Palikot i Kwach budują wieżę ludziom Komora-mafii specjalnej

Nie wiem, czy tylko ja tak mam, czy rzeczywiście w polskiej polityce raz po raz kreuje się wrażenie, że nic wielkiego się nie dzieje. Wiem, wiem, oburzą się wszyscy ci, którzy pilnie śledzą dyskusje wokół paktu fiskalnego, zmian w rządzie, kryzysu, związków partnerskich, relacji Polski i innych podmiotów państwowych Europy. Powiedzą: to mało? No, nie. Powiem więcej, nawet sporo. Tylko mnie jakoś to nie bardzo porusza. Istnieje we mnie jakieś, nawet dla mnie samej trudne do zrozumienia, przekonanie, że to wszystko jest co prawda składową jakiegoś planu realizowanego przez obóz rządzący i jemu tylko znanego, ale my sami mamy znikomy wpływ na jego realizację. Istnieje oczywiście też wewnętrzny sprzeciw wobec tego planu, jakkolwiek mało znanego a intuicyjnie tylko wyczuwalnego jako katastrofalny dla Polski. Istnie sprzeciw wobec przejawów jego realizacji. Żeby jednak skutecznie się czemuś sprzeciwić trzeba to najpierw poznać, choćby pobieżnie. Niestety, możemy liczyć jedynie na intuicję.  Skuteczność naszego sprzeciwu polegałaby na celowaniu w środek tarczy, nazywaniu rzeczy po imieniu, nazywaniu po imieniu tego konkretnego celu, który ma być osiągnięty. Ja jednak mam wrażenie, że ten cel jest poza zasięgiem naszego wzroku. To, co możemy zobaczyć, to negatywne przejawy działalności rządzących i negatywne skutki, ale skutki pobocznych zjawisk. To "docelowe" jest ukryte. Pojawia się czasem taka myśl, zupełnie nie głupia, ale tak bardzo ośmieszona w swej treści przez środki przekazu, poprawność polityczną, że zawstydza i stoi w gardle nie do wyartykułowania.

Wiele razy wspominałam o słupach, o potrzebie poznania sprawcy i kierownika(-ów), tego, co powoduje, dąży do określonych celów. Dziś dochodzą do tego i same cele. Czy my właściwie wiemy cokolwiek? Czy wiemy z czym walczymy, przeciw czemu się sprzeciwiamy? Skoro nie potrafimy tego nazwać po imieniu, a jedynie przez analogie, domysły i poszlaki możemy dowodzić, że to złe, krzywdzące, nieuczciwe, niekorzystne, haniebne... Właściwie oburzamy się, grzmimy, ale stajemy się w tym łatwym łupem prześmiewców. Dzieje się tak dlatego, że sprawa dotyczy kolejnej rzeczy, o której również kiedyś już wspominałam, co niektórzy pewnie potraktowali z przymrużeniem oka, jak i dziś znów zapewne to uczynią. Chodzi o wartości. Tak ulotne, nieuchwytne, że w świecie królowania empirii i weryfikalności dowodów (naukowych, inne się nie liczą), namacalności i macalności, przestają się liczyć i są jedynie środkiem użyteczności oratorów wszelkiej maści. A jednak to właśnie wartości są tym, co kreuje naszą rzeczywistość, co jest najbardziej zagrożone, co najbardziej powinniśmy chronić i czy bierzemy to pod uwagę czy nie - czego bronimy. I tylko poprzez nie możemy zwyciężyć. W nich nasza siła. I w nich nasza słabość.

Nie chodzi jedynie o to, że nikt nie jest doskonały i każdy zaliczył już nie jeden upadek, błąd, grzech. Chodzi też i o to, że nie sposób dyskutować o wartościach z kimś, dla kogo te wartości nie istnieją, kto je odrzuca i  w ich miejsce wstawia jakiś alternatywny, sobie wygodny system innych rzeczy, które nazywa wartościami, a które są w rzeczywistości antywartościami. Dzięki temu, że poprawność polityczna zamknęła sferę wiary i moralności a więc i wartości, w swoistym więzieniu prywatności, stały się one tabu. I nie jest to tabu w tradycyjnym rozumieniu. Właściwie wszystko zostało stopniowo, niezauważalnie dla społeczeństwa, bo w sposób rozciągnięty pokoleniowo  w czasie, przemeblowane. Każda próba demaskowania tego procesu kończy się ośmieszaniem, wykluczeniem z dyskusji i pozostawia (sztucznie wykreowane) wrażenie życia fałszywymi teoriami spiskowymi dziejów.

Tymczasem świat schodzi na psy.

Społeczeństwo oparte na uczciwości, sprawiedliwości, prawdzie i tradycji, jest społeczeństwem silnym, pełnym poczucia własnej godności i wspólnoty. Ono potrafi dokonać wielkich rzeczy i nie jedną zawieruchę (gospodarczą i polityczną czy obyczajową) przejść. Nie będę komentować stanu naszego społeczeństwa i jego możliwości. Zarówno bowiem zwolennicy jak i przeciwnicy obozu rządzącego zgodzą się co do tego, że Polska jest krajem podzielonym, w którym istnieje wiele wspólnot, ale niewiele z nich tworzy jakąś większą formację. Polska jest słaba gospodarczo, politycznie, obyczajowo… Wewnętrznie i zewnętrznie. Oczywiście każdy poda inne powody, ale nie o nie mi tu idzie. Najgorsze jest to, że choć mówi się różnorakich naszych polskich problemach, nic nie mówi się o tym jednym: jesteśmy słabi na wszystkie możliwe sposoby i z dnia na dzień stajemy się słabsi. A obóz rządzący nic nie jest w stanie nam zaoferować, nawet jeśli wzywa do jakiejś jedności. Ta jedność jest jedynie mobilizacją pod jego banderą, formowaniem  szyków bojowych, werbowaniem ochotników i najemników, których żołdem będzie bliżej nieokreślona realizacja osobistych interesów lub zwykła satysfakcja z uczestnictwa. Nic poza tym.

Od tego stanu rzeczy właśnie odwraca się uwagę wszystkich: i zwolenników PO (i reszty przystawek) i jej przeciwników (głównie PiS). Nie pozwalają postawić zasadniczych pytań (już nie wspominam o możliwości ich postawienia przez  propagandystów medialnych, to jakaś wirtualna mrzonka) a jeśli komuś się to uda, to zagłuszają je na wszelkie możliwe sposoby. A tu nie chodzi o to, by udzielić na te pytania odpowiedzi. Chodzi o to, by zadać pytanie i udzielić …czasu na odpowiedź. I chodzi o to, by odpowiedź była indywidualna dla każdego odbiorcy – niech każdy odpowie sobie sam.  O, nie. Oni nigdy na to nie pozwolą.
Moja odpowiedź na pytania o stojących za słupami, trzymających latawce informacji, cele i strategie, zamyka się w przypomnieniu odwiecznej walki dobra ze złem.  I proszę, czy nie brzmi wirtualnie, nierzeczywiście, wręcz śmiesznie…? Czy to nie jest najbardziej prymitywna analiza i synteza realiów jaką można dziś przedstawić? Czysty ciemnogród. Zaścianek ideowy.  Zacofanie światopoglądowe. Totalne religijne dno, znaczy ciemne mroki średniowiecza.

Tymczasem to nie renesans, w którym rozkwitła sztuka i nieśmiało ruszyły empiryczne; to nie oświecenie, gdzie wraz z postępem technicznym nastąpił totalny chaos i regres filozoficzny a właśnie mroczne, niby zacofane średniowiecze było czasem porządku i harmonii. I nie chodzi to o moralność, bo pod tym względem można czasem nazwać je czasem szczytu hipokryzji. Każdy bowiem czas jest czasem dobrym dla zła. Czasy różnią się pod tym względem jedynie na dobre i lepsze. Nie ma złych czasów dla zła. Średniowiecze nie fragmentowało wiedzy na tysiące dziedzin wiedzy. Straciły one w przyszłości związki, przestały mówić jednym językiem, zaczęły rządzić się każda osobno swoimi prawami. Mamy tu przed oczyma swoistą wieżę Babel, przy której pracowali pyszni konstruktorzy wierzący w swoje wielkość i możliwości istniejące w nich samych i dla nich samych, całkowicie oderwane od Stwórcy. Mocno wierzę w to, że Bóg stworzył świat na trwałych i dość prostych zasadach, których wcale przed człowiekiem nie ukrył, ale których człowiek ku swojemu pożytkowi nie może odkryć lub rozwikłać jedynie ze względu na ów chaos i brak komunikacji. I święcie wierzę w to, że polska polityka naszych czasów jest również taką wieżą Babel. 

Co to wszystko ma wspólnego z sezonem ogórkowym? Trzymając się nowomowy można rzec: wiele i nic. Prawda, że dyplomatyczne, poprawne politycznie wytłumaczenie? I wszyscy zadowoleni.

Temu, że realizacja projektu pt. „Polska”  jest odbiciem realizacji projektów budowy polskich dróg i autostrad czy modernizacji kolei, winni jesteśmy też my. Bo nawet jeśli ktoś raz wybrał bezmyślnie lub dał się oszukać, to nie zwalnia go od odpowiedzialności. To jest właśnie sprawiedliwość Boża (lub dziejowa), że wszyscy ponosimy konsekwencje. Bo nawet jeśli ktoś próbuje nam zająć czas i tygodniami tłumaczy, jak jest lepiej, nie zwalnia nas to od możliwości (śmiem twierdzić, że również obowiązku) myślenia a nawet mówienia do tych, którzy tak zajęli się słuchaniem, że zapomnieli zupełnie o tej możliwości myślenia a samym myśleniem czują się wielce utrudzeni i przestraszeni (och, to przytłaczające poczucie odpowiedzialności). My pozwoliliśmy na pomieszanie języków. My wchodzimy w skórę poliglotów, z których każdy bełkocze, co chce i niby wszyscy się rozumieją, ale nikt nie próbuje się porozumieć. Koniec końców każdy rozumie to, co chce. I robi, co chce. W końcu to jego prywatna sprawa.

W polskiej przestrzeni publicznej doszło do tego, że  mimo wielości zdarzeń szalenie istotnych, nic o nich się nie mówi a mówi się o rzeczach, które równie dobrze mogłyby zostać przemilczane. Wszystko zaś, co się mówi, mówi się nie tak, jak mówić się powinno, czyli w zgodzie z prawdą. I nie chodzi tu o kłamstwo samo  w sobie. Często nawet wskazać kłamstwo, bo wypowiedź tak dalece nosi pozory prawdy, tak bardzo jest usankcjonowana mentalnie stereotypami w świadomości społecznej, że trudno w ogóle z nią dyskutować. Dyskusja, jeśli chcielibyśmy ją przeprowadzić merytorycznie i uczciwie, musiałaby być długa i zawiła. Na jakąkolwiek dyskusję czy polemikę, potrzebna jest przede wszystkim możliwość zabrania głosu – jakaś przestrzeń, w której możliwe by było wyartykułowanie swoich racji. I nawet gdybyśmy takową znaleźli, potrzebni są też odbiorcy a kto będzie słuchał tak długich i zawiłych kwestii.

Jeśli więc ktoś dotarł do tego momentu, powiedzmy sobie, że próby przepchania kolanem ustawy o związkach partnerskich jest z jednej strony odbudowywaniem swojego wizerunku i wpływów przez premiera a w szerszej perspektywie jest próbą owego delikatnego, płynnego przejścia ku kolejnemu etapowi prania przestrzeni publicznej z brudu zwanego wartościami, wiarą, tradycją… Po co? Komu i dlaczego tak na tym zależy? A kto zarobi na liberalizacji jakichkolwiek przepisów i zasad moralnych w sferze obyczajów? Pierwsze skojarzenia kierują się ku sex przemysłowi (i pornobiznesowi) czy  producentom środków antykoncepcyjnych. Skoro jednak premier i jego zaplecze nie zajmują się (przynajmniej oficjalnie) produkcją tych rzeczy, pytanie: po co jemu to lub w jaki sposób on na tym zarobi. Bliższe przyjrzenie się kontaktom obozu władzy ze środowiskami lobbującymi takie ustawy mogłoby dać bardzo ciekawe rezultaty. Tymczasem jednak pomysł, że obóz ten kieruje się zyskami płynącymi z nielegalnego lobbingu, jest co najwyżej słabą poszlaką i to w równym stopniu, co pomówieniem. Sam temat jednak ciągnie się, aby uwiarygodnić siłę premiera w PO lub pozbyć się frakcji Gowina i mocno przyspieszyć wybory – zanim Janusz Palikot z Aleksandrem Kwaśniewskim przejmą sfrustrowany elektorat partii premiera. Dla  PO (tego PO, które jest tuskowe) bowiem lepsze w tej sytuacji jest oddanie władzy PiS, które nawiasem mówiąc możliwe, że aż tak wiele nie ugra w wyborach, niż poddanie się Palikotowi i Kwaśnieskiemu – frakcji, którą ja dziś nazywam prezydencką. W sytuacji jej sukcesu zarówno PO-Tusk jak SLD stałyby się przystawkami sejmowymi marki PJN lub SP.

Spór między premierem i prezydentem, ujawniony już jakiś czas temu za pomocą  przecieków, pozorów i plotek (więc nie do końca wiarygodny), może być rzeczywistą grą służb, które okrężną droga chcą wprowadzić starą gwardię do gry, tylko w nieco nowszych maskach. Politycy tak ambitni, władczy i mało spolegliwi jak Donald Tusk, nie są mile widziani. W tej strukturze nie ma miejsca na dyktatorów, pojedynczych szefów. Donald Tusk o tym wie i dlatego walczy, albo o władze w PO, która pozwoli mu jakoś umocnić partię (może kryzys się nad nim zlituje i coś drgnie pod koniec roku spektakularnie odnotowując sukces rządów premiera debeściaka) i liczyć się najbardziej w grze (przynajmniej jako partner nowej partii Komorowskiego, sorry: Palikota i Kwaśniewskiego). Albo… Drugi wariant to ucieczka do przodu, póki ma się taką możliwość. Ktoś powie, że to nie tak, że to z prezydentem ukartowane a konflikt z Gowinem, z którym i tak wiadomo, że zawsze będą kłopoty i już im nie po drodze z nim zupełnie, daje szansę na przemeblowanie sceny politycznej, zdjęcie z siebie odpowiedzialności za złe rządy i rozpoczęcie kolejnego etapy destrukcji państwa przez tych samych ludzi, tylko na innych już stanowiskach. Trzeba jakoś wytłumaczyć ludziom ponowne kumanie się z Poalikotem czy otwarte odejście Komorowskiego od PO ku nowej formacji.

Być może jest też ów trzeci wariant. Jeśli jednak ta partia powstanie w takim kształcie jak się słyszy: z RP i ludzi Kwaśniewskiego a bez SLD, może to oznaczać jedynie tyle, że Jest to próba zakończenia żywota politycznego w parlamencie firmy o nazwie SLD, która pomimo wszelkich zabiegów nie może ni jak odrobić strat. W tej sytuacji spora część jej członków przejdzie do nowej partii, inni odpadną lub zaczną robić kariery w spółkach skarbu państwa i itp. miejscach zupełnie niedochodowych. Część ludzi z PO również pójdzie za prezydentem. Słaby Tusk, chcąc zachować władzę i twarz przywódcy, może jedynie uciec do przodu: pozbyć się Gowina i jego „reszty” i iść do wyborów po wotum PiS, które jest mu tu na rękę. Tu jest szansa, że Komorowski otwarcie nie poprze Kwaśniewskiego i spółki a ta nie zdoła zbudować wystarczającej siły w sejmie, by mieć realny wpływ na władzę.

Nadzieja Pis-u leży w tym, że służby, których człowiekiem jest zarówno Kwaśniewski jak i Komorowski a także ich wspólny przyjaciel – Janusz Palikot, dadzą się poznać Donaldowi I Wielkiemu Tuskowi z ich niezbyt sympatycznego podejścia do sposobu zagospodarowania jego partii na scenie politycznej oraz zagospodarowania jego osoby w tej partii i na tej samej scenie. Jak na mój gust złoty chłopiec z Trójmiasta ma zbyt rozbudowany system  indywidualności, ambicji i poczucia własnej wartości, by mógł w tym środowisku się odnaleźć. Jemu marzy się większy prestiż, więcej władzy – bez względu na marzenia innych i ich prawa. Z nimi Tusk nie liczy się wcale. Tymczasem środowisko służb, znane nam jedynie z przebłysków informacji, a jednak łatwe pod tym względem do scharakteryzowania, nie znosi jednoosobowej dyktatury, która poniża innych i redukuje ich przywileje. To system powiązań i wzajemnych interesów, istniejący jednak dla interesu wspólnego: możliwości robienia tych interesów. Jakich? A jak to różnica. Jak będzie trzeba to i prasą katolicką zaczną handlować, bić medaliki i nawlekać różańce. Byle szły. Jak nie pójdą przerzuca się na sztuczne penisy, wibratory i wazelinę. Nie ważne, czy seks biznes czy dewocjonalia, byle dały dość kasy, by sprawować władze nad ludźmi – władzę, która umożliwi robienie tej kasy…

Mafia? Tak, mafia. Bo, kto trzyma łapę nad przemysłem monopolowym, zyskami z hazardu i sportu, porno-biznesu, produkcji środków antykoncepcyjnych, dopalaczy…; kto ma łapach samobójców na zmówienie, prokuratorów i sędziów na telefon… - kto? Przecież nie uczciwy polityk. 

Ta mafia do tego potrzebuje władzy, by robić kasę a kasę może robić nie tylko dzięki władzy politycznej, ale przede wszystkim, dzięki władzy nad ludźmi – mentalnej, ideologicznej. Jedynym, co może ją ograniczyć jest religia i zdrowe zasady moralne. Ci mafiosi to jednak słupy, z którymi chowa się prawdziwy wróg. To wróg każdego człowieka. Jego prezentacja jest zbyteczna dla wszystkich. Dla niektórych jednak jest tak prymitywna i zaściankowa, że śmieszna. Reszta tego nie zrozumie, bo mówi innym językiem a jak zrozumie, nie będzie miała czasu i ochoty słuchać.

Ludzi interesuje Zielona Wyspa. Obietnica szczęścia, sukcesu, pomyślności. Taki synonim Raju. Nie to nie synonim. To odwieczna potrzeba drzemiąca w każdym człowieku, ktorą wielu pomija a wielu realizuje przez substytuty a niewielu umie nazwac po imieniu. Bo dziś nie wypada mówić o raju. Raj jest prywatną posesją każdego człowieka, na którą nawet Bóg ma wstęp wzbroniony. Rządy Tuska dla wielu były nadzieją na Raj; schodami do Raju. „Schody do raju. Kain chciał tam być i Abel. Ludzie bez kraju. Bezimienni konstruktorzy wieży Babel…” również.  
Tuż za wschodnią granicą ćwiczy się i zagrzewa do boju kilkaset tysięcy żołnierzy rosyjskich i białoruskich. A wszystko tylko po to, by wybudować wieżę.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika dogard

22-02-2013 [19:19] - dogard | Link:

skupmy sie jedynie na swoich celach,programowo i merytorycznie.Inni niech gubia kroczki taneczne, dla nas one nieistotne.Nie bierzemy w nich udzialu.Tak postepuje PiS , NIE ANGAZUJAC SIE W PODCHODY INNYCH UKLADOW .Wlasna droga jest wytyczona , jasno i coraz bardziej precyzyjnie.Wystarczy zapoznac sie z projektami juz zlozonych ustaw i aktow prawnych zapowiedzianych.Nie nasza zabawa lewacko-ubecka--oni niech sie wzajemnie unicestwiaja.

Obrazek użytkownika Celarent

22-02-2013 [20:34] - Celarent | Link:

Nie apeluję o nicnierobienie i nie szerzę pesymizmu, bierności czy ucieczki. Przeciwnie: do przodu, róbmy swoje. Tylko, Dogardzie, kiedy idziesz do przodu i widzisz przed sobą zmieniający się krajobraz musisz wiedzieć: szansa to czy zagrożenie. Trzeba o tym mysleć. Myślenie nie boli, jak to komuś napisałeś. Trzeba realia zrozumieć i być przygotowanym, by ten plan, wypalił. Zatrzymać tego motłochu nie zatrzymasz dopóki mają władzę tak szeroką i tyle środków, ale i oni mają słabe punkty i chwile. Myślę, że to jedna z tych, w której oni widzą szansę dla siebie a która może stać się gwoździem do ich trumny. Premier Kaczyński ma swoich, lepszych doradców i nie będzie kierował się moim zdaniem, moje myślenie nie zatrzyma go w realizacji planu, nie zmieni tych planów, bo takiej mrówki stamtąd nie widać.  Mrówka ma jednak jakiś instynkt samozachowawczy. Nie chodzi o to, by nie tańczyła z byle kim, ale by umiała uniknąć zdeptania. Nie wyłapałeś, co w "teorii" najistotniejsze: kto jest szefem wszystkich szefów. Jest jeden, jego siła w tym, że wielu (oni wszyscy)nie wierzy, w jego istnnienie. Ja zaś nie odrywam wiary od życia.  Oglądałeś film Kolumbia? Pomyśl też o Węgrzech. Siła zwycięstwa ich narodów leży w pełnej świadomości istnienia "szefa" przeciwników. To śmieszne w świecie poprawności politycznej? "Odmawiajcie różaniec"- wołała Matka Boża wskazując źródło siły potrzebnej do zwycięstwa. Niestety wielu z nas ("naszych") ją lekceważy. Jakby bez świata duchowego istnieć można.  I tu spotyka się Dogard i Celarent: to jedno na pewno bez przeszkód moga robić i to jest kawał dobrej roboty - gorąca modlitwa. Ale wiem, moje przemyślenia bywają czasem nie do przełknięcia. Trzeba mieć do niej cierpliwość. Sama czasem z desperacji wolałabym czytać Nietzchego, choć to wyjątkowo debilny pomysł. Pozdrawiam. I proponują spotkanie: dziś, jutro, pojutrze... o 21.00 przed krzyżem...spotkajmy się na jedno małe Zdrowaś. Będzie już nas dwoje a gdzie dwaj... To już będzie nas Troje - my i nasz Szef. Ciekawe, ile zdrowasiek trzeba, by usunąć Prezesowi kamienie i klody spod nóg.

Obrazek użytkownika dogard

22-02-2013 [22:26] - dogard | Link:

to naprawde proste.pREZESOWI NIC NIE TRZEBA USUWAC SPOD NOG.ON WSZYSTKO WIDZI.Najgorsi sa jednak nadmiernie 'troskliwi' szczegolnie niby nasi i tyle.Ja mam ich w tyle,nawet nie ogladam ,czasami obsmycze, jak zbyt blisko sie znajda.Szefowie przeciwnikow interesuja mnie tylko jako ciern do usuniecia z tkanki NARODU.nIE MAM NAJMNIEJSZEGO ZAMIARU ROZTKLIWIAC SIE czy psychologizowac na ich temat.To wrogowie jak kazdy w przeszlosci i nalezy go pokonac, bez nadawania im cech niezwyklych.Wrecz przeciwnie to najzwyklejsi zdrajcy i mordercy.

Obrazek użytkownika Sternik

22-02-2013 [20:08] - Sternik | Link:

Z uwagą przeczytałem każdy akapit Pani felietonu. Zgadzam się z Pani przemyśleniami. Jednakże proszę, by w kolejnych felietonach trzymać się bliżej codziennego życia zwykłych ludzi.

Oto podam przykład. W mieście, w którym mieszkam, wiele sklepów jest obecnie w likwidacji. Na witrynach umieszczane są napisy „Wyprzedaż”, „Sklep w likwidacji”, „Do wynajęcia”. W zeszłym roku w grudniu również likwidowano sklepy, ale nie było ich tak dużo jak obecnie. Wystarczy przespacerować się ulicami miasta, by się naocznie przekonać. Nawet działający w moim sąsiedztwie bar wystawił szyld „Sprzedam”. Szkoda go, bo właścicielami baru są młodzi ludzie, którzy dwa lata temu zbudowali bar od zera i z entuzjazmem przystąpili do działalności gospodarczej (mieli współfinansowanie z UE).

Takie sytuacje, jak w moim mieście są, przypuszczam, w innych miejscach i wynikają z powodów ogólniejszych o których Pani pisze. Proszę o rozglądanie się wokół siebie i przedtawianie swoich obserwacji na tle wydarzeń ogólnych w Polsce. To powinno zaowocować dużym przekonaniem do Pani poglądów.

Serdecznie pozdrawiam
życzliwy czytelnik Pani felietonów

Obrazek użytkownika Celarent

22-02-2013 [20:45] - Celarent | Link:

codzienność mojego miasteczka. Możliwe, Drogi sterniku, że uważnie przeczytałeś mój tekst, ale sama nie jestem zadowolona, bo to, co chciałam przekazac gdzieś sie zagubiło. Za dużo słów. Może dlatego, ze zbyt trudno oddać to, co chciałam przekazać. Sądzę, że odwieczna walka dobra ze złem, ktora toczzy się w nas, między nami i w całym świecie, jest całkiem realna. To, co piszesz o tragedii Polaków, bo to tragedia milionow Polaków (bieda, bezrobocie, brak perspektyw, nadziei...) ma swoje źródło właśnie w tej walce. Ona naprawdę nie jest tak od nas odległa. Nie, nie jestem nawiedzona. Twardo stąpam po ziemi. Rzadko tez mówię o tym swoim sposobie postrzegania świata. Kiedy dosięga mnnie cierpienie, które nie pozwala mi przekręcić się na drugi bok - modlę się. Kiedy ktoś wali mi pięścią między oczy, powala na kolana, kiedy brakuje do pierwszego - modlę się. Zawsze jestem wysłuchana. To moja jedyna obrona przed złem. To jedyna obrona przed złem dla Polski. Możemy stawac na głowie. Nic z tego, jeśli będziemy sami, bez Boga w sercu, bez tej silnej wiary. To o tym miał być tekst a tu wlazla do kamery Kwachu i nieudolnie połączyłam to z moimi przemyśleniami. Wyszło jak wyszło. Ale nadal uważam, że trzeba dzialać jakby wszystko zależąlo od nas, ale i modlić się tak gorąco, jakby wszystko zależało już tylko od Boga. Wtedy nie ma mocnych - będziemy górą. A chyba pojawia się szansa... O to mi chodziło.

Pozdrawiam serdecznie i dziekuję za uwagi, słuszne zresztą poniekąd. :)