Więc lato. Ciepło. Dla mnie lato, to był zawsze 1 czerwca. Wiem, że to niezgodnie. Chyba nieprawidłowo. W - tu gryzę się w język - mam prawidłowość. Jakoś tak właśnie 1 czerwca - to lato. Wczasy z rodzicami, potem kolonie, potem obozy, potem wyjazdy we dwoje, potem z dziećmi... czas leci.
Więc ostatnio nie koszą u nas traw. Porosły one wysoko. Kołyszą się, dumne takie jakieś. Zrobiły się prawie mojego wzrostu, rzecz jasna nie wszystkie. W ogóle te trawy, jak teraz dopiero się im przyglądam, to całkiem jak zboża. Te różnorodne kształty kłosów. Jedne jak żyto czy pszenica. Inne jak proso, jęczmień, owies. Naprawdę, naprawdę te różnice. Tyle, że przynajmniej teraz, kompletnie zielone. W ogóle, Polska, zawsze kojarzy mi się z najpiękniejszą zielenią na świecie. Nigdzie nie jest ona taka soczysta, intensywna, wielobarwna. Miejscami łodygi są aż chłodne od zielonego pigmentu, gdzie indziej, świecą żółtozielonym światłem słońca, które przez nie przeziera. Tylko patrzeć. Ale... po co właściwie, patrzeć?
I to już trzeci dzień jak widzę ważki. Pojawiają się jak ciepło. Pierwsza jaką spotkałem, taka motylowata, niebieska bardzo. Macha tymi swoimi sporymi skrzydłami, porusza się niezdarnie. Potem więcej tych niebieskich, w odcieniach od turkusu aż po granatową czerń. Na ścieżce spotkałem zaskrońca. Licho wie skąd się wziął, tak wcześnie. Wypełzł i wił się. Nie lubię węży. Nie wiem czy chciał mnie kąsnąć, ale chyba nie. Padłby jakby próbował mnie zjeść, a głupi chyba nie jest, jak przetrwał zimę.
Ważki żyją tylko jedno lato. Rodzą się w ciepłym słońcu. Potem tam urzędują, najczęściej tam, gdzie woda jakaś. Pracowicie polują, bo to drapieżniki. Nie wiem tylko po co im te trochę szalone kolory. Bo wszystko musi być po coś - tak sobie mówię. Kwiaty mają kolory, żeby przyciągać owady. Żeby się zapylić, rozwijać. Ale ważki? Bo co im te barwy? Dla zabawy?
Więc w październiku kończą swoje życie. Nawet ich kolorystyka robi się lekko przyblakła. One same bardziej wątłe, już nie takie groźne i pewne siebie. Przełom października i listopada to ich koniec. Ale nie do końca. Bo składają jakieś jajka. Potem w wodzie wykluwają się larwy i tam gdzieś żyją, by następnego lata dać początek nowym, ważkom.
Jeszcze sarnę widziałem dzisiaj. Cudo wybiegło na ścieżkę w lesie. Popatrzyło na mnie. Już się rozochociłem, że teraz to się zaprzyjaźnimy, że mi opowie co i jak tam u niej. Że może się umówimy na następne spotkanie, ale lipa. Durne te sarny. Zrobiła hop, hop... i tyle jej było. A może nie durne tylko mądre? Bo ludzie.... może poznała ludzi? A może czasem lepiej ich nie poznawać, bo to nie zawsze fajna jest nauka?
Więc zaczyna się kolejna fala na tafli życia i czasu. Lato się nazywa. Rzeczy, owady, powstają, potem giną z następnymi falami. W środku tego my, ja. Odrzucam narzucające się pytanie - jaki jest sens tego wszystkiego? Tego całego falowania życia i natury. Jaki jest sens bycia tu nas, mnie? Po cholerę przyglądam się tym jerzykom? Dla zabawy? Czy nie ma ważniejszych spraw? Bardziej palących?
W dupie mam palące sprawy - pojawia się we mnie myśl, którą natychmiast kwestionuję ze względu na niedopuszczalność wulgaryzmów. Trzeba przecież... - zaczynam sobie tłumaczyć, ale nie kończę. Za dużo razy słyszałem, co trzeba przecież. Mam to w nosie. Co z pewnością stawia mnie. Twarzą w twarz z latem. I tak sobie na koniec myślę, że jakoś jest lepiej bez wszystkich, z tym ich "trzeba". Wszystko jest. Każdy z nas też jest. Bo powinien być. Tu i teraz. Jakieś zadanie musi być w tym byciu. Nie do zgadywania i nazywania, nie do narzucania i formułowania, ale po prostu do bycia. Całkiem nieopisywalnego. Przez to osieroconego w wariackim świecie starającym się zwariować wszystkich dookoła. No ale... teraz już czas do obowiązków. I jeszcze parę zdjęć:



Blog ogólny: LINK
Cześć
Fajny gość jesteś. Mało już jest takich, co obserwują świat dookoła. I widzą życie. I cieszą się. Przełom maja i czerwca zawsze był i jest piękny. Idę sobie wzdłuż sąsiednich ogrodów. Unikalne przeżycie. A to bez w pełnym rozkwicie atakuje mój nos, a to tęcza kwitnących wiosennych rabatek.
U ciebie szaleją jerzyki (mam trudności z odróżnieniem od jaskółek). A ja mam bliski kontakt z parą synogarlic, mieszkających w gąszczu pobliskiej kwitnącej wisterii. Mogę po prostu stać bez ruchu i tylko patrzeć, słuchać i wąchać. Czy to w otwartym oknie, na tarasie, albo na środku rozkwitłej łąki. Pokazują się już łubiny, a krzewy żarnowca już w pełnej krasie.
Moje róże jeszcze nie kwitną, ale są już pełne pąków.
Czy to nie raj? Tu i teraz? Jeżeli tylko chce się to zauważać.
Serdeczności
Masz ciekawie. Który stan?
Słuchaj, ten Osprey to ten pionowowzlot V-22 Boeinga, czy przepiękny rybołów (czyli żyjesz nie za daleko od oceanu), którego sam podziwiałem. Oczywiście polującego na morzu.
U was też wiosna, czy już lato?
Ps. Mój ulubiony stan to Maine. I to nie tylko ze względu na klony jesienią ;-)
Acadia National Park i Bar Harbor z górą Cadillac MT. Zrób wycieczkę życia wilku morski i pora zwiedzać ląd. Zapraszam do USA każdy stan inne państwo.
Pozdrawiam.