Wiele lat temu Józefa Hennelowa, publicystka „Tygodnika Powszechnego” (zwanego powszechnie Obłudnikiem Powszechnym) zadała bardzo rozsądne pytanie: „Czy postępuję ekologicznie wietrząc własne mieszkanie, czy wręcz przeciwnie wietrząc, wpuszczam do mieszkania spaliny? A może postępuję nieekologicznie, zatruwając wyziewami ze swego mieszkania środowisko Krakowa?”
Czy buty skórzane są ekologiczne, bo są naturalne, zdrowe i nie torturują naszych stóp, czy nie są ekologiczne, bo ich produkcja wymaga zabijania zwierząt? Futra naturalne z pewnością nie są ekologiczne, bo przeciwko używaniu futer występują aktywiści ekologiczni, polewając je farbą na plecach elegantek, lecz może warto się zastanowić, jak niszcząco wpływa na środowisko produkcja futer sztucznych?
Czy postępujemy ekologicznie karmiąc psa brukwią i soczewicą, czyli dręcząc zwierzę i narażając je na śmierć, czy należy dawać mu mięso, co wiąże się z dręczeniem i zabijaniem innych zwierząt?
Czy opakowania od jajek poplamione białkiem powinny trafić do papierów, czy do pojemnika z napisem „bio” ?
Wielu z nas swego czasu ulegało „dziecięcej chorobie ekologizmu”. Wówczas nie była to ideologia ani szkodliwa utopia, lecz racjonalna troska o środowisko człowieka. O to żeby nie spożywać z mięsem antybiotyków, a z chlebem środków ochrony roślin, żeby nie niszczyć Tatr, żeby nie składować odpadów radioaktywnych w jaskiniach, żeby nie przywozić do Polski śmieci z Niemiec.
Naczelnym paradygmatem tak uprawianej ekologii był „zrównoważony rozwój”- cokolwiek to miałoby znaczyć. Otrzeźwienie przyszło wkrótce. Przede wszystkim powstały liczne fundacje i stowarzyszenia z bardzo skrajnymi programami. Pamiętam „Pracownię na rzecz wszystkich istot żywych” . Zastanawialiśmy się, czy chcą chronić również pasożyty, bakterie i wirusy. Poza tym wiele z tych organizacji wyspecjalizowało się w wyciąganiu pieniędzy z budżetu państwa i z międzynarodowych organizacji.
Dla mnie momentem otrzeźwienia była wizyta w ekologicznym gospodarstwie prowadzonym przez sympatycznego Szwajcara ożenionego z Polką. Wizytę trzeba było oczywiście zapowiadać, a ponieważ przyjechaliśmy wcześniej, zaparkowaliśmy samochód w pobliżu jego gospodarstwa i spacerując po okolicy, widzieliśmy naszego gospodarza popijającego kawę na werandzie i prowadzącego rozmowę przez telefon komórkowy, który wówczas był w Polsce prawdziwym rarytasem. Gdy stanęliśmy w bramie, gospodarz w zniszczonych farmerkach pracowicie przerzucał widłami gnój, a gospodyni zagniatała ciasto. Podczas długiej rozmowy przekonywali nas gorąco, że żyją w zgodzie z naturą, gospodarują według tradycyjnych wzorców, nie używają żadnej elektroniki ( telefon gdzieś znikł) , nie posiadają telewizora, a dzieci uczą w domu w ramach tak zwanego homeschooling . Jakoś udało nam się przełamać lody (czytajmy- „skuć” gospodarzy nie nadużywając osobiście procentów) i przestali udawać amiszów.
Przyznali się ze śmiechem, że nie żyją bynajmniej z gospodarstwa, lecz wyspecjalizowali się w pobieraniu grantów z wszelkich zajmujących się ekologią instytucji i programów, że dzieci nie uczą się w domu, lecz uczęszczają do prywatnych szkół za granicą, a widły, farmerki i mocno zwietrzała kupa gnoju to tylko rekwizyty przeznaczone dla mniej wnikliwych gości. Naszych gospodarzy można było nazwać ekologicznymi pieczeniarzami, wkrótce jednak pojawiło się zjawisko ekologicznego terroryzmu, to znaczy pojawiły się ugrupowania czerpiące dochody z szantażowania przedsiębiorców i deweloperów. Za stosowne datki na rzecz fundacji czy stowarzyszenia (a może do rąk własnych) odstępowali oni od protestów uniemożliwiających prowadzenie inwestycji. Nie ma w tym nic dziwnego, Polacy wyćwiczeni w szkole rozbiorowego przetrwania wytworzyli w sobie specyficzną mentalność. Potrafili sobie radzić z komuną, radzili sobie z postkomuną i poradzą sobie– mam nadzieję- ze współczesnymi idiotyzmami.
Zaniepokojenie budził również fakt wyjątkowej hojności postkomunistycznego państwa wobec tak zwanych NGO (non-government organization). Widać było, że władze traktują te organizacje jako formę skanalizowania niezależnej działalności obywateli, sposób skierowania jej na boczny tor. Popularne było wówczas hasło: „myśl globalnie- działaj lokalnie”, co oznacza: „zajmuj się ginącymi gatunkami czy bezdomnymi kotkami i pieskami, a wszystkie ważne decyzje pozostaw nam”.
Nie przyszło mi do głowy, że ochrona środowiska stanie się kiedyś groźną ideologią zastępczą wobec marksizmu, że ogarnie większość świata, a karpie, indyki, lasy tropikalne i lodowce staną się zastępczym proletariatem. Nie przyszło mi również do głowy, że będzie można terroryzować ludzi walką z globalnym ociepleniem tak, jak kiedyś terroryzowano ich dyktaturą proletariatu. Marksizm przetransformował się ostatecznie w marksizm kulturowy, którego częścią jest ekologizm.
Wdrażającym marksizm nigdy nie chodziło o losy sztandarowego proletariatu, lecz o władzę nad światem. Ekologicznym ideologom też chodzi tylko o władzę nad światem. Losy białych niedźwiedzi, porostów na Grenlandii i lodowców tak naprawdę nic ich nie obchodzą. Niestety, władzę tę uzyskali i podobnie jak marksiści generują potworne problemy, z którymi nieudolnie walczą. Walczą z kryzysem energetycznym, który sami wywołali, z nieuchronnym wkrótce brakiem żywności, spowodowanym przez kryzys energetyczny oraz przez idiotyczny program likwidowania hodowli w imię ograniczania emisji gazów cieplarnianych. Jak ostatnio doniosły media, ludzkość ma się przestawić na spożywanie białka pochodzącego z owadów. Nasuwają się kolejne nierozwiązalne przez swe sprzeczności problemy. Czy będzie można pozyskiwać robaki tylko z własnej łąki i czy na zbieranie robali i koników polnych z cudzych łąk i pól będzie potrzebna zgoda właściciela?
A co z pasożytami ludzkimi? Czy będzie opracowana jakaś forma recyklingu? I– to najważniejsze- czy według norm unijnych ktoś, kto ma owsiki, ma prawo, a może nawet obowiązek, być jednocześnie producentem i konsumentem?
No i co na to owsiki?
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 7118
Jeśli jesteś dociekliwy, to sprawdź, kto zarobił na wymianie śmietników, za które zapłacisz w czynszu?
Gdyby ich wymiana nie była dla kogoś opłacalna, to by stały te wcześniejsze.
Gdy byłam dzieckiem, a więc za głębokiej komuny, wykorzystywało się naprawdę surowce wtórne. Dzieciaki sprzedawały makulaturę , butelki i złom w punktach skupu. Nie trzeba było kar i nakazów. Jak pamiętam myliśmy te butelki, bo pani w skupie grymasiła i nie przyjmowała brudnych. Gdy segregacja śmieci stała się ideologią, a nie praktyką, zaczęły się kary i różne idiotyzmy. Śmietniki są zamykane nie dlatego żeby ktoś czegoś nie ukradł, lecz żeby nie dołożył . Bo przecież za wywóz śmieci płacimy. Kolejny idiotyzm. Tam gdzie trzymam łódkę był kontener dla żeglarzy żeby mogli zostawiać śmiecie z rejsu. Teraz gmina usunęła kontener, bo wywóz śmieci kosztuje. Zabieramy więc śmiecie do samochodu i szukamy po drodze kontenera, żeby je podrzucić jak kukułcze jajo. Inni żeglarze bez skrupułów wywalają śmiecie do lasu.Na Bornholmie gdzie jest bardzo czysto w każdej marinie sa śmietniki, Ubikacje są bezpłatne ( prysznice płatne) i sa tablice korkowe na których można wieszać bezpłatnie ogłoszenia. W rezultacie nikt nie wyrzuca śmieci do lasu , nikt nie załatwia się w krzakach i nikt nie kaleczy drzew aby powiesić kartkę
Zapachniało lewactwem.
Niektóre ubikacje na Bornholmie są bezpłatne. W cenie każdego biletu na prom, wodolot, opłaty za marinę itp. jest ukryty podatek "gminny", który pozwala na tzw. bezpłatność. Tak czy owak, w większości marin wykup postoju w marinomacie, oznacza zdobycie kodu do toalety i innych komnat. W takiej na przykład Norwegii i nie tylko bo w Szkocji też, ktoś powie że toaleta na przystani w miejscu przez Boga zapomnianym jest bezpłatna. To najczęściej oznacza że nie zauważył ten ktoś jednej skrzynki z kopertami w których umieszcza się należność według regulaminu, wpisuje się na kopercie nazwę jachtu, banderę, port macierzysty, Lc, ilość osób i czas postoju, niekiedy personalia skippera, i na koniec wrzuca się kopertę do innej skrzynki. Ktoś kto tego nie zrobi, ex cathedra stwierdzi, że w Norwegii toalety są bezpłatne. Chociaż bywają niektóre np. na szlakach górskich.
Dlaczego na wsi jest świeże powietrze?
Bo chłopi okien nie otwierają.
Stąd końcowy dylemat. Co na to owsiki?
Lucyferianizm idzie z zachodu wraz z nowym komunizmem. https://rumble.com/v28p6…
A Poliniacy znowu nic nie wiedzą i nie rozumieją ze eskimoscy trockiści jak Bilken , Sullivan czy Nuland to coś pomiędzy Hitlerem a Stalinem.
Dziękuję za ten tekst. W ogóle cała ta zielona, terrorystyczna rewolucja opiera się po prostu na chęci osiągnięcia zysku i promocji ideologii lewackich.
Pzdr
Dziękuję za wsparcie i serdecznie pozdrawiam.