sprzedać, czy też podjąć inne ważne, dotyczące jej decyzje, nie oznacza, że może z tą własnością robić wszystko, tylko dlatego, że jest to jego własność.
Ograniczenia w dysponowaniu własnością wynikają w tym przypadku z faktu, że zakład pracy to również jego pracownicy, którzy – jako ludzie – muszą być traktowani podmiotowo a nie przedmiotowo. Niezależnie od obowiązujących w poszczególnych krajach różnic w legislacyjnych szczegółach, społeczeństwa tworzące tak zwaną Zachodnioeuropejską Cywilizację nie mają wątpliwości co do tego, że prawa pracowników wymagają ochrony i nie każde działanie właściciela zakładu pracy można uzasadnić prawem własności.
Prawo to nie może bowiem dotyczyć przedmiotowo osoby ludzkiej. W naszej cywilizacji dawno zgodziliśmy się, że nikt nie może legalnie posiadać niewolników.
W przypadku stosunku pracy rzecz dawno doczekała się wielu szczegółowych rozwiązań prawnych. Szybki postęp informatyzacji sprawił natomiast, że w sprawach związanych z Internetem - na przykład w dziedzinie serwisów społecznościowych - prawo na razie nie nadążą za szybko ewoluującą rzeczywistością.
Ochrona prywatnych interesów właścicieli internetowych portali nie stanowi jednak wystarczającego uzasadnienia dla braku postępu w tej dziedzinie: użytkownicy mogą – a być może nawet powinni – walczyć o swoje prawa tak, jak niegdyś walczyli o nie pracownicy.
Jak zatem widać sprawa nie jest tak prosta, jak ją przedstawiają lewicowi aktywiści, którym akurat ostatnie działania administracji Facebooka konweniują, jako zgodne z ich politycznymi poglądami.
ciąg dalszy nastąpi...
Komentarze
06-11-2016 [18:23] - Marek1taki | Link: Przecież nie musimy korzystać
Przecież nie musimy korzystać z Facebooka. Właśnie tydzień temu przestałem, nie wiem czy na miesiąc czy na zawsze. Jawne muszą być tylko zasady, że Facebook kogoś nie lubi z powodów politycznych, a innych wręcz przeciwnie, wbrew moim upodobaniom. Poza tym niech wywala kogo chce.
Problemem są sądy gdy wyrokują w imię poprawności politycznej, bo tak prawników wyuczono na kursach. Dawniej przynajmniej nie krygowano się z tym marksizmem.
06-11-2016 [20:01] - Ptr | Link: Chciałbym , aby w Polsce
Chciałbym , aby w Polsce myślano w poważnych kategoriach.
Przed dobą internetu dyskurs społeczny odbywał się w klubach, w prasie, w telewizji. Media społecznościowe to propozycja przeniesienia tego dyskursu do internetu w sensie technicznym. I to byłoby w porządku. Natomiast znacząca ingerencja w treść tego przekazu , to już absurd i nietakt. To tak jakby technik od mikrofonów na sali sejmowej decydował kto może się wypowiadać. Programy społecznościowe do dyskursu społecznego maja się tak właśnie, jak technik od mikrofonów do debaty sejmowej.
Ale w rzeczywistości działa właśnie ten absurdalny scenariusz. Silne stronnictwa w tym przykładowym sejmie mają układ z technikiem , a niektóre nie są dopuszczane do głosu. Technik mógł mieć osobiste ambicje przemawiania jak poseł, ale pewnie mu wytłumaczono, że skuteczniej jak będzie działał pilnujac mikrofonów. Zresztą uzgadnia z najważniejszymi posłami , co ma robić. Nie każdemu opłaca się konfliktować z technikiem od mikrofonów. Oczywiście to wszystko to tylko przenośnia.
06-11-2016 [22:47] - Mind Service | Link: Sprawa jest niezwykle prosta
Sprawa jest niezwykle prosta i nie ma sensu odwoływać się do zawiłych argumentacji wynikających z prawa własności. Każda działalność publiczna, społeczna, handlowa, użytkowa, czy jeszcze jakaś prowadzona przez prywatnych właścicieli nie może naruszać obowiązujących norm i prawa, w tym stosować dyskryminacji. Prawo własności nie jest ważniejsze od praw obywatela czy konsumenta. Prywatny bank nie może jednych klientów obsługiwać a innych nie. Bank muzułmański, który jak wiemy nie pobiera odsetek nie może odmówić założenia konta chrześcijaninowi, dlatego że ten nie wyznaje ich religii. Właściciel sklepu nie może ogłosić, że czarnych nie będzie obsługiwał, a prywatna firma, która wybudowała autostradę nie może zakazać wjazdu np. pojazdów produkcji niemieckiej za karę za rozpętanie II-ej Wojny Światowej. A więc argumenty niektórych, że Facebook to prywatna firma i może robić co chce jest nieprawdą, Przede wszystkim musi respektować polskie prawo, skoro działa na terenie Polski. A w Polsce cenzura i tzw. polityczna poprawność jest nielegalna. W regulaminie mogą sobie napisać co chcą i dowolnie go zmieniać co parę dni, byle odbywało się to w granicach polskiego prawa. Usuwanie profili za znak Falangi jest naruszaniem polskiego prawa, gdyż ten znak jest w Polsce legalny. To, że lewakom może się on kojarzyć z faszyzmem to wyłącznie ich problem, i nie odpowiada prawdzie.
08-11-2016 [20:00] - 3rdOf9 | Link: No właśnie sprawa wcale taka
No właśnie sprawa wcale taka prosta nie jest. Jak najbardziej prywatny bank może jednych klientów obsługiwać a innych nie. Może różnicować klientów i jednym kredytu udzielić a drugim nie. Według własnych, nie państwowych kryteriów.
A tak swoją drogą, to na podstawie jakich przepisów prawa polityczna poprawność jest nielegalna?
07-11-2016 [10:27] - smieciu | Link: A dla mnie Pana wywód jest
A dla mnie Pana wywód jest tylko kolejnym argumentem do obalenia kultu własności oraz prawa! Jedno i drugie jest według mnie fundamentem obecnego syfu z trollami patentowymi na czele.
O czasu do czasu wspominam zresztą o tym.
Dzięki naciskowi na własność ludzie znaleźli się w błędnym kole. Pragną by własność była jak jakaś świętość a z drugiej strony nie chcą by przesłaniała inne wartości. Tylko że tak się nie da bo bez przerwy będziemy mieć problemy podobne do Pana przykładu z samochodem czy obecne z Facebookiem. Powstaje bardzo misterna i skomplikowana potrzeba rozstrzygania podziałów własnościowych, przydzielania jakichś części praw do własności. Co z kolei wymusza rozbudowywanie aparatu sądowniczego. Który nie dość że ma naturalną tendencję do korumpowania się, dbania o własne interesy (własność) to i tak będzie jedynie produkować rzesze niezadowolonych ludzi. Bo jeśli np. 4 gości rości sobie prawa do 40% użytkowania a sąd zadecyduje po 25% to każdy z nich będzie niezadowolony. Nie mówiąc o tych wszystkich niuansach dotyczących wkładu własnego.
Ostatecznie i tak dochodzimy do obecnego miejsca gdzie własność jest raczej iluzoryczna i zależna od prawa silniejszego. Czy przykładowo Polska jest własnością Polaków? Kto ma prawo do jej zarządzania? Czy zwykły Polak może liczyć na równość wobec prawa? Albo czemu państwo może wywłaszczyć kogoś z ziemi pod autostradę? Bardzo szybko okazuje się że własność jest bardzo względna. Podmioty silniejsze zawłaszczają szybko więcej.
Co jest przecież naturalnym prawem własności! Chodzi przecież o to żeby mieć więcej! Zawłaszczanie dóbr zwyczajnie wynika z faktu że własność uczyniono kluczową wartością organizacji społeczeństwa.
No i na koniec warto sobie uświadomić że mimo różnych teoretycznych rozważań nikt we w miarę współczesnej historii nie poważył się na rozbicie tych fundamentów. Nie byli to przecież komuniści, którzy pod pozorem dobra wspólnego po prostu zawłaszczyli (siłą) owe dobra wspomagając się przy tym aktywnie aparatem sądowniczym.
Komunizm czy Kapitalizm są pustosłowiem oznaczającym tą samą prymitywną ideę gromadzenia coraz większej własności.
08-11-2016 [19:56] - 3rdOf9 | Link: Własność nie jest świętością
Własność nie jest świętością a w samej Ewangelii znajduje się stwierdzenie, że można albo służyć Bogu, albo mamonie. Jednakże własność jest prawem uznawanym i potwierdzonym przez Boga (vide -> 10-e przykazanie).
Co do zrównywania komunizmu z kapitalizmem, zwłaszcza po doświadczeniach Związku Sowieckiego, to hmm...
Rozumiem, że można mieć swój własny genialny, odmienny pomysł na organizację ludzkości tudzież jej uszczęśliwienie. Ale nie rozumiem, jak można nie dostrzegać tak kolosalnych i widocznych gołym okiem różnic.