Pewien miły czytelnik, zwracając się do mnie per „siostro” zażądał dość brutalnie, żebym ograniczała się do pisania tylko o tym na czym naprawdę się znam. Nie wie biedaczek co czyni. Najlepiej znam się na porcelanie i fajansach. Sporą wiedzę na ten temat zdobyłam zupełnie bezinteresownie, bo nie jestem kolekcjonerem. Mam w domu tylko jeden (rozbity zresztą) kafelek z manufaktury nieborowskiej , jedną kobaltową filiżankę wedgwood ze spodeczkiem oraz ażurowy meissen , który bez sensu wisi na ścianie. Fachowy opis tych przedmiotów zajmie ze cztery strony znormalizowanego maszynopisu.
Odpowiem miłemu czytelnikowi uprzejmie, ale otwarcie.
Drogi bracie. Gdybym zaczęła się dzielić z Tobą całą moją wiedzą na temat fajansów i porcelany to chyba umarłbyś z nudów albo byś mnie zabił. Zwracam się tak do Ciebie , bo piszesz do mnie per ty i w dodatku „siostro”. Masz zapewne na myśli, że jesteśmy bratem i siostrą w Chrystusie. Innej możliwości nie ma. Sąd ustalił parę dni temu pełen skład naszej rodziny. Zapewniam Cię, że nie da się już nikogo do niej wcisnąć, nawet po protekcji.
Darowując Tobie i wszystkim innym wykład na temat fajansów, na których się znam pozwolę sobie pisać na temat metody in vitro na której się nie znam. Umiem jednak czytać i liczyć w zakresie szkoły podstawowej. Mam nadzieję, że Ty też.
Z ministerialnego raportu na temat rządowego programu in vitro, do którego adres lojalnie podaję
http://www.mz.gov.pl/akt…
wynika że do programu zakwalifikowano 8685 par. Uzyskano 2559 ciąż. Na świat przyszło 214 dzieci. Podatnicy zapłacili za to 72,4mln złotych.
Z podzielenia tych liczb wynika, że wyprodukowanie jednego dziecka metodą in vitro kosztowało 338317.757009 czyli około340 000 złotych. Efektywność metody in vitro jest zatem dramatycznie niska. Jak się okazało jest to również metoda niezwykle ryzykowna. Podatnik jest narażony na płacenie odszkodowań za traumę rodziców związaną z niepowodzeniem tej procedury. Odpowiedzialność za to niepowodzenie sprytnie przeniesiono ostatnio na inny szpital i innego lekarza niż ten, który przeprowadzał zapłodnienie „ na szkiełku”. Wydawałoby się, że powinno się stosować prostą zasadę: „ kto zepsuł niech naprawia”. Jak jednak twierdzi prof. Spaczyński (prof dr hab Marek Spaczyński - POZNAŃ ) ośrodki, które korzystają z finansowania w ramach rządowego programu dotyczącego in vitro nie są zobligowane do prowadzenia ciąż powikłanych. Wynika stąd, że lekarzom klinik in vitro prawo pozostawia wolność wyboru, w jawnym przeciwieństwie do profesora Chazana. Na tym właśnie polega wybiórczość wyboru, o którym to fenomenie ostatnio pisałam.
Procedury in vitro są nie tylko mało efektywne lecz jak powiedziałam również bardzo ryzykowne.
Pozwoliłam sobie wkleić wyniki badań dotyczących The Risk of Major Birth Defects after Intracytoplasmic Sperm Injection and in Vitro Fertilization, które można znaleźć pod adresem.
http://www.nejm.org/doi/…
Twenty-six of the 301 infants conceived with intracytoplasmic sperm injection (8.6 percent) and 75 of the 837 infants conceived with in vitro fertilization (9.0 percent) had a major birth defect diagnosed by one year of age, as compared with 168 of the 4000 naturally conceived infants (4.2 percent; P<0.001 for the comparison between either type of technology and natural conception). As compared with natural conception, the odds ratio for a major birth defect by one year of age, after adjustment for maternal age and parity, the sex of the infant, and correlation between siblings, was 2.0 (95 percent confidence interval, 1.3 to 3.2) with intracytoplasmic sperm injection, and 2.0 (95 percent confidence interval, 1.5 to 2.9) with in vitro fertilization. Infants conceived with use of assisted reproductive technology were more likely than naturally conceived infants to have multiple major defects and to have chromosomal and musculoskeletal defects.
Darujmy sobie tłumaczenie. Piszę ten tekst, żeby odpocząć od tłumaczenia, za które mi płacą, a nad którym właśnie pracuję. Chętnie się zgodzę, że każdy z czytelników zna lepiej angielski niż ja.
Chciałbym dorzucić jeszcze kilka słów. Zacznę od wyznania. W wieku kilkunastu lat zapragnęłam uczęszczać na zajęcia w szkole baletowej. Selekcjoner dość brutalnie odrzucił moją kandydaturę. Żeby nie wdawać się w szczegóły powiem, że miałam niewłaściwy BMI (Body-Mass-Index ). Koleżanka, która ze mną poszła miała natomiast BMI wręcz idealny. Chodziła na zajęcia baletowe ale baletnicą nie została. Jest naukowcem, profesorem chemii. Widać miała również dobre IQ. Teraz ma bardzo wysoki indeks Hirscha (h- Index).
Do czego zmierzam? Ludzie różnią się . Mają różne IQ, BMI, h-Index . Różny wzrost, obwód w pasie, długość nosa. Jedni są garbaci, inni łysi, jeszcze inni głupi. Muszą się z tym pogodzić.
Ludzie różnią się także dzietnością. Dzietność to też liczba. 0 dzietności jest- zapewniam- równie stresujące jak 0 indeksu Hirscha, albo zbyt wysoki BMI dla nastolatki. Są to różnice naturalne, o które pretensje można mieć tylko do niebios czy jak kto woli do losu.
Czy naprawdę rolą państwa jest wyrównywanie tych naturalnych różnic? Czy jesteśmy pewni, że powinniśmy finansować operacje kosmetyczne i operacje zmiany płci? Zwiększanie biustu, skracanie lub wydłużanie nosa, liposukcję, procedurę in vitro?
Żeby pozbyć się traumy z dzieciństwa muszę zrealizować swoje marzenie. Żądam zatem aby państwo polskie ufundowało specjalne przedstawienie dla baletnic inaczej, w którym odtańczę umierającego łabędzia. Należy mi się to jak psu buda.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 9988
Jestem doprawdy zszokowany danymi, które pokazałaś na temat in-vitro. Nie miałem o tym kompletnie pojęcia (ale też, za bardzo się tym nie interesowałem).
Z naukowego i praktycznego punktu widzenia, to pomysł poroniony i właściwie jest to spełnianie kaprysu tych, których na to stać.
To nie jest medycyna. Tak, jak i chirurgia plastyczna dla ludzi bez defektów.
Zgoda, badania prenatalne do mnie przemawiają. Małżonkowie mają prawo wiedzieć, dlaczego nie mogą mieć dzieci. Może coś się da naprawić (np. niedrożny nasieniowód). Jednakże, gdy diagnoza wskazuje, że jedynym wyjściem jest in - vitro, to proszę bardzo, macie państwo ochotę, to za własne pieniądze.
Oraz z precyzyjną informacją, a nawet z umową prawną, że ryzyko jest wszystkim dobrze znane i kto za nie ponosi odpowiedzialność.
Wtedy głupia baba i cwana klinika nie będą mogły wyłudzić pieniędzy od obywateli.
Wracając do projektów technicznych. Każdy projekt, a takim jest też urodzenie dziecka in - vitro, kończy tzw. commisioning. Czyli, chyba po polsku to się nazywa odbiór techniczny. I dopiero, jak wszystko gra i wszyscy są zadowoleni, to płacimy i regulujemy zobowiązania. A tu co? Zapłodnili, czyli pół roboty i reszta ich już nie obchodzi? To jakieś brednie! Wątpię, czy tak jest w krajach rozwiniętych. To pewnie znowu jakiś polski przekręt i chamówa.
Serdeczności
Twój brat Janusz (bez pretensji do majątku (w tym do meissena))
a może już jest wąska grupa DOWÓDCÓW mająca klucz techno-biologiczny do swej długowieczności? I dlatego ten "sposób" na robienie dzieci jest tak forsowany: zdefektowane mnogie ciąże wyzyska się legalnie na części zamienne, a możliwość aborcyjna pozwoli na zabijanie w celach ograniczania populacji ludzkości do takiej liczby wyrobników, by efektywnie służyli rządzącym...
Świetny tekst - dziękuje i pozdrawiam.