Duma dumą, ale mało kto wspomina dzisiaj, o co tak naprawdę w tym sierpniu 1980 roku poszło. Ja wiem i niestety pamiętam.
Przestańmy się tak dumnie prężyć i stawać bohatersko na baczność pod magdalenkowym sztandarem gdyż cały ten sierpniowy zryw i kilkunastomiesięczny karnawał został zapoczątkowany już w lipcu 1980 roku w Świdniku i Lublinie, a powodem nie była chęć zrzucenia z naszych barków sowieckiego jarzma, walka o wolność słowa i pragnienie niepodległości naszej ojczyzny.
Poszło tradycyjnie o zawartość koryta przeznaczoną dla plebsu, a konkretnie w tym przypadku o podwyżkę cen na drobiowe podroby, czyli kurze serca, żołądki i wątróbki.
Jak pamiętamy po tym karnawale nastąpił zapoczątkowany stanem wojennym długi post, a słabością oporu polskiego narodu po wprowadzeniu stanu wojennego 13 grudnia, zaskoczeni byli nie tylko sowieccy sługusy, Jaruzelski Kiszczak, ale i sam Kreml z pierwszym sekretarzem KPZR Leonidem Breżniewem.
To właśnie ta nasza słabość, bierność i bezradność pozwoliła na to, że do dziś nie ukarano całej tej bandy oprawców, a ofiary „nieznanych sprawców”, „seryjnego samobójcy”, zatłuczeni przez sadystów na komisariatach oraz uśmierceni przez patrole prymitywnych tłuków z ZOMO wołają do nas zza grobów o elementarną sprawiedliwość gdyż po dziś dzień zbrodniarze żyją sobie spokojnie między nami lub jeżeli odeszli to do końca swoich dni pobierali wysokie, opłacane przez nas i rodziny swych ofiar emerytury.
To ta nasza niefrasobliwość, tchórzostwo i głupota skutkują tym, że sądy dzisiaj nakazują patriotom i nielicznym bohaterom walki o wolną Polskę, przepraszać ewidentnych zdrajców i zaprzańców, a z basenu w swojej posiadłości przygląda się temu z uśmiechem mocząc swoje starcze członki, Jerzy Urban.
Wypadałoby w końcu zrozumieć, że tak naprawdę to nie mamy być z czego dumni, a te wszystkie płynące z ust beneficjentów ustrojowej transformacji pochwały nie są szczere i przypominają bardziej pogłaskanie z politowaniem przez nauczyciela główki niepełnosprawnego ruchowo dziecka w uznaniu, że udało mu się po raz pierwszy trafić kupionym mu lodem w usta, a nie jak zwykle w oko.
Teraz pomaszerujmy do przodu o trzydzieści lat i przenieśmy się do dnia 10 kwietnia 2010 roku. Idę o zakład, że gdzieś w zaciszu gabinetów wśród możnych tego świata znowu zapanowało wielkie zdziwienie i zaskoczenie biernością, tchórzostwem i wręcz zbiorową niemocą i głupotą Polaków.
Oto niemal na oczach całego świata wymordowano nam dużą część elit z całym dowództwem armii i głową państwa na czele. Wpychani jesteśmy już bez zbytnich ceregieli i zasłon dymnych w ramiona Putina i Merkel, a niemal cały ten naród specjalnej troski przyjął jak stado skończonych głupców zdumiewającą narrację serwowaną przez zdrajców i mówiącą, że „Polacy nic się nie stało”, a państwo zdało egzamin.
Od 1945 roku wszystkie, z wyjątkiem oczywiście antykomunistycznego zbrojnego podziemia, nasze „narodowe zrywy” za genezę miały właśnie tę przysłowiową cenę kiełbasy, a Polacy przypominali więźniów obozu walących miskami w stół i protestujących nie przeciwko zniewoleniu, ale w trosce o ilość i jakość tego, co serwuje im obozowa kuchnia.
I dlatego tylko w Polsce te „kulinarne powstania” można było z łatwością pacyfikować rękoma miejscowych renegatów, kiedy w takiej Czechosłowacji, NRD czy na Węgrzech do akcji musiała wkraczać „bratnia armia czerwona”. Tam, bowiem chodziło o coś zupełnie innego niż pełna micha. Zbuntowani więźniowie zapragnęli wyjścia na wolność.
No, ale dość już tego pesymizmu i samobiczowania.
Najpierw po śmierci papieża Jana Pawła II pojawiło się maleńkie światełko w tunelu, a dzisiaj po zamachu z 10 kwietnia 2010 roku coraz wyraźniej już słychać dudnienie nadjeżdżającego pociągu wypełnionego-nie bójmy się tych niepoprawnych politycznie słów- Prawdziwymi Polakami.
Przez dziesiątki miast i miasteczek przetaczają się najliczniejsze od 1989 roku protesty, a 29 września w Warszawie dojdzie, o czym już wiadomo, do największej od ćwierć wieku manifestacji Polaków.
Tym razem nikt nie woła już o obniżenie cen kiełbachy i kurzych podrobów, ale o wolność słowa, prawdę i wyzwolenie Polski przejętej, rozkradzionej i wyprzedanej przez okrągłostołowych zdrajców.
Oni z wyraźnym strachem przykładają uszy do szyn i słyszą już to dudnienie. Stąd te pospieszne zaopatrywanie się LRAD-y do tłumienia manifestacji i planowany zakup bezzałogowych dronów pod pretekstem ochrony polskiego nieba.
Przeciwko komu się tak zbroją?
Siła ich
Ogromne wojska, bitne generały
Policje - tajne, widne i dwu-płciowe -
Przeciwko komuż tak się pojednały?
- Przeciwko kilku myślom... co nienowe!
(C.K. Norwid)
Artykuł opublikowany w tygodniku Warszawska Gazeta
Polecam moja książkę:
Sprzedaż: www.polskaksiegarnianaro…, United Express, Warszawa, ul. Marii Konopnickiej 6 lok 227, Tel. 502 202 900

Czy Pani rzeczywiście uważa, że ta gorzka krytyka dotyczy grupy opozycjonistów, która wiedziała o co walczy? Jakie wsparcie ze strony "ludu pracującego" otrzmała Pani w tym 1968 roku?
Jeżeli ten tekst wzięła Pani do siebie to przepraszam. Pisząc "nasza głupota" miłem na myśli bardziej siebie, niż Panią. W 1980 roku miałem 23 lata, a w kwietniu tegoż roku opuściłem armię po odbyciu zasadniczej służby wojskowej.
Pamiętam doskonale, że tak zwane "doły" rozprawiały bardziej o korycie niż o suwerenności i wolności słowa.
To była wina systemu. Nawet po wyjściu z obozu byli więźniowie już na wolności nosili po kieszeniach kromki chleba. To jest efekt upodlenia. Pod koniec tekstu wyraźnie podkreślam, że własnie pozbywamy się tego "obozowego syndromu".
I wybuchli razem z inteligencją w "Solidarności". Moze to tez uproszczone widzenie, ale w każdym razie na pewno nie chodzilo tylko o "koryto", a jeżeli tak, to koryto niezwyczajne, tylko wolnością obok kiełbasy napełnione. Wie Pan, kolejarze, którzy w lipcu 1980 roku odkryli, że w w puszkach z napisem "Butapren" wywozi się na wschód szynkę, o której każdy Polak marzyl, poczuli się nie tak głodni, jak oszukani. I ten gniew dopiero stworzył ten ogromny ruch społeczny.