Byłam pewna, że śnię albo, że pomyliły mi się daty i właśnie jest prima aprilis. Usłyszałam w wiadomościach że w Warszawie przy placu 5 Rogów stanęło kolejne dzieło Joanny Rajkowskiej – rzeźba dźwiękowa „Pisklę”, która kosztowała podatnika 250 000 złotych. Ta sama rzeźba przyniosła uprzednio artystce sukces międzynarodowy. W 2019 roku w ramach Frieze Sculpture Joanna Rajkowska pokazała „Pisklę” w Regents Park w Londynie. Pisklę to powiększone jajo kosa. Wykonane jest z pigmentowanego gipsu akrylowego, ma 240 cm długości i około 180 cm wysokości. Niebieskawy kolor skorupy uzyskano dzięki użyciu zmieszanych z gipsem sproszkowanych skał. Powierzchnia została ręcznie pomalowana przez artystkę. Rzeźba emituje dźwięki wykluwającego się pisklęcia -bicie serca, ćwierkanie i uderzanie dziobem w skorupę. Specjalne urządzenie (sound trasducer) zamienia całe jajko w głośnik co powoduje delikatną wibrację skorupy.
Nikt nie zapytał mieszkańców stolicy czy chcą wydawać tak ogromną kwotę na to dzieło. Również na inne, podobne „arcydzieła” tej samej artystki czyli palmę na rondzie de Gaulla, sztuczne jeziorko na placu Grzybowskim oraz na szmacianą tęczę Julity Wójcik na placu Zbawiciela, która na szczęście zniknęła już z przestrzeni miejskiej, wielokrotnie podpalana przez rozwścieczonych warszawiaków i pilnowana potem jak jakaś święta relikwia w dzień i w nocy przez dwa radiowozy.
Banalnym jest stwierdzenie, że kultura jarmarczna wypiera, a właściwie już wyparła kulturę wysoką. Na przykład tancerki towarzyszące naszej gwieździe Eurowizji Blance w Liverpoolu poruszają się jak w ataku epilepsji wypinając tyłki i eksponując co chwila krocze. Taniec stosowny w agencji towarzyskiej dla impotentów stał się normą i nikogo już właściwie nie razi ani nie obraża. Mnie też nie tyle obraża co śmiertelnie nudzi więc wyłączyłam to paskudztwo po kilku sekundach. Wracając do gigantycznego jajka zdobiącego odtąd warszawski plac. Istnieje wiele pomysłów na ożywienie przestrzeni miejskiej takich jak śpiewające ławeczki, pomalowani na srebrno czy złoto żywi faceci, piętnastometrowa gąsienica, którą porusza kilkanaście zamkniętych w jej wnętrzu osób, czy arlekiny tańczące na szczudłach. To wszystko widziałam wiele lat temu na festiwalu sztuki jarmarcznej, który odbywa się co roku w Awinionie. Uczestnicy tego festiwalu realizują jednak swoje pomysły za własne pieniądze. Przygotowują się do festiwalu przez cały rok, szyją kostiumy, projektują happeningi, a miasto ma za darmo turystyczną atrakcję. Na tym festiwalu widziałam „dzieło sztuki” porównywalne poziomem z palmą czy jajem. Była to naturalnej wielkości, drewniana, odpowiednio wyważona, męska kukła, która po dotknięciu wykonywała przez pewien czas miarowe ruchy frykcyjne. Oby tylko pani Joanna albo inny „artysta” nie skorzystali z tej inspiracji, bo prezydent Trzaskowski może za milion złotych wystawić taką „interaktywną instalację” przed ratuszem. Mieliśmy już przecież przed ratuszem ogródek z siedziskami z drewnianych skrzynek po burakach i z kilkoma rachitycznymi drzewkami w doniczkach, który kosztował podatnika około miliona złotych. Prezydent Trzaskowski, nazywany powszechne Don Fecalio w uznaniu za wzbogacenie Wisły aż do samego Gdańska fekaliami ze stolicy, a sam siebie nazywający (excusez le mot) Dupiarzem ma talent do lekkiego wydawania publicznych pieniędzy. Do finansowania działalności osób takich jak Jolanta Gontarczyk vel Lange, komunistyczna agentka o pseudonimie Panna, zasłużona w inwigilowaniu księdza Blachnickiego, która przerzuciła się obecnie na propagowanie LGBT w szkołach i dostała na to przedsięwzięcie od Trzaskowskiego prawie dwa miliony złotych.
Czy takie jajo, sztuczny stawek oraz palmę słusznie nazywa się dziełami sztuki? Przede wszystkim należałoby zastanowić się kim jest Joanna Rajkowska? Jeżeli jest artystką to jej wytwory są z całą pewnością sztuką zgodnie z przewrotną definicją - sztuką jest to czym zajmuje się artysta. Podobnie jak fizyką jest to czym zajmuje się fizyk, a religią to w co wierzy wierny. Pozostaje pytanie skąd biorą się artyści? Ukończenie Akademii Sztuk Pięknych jak wiadomo nie wystarcza. Wielu jej absolwentów sprzedaje cebulę i kartofle, podczas gdy ceny nikiforów ( to nazwa pospolita a nie imię własne) stale idą w górę. Sądzę, że z wartością dzieł sztuki jest podobnie jak z pieniądzem zaufania. Nie mają pokrycia w złocie, a zaufanie po prostu się kreuje. Obawiam się, że w PRL zaufanie do artysty i jego dzieł kreował kiedyś Borejsza ( zwany powszechnie Borejsza - najważniejsza) pomazując na artystów wybranych według własnego, czyli stalinowskiego klucza. Ci pomazani pomazują (czyli wskazują) następnych i tylko tak można wytłumaczyć fakt, że obrzydliwa, tandetna szmaciana tęcza, wbrew powszechnemu odbiorowi, może być traktowana jako dzieło sztuki. Szerzej na to patrząc -pisuar jest dziełem sztuki wtedy i tylko wtedy gdy wystawia go jako „Fontannę” Marcel Duchamp, a jest zwykłym urządzeniem łazienkowym gdy kupuje go w sklepie Kowalski. Kowalski na wystawie sztuki readymade przeżywa więc dysonans poznawczy. Nie wie czy ma do czynienia z dziełem sztuki czy też ma się czuć oszukany i obrażany. Sztuką jest obrazić mieszczucha i kazać mu za to zapłacić. Taką definicję sztuki zaproponowali przecież francuscy skandaliści. Arcydzieła Joanny Rajkowskiej nie wyczerpują jednak tej definicji. Są prymitywne, naiwne, nieproporcjonalnie drogie lecz jednocześnie odwołujące się do drzemiącej w każdym fałszywej, infantylnej wrażliwości. Przytulić się do ogromnego jajka żeby wyobrazić sobie dobijającego się do nas pisklaka słuchając nagranego i odtwarzanego przez głośnik oraz wzmocnionego mechaniczną wibracją dźwięku. To tak jakby zamiast zająć się dzieckiem przytulać porcelanową lalkę, zamiast zaprzyjaźnić się z kimkolwiek w realu -korespondować z awatarem, a zamiast uprawiać seks oglądać pornograficzne filmy. To podkultura substytutu, wewnętrzna zgoda na to żeby wiązać emocje z namiastkami rzeczy realnie istniejących.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 4980
Pewnie tak i to tłumaczy pewien zastój w fizyce.
Tak, zasłynął portretem Mony Lisy z brodą i wąsami oraz aforyzmami typu "gra półsłówek". Wydano całe księgi tych płodów wybitnego intelektu.
Problemem jest oczywiście zapychanie współczesnych galerii badziewiem, które nie jest dziś niczym nowym i oryginalnym.
Nie chcę wyrzucać kolejnych odkryć i eksperymentów.. "Dzieł" Rajkowskiej też nie wyrzuciłabym do kosza.i nic by mnie nie obchodziły gdyby je nabył jakiś prywatny mecenas sztuki i trzymał w swoim ogrodzie. Jednak nie chcę za nie płacić. Nie odpowiada mi wymuszony mecenat państwowy. Nie odpowiada mi również fakt zaśmiecania miejskiej czyli wspólnej przestrzeni. Tęcza pod kościołem Zbawiciela łamała ład architektoniczny tego miejsca. Miejscem na eksperymenty twórcze są galerie sztuki i wystawy na które idziesz dobrowolnie.
"Tęcza" na pl. Zbawiciela (czyli to sześciokolorowe badziewie lewackich troglodytów) tylko na śmietnik!
Tęcze to są w kościołach między nawą a prezbiterium, albo w przyrodzie.
Zresztą, do odbioru piękna przyrody potrzeba większej kultury niż do odbioru sztuki (że tak się Kantem podeprę).
Pani i tak wie to lepiej ode mnie.
Własnie, to część podkultury substytutu. Dzieci dostają elektroniczne zwierzątko, które płacze, trzeba je karmić. Ale jeżeli się znudzi idzie do kosz i kupuje się nowe zwierzatko do kochania.
Taaak, zwierzątka to "świetny" pomysł ... Tylko nie wiadomo, czy ktoś wyprodukuje zwierzątko, które poda jedzenie i wodę do łóżka, albo podetrze tyłek niedołężnemu starcowi.
To są wszystko beneficjenci jednej kieszeni . Ta sama kieszeń płąci im za farmazony , które wykrzykują i ta sama kieszeń każe płacić za tęcze czy inne jajka . A w słoikowej Warszawce wszystko sie przyjmie , " tam Hitler i Stalin zrobili co swoje " .A co potem " To widać , słychać i czuć ". W innych metropoliach też .
Niedawno nawiedziłem Warszawę i skorzystałem z darmowego miesiąca zwiedzania muzeów (listopad 2022). Na Muzeum PW nie wystarczyło czasu, więc wybór był oczywisty : Zamek Królewski, który ostatnio nawiedziłem w wieku 13 lat. Na pierwszy ogień poszedł Pałac pod Blachą. Na dziedzińcu zadziwiła mnie rzeźba człowieka bez głowy. Oczywiście wiedziałem że to słynny Abakan. Ale to rzeźba współczesna i miałem wątpliwości czy usytuowanie z wiekowym pałacem to najlepsze zestawienie. Potem na dziedzińcu Zamku Królewskiego zauważyłem całą czeredę Abakanów. Zrozumiałe, że p. Abakanowicz to słynna na cały świat artystka, ale czy wiekowe zamki i pałace są najlepszym miejscem do wystawiania jej sztuki to mam pewne wątpliwości :-)
Ja też uważam że miejscem dla słynnych abakanów są miejsca nie związane z tradycją historyczną . Każdy ma prawo sobie eksperymentować na własny rachunek. Ewa Kuryluk rozwieszała na przykład na krzesłach jakieś brudne szmaty. Bardzo ciekawe - byleby z dala od miejsc w których przebywam. Malarze hiperrealistyczni przemalowywali rzutowane na ścianę zdjęcia z rzutnika. . Były to biesiady przyjacielskie, dwójka ludzi kłócących się na jakimś mostku i temu podobne. Wszystko z kategorii " co artysta chciał wyrazić" i "dlaczego ma zachwycać kiedy nie zachwyca". Argumentu, że "każdy tak potrafi"nie używam bo zbyt ograny...
Rajkowskiej nie lubię i nie cenię, ale może warto jednak zachować proporcje i jeśli już krytykować - to i kicz królujący na ładnym kiedyś pl. Piłsudskiego (plac zawłaszczył KCPIS, bo prawdziwi warszawiacy jakoś nie chcieli tam obecnych pomników, i tenże KCPIS, również za moje podatki zohydził przestrzeń publiczną nie gorzej niż Rajkowska)
A to po prostu nieprawda. W felietonie ( https://naszeblogi.pl/49… ) piszę; pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej według projektu Jerzego Kaliny, w zamyśle twórcy ma przedstawiać schody do nieba. Ten projekt można by uznać za interesujący gdyby nie fakt, że podobne a nawet wręcz identyczne schody narysował swego czasu, to znaczy w 1987 roku, słynny papcio Chmiel w swoim komiksie Tytus Romek i A’Tomek. Nie sadzę żeby Jerzy Kalina popełnił plagiat. Nie było to również świadome zapożyczenie ani przetworzenie. Znany rzeźbiarz nie ośmieszałby się ujawniając, że czerpie mimowolne inspiracje z oglądanych kiedyś z dziećmi komiksów czy dobranocek. Niezależnie jednak od intencji Jerzego Kaliny jego projekt będzie funkcjonował jako niezamierzony pastisz. Schody do nieba czyli donikąd zostały już wykorzystane w celach humorystycznych i nikt tego piętna z nich nie zdejmie.". Piszę również w sprawie innego pomnika " Autorami pomnika (w Warszawie w alei Wojska Polskiego. ) są architekt Baltazar Brukalski oraz rzeźbiarz z Nowego Jorku Andrzej Pityński. W 2002 roku pomnik został ofiarowany miastu Warszawa.
Szlachetne intencje i udział w tej inicjatywie zacnych ludzi dobrej woli nie przesłonią jednak faktu, że rzeźbiarz nie radząc sobie z postacią konia zdecydował się posadzić go na jakimś pniu dzięki czemu wygląda on dość humorystycznie. Koń w naturze nigdy nie siada, to nie jest pies. Kilka razy przechodząc koło monumentu widziałam młodzież naśmiewającą się z- jak to mówili - „konia na sedesie”. Mój smak nie jest jak widać funkcją środowiska.
Dla jednych donikąd, dla innych do nieba. Religie światowe obiecują życie wieczne, wyzwolenie się z okowów sansary, dojście do oświecenia. Jest kilka różnych wariantów.
PS. Pomnik przypomina mi ziggurat, który specjalnie ma strome schody, aby maluczcy którzy na niego wchodzą odczuwali trwogę. No i oczywiście przypomina mi świetną piosenkę Zeppelinów Stairway to Heaven, no i poniekąd Rope Ladder to the Moon Colosseum :-)
Wczoraj natknąłem się również na tzw. "schody śmierci" z KL Mauthausen, które opisał Stanisław Grzesiuk w swojej słynnej książce "5 lat kacetu".
Stanisław Grzesiuk tymczasem tak zapamiętał „schody śmierci” i swój przyjazd do KL Mauthausen: zauważyłem, że weszliśmy między bloki skalne, które przy świetle reflektorów wydawały się jakieś niesamowite – ponure. Były to kamieniołomy, w których pracowali więźniowie z obozu. Z kamieniołomów tych wydostaliśmy się na górę po bardzo stromych schodkach o nieforemnych kamiennych stopniach, których było 192 czy też 186 – obecnie już nie pamiętam, chociaż wchodząc na górę często liczyłem je, żeby nie myśleć o wysiłku wkładanym w pokonanie tej cholernej ściany. Wyobrażałem sobie ile krwi, potu i zamęczonych ludzi kosztowało zrobienie tych schodów. Po jednej stronie schodów była gładka, niczym nie zabezpieczona ściana, którą można było dostać się bezpośrednio na sam dół kamieniołomów z tym, że dusza szła bezpośrednio do nieba, a na dole pozostawały zwłoki w postaci placka. (S. Grzesiuk, Pięć lat kacetu).
Nie trzeba szukać daleko, nasz bloger @świderski właśnie popełnił tekst w tym "duchu", proponując "inetelektualne perwersje seksualne" w sieci, :
"Zainteresowanych zapraszam do intelektualnego seksu w komentarzach. W ramach tego zboczenia możemy stosować różne szczegółowe perwersje – na przykład futurologiczne, matematyczne, nawigacyjne czy politologiczne. ChataGPT też możemy włączyć do naszych igraszek – on to lubi szczególnie."
https://naszeblogi.pl/66…
Bloger Świderski mimo, że czasem świruje, akurat w tym przypadku bardzo fajny tekst popełnił.
Jest film o podobnej dewiacji, gość program na kompie, była to dziewczyna AI, w której się zakochał, do spełnienia dokupił lalę. Fantastyczna miłość, tylko "chleba z niej nie ma" :)))))