Dochodziła siódma rano i właśnie kończyłem się golić, gdy rozległo się gwałtowne stukanie w drzwi. Zdziwiło mnie to bardzo. Któż mógłby chcieć ode mnie cokolwiek o tak wczesnej porze, gdy nie zdążyłem jeszcze zjeść śniadania ani założyć krawata?
Pukanie rozległo się znowu. Zapewne jakieś nieporozumienie lub żartowniś, który zaraz ucieknie, aby z ukrycia cieszyć się widokiem mojej zdziwionej miny, gdy po otwarciu drzwi nie zobaczę nikogo. Najlepiej zignorować niepoważnego natręta – pomyślałem i udałem się do kuchni by postawić wodę na herbatę.
Wsunąłem głowę w czeluść lodówki sięgając po żółtą bryłę ementalera – pukanie rozległo się ponownie. Tym razem było gwałtowne, energiczne i do głębi niepokojące. To jednak coś poważnego, pewnie ktoś wpadł pod auto – pośpieszyłem w stronę drzwi. Zdecydowanie pociągnąłem klamkę i zobaczyłem stojące na wycieraczce moje płuca.
Zaskoczony nie wiedziałem, co powiedzieć. Również płuca jeszcze przed momentem tak gwałtownie stukające stały teraz jakieś niepewne siebie.
– Nie wpuścisz nas do środka? – podjęło lewe.
– Jest zimno, jeszcze się przeziębimy i co wtedy – dorzuciło prawe odzyskując pewność siebie.
Cofnąłem się i wykonałem gest ręką, płuca weszły do przedpokoju. Zaraz za nimi pojawiła się wątroba, żołądek i serce. Nerki trzymały się za ręce, mózg o kamiennej twarzy stanął pod ścianą, jelita tłoczyły się w kącie. Ostatnia weszła trzustka i zamknęła za sobą drzwi.
Osaczony moimi narządami wewnętrznymi nie wiedziałem, co powiedzieć. Zaległa kłopotliwa cisza. Wnętrzności spoglądały na siebie niepewne kto ma zacząć. Wreszcie lewe płuco odchrząknęło i splunęło na świeżo wypastowaną podłogę.
– Przyszliśmy, hm, przyszliśmy, żeby zaprotestować – rzuciło – przyszliśmy zaprotestować przeciwko temu jak jesteśmy traktowane – uściśliło płuco.
– Chcieliśmy również podkreślić, że tak dalej być nie może! – dodało prawe.
– Tak, nie może, nie może…- zawtórowały inne narządy.
– Dłużej nie będziemy pracować w takich warunkach – zaświszczała tchawica.
– Właśnie – w takich warunkach nie będziemy pracować! – bluzgała żółcią wątroba.
– Prowadzisz nieregularny tryb życia – stwierdziło dobitnie serce – To źle wpływa na moje tętno.
– To samo dotyczy odżywiania – denerwował się żołądek – w niedzielę przywaliłeś mnie żurkiem i kapustą z groszkiem. I do tego ten schabowy! – żołądek boleśnie się skurczył.
– Domagamy się większej ilości płynów, ostatnio pijasz zbyt mało! – krzyczały trzymając się za ręce nerki.
– O nie! – oponował napęczniały pęcherz – w żadnym wypadku nie zgadzam się na większą ilość płynu. Ja tego po prostu nie zniosę!
– Zwiększyć ilość płynów! – skandowały nerki. – Uregulować tryb życia! Sypiać dłużej! Nie jeść tłusto! – narządy przekrzykiwały się wzajemnie.
Nerki zaczęły okładać pięściami pęcherz, który nadymał się okropnie. Jelita domagające się zwiększenia dostaw błonnika dusiły swymi splotami żołądek próbujący coś wykrzykiwać. Zapanowało ogólne zamieszanie, hałas i krzątanina. Nie wiedziałem co począć. Spojrzałem w stronę mózgu. Ten jednak stał nieporuszenie ze wzrokiem utkwionym w podłogę.
– Cisza, cisza! – przejęły ponownie inicjatywę płuca.
– Jest demokracja czy nie? – zapytało retorycznie lewe.
Zaległo pełne oczekiwania milczenie.
– Należy rozpisać wolne wybory, w których narządy same zadecydują co należy zrobić z twoim trybem życia – argumentowało płuco.
– Tak, rozpisać wybory! – wykrzyknęły nerki.
– Właśnie: wybory. My będziemy decydować, co należy robić. Tak dalej być nie może. Precz z dyktaturą! – podchwyciły jelita.
– Wybory, wybory! – skandowały narządy. Mózg tylko stał milcząco, a jego spiczasta łysina świeciła złowrogo.
W obawie, że lada chwila mogę zostać okrzyknięty tyranem a następnie stracony, zgodziłem się na wszystko.
Następnego dnia ocknąłem się w szpitalnym łóżku. Zobaczyłem pochylone nade mną postacie w białych fartuchach. Lekarze patrzyli na mnie w skupieniu.
– Żyje – zdziwił się jeden.
– Miał pan dużo szczęścia – podjął ordynator – listonosz znalazł pana w przedpokoju leżącego bez znaku życia. To zupełne załamanie, wszystkie narządy przestały pracować. Na szczęście mózg nie odmówił posłuszeństwa – inaczej byłoby już po panu – tłumaczył ordynator.
– Ta… demokracja…- wykrztusiłem z największym trudem.
– Majaczy – zawyrokował ordynator i wetknął mi w usta termometr.
Oryginalnie tekst ukazał się w Panormie Polskiej w 1998 roku.
=====
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3273
no właśnie!
dziś by Pan pewnie nie przeżył. Przyczyną - covid. Pzdr
dalej leżałbym w przedpokoju.
Teraz mam kilkanaście gatunków pod ręką...kolumbijską,peruwiańską,marokańską,a nawet z Indii.
I ekspres...z młynkiem i podgrzewaczem ziaren do 125 stopni...żywego kładzie trupem,a nieboszczyka stawia na nogi.