PO traci, traci, traci… Tusk stacza się i stacza. W końcu czytam, że PO się kończy a Tusk ma być nikim. Pomijając kwestię czy ten pan jest czymkolwiek, nie bardzo rozumiem, co to znaczy, że on popada w polityczny niebyt i to kosztem Leszka Millera, który jeszcze nie tak dawno sam nikim w polityce był a powrócił i teraz już jest znowu kimś i to kimś, kto jakoś tam się liczy. Ba, liczy się i to bardzo skoro przebąkuje się o tym, że znowu mógłby zostać premierem. Prawdę mówiąc patrzę, słucham i czekam. Połowy z tego, co się mówi – głównie po naszej stronie nie rozumiem, bo mówią to ludzie, którzy zdają się wiedzieć, co się dzieje a mówią jakby nie wiedzieli, co mówią… - nie rozumiem. No to czekam i czekam a Tusk się toczy i toczy. A leniwe to, ze nie powiem, co człowieka bierze.
No i toczy się, toczy… Ba, stacza się nawet. Wraz z tym sondaże lecą też na łeb na szyję. Na łeb na szyję polecieli też niektórzy ministrowie. Cały ten rząd zdaje się (przynajmniej niektórym) lecieć w dół, w jakąś przepaść bliżej nieokreśloną. O niczym innym nie mówi się od kilku tygodni. Cała prawa strona zdaje się tym żyć jak nadzieją. I w ten sposób wszyscy czekamy, nasłuchujemy, cieszymy się, ze oto Donald Tusk wraz całym swym szanownym gabinetem – inwentarzem i dobrobytem wreszcie całkowicie i nieodwracalnie się stoczy. A on leci i leci – jak Małysz – kończy się i kończy, ale tego końca jakoś ciągle nie widać. Za to coraz bardziej opada smoleńska mgła a naszym oczom ukazuje się krajobraz stosunków polsko-rosyjskich. Nie wiem czemu wszyscy piszą o kondycji rządu, premiera, gospodarki a o stosunkach na linii Warszawa –Kreml to dowiadujemy się tak naprawdę z rządowych stron internetowych Rosji. Sytuacja jest kuriozalna, mało jednak kto się tym oburza wystarczająco mocno, no na tyle, y ktoś choć się zaczerwienił. Cóż, może powinniśmy się zacząć do tego –przyzwyczajać?
Te rewelacje podsuwają mi na myśl pewne spostrzeżenia. Chodzi mianowicie o analogie między Tuskiem i Millerem oraz ich rządzeniem. Jeden i drugi miał sporo władzy i korzystał z niej w sposób wręcz nieograniczony, bo podporządkował sobie nawet te sfery życia publicznego, które z zasady powinny być neutralne, niezawisłe, niepodległe żadnym manipulacjom, naciskom, wpływom politycznym. Obaj jednakowo kończą a podobno „prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna a jak kończy”. No, trzeba powiedzieć, że obaj panowie dość długo działali i stanowczo za długo kończą. Ba, Tusk nawet dłużej, choć też dużo młodszy jest. Niemniej jednak kończą podobnie, to znaczy marnie. Jeśli możemy jeszcze mówić o kończeniu, bo jak na razie to wygląda jedynie na odpoczynek.
Leszek Miller po udanych (dla baronów SLD) rządach odszedł w niesławie i długo ciągnęła się za nim i jego ludźmi fama krętaczy. Młodzi niekoniecznie pamiętają aferę Rywina, ale nawet oni o niej słyszeli i wiedzą to, że jest ona kwintesencją atmosfery tego okresu, tj. czasu matactw, przekrętów, złodziejstwa, czasu w którym Polską rządziły różnorakie mafie. Ten czas spowodował kres rządów SLD-PSL i zdawało się koniec kariery Leszka Millera. Zdawało się. Byłabym więc ostrożna w proroctwach na temat przyszłości Donalda Tuska. Przynajmniej do czasu, kiedy ludzie ich pokroju chodzą spokojnie po ulicach i nie gniją w więzieniach o zaostrzonym rygorze. Nawiasem mówiąc wszyscy też mówią, już niemal notorycznie o kończeniu PSL-u a ci jak nie mogli, tak nie mogą jakość skończyć i jak tylko jakiś rząd krętacze klecą, PSL stoi gotowe do dzieła jak laska (popodpierania się, ale są tacy, co mówią wprost o kurestwie).
Tak się składa, że tym prognozom o kończeniu się Tuska i zaczynaniu Millera towarzyszą również pewne zjawiska a nie towarzyszą ot tak sobie, bez przyczyny. Prawdę mówiąc sądzę, że one same w sobie są przyczyną tego, co obserwujemy i o czym właśnie mówimy. W zasadzie jest to jedno zjawisko: wpływ Rosji na polską politykę. Ten wpływ zawsze był, mniejszy lub większy i nie o wpływ jakiś tam chodzi. Chodzi o wpływ bezwstydny, jawny, nieskrępowany. Taki „wprost”, „pomimo wszystko” i „bez względu na wszystko”. Niby on zawsze taki był a jednak pewne subtelne różnice są.
O ile Rosja do tej pory jakoś tam maskowała swoje zapędy, co sprawiało wrażenie (dla niektórych), że je hamuje, o tyle teraz jej działania na naszą politykę stają się naprawdę niesmaczne. Nie to żebym oczekiwała od barbarzyńców jakiejś wysokiej kultury, dobrych manier i wychowania, zasad. Bez przesady. Ja nie oczekuję i złudzeń co do nich nie mam, ale są tacy, którzy owe złudzenia mieli a nawet ciągle jeszcze mają. I chyba to ostatnie jest w tej sytuacji najsmutniejsze, choć już nie tak groźne jak na początku, kiedy sowieckie wpływy w neosowieckich strukturach w Polsce były przykrywane dobrymi intencjami, oskarżeniami o manię prześladowczą u przeciwników czy tłumaczone nowoczesnością poglądów i prądów politycznych. Niemniej jednak wpływy Rosjan, kraju, jak już ktoś słusznie zauważył, o mongolskich korzeniach kultury życia publicznego, sposobów sprawowania władzy i poszerzania wpływów politycznych, nigdy nie osłabł w Polsce. Nie jest nawet, niestety, prawdą, że w czasach rządów PiS-u był mniejszy. Nie. Nie był. Gdyby był rządy PiS-u trwałyby o wiele dłużej i o wiele dłużej żyliby Niektórzy z tych, Którzy nie żyją.
Nie trudno zauważyć, że piję tu do tzw. katastrofy smoleńskiej. Tu zaś pojawia się kolejna kwestia dotycząca i rządów tej ekipy i wpływów rosyjskich na Polskę a dotyczy ona tego, że znikł ten swoisty parasol ochronny nad głową Donalda Tuska. Nagle okazało się, że sprawa prawda o smoleńskiej tragedii nie jest groźna w jego ustach ani dla jego losów. Nikt nie będzie go chronił, oszczędzał. Nikt się nie boi, że facet za dużo powie a i on sam zdaje się za bardzo nie przejmować tym, co ktoś o tym powie i co się z nim stanie. Może to oczywiście znaczyć, że sam Tusk żyje w przekonaniu, że choć jego losy w polityce krajowej są wprawdzie przesądzone, ale polityka europejska stoi przed nim otworem i nie ważne w tej chwili, czy to przekonanie jest zasadne czy nie. Chodzi o to, czy Donald Tusk jest zagrożeniem czy nie i nie, czy kwestie smoleńskie są zagrożeniem dla niego czy nie, ale o to, kim jest Donald Tusk. Bo jeśli on jest tym, kim był i jest Leszek Miller, znaczy to jedynie tyle, że przez jakiś czas będzie odpoczywał od polityki w rodzinnym gronie, np. bawiąc wnuki. Po tym czasie wróci wypoczęty, zrelaksowany i pełen zapału do pracy na rzecz polskich jelit.
Oczywiście smoleńskie łowy na watahę nie byłyby tak udane, gdyby nie rosyjskie wpływy a prawda o rzeczywistych okolicznościach dawno byłaby powszechnie nie tylko znana, ale i przyjmowana do wiadomości. Rosyjskie wpływy stoją za rządami tej ekipy w ogóle. I trzeba jeszcze powiedzieć – tak dla porządku – że „ta ekipa” jest jedna. Ta sama wtedy, gdy Leszek Miller udawał, że kończy, wtedy, gdy Donald Tusk udawał, że coś nowego zaczyna, jak i teraz, gdy wszyscy udają, że owi panowie stosownie do roli: kończą lub zaczynają. A jedynie prawdziwe jest to, że oni zamieniają się rolami. Bo my wszyscy łudzimy się, że coś się zmienia, że rzeczywistość niesie nowe okoliczności, odsłony… A tu wciąż to samo. To w Rosji zapadają decyzje, czy minister w Polskim rządzie będzie jeszcze ministrem a to zależy od tego czy rosyjskie interesy są skrupulatnie realizowane w tymże rządzie i danym resorcie. To w Rosji zapadają decyzje o tym, kto w końcu i jak długo będzie polskim prezydentem czy premierem. To w Rosji decyduje się o tym, czy ichniejsze służby specjalne raczą podjąć współpracę z polskim wywiadem, kontrwywiadem czy kimkolwiek w ogóle i czy Polacy mają prawo na to się zgodzić czy nie. I w Rosji zapadają decyzje o tym, co zrobić z takim ministrem, premierem czy prezydentem, który nie spełnia rosyjskich oczekiwań i nie realizuje rosyjskich wpływów w Polsce. Aż ciśnie się na usta stwierdzenie, że to w Rosji również zdecydowały się losy wszelkich okoliczności „smoleńskich” oraz ich ofiar… właśnie ze względu na realizację lub nie tych rosyjskich wpływów. Oczywiście ekipa Jelit na takie stwierdzenia dostaje rozwolnienia i lata z tyłkiem po mediach jak wściekła nie wiedząc gdzie i kogo obesrać. Tak z miłości do narodu, by ten bezrozumny z daleka trzymał się od obesranego osobniaka jak od skunksa. Szczęściem naród, choć rzekomo bezrozumny, wie kto skunks a kto skunksy goni i po skunksach sprząta. Mówią: swój cyrk, swoje małpy. Analogicznie trzeba więc powiedzieć, nasze jelita. Tylko Polskę już tyłek boli… I od rozwolnienia – głównie zasad – i od tego, że nas wszystkie parchy i patałachy w ten tyłek kopią do woli a Jelita się cieszą, że tym razem bardziej na zewnątrz, skórę – znaczy ambicje – boli. I podskakują po każdym kopniaku niby z radości. Swój cyrk swoje małpy… Tylko czemu ja, cholera jasna, muszę za bilety płacić a kupony taki Rostowski obcina? Jakiej analogii by nie użyć (głównie żeby sobie ulżyć, żółci upuścić, bo pić mi nie wypada, nie wolno i nie lubię na umór a na trzeźwo tego przeżyć się nie da), zawsze zresztą sama wychodzę na Kowna czy innego, który robi z siebie durnia a do tego za darmo.
Wracając do rzeczywistości mamy taką sytuację: Rosjanie coraz bardziej jawnie ingerują w nasze sprawy i decyzje – od gospodarczych, politycznych, prawnych i legislacyjnych po (lub przez) personalne. O ile wcześniej używali różnych form nacisku na poszczególne osoby i różne osoby wykorzystywali do realizacji swoich interesów i czynili to w granicach tzw. poprawności politycznej. To znaczy, tą poprawnością kryte były nieprzyzwoite działania. Dziś nikt już na to nie patrzy. Jakiś czas temu bulwersowało nas to, że ruskie serwery obsługują nasze wybory, że ruscy oficerowie spacerują po polskich jednostkach wojskowych bez żenady i problemów, że ruscy specjaliści szkolą naszych w zakresie przeprowadzania wolnych i demokratycznych wyborów, że ruska prokuratura stawia na baczność naszych prokuratorów wojskowych… A dziś to wszystko wydaje się być igraszką (nie to żeby nią było), bo oto Rosjanie nie krępują się wcale i wprost mówią o tym, że ich interesy nie są dostatecznie reprezentowane i realizowane, domagają się personalnych zmian i zmian decyzji niepomyślnych dla ich interesów. I co się dziwić. Dlaczego mają się krępować? W ich ziemię, na ich oczach wsiąkła krew polskich elit i to nie pierwszy raz. I wcale im to nie przeszkadza. W niczym. I nie sądzą, by musieli się tego wstydzić, w jakich okolicznościach do tego doszło.
Mnie dziwi tylko jedno. Mianowicie, że są w Polsce ludzie, którzy dziwią się temu, w jakim stanie jest polska gospodarka i polityka, temu jak bardzo Rosjanie wpływają na nasze życie publiczne, że czynią to w tak bezpośredni, niezakamuflowany sposób i że są tacy, którzy pytają „jak tak można”, oburzają się, że to niesłychane. Niesłychane jest dla mnie to, że można od kłamcy wymagać prawdomówności, od mordercy litości, od oszusta uczciwości… Kto raz skłamał, oszukał, zabił…. będzie to robił i częściej jeśli uzna, że taka jest potrzeba. Zastanawia mnie to, dlaczego Rosja zrezygnowała z pozorów. I sądzę, że są tylko dwa możliwe powody. Do wyboru: albo ruskie interesy w Polsce są tak bardzo zagrożone, albo mają się tak bardzo dobrze. Albo jest tak źle, że „tonący brzytwy się chwyta”, albo tak dobrze, że stoimy wręcz w przededniu oficjalnej proklamacji kolejnej rosyjskiej republiki: Priwisliańskiego Kraju. Byłaby to prawdziwie wiekopomna chwila, zanim jednak ona nadejdzie czeka nas wystąpienie z UE i NATO, ale na to i Rosja chyba nie pozwoli, bo poza względami ambicjonalnymi, żadnej korzyści by z tego nie wyniosła. W każdym razie do czasu aż znajdzie kolejnego karła w kolejnym postsowieckim kraju. Na aneksję do Federacji Rosyjskiej musimy więc jeszcze poczekać, choć nie wykluczone, że w pałacu prezydenckim szampan już się na tę okazję chłodzi.
Dla nas Polaków, wiele to nie zmieni. Wreszcie nazwiemy rzeczy po imieniu, zobaczymy je takimi jakie są. Paradoksalnie, zaczniemy wreszcie żyć w prawdzie, bo wreszcie staniemy w prawdzie. Rodzina mojego dziadka została wywieziona do Kraju Ałtajskiego. Tam skonali – z głodu. Różnica między nami może być jedynie taka, że nas nigdzie nie wywiozą. O reszcie powiedzieć można tylko tyle: historia kołem się toczy.
To nasze polskie koło najnowszej historii toczy się jak kula żuczka gnojowniczka. Jedyną receptą, jak na mój gust, może być wywiezienie i żuczka i kulek na ruski ugór. Byłby to jedyny, wręcz bez precedensu, przypadek zsyłki Polaków na ruski tzw. Sybir, którego Polacy, jako naród, by nie żałowali. Pozbywanie się ruskiej agentury z Polskiej przestrzeni polityczno-gospodarczej jednak to męki Tantala, jest to sprzątanie stajni Augiasza i przypomina zarazem Syzyfową pracę. Bo ta agentura to w dużej mierze nasze polskie pacholęta – ci wysokiej rangi oficerowie UB, którzy przed wojną to by krowy u najbiedniejszego proboszcza za stodółką pasali… Za puszczenie krowy w szkodę wsadziliby ich w dyby, pokrzywą po tyłku wysmagali i by kilka dni nie usiedli. A dziś można nawet ich na kilka lat posadzić, ale trzeba im humanitarnie kablówkę do celi doprowadzić. Wszystko jednak dlatego, że to oni sami sobie taki humanitaryzm zagwarantowali a my wpasowani w ich pozy i role boimy się to prawo naruszyć swoimi regułami – normalnością. No, fakt dziś nie mamy wielkich możliwości legislacyjnych, ale trudno uciec od odpowiedzialności a przecież to za naszego życia takie prawa uchwalono i nikt z nas Rejtanem nie był. Kto z nas darł szaty, padał w sejmie trupem? Kto walczył z takim poświęceniem, że wygrał lub stanął u progu zwycięstwa chociaż? Ten, kto walczył i wygrywał – nie żyje a krew jego jęczy na smoleńskich polach. Żywi są żywi – jeszcze. Bo choć z serca życzę sukcesu i długowieczności Żywym, co nie tracą nadziei i walczą do ostatka, szczerze też boję się o ich życie właśnie. Cieszę się jednak, że bez względu na ryzyko życia ciągle walczą (my tak naprawdę walczymy „dopiero”).
Na Węgrzech zrobił to Viktor Orban i chwała mu za to. Tego i u nas trzeba. Mam nadzieję, że z Ruskimi w Polsce jest jednak tak źle, że muszą Tuskiem potrząsać i Millera głaskać. I jeśli już koniecznie trzeba, mam nadzieję, że to właśnie ten ostatni zostanie następcą Donalda Tuska. Tak w myśl zasady: im gorzej tym lepiej. Bo są sytuacje, że trzeba się stoczyć na dno, by mieć od czego się odbić. I są narody, które nie osiągną swojej wielkości i jej światu nie ukażą, dopóki same nie zostaną ukarane za to, że pozwoliły się poniżać byle komu, że same się poniżyły przed byle kim. Wielkość dzisiejszych Węgier polega na sile Orbana. Siła Orbana polega na dwóch rzeczach: humanizmie i chrześcijaństwie. Czyli na tym, co stoi całkowicie w sprzeczności z mongolsko-sowieckim dnem moralnym neosowietów różnej maści i chciałoby się powiedzieć nacji. Problem w tym, że oni nacji nie mają a my jej się zawsze doszukujemy. Oni są pannarodowi a my narodowcy. My z namaszczeniem szepczemy „Ojczyzna”, oni drą gęby „Ojczyzna” i pod jej hasłem i sztandarem znieważają jej dobre imię.
Homo sovieticus to odrębny gatunek. Nie zna granic, nie dzieli się i nie klasyfikuje. On dokonuje klasyfikacji i dzieli, tworząc granice i ograniczenia. Kiedy mówi, że kończy, to znaczy, że końca nie widać. Nawet kiedy mówi, że kłamie, kłamie, bo tu akurat mówi prawdę. Jeśli dziś mówi się o słabości neosowietów w Polsce i wieszczy się ich klęskę polityczną to tylko dlatego, by zmobilizować ich elektorat, postraszyć dezerterów i odciągnąć uwagę od przetasowań, które pomogą doprowadzić do jeszcze głębszego i silniejszego zakorzenienia ich w strukturach gospodarczych i politycznych. Neosowieci nie są z tych co to kapitulują. Neosowieci walczą do ostatka, wszelkimi sposobami. Neosowieci są jeszcze bardziej bezwzględni niż sowieci i bardziej niebezpieczni. Ich bronią jest kłamstwo totalne, którego sami są kwintesencją. Nie można wierzyć w ich twarze, oczy i łzy. Nie można wierzyć ich słowom i gestom. Nic w nich nie ma prawdziwego i wiarygodnego. Nic. Totalnie nic. Prawda jest w ich dłoniach tym samym, co fałsz i kłamstwo. Samo w sobie nie jest istotne. Jest towarem środkiem, sposobem, narzędziem… Podobnie jak każda inna wartość absolutna: dobro czy piękno. Bo dla nich nie ma Absolutu.
Za czasów Nerona, tegoż szaleńca który podpalił serce ówczesnego świata czyli Rzym, chrześcijanie ginęli za wiarę w Chrystusa – Boga, za to że nie chcieli składać ofiar fałszywym bożkom. Dziś fałszywi wyznawcy składają fałszywe ofiary na ołtarzach Tegoż Żywego Boga prawdziwego. Prawda, Dobro i Piękno zostały odwrócone, wykorzystane w walce o to co złe, fałszywe i obrzydliwe.
Informacje o bezczelności rosyjskich żądań i działań wskazują jednak nie tyle na ich siłę, co raczej bezsilność. Rosja zawsze pręży muskuły, kiedy coś wyraźnie i bezpowrotnie wymyka się jej z rąk. Teraz akurat z rąk wymykają się jej nie tyle polskie azoty, co całe europejskie energetyka i rynek ropą, do których kluczem są właśnie tarnowskie azoty. Rosja jest zbyt słaba by poradzić sobie bez tych zakładów z problemami, jakie niesie rozwój energetyczny. Ba, stan rosyjskiej gospodarki jest w tak fatalnym stanie, że jeśli nie energetyka i zablokowanie rentowności wydobycia gazu łupkowego w Polsce, to jedynie kolejny wyścig zbrojeń może ją uratować przed totalnym krachem. Wskazuje na to również wewnętrzna sytuacja polityczna tegoż kraju, gdzie jak się słyszy, poparcie dla uwielbianego niedawno wodza, stygnie jak na syberyjskim mrozie. Kontuzja i rekonwalescencja (rzekome) Putina może doprowadzić go na polityczną (przynajmniej czasową) emeryturę. Same w sobie są zarówno próbą ocieplenia ludzkimi odruchami wizerunku wodza, jak i sondowaniem nastrojów i budowaniem pomostu między tym co jest a tym, co być może.
Podobnie w przypadku Leszka Millera, który „odszedł” również w optymalnym momencie – kiedy jeszcze dało się coś uratować i by mieć potem do czego znowu wracać. Tylko tym razem Leszek Miller miałby bardzo trudny powrót. Minister Rostowski raczej gospodarki mu nie przygotuje pod kolejny wyzysk. Leszek Miller, pamiętajmy, do cudotwórców nie należy. Mam kilka wierzb na posesji i na żadnej ani jedna gruszka nigdy nie urosła. Już bardziej prawdomówny jest Donald Tusk: obiecał wyspę i rzeczywiście: wszelkie tamy, wały obronne (dosłownie i w przenośni) legły w gruzach a kolejnych nie buduje się, przez co każda kolejna powódź niesie realizację jego obietnic wyborczych. Bo Donald Tusk kocha Polskę: jak Irlandię – na odległość, dużą odległość… To dlatego dziś, kiedy zalewa nas fala neosowietyzmu, kiedy czekać nas może taki potop ruski, że ocalałe niegdyś Księstwo warszawskie jawi się mocarstwem przy wysepce Polskości jaka może z tego potopu ocaleć…, on najchętniej uciekłby do Brukseli. Cóż, stamtąd i Irlandia bliżej.
Rosjanie wiedzą, że to ostatni dzwonek, by uratować swoją gospodarczą skórę i ocalić swój Kaliningradzki projekt. Wiedzą, że to ostatni moment na wygraną w walce o pozycję na europejskim rynku gazowego i energetycznego. Widzą tez Rosjanie, że temu rządowi nie w smak sprzedaż tarnowskich zakładów, co wydawało się ktoś im z Polski gwarantował a na pewno gwarantowały pomyślne smoleńskie łowy i dożynanie watahy. Dziś azoty wymykają się im z rąk, Kaliningradzkie przedsięwzięcie nie jest już tak pewne a to jedyna droga „dotlenienia” i utrzymania przy życiu rosyjskiej gospodarki bez zmasowanej działalności respiratora militarnej produkcji.
Ciekawiło mnie to, dlaczego Przywódczyni Litwinów chciała tak pilnie zobaczyć się z Lechem Kaczyńskim i dlaczego nic nie wiemy o tym spotkaniu, dlaczego jego rezultaty są tajne. Dziś sprawa wydaje się bardziej niż oczywista. To, czego jedynie się domyślałam, dziś jawi mi się ze szczególną wyrazistością: Litwini wiedzieli, że Rosja posunie się do wszelkich możliwych środków, by polsko-litewskie plany energetyczne nie doszły do skutku. Wierni litewscy przyjaciele ostrzegali. Niestety nie udało im się uratować tego, co oba nasze kraje miały wówczas najcenniejszego: gwaranta powodzenia naszych planów i naszej suwerenności. I dlatego Polska najpierw wyłgała się ze współpracy z Litwą planami samodzielnej budowy elektrowni atomowej a dziś wkracza we współpracę z Rosją w obwodzie Kaliningradzkim. Póki co dzieje się to na zasadzie „i chciałabym i boję się”, ale nikt przy zdrowych zmysłach chyba nie ma wątpliwości, że gra idzie o to, by nikt naszych narodowych skarbów nie ważył się tknąć i na ruskim targu sprzedawać. O łupkach mówię. Bo, jeśli my zaczniemy sprzedawać swój gaz, to na tym targu miejsce może i dla Rosji będzie, ale nikt niczego już od niej nie kupi. W każdym razie nie bez przemocy i przekupstwa. A że trudno przekupić i zastraszyć naraz całą Europę (ba, Cypru nawet się nie udało), lepiej w porę potrząsnąć za fraki Polskie męty. Tak Rosja patrzy na swoich polskich przyjaciół znad Wisły. Jak możemy się bronić? Jako wataha – kąsać po kostkach. Jako ludzie strzelać do swołoczy: usypiać i zamykać w specjalnych schroniskach. Bo swój cyrk – swoje małpy. I co tu mieć pretensje do Ruskich, jak to winne polskie męty…I nie ma co tłumaczyć, ze na ruskich usługach, ze to już nie liczy się, że to już nie Polacy, że nie w pełni Polacy... Jak brata będziemy mieć zlodzieja a siostrę prostytutkę to możemy się ich wstydzić, ale wypierać nie ma sensu, jeśli wszyscy i tak znają ich i nasze pochodzenie.
Choroba, wstydzę się okrutnie tej ruskiej zawartości w Polsce, co to i ze złodzieja i z prostutytki garściami czerpie.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3582
Twojego gaworzeniu o premierze millerku.To se nie wrati milaczki i b.dobrze.Rowniez tuSSek ani piechotka nimi nie zostana.Jezeli juz wezma sluby najdziksze po,sld,psl i policham to premierek bedzie namiestnikowski, nawet general w cywilu,a nie zadne millerki.To tylko dla opisu zdarzenia ,ktorego nie bedzie.Wygra niepodleglosciowa prawica,a ew. koalicjant sam sie zglosi, o ile juz nie sa prowadzone odpowiednie rozmowy.
I dobrze. Trzeba mieć wiarę i w siebie i w świat, ale niestety ekipa neosowiecka w Polsce ma się dużo lepiej niż sądzisz. Rozumiem Twoje intencje i podzielam nadzieje. Jestem jednak realistką i wiem, że tak jak Millerowi choć wróżono polityczną śmierć, to powrócił z wysoko podniesioną głową, tak samo może być z Tuskiem. I wierz mi nikogo to nie zdziwi. Wystarczy jedno: stała ekipa u władzy, co nie znaczy na świeczniku, jedynie jakieś kreciki w miejscach strategicznych. Zamach smoleński przygotowywano za prezydentury Opozycji i pewnie za jej rządów. Zresztą, koniec tych rządów, jak dla mnie też był wymuszony okolicznościami (mało naturalnymi), z które ludziom tego rządu przychodzi płacić do dziś.... tak to działa. My jesteśmy silni: duchem i w gębie ale kałachy i in. narzędzia mają oni. Mozna im je wytrącić, ale nie wszystkim, nie naraz i to skutek nie musi być pomyślny. Realia. Ale nie muszą odbierać zapału i nadziei. Trzeba jednak mieć ich świadomość. Pozdrawiam.
Ciekawi mnie jak wiele osob ma taka swiadomosc faktow jak Ty.