1 czerwca 1966 roku został aresztowany w Krakowie seryjny morderca, 20 letni maturzysta, absolwent technikum energetycznego Karol Kot. W dzieciństwie Karol lubił dręczyć zwierzęta. Rodzice uważali to za nieszkodliwy etap rozwojowy. Jako 13 letni chłopiec Kot załatwił sobie ( za zgodą rodziców ) praktykę w rzeźni gdzie swoim zachowaniami szokował nawet doświadczonych fachowców. Podobno miał zwyczaj wypijać gorącą krew spuszczaną z ubitego własnoręcznie cielaka.
W szkole był znany z kolekcjonowania noży i z makabrycznych rojeń niesłusznie traktowanych przez kolegów jako rodzaj fantazji erotycznych, które nigdy nie doczekają się realizacji. Gdy zwierzał im się z planowanych zbrodni zaśmiewali się do łez. Dzięki tym zwierzeniom zasłużył na przydomki: „Lolo wariat” oraz „Lolo wampir”. Trenera z klubu strzeleckiego wprawdzie trochę niepokoiła gorliwość młodego chłopca w ostrzeliwaniu ludzkich sylwetek, uważał go jednak za zdyscyplinowanego młodzieńca. Stawiał go nawet za wzór swemu jedynakowi. Nie wiedział biedaczek, że jego ukochany jedynak był przewidziany na kolejną ofiarę.
Pierwszą ofiarą Kota była starsza kobieta. W lutym 1966 roku w okolicach Kopca Kościuszki został przez niego zabity nożem 11 leni chłopczyk, Leszek Całka. Potem Kot napadł na klatce schodowej na 7 letnią dziewczynkę, ale lekarzom udało się ją uratować.
O skłonnościach Karola oprócz rodziców i kolegów wiedziała również jego dziewczyna. Jej zwierzał się ze swych planów i dokonań, ją też próbował dwukrotnie zamordować. Proponowała mu wizytę u psychiatry, ale nie zrobiła nic żeby go powstrzymać. W czasie procesu oskarżony nie wykazywał skruchy. Udowodniono, że w niesprzyjających okolicznościach potrafił powstrzymać się od zabijania i że wybierał sobie celowo na ofiary staruszki lub dzieci.
Nie zapamiętałabym tych wszystkich szczegółów, w tym nazwiska zamordowanego chłopczyka gdyby nie efekt, który nazywa się w psychologii wzmocnieniem. Znajoma z którą jechałam właśnie do Zakopanego w pewnej chwili powiedziała, że widzi w poczynaniach Kota „coś niezwykle pięknego”. Doznałam szoku. Najpierw myślałam, że się przesłyszałam, potem instynkt samozachowawczy kazał mi przerwać dyskusję. Uznałam znajomą za niebezpieczną wariatkę. Nie przyszło mi nawet do głowy zapytać czy chciałaby sama tak „pięknie” zginąć.
Znajoma jest dziś znanym historykiem sztuki . Ją i całe jej środowisko uważam odtąd za idiotów.
Lautréamont i jego „Les Chants de Maldoror” , Markiz de Sade i jego „Sto dwadzieścia dni Sodomy” - oczywiście to wszystko czytałam. Traktowałam to jednak jako aberrację, przerafinowaną intelektualną zabawę, którą dosłowność zbrodni całkowicie unieważnia.
Zarzynanie dziecka, krew, łzy, fekalia. Cóż może być w tym pięknego i pociągającego?
Pierwszy raz o Rodrigo Garcii autorze „ Golgota Picnic” zrobiło się głośno przy okazji wrocławskiego festiwalu "Dialog" w 2009 roku. Wówczas ugotował homara żywcem - tak samo, jak zapewne każdego dnia przyrządza się go w tysiącach restauracji na świecie. Różnica była jedna - Garcia zrobił to publicznie, nagłaśniając przez mikrofon wydawane przez skorupiaka dźwięki. Wsławił się również publicznym topieniem chomików.
Rodrigo podobnie jak Kot zafascynowany był rzeźnią. Nazwał nawet tak swoje spektakle.
Kot został skazany na śmierć. Wyrok – jeżeli wierzyć prasie PRL - wykonano. Lekarze uznali, że nie da się go wyleczyć. Nie wiem czy da się wyleczyć Rodrigo i nic tu nie sugeruję. Na pewno nie warto jednak go popierać.
W czasach wojny w Afganistanie pewien spragniony sławy dziennikarz usiłował nakłonić dowódcę plutonu egzekucyjnego, aby pozwolił mu filmować zabijanie. Powoływał się oczywiście na sztukę przez wielkie S. Dowódca się nie zgodził. Powiedział :
„Вот блядин сын, жизнь этo жизнь, смерть этo смерть, искусство eбaть”.
Pozwolę sobie przetłumaczyć to dosłownie. Wszak język ten od niedawna mamy prawo traktować jako język stricte parlamentarny.
„A to sukinsyn. Życie to życie, śmierć to śmierć, a sztukę pierdolić”.
Rosyjski dowódca precyzyjnie wyraził moje stanowisko w tej sprawie.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 7728
nie sądziłem, że będę musiał chwalić radzieckiego oficera który rozstrzeliwał ludzi... ale jednak chwała mu za to...
coś jest w powiedzeniu Szekspira... "nawet najdziksza bestia, ma w sobie odrobine litości, ja jej nie mam...więc, nią nie jestem..."
kiedyś trafiłem do rzeźni podczas uboju świnek... później długo się przyglądałem schabowemu na talerzu...
tak jest zrobiony ten świat...ale czy wszystko nadaje się do tfu, tfu, tfu tzw. twórczości filmowej ? moim zdaniem nie... są pewne granice których przekraczać nie wolno bo wtedy stajemy się.... no własnie, kim ? bo skoro nie jestem najdziksza bestią nie posiadającą odrobiny litości...to kim jestem ?
A poważnie. Zwierzynę zabija się czystym strzałem, żeby się nie męczyła. Za postrzelonym dzikiem czy lisem idzie się na bagna czy w niedostępne chaszcze. Czasami ryzykując atak. Nic jednak nie kompromituje myśliwego bardziej niż zostawienie postrzałka, który będzie konał w męczarniach.
Świat nie jest chyba zbyt dobrze urządzony. Zdecydowanie wolałabym asymilować. Czym innym jednak jest zjedzenie schabowego, a czym innym torturowanie kota, psa czy nawet chomika. Po pierwsze łatwo taki żartowniś, jak Kot, przerzuca się na naczelnych. Po drugie- i to błyskotliwie wyjaśnił radziecki wojak. Nie wolno ze sprawy poważnej, jaką jest śmierć robić sobie zabawy. Tym bardziej nazywać takiej obrzydliwej zabawy sztuką. Pan autor Golgota Picnic zatrzymał się na pewnym etapie chłopięcego rozwoju charakteryzującego się obrywaniem muchom skrzydełek i krojeniem dżdżownic. Z tego się wyrasta - przy pomocy ojca i za pomocą paska. Wyszedł mi podręcznikowy przykład prawidłowego używania " za pomocą" oraz " przy pomocy".