Medytacje i kontemplacja czyli PO i PiS, narodowcy w środku

Czym różni się kultura duchowa wschodu i zachodu? Podejściem do rzeczywistości. Wschód medytuje. Ma to mieć również związki z religijnymi przeżyciami, ale tak naprawdę, w ich pojęciu, jest to od nich całkowicie oderwane. Takie podejście wiąże się jedynie z naszą zachodnią mentalnością. Bo my nie potrafimy zaakceptować w swoim życiu i swojej kulturze sensu medytowania dla medytowania i nie potrafimy wyzbyć się (jednak) pierwiastka religijności. Dla Zachodu kultura opiera się na filozofii a tradycyjnie opiera się właśnie na religii. Wschód zaś (nie dawne Bizancjum a ten „Dalszy” wschód – „pozachrześcijański”) medytuje głównie z powodów filozoficznych i to, w czym my z racji naszych uwarunkowań mentalnych i przyzwyczajeń, upatrujemy elementów religii i religią czasem nazywamy (np. Buddyzm), jest dla ludzi tamtego świata systemem filozoficznym, sposobem poznawania świata. Te systemy są same w sobie konkurencją dla religii jako takiej, niejako zastępują ją i stają się jej substytutem. W rzeczywistości jednak ani do Boga ani nawet do świata nie przybliżają. Przeciwnie.

Nie, nie jestem znawcą wchodu, ale i nie rozważania nad kulturą tej części świata mi chodzi. Zwyczajnie, tak to już pracuje ludzki mózg – na zasadzie skojarzeń. Przynajmniej mój. Z mojej wiedzy ogólnej wynika, że mylnie nazywany religią np. Buddyzm, jest systemem filozoficznym. Ma on przybliżyć człowieka do prawdy jako takiej, wyzwolić z jako takiego fałszu. Z kulturą, a w potocznym też rozumieniu religiami Wschodu, kojarzą mi się medytacje. Te wszystkie jogi, których celem jest oderwanie się człowieka od rzeczywistości, wyjście poza nią i siebie, osiągniecie swoistej nirwany. Człowiek ma stać się wewnętrznie wolny, „lekki”.

Dawno temu przyjaciółka przyniosła mi książkę A. de Mello. Książka krytykowana ostro przez Kościół właśnie z racji zachęcania chrześcijan do medytacji, tzw. chrześcijańskich medytacji. Przyznam, że niektóre powiastki i skojarzenia spodobały mi się na tyle, ze do dziś je pamiętam. Sama jednak lektura zamiast stać się powodem pełnych nadziei poszukiwań wolności i zbliżenia do Absolutu, spięła mnie wewnętrznie, wzbudziła niepokój a późniejsza krytyka Kościoła jedynie potwierdziła obawy, co do „bezpieczeństwa” tego prądu myślowego, który zaowocował u de Mello próbą przeniesienia na grunt chrześcijański praktyk Wschodu, praktyk w grubcie rzeczy pozafilozoficznych.

Po co o tym piszę? Bo chodzi w sumie o pewne porównanie, ale żeby cokolwiek porównać, trzeba się najpierw temu nieco przyjrzeć. Nie chodzi o studiowanie a o pewien rzut oka. Krótko tylko powiem, jak doszło do tego, że w ogóle dziś się tym zajmuję.

Wyszłam wieczorkiem na balkon a tu, choć to nie kieleckie, wieje… Znaczy będzie zmiana pogody. Przed moim domem na drzewie owocowym zawisła jakaś biała reklamówka i szeleszcząc dynda na silnym wietrze. Pomyślałam o tym szumie, o jej dyndaniu, że zależą od wiatru… Pomyślałam, że, kurcze, nam też potrzebny jest jakiś dobry żagiel, koniecznie biały. No i potrzebny nam wiatr. Tylko wtedy może przyjść zmiana pogody. W przeciwnym razie nieokryty śniegiem szczaw nam wymarznie i zrobi się naprawdę niebezpiecznie. Jednocześnie zdałam sobie sprawę, że oto stoję i co robię? Nie, nie medytuję. Kontempluję. I zdałam sobie sprawę z różnicy, zasadniczej różnicy, która doprowadził mnie do takich wniosków.

Gdybym bowiem medytowała, mogłabym oderwać się od rzeczywistości, przestać słyszeć szum wiatru i widzieć powiewającą jak biała flaga zrywkę. Mogłabym być wolna od takich wizji, które naznaczone są same w sobie troską a troski do przyjemnych rzeczy nie należą. Mogłabym zatem oderwać się od trosk, ba, od otaczającego mnie świata. Mogłabym pogrążyć się w nirwanie, zatopić w niebycie, odpłynąć w niebyt. Ba, mogłabym nawet lewitować. Mogłabym.

Świat trwałby wokół mnie niezmiennie (chyba, że Korea przedwcześnie obdarowałaby bożonarodzeniowo-sylwestrowymi bombkami-fajerwerkami o atomowym składzie, zasięgu i sile destrukcji). Mój stan nie zmieniłby świata jednak w żaden sposób. Śmiem twierdzić, że mój powrót do rzeczywistości bytu – z niebytu (czy takie powroty są w ogóle możliwe? Mhm…), w żaden sposób tej rzeczywistości by nie zmienił. Ba, nawet mój domniemany niebyt nie zostałby w żaden empiryczny sposób odnotowany. W mojej świadomości, moim intelekcie, pamięci…, na poziomie emocjonalnym czy uczuciowym…, nie odnotowałabym żadnych wartości dodanych. Nie dokonałabym żadnego  wiekopomnego odkrycia ani najgłupszego nawet skojarzenia. Bo czego można dokonać w niebycie? Co można tam znaleźć, jeśli tam nie ma nic, nawet swojej obecności?

Tymczasem, dzięki temu, że w pełni świadomie, twardo – czując pod stopami posadzkę (przez kapcie), stałam i oddawała się obserwacjom i przemyśleniom, że doprowadziło to do swoistej kontemplacji otaczającego mnie świata a konkretnie jego maleńkiego fragmentu w postaci kawałka wiotkiego plastiku, stałam się człowiekiem „odkrywczym”, zademonstrowałam swoją kreatywność. Nie ważne, że jedynie czworo domowników znało moje dokładne geograficzne położenie, że nieliczni doznali późniejszego zapoznania się z moimi wnioskami. Świat stał się pełniejszy, ciekawszy, piękniejszy. Pojawiła się nowa jakość.

Kontemplacja, rozważanie tego, co jest we mnie i wokół mnie, zawsze prowadzi do powstania nowej jakości a nasza kultura duchowa jest bogatsza, co ma późniejsze, bardzo konkretne przełożenie na kulturę materialną – jej fizyczną emanację. Dzięki temu, ze Sokrates, Arystoteles czy chrześcijański Augustyn, obserwowali, rozważali – kontemplowali, a nie medytowali, kultura Europy, zbudowana na ich filozofii, stała się najbogatszą i najlepiej rozwiniętą kulturą duchową w dziejach ludzkości. To na tej kulturze zbudowano (wiem, niedoskonały, ale jednak) porządek, w którym dominują takie wartości jak miłosierdzie i solidarność.  Pomijam wkład prawodawstwa rzymskiego i judeochrześcijańskich idei, choć mam pełną ich świadomość. Nadmienię jedynie, że Ten, który stał się człowiekiem i wyniósł wysoko wartość człowieczeństwa do pewnej godności, nie lewitował. On nie medytował zapadając się w sobie, odrywając od świata a …kontemplował go. Z Jego modlitewnej kontemplacji wynikła Ewangelia – nauka o miłości, godności ludzkiej, wartości prawdy i solidarności oraz nierównowadze sprawiedliwości i miłosierdzia, z której miłosierdzie jest cnotą nadrzędną nawet w stosunku do sprawiedliwości. Jedyne, co mogłaby dać naszej kulturze medytacja, to znieczulicę na zło, bierność w jego obliczu, zarówno odnośnie własnej jak i cudzej osoby. No i to poczucie „cudzości”. Możliwe, że dla niektórych to akurat cudowne uczucie, osobiście jednak nie przepadam za samotnością w tłumie. To zbyt nieokreślony, niebezpieczny twór.

A teraz, po co to piszę. Bo oto w naszej rzeczywistości mamy do czynienia i z medytacja i z kontemplacją.

Dlaczego nasz rząd trwa w błogim samozadowoleniu pozbawionym najcichszej nuty krytycyzmu a społeczeństwo w znacznym stopniu podziela ten stan? Dlaczego ten rząd nie jest w stanie zmusić się do najmniejszego wysiłku w kierunku naprawienia katastrofalnej sytuacji kraju we wszystkich przejawach jego życia? Dlaczego sejm zajmuje się związkami partnerskimi a nie sposobem ratowania sytuacji polskich rodzin i głodujących dzieci, naprawą służby zdrowia, która zabija zamiast ratować życie i to tych najsłabszych, bo najbiedniejszych…? Dlaczego państwo polskie to dziś kondomium szwabsko-bolszewickie? Bo ten rząd medytuje. Zapada się w sobie, trwa w oderwaniu od rzeczywistości, w jakiejś bliżej nieokreślonej przestrzeni, w której czuje błogość, swoją lekkość bytu i poczucie zwolnienia z obowiązku nazywania rzeczy po imieniu. Ta medytacja zwalnia od czegokolwiek. Stan, w którym znajdują się rządzący, nie pozwala określić stanu rzeczy, bo nie pozwala go nawet dojrzeć. Co poniektórzy lewitują. Unoszą się w całkowitym oderwaniu od rzeczywistości w jakimś trudnym do określenia transie, który możliwe, że im samym przynosi ulgę, ale który dla osób z zewnątrz musi jawić się nie tylko jako nienaturalny, ale i szkodliwy. Bo nic do niczyjego życia nie wnosi a wiele z tego życia zabiera.

Medytujący rządzący i ich zwolennicy (zwani lemingami a ci jedynie medytują) dyndają jak ta plastikowa torebka na drzewku owocowym: nie dość, że brzydko się eksponuje, jest nie na swoim miejscu, to zatruwa środowisko naturalne. Ten śmieć na moim drzewku jest jednak mniej szkodliwy od PO i jej rządów – jest rzeczą martwą, która medytacjom się niepoddane nigdy i w każdej chwili można zejść i ja usunąć z rośliny. A nawet jeśli na niej pozostanie, nie zakłóci owocowania. Ostatecznie jednak, rano pewnie jej już nie będzie. Wiatr niosący zmianę pogody zmiecie ją.

I nie ma odskoczni? No, jest kontemplacja. Rząd ekspercki, ekipa prof. Glińskiego, ekipa Macierewicza, kluby Gazety Polskiej, niezależne media… Tam wykluwa się nowa jakość. Związek „Solidarność” i Platforma Oburzonych, różnorakie inicjatywy narodowościowe… to wszystko wielu oburza. W niektórych wypadkach słusznie, zresztą. Nazywamy to wentylami do spuszczania powietrza z oburzonych obywateli, którzy nie chcą pozwolić na to, by Polska lewitowała z powodu takiej lekkości bytu, której grawitacja nawet się nie ima – z głodu, i nędzy. No, coś w tym jest. Przede wszystkim jednak, to oznacza, że ktoś musiał przerwać ulubione zajęcie i przez chwilę zajął się myśleniem. Kombinowanie to raczej, ale i tak bliższe rzeczywistości. Dla nas zaś z tego wynikają pewne spostrzeżenia: warto kontemplować rzeczywistość jeśli chce się ją zmienić; można zmienić rzeczywistość kontemplując; medytujący lewitariusze III RP dostrzegli, że faktycznie pogrążają się w niebycie, czego im z serca życzę. I nie przerażają (choć nieco irytują, fakt) mnie różnorakie aktywności konkurujące z programem i działalnością środowisk PiS – póki co, są równie naturalne jak PO czy „moja” plastikowa reklamówka, unoszą się nad ziemią i szeleszczą. Robią to siłą bezwładu lub pod naporem, ale same w sobie znaczą mało. Gdyby za odpady nie kazano nam tyle płacić i gdyby reklamówki w sklepach nie były też płatne, powiedziałabym, że nie znaczą nic.

Z drugiej strony słyszę, również po "naszej" stronie, że PiS znów nic nie osiągnął, że się wyzbywa ludzi, zaplaecza, ze jest leniwe, skostniałe... Oj. Tylko, że to właśnie z tyltułu tego, czym zajmuje sie PiS, mamy programy gospodarcze, mamy nadzieję, mamy budzących sie lemingów, spadek poparcia dla PO. Wiem, mamy też lewitujące bezczelnie przed naszymi twarzami tyłki POwslkich dysydentów. Sadzę jednak, ze od tej "zwykłej" leniwej PiSowskiej kontemplacji te tyłki mocno odczują zetknięcie się z rzeczywistością.

Zatruli nam nawet powietrze. Tym bardziej potrzebny jest solidny wiatr. „Dmuchajmy z całych sił…”
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Eneasz

19-03-2013 [09:02] - Eneasz | Link:

Przeczytałem z zainteresowaniem. Być może jakiś "jajogłowy", jeśli znajdzie czas między
obróbką kolejnych grantów, wniesie pewne zastrzeżenia do zbyt małej ostrości w rozróżnianiu
mentalności Wschodu i Zachodu. Mnie sposób Pani argumentacji, skojarzeń, etc. całkowicie
satysfakcjonuje. „Dmuchajmy z całych sił…” Amen.

Ukłony + dziękuję.