Zgodnie z dyrektywami Unii Europejskiej tak zwanym sygnalistom czyli zwykłym donosicielom przysługuje ochrona prawna przed szykanami ze strony osób czy instytucji objętych donosem. W gwarze młodzieżowej sygnalista to obecnie „sześdziesiona”. Sześćdziesiona" to slangowe określenie osoby, która donosi lub skarży się na innych, pochodzące od art. 60 Kodeksu karnego, który przewiduje nadzwyczajne złagodzenie kary dla sprawcy, który ujawni informacje o innych przestępcach. W kontekście prawnym to powiedzonko określa "małego świadka koronnego". Niejaki Rafał Stobiecki przedstawiający się sam jako historyk sygnalista poczuł się urażony określeniem PRL jako sowieckiej kolonii i dał temu wyraz w tekście umieszczonym w „Gazecie Wyborczej”. „Gazety Wyborczej” nie czytuję, dowiedziałam się o wybryku „historyka sześdziesiony” z tekstu Rekontry czyli Jacka Piaseckiego- mego znakomitego kolegi z sąsiedniej strony „Warszawskiej Gazety”.
Ochrona prawna osób ujawniających przestępstwa czy nieprawidłowości w funkcjonowaniu różnych instytucji społecznych, w tym rodziny, wydaję się na pozór być czymś słusznym i sprawiedliwym. Jednak w naszym kraju, w którym nadal króluje tak zwana mentalność porozbiorowa, donoszenie jest zawsze źle widziane. Przetrwaliśmy rozbiory, okupację niemiecką i okupację sowiecką tylko dlatego, że w naszym kraju donoszenie było zawsze traktowane jako najcięższe wykroczenie moralne. Zastanówmy się zresztą czy ktoś ośmieliłby się dzisiaj pochwalać donoszenie Niemcom w czasie okupacji na ukrywających się Żydów czy na ludzi pomagających Żydom? Takie donosy oczywiście się zdarzały ale ich autorzy byli skazywani i rozstrzeliwani przez AK. A przecież w czasie okupacji niemieckiej obowiązywały ustawy norymberskie czyli donosiciele działali w zgodzie z prawem rozumianym tak jak je rozumiał Hitler. Na przykład wielu Francuzów skwapliwie się tym ustawom norymberskim podporządkowywało i po mszy pędzili do merostwa donieść na sąsiadów. To tylko pozornie już prehistoria bo jak powiada Orwell: „Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość”. -
Zastanówmy się więc nad rolą sygnalisty w czasach pokojowych i nad jego wpływem na życie innych ludzi, tych którym w swoim mniemaniu próbuje pomagać. Pisałam już, że opiekowałam się chorym sąsiadem. Podawałam lekarstwa, robiłam zastrzyki z insuliny, podawałam posiłki. Była to pomoc całkowicie bezinteresowna więc nie podejmowałam się odkurzać tysięcy książek, które posiadał. Rehabilitant w dobrej wierze doniósł do opieki społecznej, że sąsiad żyje w niemieszkalnych warunkach. Sąd rodzinny skazał go na umieszczenie w domu opieki, wbrew jego woli, pomimo, że tę opiekę w miarę swoich skromnych możliwości sprawowałam. W domu opieki sąsiad przeżył mniej niż dwa miesiące. Zmarł na gangrenę wynikłą z zaniedbania ran cukrzycowych. Lekarka domowa powiedziała, że w jego stanie mógł we własnym mieszkaniu żyć jeszcze przynajmniej 10 lat a kurz, bakterie i roztocza, których panicznie bał się rehabilitant wyraźnie choremu nie szkodziły. Były to zapewne bakterie i roztocza oswojone, a w domu opieki zaatakowały go jakieś nowe szczepy. Sygnalista chciał dobrze a wyszło jak najgorzej.
W naszym domu mieszka kobieta z ośmiorgiem dzieci. Dzieci są czyste, zadbane, chodzą do szkoły i do kościoła. Oczywiście są nieznośne jak wszystkie dzieci i drą się na klatce schodowej. Przyszła do mnie sąsiadka z misją wspólnego donosu do opieki społecznej, żeby „ coś z tym zrobiła”. Oczywiście nakrzyczałam na nią więc się obraziła. Sąsiadka ma głęboko wdrukowany obyczaj donoszenia, a jako sygnalistka czuje się nie tylko usprawiedliwiona lecz nawet bardzo szlachetna. Za dobry uczynek uważa napuszczenie sądu rodzinnego na umęczoną matkę. Jedyne co może uzyskać to święty spokój kosztem odebrania kobiecie dzieci przez jakąś równie mądrą jak nasza sąsiadka blondynkę w todze. A przecież sąsiadka sygnalistka mogłaby zabrać starsze dzieci do kina, albo nawet do Filharmonii, mogłaby kupić im na Mikołaja adwentowe kalendarze, albo pomóc kobiecie dźwigać wózek z najmłodszym dzieckiem i ciężkie zakupy. To jednak nie przyjdzie jej do głowy. Od pomagania są jej zdaniem odpowiednie instytucje, które posługują się odpowiednimi procedurami a szeregowy obywatel może tylko zostać donosicielem, sygnalistą, sześdziesioną czyli po prostu zwykłym kapusiem.
Zauważmy, że miłośnikom zwierząt na ogół nie przychodzi również do głowy zajęcie się chorym czy bezdomnym zwierzakiem. Będą za to chętnie wizytować nieformalne schroniska prowadzone przez starsze osoby, wytykać im nieład i pisać donosy do różnych instytucji pomocy a raczej przemocy. Uzyskanie z azylu bezdomnego psa wydaje się być trudniejsze proceduralnie niż adopcja dziecka. Znajoma, osoba starsza, wypatrzyła sobie psa z uszkodzoną, podwiniętą na stałe łapą siedzącego w przytulisku w klatce. Miałby w jej domu z ogrodem piękne życie. Surowe wizytatorki zażądały jednak wymiany ogrodzenia i tysiąca innych reform. W rezultacie pies będzie do końca życia siedział w klatce, a syn znajomej przywiózł psa błąkającego się mroźną zimą w masywie Turbacza. Piesek ma się wspaniale, nazywa się wymiennie Turbek albo Gorcuś - od gór które samotnie zwiedzał. Dodam, że nikomu nie przyszłoby do głowy go – jak to mówią górale – „poprawiać” czyli pozbawiać go psich cohones, oczywiście dla jego własnego dobra. Do tego zobowiązuje się pod przymusem każda osoba adoptująca oficjalnie psa czy kota. Ustawodawcy i projektanci podobnych rozwiązań powinni swoją drogą wypróbowywać na sobie ich dobroczynne skutki.
Potrafimy jak widać sobie poradzić z idiotycznymi przepisami. A koncepcja i praktyka sygnalisty jest „родом прямо из Советского Союза” (wywodzi się wprost ze Związku Radzieckiego) gdzie enkawudziści przychodzili z pismem „Правда” w ręku aby aresztować człowieka, którego wskazał jakiś dyspozycyjny dziennikarz kapuś. Przepraszam- dziennikarz sygnalista. Panu Rafałowi Stobieckiemu polecam to pod rozwagę.