Chorujesz? Nie? Lecz raczej nie ma szans, że nigdy nie chorowałeś. Więc dlatego każdy z nas zetknął się ze służbą zdrowia, lub choćby tylko z lekarzem. Jeśli jeszcze w czasach, kiedy byliśmy za Żelazną Kurtyną jakoś ta cała medycyna w kraju się kręciła, to po upadku Muru Berlińskiego wszystko się rozsypało. Weszliśmy w krwiobieg reguł i praw światowego środowiska medycznego. Podkreślę – zdegenerowanego środowiska. Tu już nie jest na pierwszym miejscu człowiek i jego zdrowie, czy dobrostan. Tu, praktycznie na pierwszym miejscu są pieniądze. Służba Zdrowia w tym modelu ma przede wszystkim zarabiać i przynosić dochód. Służba Zdrowia to po prostu kolejny biznes. Co już w życiu człowieka pozostało, co nie jest biznesem? Dziś nawet oddychanie, pod oszukańczym hasłem "czyste powietrze", co zrealizowano poprzez opodatkowanie CO2, jest kolejnym źródłem biznesu. Przemysł farmaceutyczny i jego wielkie korporacje, już od dawna są drugim najbardziej dochodowym interesem, tuż po przemyśle zbrojeniowym. A jedno i drugie w dużej mierze oparte jest na wielkim oszustwie. Ironią jest, że na szczycie światowego biznesu stoi zabijanie ludzi z jednej strony, a z drugiej ratowanie im życia. Praktycznie ze służbą zdrowia i tymi pseudo naukowymi i dobroczynnymi instytucjami, z ONZetowską WHO na czele, jest taki problem, że nigdzie to prawidłowo nie działa. Czy to USA, czy Wielka Brytania, Norwegia i Francja. W Polsce sytuacja jest wprost tragiczna i omówię to dalej. Obywatele są bardzo niezadowoleni z opieki zdrowotnej. Zadowoleni chyba tylko są ci, co z leczenia ludzi uczynili sobie dochodowy biznes. Oczywiście bez zwracania uwagi na moralność i etykę, ba... na zwykłą przyzwoitość. A już w najmniejszym stopniu na dobro chorego. Czy coś da się zrobić, by poprawić w stopniu znaczącym ten ważny element ludzkiego życia? Niestety, jeżeli pozostanie się przy obecnym modelu służby zdrowia z Ministerstwem Zdrowia na czele, to nie wyciągnie się sektora zdrowotnego państwa z notorycznej zapaści. Nie wiadomo ile pieniędzy będzie się w to pompować, to zostaną one zmarnotrawione. Pozostałe drobne kroczki i różne łataniny też nie przyniosą dobroczynnego efektu. Służba Zdrowia i opieka nad zdrowiem obywateli, co przecież gwarantuje Konstytucja, wymaga potężnej rewolucji. Zlikwidowania obecnego systemu i rozpoczęcie zupełnie nowego rozwiązania. Ironią mojej idei jest fakt, że nie trzeba wymyślać nic nowego. Trzeba tylko powrócić do samych początków naukowej medycyny -do Eskulapa i Hipokratesa. Czyli cofnąć się niemalże dwa i pół tysiąca lat wstecz, lecz nie odrzucając nic z wiedzy, którą przez te tysiąclecia posiedliśmy. I trzeba zacząć od samego początku... Edukacja medyczna Przyszłych lekarzy, farmaceutów i stomatologów; a ostatnio również pielęgniarki, kształcą Akademie Medyczne i coraz częściej wydziały medyczne dużych uniwersytetów. Przykro to przytoczyć tutaj, lecz polskie szkolnictwo wyższe leży na obu łopatkach i w światowych rankingach lokuje się zaledwie w czwartej setce. I pewnie byłoby oceniane jeszcze niżej, gdyby nie ratowały sytuacji uczelnie techniczne. Jeżeli więc polskie szkolnictwo wyższe jest bardzo słabe, z wielu przyczyn, których nie będę tu omawiać, to czego można się spodziewać po akademiach medycznych. A najtragiczniejsze jest to, że powoli wymierają medycy zdolni przekazywać należytą wiedzę, profesorowie, doktorzy i lekarze praktycy, a ich następcy nie potrafią już nieść pochodnię nauki na dostatecznie wysokim poziomie. Lecz zacznijmy od początku, jak ja widzę studia na wydziałach lekarskich. Kandydat na studenta medycyny, już w liceum musi być dokładnie poinformowany jakie warunki musi spełniać by zostać lekarzem. Musi wiedzieć, że:
- zostanie poddany szeregowi testów osobowości,które określą osobiste predyspozycje do stania się osobą zaufania publicznego, od której postępowania, wiedzy i decyzji będzie zależeć śmierć, albo życie człowieka. Przede wszystkim należy wyeliminować osoby o rysach psychopatycznych, pozbawionych empatii i współczucia; osoby niezdolne do podejmowania szybkich decyzji; młodych ludzi z defektami manualnym, co obniża zdolność dokonywania zabiegów; oraz tych z oczywistym niedoborem intelektualnym, czy nawet chęcią zostania lekarzem, bo mamusia sobie tak wymarzyła. Najważniejszym wstępnym założeniem jest warunek podstawowy, iż oto mamy do czynienia z osobą dojrzałą i w pełni świadomą swoich decyzji, a nie z osobą infantylną i nie samodzielną.
- Kandydat musi podpisać umowę z państwem, że warunkiem podjęcia sześcioletnich studiów jest prawne zobowiązanie pracy w polskiej służbie zdrowia przez minimum 10 lat, oraz ustawiczne samokształcenie. Złamanie tej umowy, poprzez jakiekolwiek działanie, jak emigracja, odejście od zawodu bez istotnych życiowych przyczyn, czynności przestępcze i inne będące w sprzeczności z etyką zawodu i złożoną przysięgą, będzie skutkowało koniecznością spłaty kosztów studiów. To niestety do tej pory nie zostało oszacowane i z grubsza się to określa (wicepremier Gowin) na kwotę 500 tyś do jednego miliona.To powinno się zgadzać, bo na zachodzie, poza prestiżowymi uczelniami i licząc tylko podstawowe koszty nauczania, szacuje się średnio na wysokości 250 000 dolarów.
- Oprócz klasycznej pomocy stypendialnej, student może ubiegać się o poważną, długoterminową pożyczkę na naukę i zagospodarowanie, która po okresie umowy i spełnieniu wszystkich warunków, mogłaby być przez państwo umarzana.
- długie, wielogodzinne wystawanie przed każdym gabinetem lekarskim;
- nawet paru letnie wyczekiwanie na wizytę u specjalisty, lub nawet na badanie diagnostyczne, czy zalecany zabieg medyczny;
- brak leków w aptekach, a niektóre są tak drogie, że emeryci rezygnują z zakupu, czyli praktycznie z leczenia;
- fatalna organizacja i obsługa w szpitalach. SOR, czyli Szpitalny Oddział Ratunkowy, to jakieś wielkie nieporozumienie. Dantejskie sceny to codzienny obraz. Ludzie segregowani pobieżnie, bez wstępnych badań, zmuszani są do oczekiwania na kontakt z lekarzem nawet do dziesięciu godzin. Pacjenci cierpią, pacjenci mdleją i wszędzie słychać jęki i krzyki bólu. Dodatkowym efektem jest to, że zazwyczaj najmłodsi lekarze, rezydenci zazwyczaj obsługujący SORy, już po tygodniu takiego pandemonium w miejscu pracy, obojętnieją i robią się niewrażliwi na ludzkie cierpienie. A szpitale mają jeszcze OIOMy – Oddziały Intensywnej Opieki Medycznej, które w zamierzeniu mają obsługiwać przypadki krytyczne. No dobrze, tylko jak tam trafić? Czy tylko z karetki pogotowia ratunkowego? Cały absurd organizacyjny przeżyłem osobiście, gdy syn rozbił się na rowerze i wyrżnął głową w krawężnik. Każdy w miarę myślący człowiek zdaje sobie sprawę, że tu skutki mogą być dramatyczne. Natychmiast zawiozłem syna na stację Pogotowia Ratunkowego. Tam stwierdzili, że nie posiadają odpowiednich urządzeń diagnostycznych i należy udać się do szpitala. A tam oczywiście trafił na SOR, otrzymał od młodego człowieka żółtą opaskę, co skutkowało, że trafił na badania po ośmiu godzinach. Prawdopodobny wylew, czy krwiak mózgu, w tym czasie oczekiwania mógł po prosu zabić. Na szczęście był tylko pęknięty łuk brwiowy, zdemolowany nos i zorana twarz. Czaszka i móżg nietknięte. Lecz kilkanaście godzin bezsilnego korzystania ze służby zdrowia z wielkimi obawami i niepewnością, samo w sobie mogło wywołać traumę.
- Pacjenci między sobą, czy to w kręgu znajomych, czy to czekając w kolejce do lekarza, wymieniają się nazwiskami lekarzy godnych zaufania, którzy rzeczywiście pomogą,wysłuchają spokojnie i zrozumieją nasze kłopoty. Co to oznacza? Otóż to, że ludzie nie ufają instytucjonalnej służbie zdrowia, tylko poszukują pomocy u konkretnych doktorów. Z moich pobieżnych analiz wynika, że na 10 lekarzy praktyków, tylko dwóch cieszy się w pełni zaufaniem pacjentów i są oni uważani za fachowców, którzy autentycznie pomogą i dadzą duże szanse wyleczenia. Uważam, że to nieco mało. Widzi to chyba każdy, jak pod jednym gabinetem gromadzą się tłumy, a inne nie mają żadnego pacjenta. Czy to nie jest duża rozrzutność ze strony systemu – wykształcić człowieka za grube pieniądze w newralgicznym zawodzie, który wbrew założeniom nie cieszy się publicznym zaufaniem. I system jest taki, że nic tu nie można zrobić, dopóki zły lekarz nie dokona kardynalnego błędu.
- Pacjenci i ich rodziny skarżą się, że są wielkie trudności w zdobyciu niezbędnych leków. Państwo stworzyło patologiczny system pod wpływem przestępczego lobby, gdzie leki przeznaczone na polski rynek, dla polskich chorych, znacznie bardziej opłaca się wywozić za granicę. Ponadto wprowadzono chaos w systemie aptecznym, nie mogąc się zdecydować, czy pozostać przy tradycyjnym modelu małych prywatnych aptek, czy oddać cały detaliczny rynek leków wielkim międzynarodowym korporacjom. Rezultat jest taki, że nie zdecydowano się na ostateczne rozwiązanie i mamy chaos i patologie. Tak zwane sieci aptek, dziś praktycznie reprezentujące drapieżny obcy kapitał, stosują dumping, łamią wszystkie ustawowe i prawne ograniczenia, czego powolnym, aczkolwiek zamierzonym efektem jest likwidacja polskich, rodzinnych aptek, nie będących w stanie konkurować z korporacjami. Po objęciu rządów przez nową władzę,która obiecała naprawiać co się da, już cztery lata Ministerstwo Zdrowia nie jest w stanie cokolwiek zdziałać. Tylko łata dziury, gasi nagły pożar tu i tam, dosypuje pieniędzy z budżetu, które natychmiast znikają w istniejącym chaosie. W konsekwencji tylko utrwala, a nawet powiększa istniejący bałagan, bo nikt nie ma zamiaru zmierzyć się z problemem systemowo.
» Obniżenie się poziomu moralnego.
» Bagno.
» Nieład moralny.
» Destrukcja.
» Zupełna utrata wartości moralnych, obyczajów, etyki.
» Znieprawienie.
» Zupełny rozkład wartości moralnych w jakimś środowisku. Czyli chyba wszystko się zgadza? Rewolucja Pytanie wstępne jest bardzo ważne. Zakładając z dużym prawdopodobieństwem, że "dobra zmiana" wygra październikowe wybory i nadal będzie rządzić z dużą swobodą decyzyjną, powinniśmy natychmiast się dowiedzieć, czy będzie miała ochotę i wolę autentycznie naprawić, czyli zrewolucjonizować, bo innego wyjścia nie ma, służbę zdrowia i opiekę zdrowotną obywateli. Minione cztery lata pierwszej kadencji budzą spore wątpliwości w tym temacie. Czasami to wygląda jak miotanie się od ściany do ściany: reagowanie, a nie własna inicjatywa, jak to miało miejsce z osobami niepełnosprawnymi i rezydentami. Albo z kolei pokazówki, jak niedawna wyprawa do Huston, USA, w celu nawiązania kontaktów w kwestii leczenia nowotworów. Obiecano zmniejszenie kolejek do lekarzy – nie wyszło. Wielokrotnie zapewniano o likwidacji mafii lekowej, pozbawiających Polaków nawet leków ratujących życie – nie wyszło. Proceder działa w najlepsze, a nawet się pogłębia. Obiecano rozwiązanie najgorszych nieszczęść i jakże powszechnych w geriatrii – szybkich operacji zaćmy, oraz operacji biodra. Poważnych rezultatów nie widać. Łatanina trwa w najlepsze i nasze pieniądze wypływają wartkim strumieniem. Zmian nie odczuwamy. Proponuję się poważnie zastanowić nad takim programem naprawy:
- Należy przywrócić najważniejszą rolę lekarzom pierwszego kontaktu, nazwijmy ich opiekunami zdrowia Polaków, wszechstronnie wykształconych, o najwyższych walorach etycznych i z dużą swobodą korzystających z najnowocześniejszych narzędzi i technologii. Ideałem byłoby, gdyby zajmowali się oni stałą grupą pacjentów, wspólnotą rodzin, gdzie prowadzili by ludzi od narodzin, aż do późnej śmierci. To nic nowego. Tak już było w wielu prywatnych praktykach, gdzie miejscowy doktor był przyjacielem rodziny i wiedział wszystko o kondycji zdrowotnej swoich podopiecznych.Jest możliwe takie dostrojenie Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, że część płaconych przez obywateli składek trafiałaby prosto w ręce takiego lekarza – opiekuna. Jak to już teraz jest, każdy pacjent miałby wolną wolę i mógłby wypowiedzieć usługę i wybrać innego lekarza. Również poważnym krokiem nad którym obowiązkowo należy się pochylić, to przywrócenie rangi wizyt domowych. To nie tylko komfort psychiczny chorego, który pozostaje w znanym sobie otoczeniu, ale również odciążenie szpitali, gdzie często pacjenci niepotrzebnie zajmują łóżka, tylko po to, żeby mieć ich pod ręką, zapominając, że każda doba pacjenta w szpitalu, to ok. 450 zł kosztów (bez zabiegów, badań i leków -sama czysta "doba hotelowa"). Należy również zwrócić uwagę na postęp technologiczny i możliwość innowacyjnego wykorzystania powszechnych dzisiaj urządzeń. Tu ukłon w stronę premiera Morawieckiego, który jest entuzjastą nowych technik i innowacyjności, chociaż jego hasło "elektromobilności", skończyło się na nieco mniej ważnym komponencie "elektrobateryjności", co długo mu będzie wypominane. Otóż nie ma już chyba rodziny, nawet u pary emerytów, czy nawet samotnego staruszka, gdzie nie byłoby w domu co najmniej smartfonu, albo nawet laptopu połączonego z internetem. Lekarz – opiekun może dostarczyć niezbędne elektrody, potem nauczyć umieszczać je na ciele i podłączyć do smartfonu. A jak już pomiary znajdą się w internecie, jak to się fachowo mówi "on-line i w real time", to prowadzący lekarz ma całodobową możliwość monitorowania parametrów stanu zdrowia chorego. Już w 1972 roku broniłem na Politechnice pracy dyplomowej, gdzie celem głównym było przesyłanie sygnałów EKG akcji serca przez klasyczny telefon. To, co było przy ówczesnym poziomie technologicznym niemalże nierozwiązywalnym problemem, dzisiaj, w erze cyfryzacji jest dziecinną zabawką. Lekarze i niektóre apteki rozdają dzisiaj za darmo aparaty do pomiaru poziomu cukru we krwi, co jest świetnym krokiem do przodu w walce z cywilizacyjną cukrzycą. Wielu chorych uzależnionych od precyzyjnego dawkowania insuliny, musi dokonywać pomiarów nawet 20 razy dziennie. Wyniki zapisuje w kajeciku, który raz na jakiś czas prezentują swojemu lekarzowi prowadzącemu. Lecz każdy taki aparacik, niezależnie którego producenta, ma już integralne gniazdo USB i przy pomocy prostej aplikacji może się komunikować z internetem. Tutaj więc też lekarz w każdym momencie "widzi" co z pacjentem się dzieje. Koniecznym do zwrócenia uwagi jest również, jak to anglosasi nazywają "panic button". Uważam z pełnym przekonaniem, ze każdy samotny chory, każda samotna osoba starsza, obowiązkowo ten ratujący życie przycisk powinna posiadać. Znane mi są tragiczne wypadki śmiertelne, tylko z powodu braku udzielenia pomocy na czas. Złamanie nogi w wannie spowodowało, że starsza, otyła osoba nie była w stanie się wydostać, a jako, że był to dom jednorodzinny, wzywania pomocy nikt nie słyszał. Zmarła po paru dniach cierpień. Staruszka cierpiąca na chorobę Parkinsona, przewróciła się na kuchnię gazową, gdzie gotował się posiłek i poparzyła sobie twarz i ręce. Powinna być natychmiastowa pomoc, lecz niestety, nie było jak jej wezwać. Też to skończyło się zgonem. Można także w tym sektorze naprawy lecznictwa pomyśleć poważnie o pójściu krok dalej i umożliwianiu zawierania bezpośrednich umów z lekarzem, gdzie tutaj najsłuszniejszym określeniem jest lekarz rodzinny, w którym ludzie będą zwolnieni z podatku zdrowotnego w ZUSie i będą płacić stałą miesięczną opłatę za każdego członka rodziny, a on w zamian będzie im zapewniał 24 godziny i 7 dni w tygodniu niesienia pomocy w każdej chorobie, Tutaj także powraca bardzo ważny medycznie czynnik, jakim jest wizyta domowa.
- Bezwzględnie należy przywrócić wiodącą rolę Ośrodkom Zdrowia, lub inaczej nazywając Przychodniom Medycznym. Mieliśmy taki system poważnie rozbudowany jeszcze na początku lat 90-tych i to tam każdy odczuwający dolegliwości kierował swoje kroki po pomoc. Niestety, w szale prywatyzacji Balcerowicza dosłownie rozdano te ośrodki, często osobom niekompetentnym, nieetycznym, osobom pazernym nastawiającym się wyłącznie na zysk, który im nagle z nieba spadł. Toteż przychodnie uległy degradacji, albo zostały przejęte przez korporacyjne sieci klinik. A tam już za wszystko trzeba płacić, lub jeżeli mają oni podpisaną umowę z NFZ, trzeba czekać na wizytę lub zabieg miesiącami (klinika w pobliskiej Rumii – tomografia komputerowa, czy podstawowy rezonans to 500 zł w ciągu tygodnia, a to samo finansowane przez NFZ, oczekiwanie 3 – 4 miesiące.) Ośrodki Zdrowia powinny posiadać przewagę lekarzy internistów, plus podstawowe gabinety specjalistyczne. Mają one bowiem służyć w jak największym stopniu okolicznym mieszkańcom tak, by większość opieki zdrowotnej kończyła się zadowalająco właśnie tutaj. W pełni popierane powinny również być przychodnie specjalistyczne i specjaliści powinni się zastanowić nad formą partycypacji lekarzy specjalistów w takim ośrodku.
- Musi być w pełni przywrócona główna funkcja szpitali. Tu leczeni i lokowani są pacjenci, którzy muszą poddać się bardziej skomplikowanym zabiegom medycznym, muszą przebywać pod całodobową obserwacją i muszą korzystać z wysokospecjalistycznych narzędzi diagnostycznych, jak też aparatów zapewniających prawidłowe funkcje życiowe. Należy rozumieć, ze w szpitalu cała filozofia leczenia jest inna niż w podstawowej opiece zdrowotnej. Znacznie bardziej skomplikowana i o wiele droższa. Dlatego też już na wstępie należy określić, według jakich zasad przyjmowani są pacjenci do szpitali. Jeżeli przyjmiemy, że nie spełniające dzisiaj swojej roli stacje Pogotowia Ratunkowego, w zakresie pierwszej pomocy i leczenia, ulegną likiwdacji, to zrozumiałe jest, że tą funkcje przejmują znacznie lepiej wyposażone SORy – Szpitalne Oddziały Ratunkowe. To tu będą kierowane wszystkie ofiary wypadków. Nie tylko przywiezieni karetkami, lecz równiez ci, co dotarli sami i są w stanie zagrożenia życia. Tu także winien znajdować się gabinet zabiegowy obsługujący złamania, zwichnięcia, krwawiące rany, oparzenia itp. Nie będą tu natomiast zaordynowani ludzie cierpiący wskutek chorób, mogących poczekać i być leczonych w przychodnach zdrowia. Oczywiście poza ofiarami wypadków, głównymi klientami szpitali bedą ludzie, w stosunku do których ich opiekun - lekarz prowadzący zdecydował, ze tylko skierowanie do szpitala gwaranuje konieczną pomoc. Właśnie w taki sposób przywróci się szpitalom prestiż i porządek, oraz tak pożądany w krytycznych momentach spokój.
- Wyższym jeszcze od szpitali elementem leczenia będą szpitale kliniczne i ośrodki uniwersyteckie. Jednostki te, o bardzo silnej autonomii, będą mogły przeprowadzać zabiegi i kuracje eksperymentalne oraz zajmować się najcięższymi, oraz bardzo rzadkimi jednostkami chorobowymi.
Ojciec mój, już w latach 50-tych i 60-tych ub. wieku, co jest ewenementem, miał idee fixe, w temacie właściwej organizacji lecznictwa. Sam był przede wszystkim praktykiem i w promieniu 30 km od Gdyni realizował codziennie wizyty domowe (swoim prywatnym samochodem). Średnio, jak wyliczyłem było to 10 wizyt dziennie. Oczywiście w zależności od odległości i rozstrzelenia adresów. A po latach obudził mnie ponownie profesor Szczeklik, były rektor UJ, również filozof medycyny. Miał on identyczną fiksację jak mój ojciec.
A ja, głupek, zakochałem się i nie poszedłem na medycynę....
Niemiecki system akademicki, różni się od naszego, jest bardziej dogmatyczny (nieco pruski), ale o niebo wyższy od naszego. Co do wyboru zawodu córki, to przyznam, że to kosztowna inwestycja. Gabinet to koszt większy niż najbardziej wypasiony Mercedes klasy S z tuningiem AMG. W okolicy, gdzie mieszkam, gabinetów dentystycznych jest więcej niż fryzjerów, Biedronek i Żabek razem wziętych. Taka widocznie moda....
Pozdrawiam
Mnie zawsze podobała się niemiecka nazwa naszej gdańskiej politechniki - Technische Hochschule der Freien Stadt Danzig. No i uzyskany tytuł - Diplom Ingenieur.
Ten Mercedes to tylko na otwarcie gabinetu. No może jeszcze fotel (ale bez spłuczki).
Pozdr
Pomijam instytucje polityczne i ideologiczne, eksperymentalne i wywiadowcze pod płaszczykiem służby zdrowia.
Ta zwykła też nie będzie działać nigdy "prawidłowo". Bo co to znaczy? Np., że:
1. "I system jest taki, że nic tu nie można zrobić, dopóki zły lekarz nie dokona kardynalnego błędu."
Otóż każdy dobry lekarz może taki błąd popełnić, a zły może nie popełnić kardynalnego błędu nigdy, bo np. nie ma okazji.
Wdrażanym rozwiązaniem jest standaryzacja, czyli błędem staje się nie błąd realny tylko określony prawem błąd wirtualny.
Wielu pacjentów oczekuje właśnie kryteriów, procedur, szablonów, norm "europejskich", "światowych". Dla nich spełnienie tego to zaspokojenie potrzeb zdrowotnych. To działa póki człowiek zdrowy, albo wyleczony. Dalej rozwija się społeczna neurastenia.
2. Prawidłowo może oznaczać dostęp bez kolejki do wszystkiego. To oczywiście niemożliwe, ale co z tego zapyta większość (demokratyczna) skoro "się należy".
Odpowiedź brzmi: NIC SIĘ NIKOMU NIE NALEŻY. Ci co im się permanentnie należy nie tyle wyrywają poduszkę spod głowy umierającemu, co zabierają nieznanemu pacjentowi szansę przeżycia i wyzdrowienia. A to ponieważ gdzieś zabraknie terminu badania, operacji, dostępu do leku. To również współudział decydentów, którzy jednych wyślą na niemiecką chemię a dla innych zabraknie czegoś prostszego, tańszego i skutecznego dla "nieznanego pacjenta". Właśnie zakontraktowaliśmy amerykańską chemię.
3. Medycyna to nie biznes. Tylko "non profit" jak się domyślam. Trzeba się pogodzić, że brak podejścia w kategoriach rynkowych oznacza sytuację analogiczną do skuteczności ekonomicznej ZSRR i jego bloku. Natomiast za "biznes" uznaje się sprzedawanie wykreowanych potrzeb w systemie "non profit" i przymusowych ubezpieczeń, i jeszcze w pułapce zadłużenia.
Odnośnie tych 3 punktów dodać należy rolę praw niezbywalnych w medycynie. To piętno na systemie. Jedna z blokad i rodzaj socjalu.
Nie musimy się obawiać, że PiS zejdzie z drogi zbawiania Polek i Polaków w dziedzinie medycyny. Rząd wie lepiej od pacjenta i lekarza, i nie różni się w tym od poprzednich.
"Rolę należną" należy przywrócić pacjentom i tylko im. Drogą do tego jest ograniczenie wszystkiego co "sie należy", a należą się moim zdaniem SORy. Należą się z tym, że na SOR odpłatność za usługi spoza ich obowiązków częściowy koszt powinien ponosić pacjent. Inaczej ze złamaniem czeka się kilka godzin. A czeka się też, bo papiery, i bo po co być ortopedą skoro można wybrać mniej stresującą i odpowiedzialną specjalizację, albo w ogóle zawód. Wolny wybór oczywiście nie tylko dla pacjentów. Wolność musi oznaczać odpłatne studia (nie tylko medyczne - wszystkie) i odpłatne specjalizacje. Tak nie będzie. System, niezależnie od intencji PiS, stawia na rezydentów. Nie na darmo jest takie plugawe przezwisko. Mają zastąpić lekarzy. Ja też już się zrezydenciłem pod naporem papierów, których przybywa dzięki cyfryzacji postępującej systematycznie od czasów Boniego. W pewnym momencie będą rugować papiery, które najpierw wygenerowano (komputerowo). Ta biurokracja potrzebuje biurokratów medycznych. I już wymierają pacjenci, którzy tego nie potrzebują. Ich lekarze razem z nimi. Tak więc będzie rewolucja, czyli postęp w uprzedmiotowieniu leczenia pod pozorami wolności dostępu ale nie do lekarza i do leczenia, tylko do "świadczeń medycznych".
Przesiew kandydatów wg wspomnianych kryteriów to "uzdrawianie świata". Muszą ich przesiewać pacjenci na własny koszt i ryzyko. Mamy zresztą przykład dostępu do aplikacji notarialnych i adwokackich. Nastąpi zaryglowanie wg nowego klucza. To chyba będzie jak z weryfikacją w SB. I jak z reformą aptek, która zamknęła drogę do otwierania nowych i przenoszenia starych do konkurencyjnego lokalu. Wszystkiego czego potrzeba to kontrrewolucji polegającej na deregulacji. I uwłaszczenia pacjentów na ich własnych pieniądzach, bez pośrednictwa Warszawy i Brukseli. Może zamiast haraczu CO2 bon zdrowotny (oby nie z węgla).
Ideowo lekarze nie są mniej skażeni od otaczającej ich populacji. To wpływ środowiska mediów i szkolnictwa - stąd poziom indoktrynacji po 18 latach wyższy niż po podstawówce. To wina lekarzy, czy ośrodków prania mózgu. Bez wolności w mediach i szkolnictwie - tam zaprowadźmy wolność siłą - skończy się na mentalnej gotowości do pracy nakładczej w ramach protestanckiej ideologii. W ramach "projekcji siły" państwa można dorzucić zakaz pośrednictwa między pacjentem a lekarzem. To byłaby kontrrewolucja. I zaraz byłby lewy czerwcowy. Upaństwowić wolno. W następnej fazie uwłaszczą na upaństwowionej medycynie Biedronki. Może nawet Biedrońki.
Pozdrawiam. Ironicznie i również poważnie.
Zawsze byłem pewien, ze ważne zadania należy pozostawić fachowcom.
Pozdrawiam
Co z Pana pomysłem na związek konsumentów?
"Weszliśmy w krwiobieg reguł i praw światowego środowiska medycznego. Podkreślę – zdegenerowanego środowiska." Prawda, lecz wypadało by dodać, że degeneracja dotyczy także polityki, mediów, sztuki, reklamy, handlu etc.
"długie, wielogodzinne wystawanie przed każdym gabinetem lekarskim;
nawet paru letnie wyczekiwanie na wizytę u specjalisty"
Dziś co najmniej połowa moich pacjentów była skierowana niepotrzebnie. Bo trzeba przepisać leki albo rodzina nalegała. A kto kieruje? Lekarz rodzinny. I tu jest pies pogrzebany.
"Należy przywrócić najważniejszą rolę lekarzom pierwszego kontaktu, nazwijmy ich opiekunami zdrowia Polaków, wszechstronnie wykształconych, o najwyższych walorach etycznych"
Święte słowa, tylko nie będzie już przyjaciela rodziny "doktora colitis" (księgę z San Michelle szczerze polecam). Nie może być także omnibusa robiącego za OPD, położnika i okulistę - bo były i takie pomysły. Dziś lekarz rodzinny musi być fachowcem up-to date, który wie co i jak może leczyć A jeszcze bardziej musi wiedzieć czego nie powinien leczyć i gdzie pacjenta skierować. Nie jest dobrym pomysłem (autentyczne) kierowanie chorego z podejrzeniem krwawienia z żylaków przełyku do poradni gastrologicznej, gdzie na termin czeka 3 miesiące. Lekarzy rodzinnych należy szkolić ustawicznie i kompetentnie. Tylko kto to ma zrobić? Kliniki? Chłe chłe chłe...
"Otóż nie ma już chyba rodziny ...gdzie nie byłoby w domu co najmniej smartfonu, albo nawet laptopu połączonego z internetem.".
A wie Pan, że większość moich pacjentów gra w "gry komputerowe" (Joker club), do rejestracji przynosi "dyskietkę" (kartę chipową) a zdjęcie ma na "twardym dysku" (płyta CD).
pozdrawiam - nonparel
Ale mam już bardzo długie doświadczenie i ponad pół-wiekowe obserwacje.
Pisze pan: - " Nie może być także omnibusa robiącego za OPD, położnika i okulistę..." Niestety, tak było. Tablica okulistyczna Snellena wisiała na ważnym miejscu ( a obok w pudełku był test Rorschacha). Precyzyjne instrumenty do badania wzroku tez były w drewnianym pudełku (Zeissowskie). Czego tam jeszcze nie było w przepastnej doktorskiej torbie... I zawsze chromowane pudło z wysterylizowanymi narzędziami. Pomagałem,stosunkowo biernie przy tracheotomii.(szalał koklusz, a ojciec był z tych odważnych, co cięli gardło). Asystowałem przy dwóch porodach...
Ja w żadnym wypadku się nie chwalę. Tylko pokoazuję, jaki pół wieku temu był obszar działań lekarza domowego. Niemalże szarlatana. Ale tablicę mu wymurowali.
Widzi Pan zderzenie między teraz a wtedy? A technologie tak poszły do przodu. Tylko psychika tak zmalała, jak wysuszone winogrono. Wtedy doktorzy mieli misje i własne ręce. Teraz mają komputery, procedury i niechęć do prawdziwego ratowania wszelkimi sposobami pacjenta.
To ciekawe.. Ja też mam wszystkie badania na CD. A to się chyba skończyło 20lat temu.
Dobra... powtórzę - wszystko leży w mentalności i wychowaniu.
pozdrawiam
służby zdrowia w Republice Czeskiej" opracowany przez Biuro Analiz Sejmowych - dlaczego nie wykorzystano go u nas. Pacjenci z południa Polski już korzystają często z usług czeskich ośrodków zdrowia.
W tej chwili moim zdaniem powinny nastąpić przynajmniej 3 radykalne posunięcia:
1. Lekarze chcą zarabiać - wprowadzić opłatę potwierdzaną przez pacjenta a wypłacony przez firmy ubezpieczeniowe (szczegóły muszą być klarowne a jednocześnie musi być zabezpieczenie przed niewywiązaniem się firmy ubezpieczeniowej w sytuacji krytycznej).
2. Ministrem zdrowia nie może być lekarz - tak jak ministrem obrony nie może być wojskowy.
3. Koszty poza lecznicze pobytu w szpitalu powinny być płatne przez pacjenta.
Temat jest o wiele szerszy ale podstawową wnioskiem jest to, że nowy system musi być opracowany przez ludzi, którzy znają się na zarządzaniu przy współudziale przede wszystkim przedstawicieli tych, którzy płacą (w składkach) na system. Na razie co miesiąc płacimy składki i niewiele z tego nie mamy (chyba mniej niż zwierzęta domowe - na zwierzęta nie płacę składki ale kiedy zwierzę choruje to weterynarz udzieli pomocy, oczywiście za pieniądze).
lecz, jak pan napisał - "Temat jest o wiele szerszy..."
Pozdrawiam
Szanowna Pani Tereso, jako osobę obdarzoną najwyższym szacunkiem i opiniotwórczą, proszę o nagłaśnianie tematu postępującej zapaści służby zdrowa i konieczności rewizji fundamentalnych założeń lecznictwa publicznego.
Cztery lata łataniny i tylko reagowania, brak kreatywności ministerstwa, dwóch miotających się ministrów i rzesza ministerialnych urzędników wychowanych jeszcze przez ministrów Kopacz i Neumanna, to kolejne zmarnowane lata. Wygląda mi na to, że brak faktycznej woli zmian w tym sektorze państwa. A jeśli wolno się zapytać, czy CBA monitoruje ministerstwo i prowadzi jakiekolwiek analizy? Patrząc na niektóre wchodzące do katalogu leków refundowanych preparaty generyczne, wszyscy fachowcy dziwią się, jak taki bubel otrzymał zgodę państwa. Lub co innego - to już 2 lata, jak zarówno premier Morawiecki i minister Ziobro zapowiedzieli ostateczny koniec wywożenia leków z Polski. Znowelizowano nawet ustawę. A sytuacja na dziś jest taka, że kolejne leki znikają z półek aptek i są nieosiągalne w hurtowniach. Przyjaciel ze Szczecina jeździ po polskie leki niedaleko za granicę. Fakt - przepłaca, ale co może zrobić.
Jakoś to wszystko wygląda na działania pozorowane, bo z komunikacją publiczną władzy też nie jest najlepiej.
Serdecznie pozdrawiam