Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Wariaci do wariatkowa!
Wysłane przez zyzak w 13-11-2010 [12:50]
„Czy to już Rosja?”, głosi tytuł filmu, który portal internetowy gazety „Fakt” zamieścił pod artykułem opisującym losy demonstranta osadzonego przymusowo w jednym z warszawskich szpitali psychiatrycznych. Związek Sowiecki jeszcze może nie, ale symptomy mentalności posowieckiej, czy jak woli Ewa Thompson, slawistyka z Rice University w Houston, „kolonialnej”, u części klasy politycznej dostrzec można od dawna. „Kolonialna” nie wzięła się stąd, że umysły polityków w postkomunistycznej Polsce skolonizował pozaziemski wirus. Oznacza wytrenowany w serwilizmie oraz zbudowany na materializmie, nihilizmie oraz kompleksie niższości światopogląd. Swoistą krzyżówkę ukąszenia heglowskiego i ukąszenia pieniądza.
Gdy krajem administrują ludzie podobnej konduity, dochodzi do wynaturzeń w innych sferach życia. Na powierzchnię wyłażą najgorsze przyzwyczajenia z czasów „demokracji ludowej”. W jakich innych kategoriach oceniać można osadzenie na oddziale szpitala psychiatrycznego w krótkim odstępie czasu dwóch obywateli mających zdrową skłonność do zamanifestowania swoich poglądów? Wydarzeń, które zwróciły uwagę i skłoniły do interwencji Zbigniewa Romaszewskiego, dziś wicemarszałka Senatu, niegdyś kierownika Biura Interwencji KSS KOR i organizatora Tygodnia Więźnia Politycznego.
Praktyka zamykania w szpitalach psychiatrycznych „nieprawomyślnych” zrodziła się w Związku Sowieckim, znajdując potem wiernych naśladowców w gronie takich państw, jak komunistyczne Chiny i Rumunia. W PRL nie zdobyła sobie uznania „resortu”, niemniej jednak dla specjalnych wrogów PRL potrafiono robić wyjątki. W szpitalu psychiatrycznym osadzono Annę Walentynowicz, słynną obrończynię Pomnika Trzech Krzyży.
W kraju zaawansowanej psychiatrii
Już bolszewicy w 1918 r. odkryli dodatkowy walor szpitali psychiatrycznych. Zsyłali doń przedstawicieli opozycji „eserowskiej” i „mienszewickiej”. Skuteczność hospitalizacji docenił w latach 40. i 50. Józef Stalin, ale to dopiero Nikita Chruszczow dał jej możliwość rozwoju na skalę „przemysłową”.
Za „kadencji” Chruszczowa, w 1961 r. personel tzw. psychuszek został poinformowany „o niezwłocznej hospitalizacji chorych psychicznie stanowiących powszechne niebezpieczeństwo”. Łączono ów zapis z wpisanym do kodeksu karnego republik sowieckich nowym „niebezpiecznym czynem” w postaci „rozpowszechniania obelżywych wymysłów, szkalujących radziecki ustrój państwowy i społeczny”. Korzystając ze zaktualizowanych rozwiązań prawnych planowano rozprawić się z plagą burzycieli jednomyślności. Następca Chruszczowa obliczył, że z gościnności ZSRS korzysta ok. miliona obywateli cierpiących na tego typu „schorzenie”.
Podobną do funkcji szpitala psychiatrycznego przy ul. Nowowiejskiej w Warszawie (w którym tydzień pobywał pan Jan Kossakowski „spod krzyża” oraz który odwiedził w roli pacjenta także pan Norbert Kubicki, manifestujący w obronie praw człowieka i obywatela) w ZSRS pełnił Więzienniczy Szpital Psychiatryczny w Kazaniu. Od 1939 r. zakład podlegał NKWD, zaś od 1969 r., celem budowy całej sieci psychuszek, szef KGB Jurij Andropow podporządkował ów Komitetowi Centralnemu KPZS. Organem władnym do wydawania ekspertyz sądowo-psychiatrycznych był Instytut Psychiatrii Sądowej im. prof. W. P. Serbskiego w Moskwie, gdzie pracowali wyselekcjonowani przez policję polityczną specjaliści.
Świat zza krat
Amplitudę możliwości system psychuszek osiągnął w erze Leonida Breżniewa, na stolcu Sekretarza Generalnego KPZS i Jurija Andropowi, jako szefa KGB - w latach 60. i 70. W 1969 r. roku profesor Andriej Snieżniewski zdiagnozował piąty rodzaj schizofrenii, nazwanej przez sowieckich uczonych „pełzającą schizofrenią”, w której utajony proces chorobowy następował powoli lub był zwyczajnie niewidoczny. Niestety odkrycie to nie zyskało uznania wśród zachodnich badaczy… Po śmierci Breżniewa, w dobie pierestrojki, proceder zamykania więźniów politycznych w psychuszkach zelżał. Żywota dokonał dopiero w latach transformacji ustrojowej.
Polityczni więźniowie psychuszek przebywali w straszliwych warunkach. Dolegał im wszechobecny brud, drażnił intensywny smród fekaliów. Aby pozbyć się zapachów, Nawe zimą sanitariusze otwierali okna cel. Wpuszczali przy okazji do pomieszczeń zabójczy mróz, narażając pensjonariuszy na przeziębienie bądź zapaleniu płuc. Oczywiście w trakcie „kuracji” nie nastawiano się na aż tak specjalistyczne leczenie, dlatego zrazu niebezpieczne infekcje dziesiątkowały pacjentów.
Więźniów narkotyzowano haloperidolem, silnym lekiem w praktyce paraliżującym większe obszary mózgu. Stosowano aminazin, wprawiający ofiarę w połowiczne osłupienie oraz majeptil. Ten ostatni lek podawany celem obniżenia stanu pobudzenia, powodował jednak uciążliwe bóle. Do kultowych wręcz środków należała sulfazyna. Wstrzykiwana domięśniowo, najczęściej w pośladki, powodowała potworne boleści i dreszcze.
Aleksander Szatrawka
Najczęstszymi pensjonariuszami psychuszek byli najzwyklejszy robotnicy, którym „zachciało się” strajkować lub których przyłapano np. na próbie ucieczki z kraju. „Terapia” psychiatryczna miał więc zrodzić w nich przeświadczenie, że ich posunięcia były wynikiem choroby psychicznej. Niestety w wyniku „kuracji” lekowej i spustoszenia umysłu jakie z sobą ona niosła, w większości wypadków kończyła się powodzeniem. Były wszak wyjątki.
Aleksander Szatrawka i jego brat Michaił zostali uwięzieni w specjalnym szpitalu psychiatrycznym w ukraińskim Dniepropietrowsku, pod zarzutem nielegalnego przekroczenia granicy z Finlandią… „Chcieliście zobaczyć świat – stwierdził lekarz, który witał ich na miejscu – skończyliście więc u nas”. „Ogolić im głowy” – zwrócił się następnie do sanitariuszy. Strzyżenie głowy, było pierwszym zwyczajem, który poznawał więzień psychuszki.
Po krótkim strzyżeniu, w piwnicy imitującej zakład fryzjerski, bracia zostali rozdzieleni. Szatrawkę przekazano nowemu sanitariuszowi, który rozpoczął z nim marsz ku celi. W drodze minęli klatkę schodową, zabezpieczoną metalową siatką, mającą chronić potencjalnych samobójców. Z nagła w korytarzu rozległ się donośny i głupkowaty śmiech. U źródła chichotu Szatrawka przekonał się, że pochodził on od pielęgniarki, żywo dyskutującej z dwoma sanitariuszami. „Co przeskrobaliście?” – zapytała pretensjonalnym tonem. W imieniu Szarawki odpowiedział eskortujący go sanitariusz. „Przekroczyliście granicę?” – kontynuowała pielęgniarka – „Umarlibyście z głodu, grzebalibyście w śmieciach. Chyba, że mieliście złoto ze sobą? Ale to nie ma znaczenia. Po tym jak skończymy was leczyć, nie będziecie potrzebowali żadnych zagranicznych podróży”. Znalazłszy się w przyznanej mu sali, Szatrawka zasnął kamiennym snem…
Z widokiem na morze…
Zbudziła go dopiero komenda: „Dobra, bydlęta, wyłazić z cel. Idziemy się myć!”. Szatrawka podniósł się i spróbował pójść do toalety. Zatrzymano go i poinformowano, że w odpowiednim czasie wszyscy pójdą razem. Na śniadanie spożył pajdę czarnego chleba i miskę przeźroczystej zupy, z osadzonymi na dnie ziarnami jęczmienia i kawałkami nie domytego pomidora. W końcowej fazie posiłku pozostali pacjenci zmuszeni byli w obecności sanitariusza połknąć garść pigułek.
W celi Szatrawka otrzymał pierwszą radę. Bezcenną, jak miało się okazać. „Cokolwiek będziesz robił, nie wykłócaj się z lekarzem i nie upieraj się, że jesteś zdrowy. Potraktują to jako nawrót choroby” – dowiedział się od współwięźnia. Inny zapytał go o powód zamknięcia. „Nie martw się – pocieszał usłyszawszy przyczynę – nie będą trzymać cię długo. Pięć lat i będziesz wolny”. „Pięć lat?” – obruszył się Szatrawka. „Niepotrzebnie się ekscytujesz. Zabołotny odsiaduje dziewiąty rok. Wołodka, ten tutaj, odsiaduje siódmy”. „A jak długo ty tu jesteś?” – zapytał nowicjusz. „Dziesiąty”…
W przychodni
Krótko potem Szatrawkę zaprowadzono do lekarza. „Powiedzcie – odezwał się doktor – czy byli wśród waszych krewnych chorzy psychicznie?”. „Nie – rzucił Szatrawka – ja i mój brat jesteśmy pierwsi w rodzinie”. „Co skłoniło was, by zbiec ze Związku Sowieckiego?”. „Co macie na myśli? – zapytał uprzejmie Szatrawka – Nie chcieliśmy zbiec ze Związku Sowieckiego, to przecież nasza ojczyzna. Nasi rodzice żyją tutaj. Nie przyszło nam nawet do głowy, by pozostać na Zachodzie. Po pierwsze, nie znamy języka, więc jak zdobylibyśmy pieniądze? Poza tym Finowie sami mają u siebie bezrobotnych. Nasz sąsiad, były strażnik graniczny, obiecał nas tylko oprowadzić wzdłuż granicy, tam i z powrotem”. „Dlaczego więc przeklinaliście i obrażaliście funkcjonariuszy, kiedy zostaliście przekazani na granicy”. „Nie sądźcie, że planowaliśmy już nie wrócić do Związku Sowieckiego – zaręczał Szatrawka – Byłem oburzony skuciem w kajdanki i żołnierzami, którzy nazwali mnie »zdrajcą«. Dawałem odpór”. „W świetle tego co mówicie, przypominacie czternastoletniego chłopca. Dorośnijcie, a wypiszemy was” – skończył wizytę doktor.
„Pora obiadowa! Umyć ręce. Gdzie łazicie bydlęta?” – odbiło się echem zaproszenie na kolejny posiłek. Wzorem pierwszego, zaliczał się on do dietetycznych. „Ucztę” z liczącym 100 gramów kawałkiem czarnego chleba, 150-ma gramami „białego” pieczywa w kolorze szarym, roczną, skwaśniałą kapustą i do połowy napełnioną szklanką kompotu, wieńczyła następna porcja leków. Tym razem także i Szatrawka musiał odebrać swój przydział. Z trwogą obserwował pacjentów, którzy połykali iście „końskie” dawki leków. Poczuł wszechogarniającą go ulgę, gdy zrozumiał, że przepisano mu tylko dwie tabletki środka o nazwie tisercin. Silnego, aczkolwiek nie upośledzającego, jak inne proszki, samokontroli.
Plan wyjścia z choroby
Ku zadowoleniu Szarawki, przydzielono go do mało uciążliwej pracy - mycia klatki schodowej. Mógł dzięki temu wreszcie spotkać brata. Michaił podobnie jak brat godził się odgrywać rolę posłusznego pacjenta, świadomego swego niedoskonałego stanu umysłowego. Nie miał jednak tyle szczęścia co Aleksander. Przepisywano mu znacznie silniejsze środki. Skarżył się Aleksandrowi, że nie jest w stanie nawet sięgać pamięcią wstecz. Szatrawka poradził mu, aby nauczył się ukrywać tabletki w gardle. By ulżyć bratu, przystał na jego nalegania i postanowił ujawnić władzom szpitala swe oszustwo.
Następnego dnia udał się do gabinetu lekarskiego. „Anno Władimirowno – powiedział, próbując ukryć nerwy – W więzieniu i w Instytucie Serbskiego, udawałem chorobę”. „Czy wiecie, że udawanie jest także chorobą?” – zadźwięczał gniewny głos. Wyjaśnienia Szatrawki spełzły na niczym. Wiedział teraz, że próba racjonalnego argumentowania nie miała szans powodzenia. Bracia uznali, że jedynym sposobem na względnie szybki powrót do domu, jest uległość wobec lekarzy przypisującym im ułomność psychiczną.
Adam wątpi w komunizm
Pewnego wieczora pielęgniarka na oddziale Szatrawki wszczęła dyskusję polityczną z Adamem. Zmęczona rozmową z umysłowo upośledzonym pacjentem zagadnęła Szatrawkę. Postanowiła wytłumaczyć mu trud życia w Finlandii i niebezpieczeństwo płynące z przekraczania granicy: „Zabiliby was. To na pewno. W filmach szpiedzy zawsze giną na granicy”. „Tak jest na filmach – stwierdził Szatrawka – ale w życiu jest zupełnie inaczej. Po pierwsze nie byliśmy szpiegami. Natomiast w filmach celowo przejaskrawia się zdarzenia, aby wzbudzić zainteresowanie”. „To jest to, oto jest wasza choroba! – wykrzyknęła pielęgniarka – Jesteście całkowicie chorą osobą. W nic nie wierzycie. Musicie być leczeni. Właśnie tak. Będziecie leczeni” i zwracając się do reszty pacjentów zawołała: „Wkrótce zbudujemy komunizm! Teraz żyjemy dostatnio. Mamy wszystko i chleba pod dostatkiem. Nie tak, jak było wcześniej. A kiedy zbudujemy komunizm, będzie jeszcze lepiej!”.
Wtrącił się Adam: „Jaki komunizm? Jak długo trzeba go budować? A może my go w końcu nie zbudujemy”. „Zbudujemy. – rzekła pewnie pielęgniarka – Zbudujemy komunizm. Musimy tylko pracować lepiej. W Bogu tylko nadzieja, że nie będzie żadnej wojny”. Jej głos stawał się coraz bardziej emocjonalny: „Imperialiści, Amerykanie, zbroją się. Gdyby nie oni, zbudowalibyśmy już komunizm dawno temu. Ale co to dziś dla nas Ameryka? Teraz zagrażają nam Chiny. Ale my je rozgnieciemy! Czy nie rozgnietliśmy Niemców? Rozgnietliśmy!”. Dalej wróciła do spokojniejszej rozmowy z Adamem, z którym do późnych godzin nocnych omówiła wiele nie cierpiący zwłoki kwestii strategicznych…
Wiktor Dawidow
Wiktor Dawidow został aresztowany, a następnie wysłany do Instytutu Serbskiego pod zarzutem rozpowszechniania zakazanej literatury. W instytucie obstawał przy swej poczytalności, ale mimo to wykryto u niego „pełzającą schizofrenię”. Stamtąd przeniesiono go do słynnego więzienia przejściowego na Butyrkach. Butyrscy osadzeni poinformowali „świeżarka” o korzyściach płynących ze spolegliwego akceptowania diagnoz stawianych przez personel psychuszek.
Znalazłszy się w końcu w szpitalu psychiatrycznym w Kazaniu, Dawidow nie wyraził zgody na ścięcie włosów. Siłą podano mu więc aminazin i haloperidol. Po „chemioterapii” znajdował się w takim stanie, że na wizytę do lekarza był niesiony. Doktor ulitował się i orzekł: „OK, trzy dni spokoju”. Odtąd Dawidow otrzymywał tylko majeptil. Lek utrzymywał go w stanie oszołomienia i likwidował zdolność krytycznego myślenia. Dawidow godzinami bezmyślnie wpatrywał się w ścianę. Czuł, że traci zmysły.
Z Kazania przetransportowano go do szpitala w Błagowieszczeńsku, mieście położonym nad granicą chińską. Po twarzach tamtejszych pacjentów zauważył, iż są oni znacznie silniej narkotyzowani niż pensjonariusze psychuszki w Kazaniu. Przeraziła go cisza i przeszywające głowę szepty pacjentów. Klimat budowały dodatkowo mokre ściany i zardzewiałe okna więzienia. Dawidow trafił do celi z czterema innymi pacjentami, z których jeden cierpiał na hiperaktywność, drugi był zamknięty w sobie, trzeci twierdził, że rozmawia z ptakami, a ostatni, standardowo – słyszał głosy.
Happy end
Lekarzom na pytanie: „Czy uważacie się za chorego?” Dawidow przytaknął. Kilka tygodni później mógł stwierdzić, że taka strategia przynosi pozytywne efekty. Otrzymywał małą dawkę aminazinu, zastąpioną wkrótce nieszkodliwym Valium. Pracując w kuchni i warsztacie, w którym szył fartuchy, miał możność poznania innych więźniów politycznych. Rozmowę utrudniał wszakże ich stan umysłu, ponieważ demonstracyjnie odmawiali uznania własnej niepoczytalności i przyjmowali „końskie” dawki leków.
Dawidow poznał Jegra Wołkowa, pracownika z Nachodki, miasta leżącego nad Morzem Japońskim, skazanego za zorganizowanie protestu robotników w 1968 r. Wołkowowi aplikowano tisercin, haloperidol, aminazin i trifazin, a mimo to obstawał przy swym statusie, jako więźnia politycznego. Nie poddał się nawet wówczas, kiedy zdiagnozowano u niego wrzody żołądka i niebezpiecznie wysokie ciśnienie krwi. Od tamtego momentu nie myślał już o wolności. Robił wszystko, by nie dać się złamać.
W grudniu 1981 r. Dawidowa zaprowadzono do doktor Walentiny Timofiejewnej. Lekarz zapytała go, czy zdaje sobie aby sprawę z tego, że jego wcześniejsza działalność była właściwa dla osób chorych psychicznie. „W Instytucie Serbskiego zdiagnozowano u mnie »pełzająca schizofrenię« – odparł spokojnie – Objawy pełzającej schizofrenii są słabo widoczne. Chory nie ma pojęcia, czy jest chory, czy nie. Zatem może ona być zdiagnozowana tylko przez specjalistę”. Zapewnił Timofiejewną, iż nie zamierza wracać do żadnych „chorych rzeczy”. Dzięki „współpracy” Dawidow spędził w Błagowieszczeńsku jeszcze tylko rok - łącznie dwa lata. Była to wyjątkowo krótka „terapia”, jak na więźnia politycznego.
Josyf Terelia
Josif Terelia, ukraiński działacz greckokatolicki, przesiedział trzy lata w izolatce szpitala psychiatrycznego w Dniepropietrowsku. 12 grudnia 1980 r., wezwał go do siebie dyrektora szpitala, pułkownik Babenko. W rozmowie uczestniczyła także Nelia Butkiewicz, ordynator oddziału, na którym przebywał dotychczas Terelia oraz podpułkownik KGB Kapustin.
„Powiedz Terenia – zapytała Butkiewicz – czy słusznie zrobiłeś pisząc list w obronie Rudenki [Mykoła, poeta i założyciel Ukraińskiej Grupy Helsińskiej - P.Z.]?”.
„Nie pamiętam, ponieważ byłem chory” – powiedział Terelia.
„Co sądzicie o embargo, które narzucił Carter?”.
„Nie znam żadnego Cartera” – odparł.
„Carter jest prezydentem Stanów Zjednoczonych”.
„To uzasadnia dlaczego go nie znam. Widziałem tylko na fotografiach Breżniewa, więc skąd miałbym znać Cartera?” – kontrował Terelia. Temat rozmowy zmienił oficer KGB:
„Terelia, zapadła decyzja, aby was uwolnić. Jak to odbieracie?”.
„Myślę, że to oczywiste. – odparł – Zostałem wyleczony. W końcu to nie więzienie, tylko szpital”.
„Josifie Michaiłowiczu powiedzieliście, że jesteście chrześcijaninem, nie działaczem politycznym. Co przez to rozumiecie?” – włączył się do rozmowy Babenko.
„Tylko tyle, że polityka nigdy mnie nie interesowała i zawsze poszukiwałem Boga i miłości”.
„Ale wiara w Boga – oponował Babenko – jest polityką. Kapitaliści zbudowali na niej ich agresywną politykę zagraniczną. Wiara w Boga jest absurdem, w naukowej literaturze medycznej nazywana jest masową psychozą”.
„Nie wiedziałem, albo raczej nigdy o tym nie czytałem” – odparł bez oporu Terelia.
„Co macie do powiedzenia na temat Sacharowa [Andrieja, sowieckiego fizyka jądrowego, później dysydenta – P.Z.]?” – rozwinęła kolejny temat doktor Butkiewicz.
„Nie znam go osobiście” – odparł Terelia.
„Czy wiecie, że Sacharow otrzymuje pieniądze od CIA i szkodzi naszej władzy?”.
„Nic mi na ten temat nie wiadomo”.
„Czy wierzycie sowieckiej prasie?”.
„Oczywiście, że tak, przecież nie jestem chory”.
„Nie bądźcie sarkastyczni. Sacharow jest wrogiem. Nie sądź, że obawiamy się wysłania go tutaj; władze wciąż liczą, że zmieni swoje poglądy”.
Babenko, Butkiewicz i Kapustin omówili z Terelią sytuację Kościoła Unickiego na Ukrainie oraz niebezpieczeństwo oderwania się Ukrainy od ZSRS, po czym postanowili zmierzać do konkluzji.
„Gdyby nie było tyle zamieszania wokół was – zaczął Babenko – bylibyście w domu dawno temu”.
„Kto stworzył zamieszanie?” – zapytał Terelia.
„Wasi fałszywi przyjaciele. – odpowiedział Kapustin – Sacharow i jego otoczenie użyli waszej choroby by obalić potęgę Związku Sowieckiego”.
„Jak ludzka choroba może obalić takie silne państwo?”.
„Tak właśnie było. Zostaliście do tego celu użyci przez koła syjonistyczne”.
„Nie znam żadnych syjonistów”.
„Działają w zakonspirowanych siatkach”.
„Nie rozumiem”.
„Zwykły człowiek nie jest w stanie tego pojąć” – zakończył Kapustin. Doktor Butkiewicz poradziła Terelii zająć się żoną i córką. Jednocześnie odradziła włączania się w nową awanturę polityczną. Zapewniła, że „oni” są mu bliżsi niż jego „tak zwani-przyjaciele”.
„Ale jak wytłumaczyć, że zabraniacie mi pisać i malować?” – dociekał Terelia.
„Kiedy zaczniecie znów pisać wiersze, wasza choroba wróci. Nie powinniście więcej pisać, nawet utworów o kwiatach” – wyjaśniła Butkiewicz.
„Ale kto da mi pracę, kiedy już będę wolny?” – zapytał Terelia.
„Tym się nie martwcie – zagaił po ojcowsku Kapustin – pomówimy z naszymi towarzyszami w Użgorodzie i wszystkim się zajmiemy”.
„Tylko odpoczywajcie – dodał Babenko – Praca nie zniknie. Najważniejsze, byście zrozumieli naszą sowiecką rzeczywistość…”
Psychiatria na co dzień
Wydarzenia ostatnich tygodni w Polsce każą nam obawiać się, że do opisu kondycji naszego państwa nie będzie już nam wystarczała fabuła powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza: Kariera Nikodema Dyzmy. Ręka nam zadrży, gdy spróbujemy przywołać postać Żorża Ponimirskiego, hrabiego celnie obnażającego przykrą rzeczywistość, który dla świętego spokoju został przez elity polskie uznany za wariata. Stracić można też nadzieję na tolerancję, jaką w Idiocie Fiodora Dostojewskiego cieszył się mimo wszystko główny bohater, Lew Nikołajewicz Myszkin. O jego zidioceniu jak pamiętamy świadczył niebezpiecznie wysoki poziom naiwności, wrażliwości i uprzejmości.
Nadchodzą czasy rodem z powieści Georga’a Orwella Rok 1984, a wraz z nimi motto obecnej władzy: „Wariaci do wariatkowa!”. Przecież lidera opozycji w Polsce od co najmniej kilku lat pomniejsi politycy formacji rządzącej odsyłają na badania psychiatryczne. Czynniki rządowe, którym wtórują główne media, dają jasny sygnał społeczeństwu i swym urzędnikom, że może powinno się go zamknąć na „oddziale” siłą. Ciekawa to swoją drogą władza, która niczym personel szpitala psychiatrycznego, od lat posługuje się wobec swoich obywateli terapeutycznym językiem, zaś odruchy Pawłowa stymuluje bodźcami: „miłość” – „nienawiść”, „łączenie” – „dzielenia” „spokój” – „wojna”, „zaufanie” – „zagrożenie”.
Wszystkim polskim „wariatom” – w mediach, jak ostatnio zaglądałem, szacuje się ich na ok. 8 milionów w Polsce – radzę potraktować niniejszy artykuł jak drogowskaz. Po założeniu kaftana bezpieczeństwa odpowiadać „sanitariuszom” tak, jak robili to sowieccy dysydenci.
„Co sądzisz o zamieszaniu pod krzyżem?” – pytanie.
„Nie znam żadnego krzyża” – odpowiedź.
„Wisi na nim Chrystus”.
„Nie znam żadnego Chrystusa”.
„Żył dwa tysiące lat temu”.
„Może dlatego o nim nie słyszałem”.
„Nie powinieneś słuchać opozycji, oni podważają politykę obecnego rządu”.
„Tak, tylko nasza obecna władza gwarantuje nam spokój i nadludzki wysiłek zachowawczych reform”.
„Czy jak cię wypuścimy będziesz znów uprawiał awanturnictwo?”.
„Zostałem wtedy zwabiony, jako chory psychicznie, by siać zamęt i niepokój”.
„Czy nie dostrzegasz, że wszystko kwitnie: na drzewach rosną lizaki, rośnie produkcja waty cukrowej?”.
„Owszem zrozumiałem, że po osiągnięciu Nibylandii, dzięki rafinacji farby olejnej wydobywanej z tęczy zwiększymy jakość produktu i eksportowe możliwości Polski”.
Komentarze
07-04-2011 [23:12] - EUGEN (niezweryfikowany) | Link: d z i ę k i -
-
we wszystkim co Pan wykonał,
i w tym tekście, ma Pan ogromną rację.
Powodzenia w trudnej robocie dla Polski.
Szczęscia Panu, szczęścia Rodzinie.
Lepszego losu Pana miastu - Bielsko Biała to wlk prawdziwa Polska..
Pozdrawiam serdecznie.