Wakacje Kowalskiego

Kowalski jedzie na wakacje z synem. Na więcej dzieci go nie stać. Żona nie jedzie, bo nie ma aż tyle urlopu. Chce pojechać jeszcze z małym do rodziców.
 
Kowalski nie ma samochodu. Może to i dobrze, bo benzyny po 7 zł mógłby nie udźwignąć. Lemingom nie mieści się to w głowie. Roboty bez bryki służbowej nie biorą. Kowalski jedzie nad polskie morze, konkretnie do Chałup pociągiem. Ma do wyboru IC (bezpośrednio z klimatyzacją) lub TLK (z przesiadką w Gdyni bez klimatyzacji). Pierwsza opcja jest dwa razy droższa od drugiej. Kowalski jedzie TLK. Prosił o bilety koło siebie. Pani kasjerka chyba nie zrozumiała albo się pomyliła. Całe szczęście są w tym kraju jeszcze normalni ludzie, którzy rozumieją, że rodzic i dziecko chcieliby siedzieć koło siebie. Kowalski ma pecha, bo podróżuje w upalny dzień (sorry, taki mamy klimat). Poci się, jest mu słabo w stojącym ciepłym powietrzu, ale zaoszczędził ponad dwie stówy. Przydadzą się na lody i rurki z kremem.
 
Po przyjeździe, Kowalski udaje się na kemping nad zatoką. Na kwaterę prywatną go nie stać. Niestety, szczyt sezonu, namiotów nie przyjmują. Polecają mniejsze, przydomowe kempingi. Cena niewiele niższa, za to standard dużo gorszy. Do kabiny prysznicowej ledwo się mieści. Nie ma niczego, co przypominałoby świetlicę lub kuchnię. Kowalski musi stołować się w knajpach. Za samo śniadanie płaci 2 x 20 zł i jest skazany na codzienne spożywanie jajecznicy. Kowalski i jego syn są budzeni kilka razy w nocy. Młodzież wraca z balang plażowych i dosyć głośno kładzie się spać (sorry, taką mamy młodzież).
 
Na koniec, nie sposób nie wspomnieć o pogodzie. Kowalski trafił na dwa dni słoneczne (sorry, taki mamy klimat). Po powrocie dumał, analizował, kalkulował i doszedł do wniosku, że w przyszłym roku leci na last minute do Egiptu. Po 25 latach wolności nie przychodzi mu do głowy inna myśl niż „ch…, dupa i kamieni kupa”.