Diabeł chce "świętego" spokoju

Jeżeli chodzi o Biblię, to są tam super, zajebiste przykazania, jakieś historie,

które budują w dzieciach system wartości, chęć bycia dobrym człowiekiem,

natomiast ciężko mi wierzyć w coś, co nie ma przełożenia na rzeczywistość,

bo gdzie w tej Biblii są dinozaury? Jest siedem dni stworzenia świata i nie

ma dinozaurów. To mi się kłóci. Także staram się rozsądnie podchodzić do

rzeczywistości, oczywiście wierzę w siłę wyższą, niekoniecznie nazwaną

bogiem. Są różne religie, każdy człowiek stara się w coś wierzyć, ja też w

coś wierzę. (…) Wierzę w to, co nam przyniosła matka Ziemia i co odkryto

podczas wykopalisk. Są na to dowody i ciężko wierzyć w coś, co spisał jakiś

                   napruty winem i palący jakieś zioła...                 

- Doda Elektroda

 

 

Tym razem proponuję odrobinę rozważań filozoficznych, lub pokorniej, z racji zaangażowania raczej w innej profesji, „złotych myśli Pawła Zyzaka”. Myślę, że każdy, kto spróbuje się przez nie przedrzeć, będzie mógł przynajmniej wyposażyć się w argument, że czytał te wypociny i bliższe są mu poglądy jak ten powyżej.

            Podręcznikowo patriotyzm oznacza miłość do własnej Ojczyzny. Osobiście zawsze rozumiałem go jako bunt. Ale nie zwykły bunt. Nie bunt wzbudzany dla samego buntu. Wynikający z chęci pokrzepienia własnej dumy, ani z dążności do osiągnięcia absolutnej rozkoszy ciała, czyli taki, którego podstawą jest własne ego. Patriotyzm zawsze był dla mnie buntem przeciwko złu, cierpieniom i niesprawiedliwości, które raz po raz spotykają moją Ojczyznę. Był i jest dla mnie sprzeciwem, wobec chorób osłabiających Polskę. Chorób przychodzących z zewnątrz, lub trawiących naszą Ojczyznę od wewnątrz. Ojczyznę rozumianą jakkolwiek: jako miasto, region, państwo, kontynent, glob.

Mój bunt rósł stopniowo, wraz ze wzrostem zainteresowania historią. Zaczął się w domu, za sprawą mojego ojca, solidarnościowego górnika z Kopalni Węgla Kamiennego „Piast”, który ekspresyjnie śledził polską politykę lat 90-tych i wiódł mnie przez szkołę podstawową, w której na lekcjach historii żywo polemizowałem z naszą nauczycielką, niegdyś sekretarzem Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR w szkole; poprzez technikum, w którym tym razem od historyczki domagałem się, by uczyła nas historii jakiejkolwiek; aż po Uniwersytet Jagielloński, na którym wraz z kolegami domagałem się politycznej i moralnej weryfikacji życiorysów naszych wychowawców.

Bunt tylko wtedy ma sens i, co ważniejsze, tylko wtedy jest efektywny i trwały, gdy jego podstawę stanowi niematerialna idea, a jego skutkiem jest faktyczne, a nie iluzoryczne dobro człowieka. Ludzie żyją z ideami w "symbiozie". Idee udoskonalają człowieka, stanowiąc dla niego wprawdzie nieosiągalny, ale docelowy punkt. Same również podlegają ewolucji, lecz jedynie w wyobrażeniach człowieka – jako absolut pozostają niezmienne. Proces obopólnego wzbogacania trwa dziesięciolecia, a nawet wieki. Biorą w nim udział dziesiątki setki, pokoleń.

Zatem konstruktywny bunt to taki bunt, który nie ma na celu obalania, ale budowanie. Skoro, więc jesteśmy istotami z krwi i kości, a nasze pochodzenie jest niekoniecznie ziemskie, ów konstruktywny bunt i budowanie powinny być rozumiane zarówno w sensie fizycznym jak i duchowym. I bardzo ważne, aby została tutaj zachowana równowaga: bunt i budowanie dobrobytu ducha… oraz ciała. Zawsze łącznie, nigdy rozdzielnie.

Nasza historia, nasi przodkowie przekazali nam do ochrony i pielęgnowania trzy bezcenne idee, do dziś wypisywane na sztandarach z zamieszczonymi obok symbolami narodowymi. Nieśmiertelne: BÓG, HONOR, OJCZYZNA. Oczywiście punktem odniesienia dla patriotyzmu jest Ojczyzna, jako niematerialna idea. Jeśli chodzi o pierwszą z wymienionych wartości, odpowiednikiem patriotyzmu staje się dla niej miłość do Boga, a ekwiwalentem buntu względem niedoli ojczyźnianej, bunt przeciwko złu.

Bóg jest absolutem, broniącym człowieka pośrednio przed nim samym. Zło dokonuje się rękoma człowieka na człowieku. Zło może nad człowiekiem zapanować, ale człowiek nie jest z natury zły. Nie rodzi się na podobieństwo Diabła, tylko na podobieństwo boże. Bez odniesienia do Boga człowiek nie będzie przedłużał swojej egzystencji i się udoskonalał. Albo punktem odniesienia ustanowimy więc ideał boży, ze wszystkimi towarzyszącymi mu rzeczownikami: pięknem, mądrością, sprawiedliwością, prawdą itd., albo któryś z „ideałów” ziemskich: własne ciało, pieniądz, władzę… zależnych od niestabilnej natury człowieka. „Ideałów” przemijających i, gdy pozostają odcięte od ideału duchowego, czyniących z czasem z człowieka potwora. Gdy człowiek posiądzie niepoliczalną ilość pieniędzy, potrzebuje władzy. Najpierw władzy organizacyjnej, następnie władzy administracyjnej, a gdy i ją ma już zapewnioną jedyną rozkosz sprawia mu władza nad życiem ludzkim. Absolutna władza duchowa jest dla, należałoby już w tym miejscu powiedzieć - tyrana, nieosiągalna, rozpoczyna więc bunt przeciwko Bogu. Tak jak ten wywodzący się z dumy i hedonizmu, stanowiący echo egoizmu. Jednakże ujściem dla tego buntu, a w gruncie rzeczy ofiarami tego buntu, mogą już być tylko i stają się - ludzie.

Całkowita rezygnacja z życia doczesnego, czyli zupełny bunt przeciwko światu materialnemu stanowi zachwianie równowagi i także jest zaprzeczeniem właściwego pojęcia buntu. Chciałbym tutaj posłużyć się przykładem z początków chrześcijaństwa, z II i III wieku po Chrystusie, a więc czasów, gdy bardzo istotny problem w życiu Chrześcijan stanowiło męczeństwo. Przywódcy kościoła, zgodnie z Ewangelią uznali je za łaskę, dar Ducha Świętego i zabronili lekkomyślnego szafowania życiem. Dobrowolnego poddawania się wyrokom śmierci. Osobom, obawiającym się załamania i zaparcia podczas tortur polecali nawet ucieczkę, zgodnie zresztą z tym, co za Mateuszem Ewangelistą perorował Jezus: „A gdy was prześladować będą w jednym mieście, uciekajcie do drugiego; zaprawdę powiadam wam: Zanim zdążycie obejść miasta Izraela, Syn Człowieczy przyjdzie” (Mt 10, 23) Słowa sprzeciwu wobec działań zahaczających o próby samobójcze tyczyły się sporej grupy w łonie kościoła, tzw. rygorystów. Potępiali oni ucieczkę przed prześladowaniami – określaną przez nich tchórzostwem, praktykując np. autodenuncjację. Znany jest przypadek z 185 r. p. Ch. - podawany przez rzymskiego teologa Tertuliana, z czasem członka rygorystycznej sekty Montanistów - zbiorowego stawienia się w Azji Mniejszej przed trybunałem rzymskiego prokonsula sporej grupy Chrześcijan. Tego typu praktyki udało się w końcu Kościołowi ukrócić. Pomógł zapewne fakt, iż na przełomie wieku III i IV wraz z Konstantynem Wielkim przyszły lepsze czasy dla głoszących naukę Jezusa Chrystusa. Konkludując bunt nie powinien ignorować tego, kim jesteśmy i jaką mamy misję do spełnienia na ziemi.

Zatrzymajmy się teraz na chwilę nad Honorem. O ile wspomniana wyżej duma rodzi się z czysto ludzkiego egotyzmu i poczucia własnej wartości, o tyle honor jest zespołem zasad mających człowieka uszlachetniać i podtrzymać w owej szlachetności. Duma jest wymierzona w stronę osób trzecich, natomiast honor ukierunkowany jest na nas samych. Polski Kodeks Honorowy Władysława Boziewicza, będący prawem zwyczajowym akceptowanym w realiach II Rzeczypospolitej (przez komunistów nazywanej Polską panów, lub dla odmiany państwem faszystowskim) osobami honorowymi nazywał te (z racji tego, iż kodeks był przede wszystkim księgą traktującą o pojedynkach, nie brał pod uwagę kobiet i osób duchownych), „które z powodu wykształcenia, inteligencji osobistej, stanowiska społecznego lub urodzenia wznoszą się ponad zwyczajny poziom uczciwego człowieka”. Dodatkowo przedstawiał szereg zachowań wykluczających z tego grona: kradzież, oszustwo, dezercja, łamanie słowa honoru, znieważanie kobiet, oszczerstwo, szantaż, donosicielstwo itd.

Obrona własnego honoru i czci naszego bliźniego jest zatem buntem przeciwko złym intencjom i niegodziwym czynom. Buntem kompatybilnym z troską o stan naszej Ojczyzny oraz, jeśli jesteśmy wierzący, z obroną czci naszej wiary. No, a przy okazji sposobnością przeszkodzenia „w pracy” największemu orędownikowi „świętego” spokoju – Diabłu.

Diabeł chce "świętego" spokoju