W sprawie pozwów antywydawniczych

W pozwach sądowych krakowskiego adwokata Ryszarda Rydigera oraz Anny Domińskiej z domu Wałęsa zawarta została skarga na biografię Lecha Wałęsy, a precyzyjniej na fakt, iż za sprawą jej treści nadwyrężone zostało pozytywne uczucie „pokrzywdzonego” względem polskiego noblisty. Nie można mieć oczywiście pretensji o to, że ktoś składa podobne wnioski, wszak w naszym kraju wciąż istnieje wolność słowa. Niepokojące są za to postulaty powodów, o nałożenie kary na wydawnictwo "Arcana", których to wprowadzenie w życie ma zapewne uwrażliwić innych historyków na roztaczaną wokół podmiotów swoich badań miłość oraz odstraszyć ich od poruszania tematów z najnowszej historii. Korzystając ze swego doświadczenia mogę powiedzieć, że nawet na moment nie przyszedł mi do głowy pomysł nakłaniania kogoś z mojej najbliższej rodziny, urażonego sposobem w jaki Lech Wałęsa i zaprzyjaźnieni z nim dziennikarze wyrażali się o mnie, do składania przeciwko nim pozwów sądowych. Domagałem się jedynie debaty merytorycznej, wskazania ewentualnych nieścisłości i nierzetelności w publikacji przecież naukowej. Przedostatnie zdanie piszę dlatego, iż najwyraźniej czyn Pani Anny jest kontynuacją wypowiedzi jej ojca, zapowiadającego parę miesięcy temu złożenie właśnie takiego pozwu.

W krajach demokratycznych, takich jak na przykład USA „lincze” podobne do tych proponowanych przez krakowskiego adwokata, by przesłać jak największą ilość pozwów przeciw wydawnictwom (założył on w tym celu nawet stronę internetową), zyskują cechy czynów marginalnych i szkodliwych – słowem medialnie potępienie. Oczywiście, jeśli zasługują na miano informacji priorytetowej. Gdy dwóch amerykańskich historyków: John Mearsheimer z uniwersytetu chicagowskiego oraz Stephen Walt z Uniwersytetu Harvarda popełniło artykuł, a następnie książkę o tytule The Israel Lobby and U. S. Foreign Policy, owszem spotkali się z krytyką części mainstreamowych mediów. Jednakże nie widziałem aby choć jeden przedstawiciel żydowskiego lobby lub też obywatel Izraela zdecydował się wytoczyć proces sądowy wydawnictwu "Ferrar, Straus and Giroux" z Nowego Yorku, tym bardziej z zamiarem zdewastowania jego planów wydawniczych. To właśnie Stany Zjednoczone powinny być dla nas punktem odniesienia a nie Korea Północna, w której mit Kim Dzon Ila uzupełniony został kilka lat temu o jeszcze jeden szczegół - boskie pochodzenie dyktatora...

 

Komentarz do pewnego "newsa"