Sopran Joanny Dziwisz i "Słowik" Aleksandra Alabiewa

[Tekst niepolityczny, choć o polityce będą jedno, dwa zdania na końcu.]

Miałem możność wysłuchania w miniony piątek 20.01.2017, podczas wieczoru poświęconego kuchni rosyjskiej w restauracji "Czerwona" w Chorzowie, śląskiej solistki operowej Joanny Dziwisz, która zaprezentowała swoje niebiańskie możliwości głosowe naśladując ptasie trele z najbardziej znanej pieśni rosyjskiego kompozytora Aleksandra Alabiewa.

Chodzi tu o utwór pt. Słowik (ros. Соловей, niem. Die Nachtigal) prawdopodobnie z 1820 roku (wtedy ukazał się wiersz-tekst Antona Delwiga, przyjaciela muzyka) – niezwykłą melodię, która stała się przebojem salonów i była przerabiana w wielu opracowaniach, również instrumentalnych. W rękopisie Alabiewa pieśń pomyślana jest na sopran z towarzyszeniem fortepianu, choć skądinąd wiadomo, że kompozytor lubił ilustratorstwo, w tym wypadku słowicze melizmaty (ozdobniki melodyczne, figurację śpiewaną na jednej sylabie tekstu). Jednakże, jak się wydaje, oryginalna wersja miała charakter prostego romansu rosyjskiego na motywach ludowych, który wtedy się rodzi jako gatunek narodowy, bowiem wcześniej znane są cygańskie romanse w stylu włoskim, francuskim czy wschodnim.

Proponowana dziś powszechnie forma koloraturowa Słowika, wymagająca od wykonawczyni wirtuozowskiej techniki wokalnej, jest późniejsza. Czy pochodzi od samego kompozytora — nie wiadomo. Utrzymująca się w światowym repertuarze wersja na sopran z orkiestrą jest dziełem Michała Glinki (1804—1857), który opracował partyturę podczas pobytu w Berlinie dla śpiewaczki Valentine Bianchi. Pierwodruk, który ukazał się w wydawnictwie Piotra Jürgensona w Moskwie w 1892 roku, podaje datę tego zapisu jako 5 lipca 1856. Transkrypcję fortepianową Słowika opracował i wydał drukiem w 1842 roku Franciszek Liszt jako numer 1 w Deux mélodies russes. Wirtuozowską transkrypcję skrzypcową napisał też znakomity skrzypek belgijski Henri Vieuxtemps (1820—1881). W Polsce jedną z wersji Słowika grał śp. nieodżałowany duet fortepianowy Kisielewski – Tomaszewski.

Ale wróćmy do wspomnianej szansonistki Joanny Dziwisz, która daje mini-recitale w różnych miastach na Śląsku. Ukończyła Wydział Wokalny Państwowej Szkoły Muzycznej II-go Stopnia w Katowicach. Śpiewała jako artystka-wokalistka w Chórze Opery Śląskiej w Bytomiu oraz w Chórze Filharmonii Śląskiej – jako pierwszy sopran. Z tymi zespołami zjeździła świat. Wielokrotnie śpiewała też gościnnie z Chórem Filharmonii Ślaskiej w koncertach symfonicznych wykonywanych przez Wielką Orkiestrę Symfoniczną Polskiego Radia i Telewizji w Katowicach. Wzięła udział z w/w zespołami w pamiętnym koncercie w Gdańsku – oratorium „7 Bram Jerozolimy” Krzysztofa Pendereckiego – pod batutą samego Mistrza. Cóż, lata lecą, potrzebne są nowe primadonny, pani Joanna teraz jest bezrobotna, śpiewa dorywczo. Choć ja byłem urzeczony jej młodym głosem i profesjonalną estetyką sceniczną. Publiczność zresztą też, sądząc po owacyjnych brawach.

Joanna Dziwisz ma słuch absolutny – że tak się wyrażę – "dookoła głowy", zresztą chyba jak każdy solista śpiewający w chórze, gdzie wymagana jest "suwakowa" umiejętność wyczucia tempa i ciszy, gdy z tyłu wchodzą w rozmaitych kadencjach oraz interwałach, często nakładających się, inne głosy czy dźwięki instrumentów z orkiestry. Jest to fenomenalna umiejętność, wyższa szkoła jazdy w porównaniu z wykonawcą estradowym śpiewającym solo.

Po mini-recitalu podzwoniłem i poszperałem tu i ówdzie i o wokalistce dowiedziałem się kilku fachowych objaśnień. Zacznijmy od prostego przypomnienia: głosy kobiece dzieli się w zasadzie na kontralt, mezzosopran i sopran. Jak już zostało wspomniane moja artystka operowa śpiewa sopranem, ale z koloraturą, do której, w jej wypadku, dodaje się fachowe słówko spinto. Co oznacza, że jest to głos ciemniejszy od sopranu lirycznego, ale jaśniejszy od dramatycznego. Sopran spinto (wł. spinto soprano, nazywany również lirico-spinto) – to najrzadziej spotykany głos kobiecy, osiągający brzmienie zarówno liryczne, jak i dramatyczne. Charakteryzuje się rozległą skalą, zwykle od c1 do c3. Przez orkiestrę przebija się korzystając z techniki squillo ("dzwonienia") – wibrującego dźwięku, który płynie ponad gąszczem instrumentów. W jej wypadku mogliśmy usłyszeć, przepraszam za nadmiar fachowej terminologii, takie elementy koloratury jak triole, staccata, tremola, mordenty czy fermaty (polecam objaśnienia poprzez wyszukiwarkę google).

A sam kompozytor? Co za romantyczny życiorys! Co za perypetie! A najbardziej decydujący o losie artysty jeden pech, który przekreśla karierę na całe życie... I mimo wszystko jakże ogromny, pośmiertnie odkryty dorobek! I należna niezwykłemu, pracowitemu talentowi sława!

Komponuję z sieci notkę biograficzną na użytek poparcia powyższego.

Aleksander Alabiew (ros: Алекса́ндр Алекса́ндрович Аля́бьев) (ur. 4 sierpnia?/15 sierpnia 1787 w Tobolsku, zm. 22 lutego?/6 marca 1851 w Moskwie) – rosyjski kompozytor, jeden z pionierów romantyzmu w muzyce rosyjskiej. Można uznać go (zwracajmy uwagę na daty!) za ojca narodowej twórczości kompozytorskiej, a nie, jak się uważa, wspomnianego Michała Glinkę, autora opery "Rusłan i Ludmiła" z roku 1842.

Kompozytor Słowika był synem światłego wicegubernatora rządzącego za Uralem, w mieście Tobolsk (zachodnia Syberia), leżącym nad opiewanym przez poetów Irtyszem. Kiedy w 1796 roku, gdy miał 9 lat, ojciec został senatorem cesarstwa, rodzina przeniosła się do Petersburga, gdzie chłopiec zyskał możliwość kształcenia się muzycznego. Za nakłonieniem bliskich w 1801 roku Aleksander rozpoczął karierę administracyjną w Urzędzie Górniczym, choć w tym okresie odbył także prywatne studia muzyczne u prof. J. H. Mullera. I co ważniejsze – Alabiew-junior przyjaźnił się z romantycznym parnasem ówczesnych poetów, takich jak Puszkin, Lermontow, Rylejew, Delwig (u tego ostatniego w salonie w Petersburgu bywał Mickiewicz). Grał na gitarze, próbował komponować melodie do ich wierszy.

Ojciec i rodzina przekonali go jednakże/także do rozpoczęcia kariery w wojsku, dlatego też w kampanii przeciw Napoleonowi (1812 rok) pojawia się jako oficer i bierze udział w bitwach pod Borodino i pod Moskwą, a w pościgu za niedobitkami Wielkiego (małego) Cesarza dociera aż pod rogatki Paryża. Wraca w 1814 roku, wzbogaciwszy się o życie i kulturę Zachodu (jak podają historycy: nasyciwszy tym oczy i uszy). Jednak dopiero w 1823 roku porzuca wojsko i osiada w Moskwie, gdzie poświęca się działalności kompozytorskiej. Odnosi pierwsze sukcesy, staje się rozpoznawalny w środowisku tamtejszej elity.

Wydawało się, że przyszłość muzyczna stoi przed nim otworem – Aleksander Alabiew nie miał jednak szczęścia w życiu – intrygi sprawiły, że niesłusznie posądzono go o nieumyślne zabójstwo, albowiem wiosną 1825 roku, wskutek fałszywego oskarżenia, został wrobiony w zabicie partnera podczas gry w karty. Przez trzy lata przebywał w więzieniu. Mimo iż w trakcie rozprawy sądowej winy mu nie udowodniono, zesłano go na Syberię i najpierw w latach 1828—1832 odbywał karę w mieście dzieciństwa, Tobolsku.
Potem został deportowany na Kaukaz, a w 1833 roku dalej w głąb Rosji, na wschód, do Orenburga.

Artysta na zsyłce bardzo tęsknił za swoim środowiskiem artystyczno-literackim. Dlatego stamtąd uciekł i przeniósł się w pobliże Moskwy, gdzie przez trzy lata przebywał najpierw ukrywając się, a potem żyjąc omal półlegalnie. Jednak w 1842 roku, konsekwentnie egzekwując prawo i wyrok sądu, car Mikołaj I ponownie zesłał kompozytora na Sybir, tym razem do Kołomny. Wówczas grono wpływowych przyjaciół wystarało się u możnowładcy o amnestię dla muzyka i w 1843 roku Alabiew otrzymał zezwolenie na osiedlenie się w Moskwie, pod warunkiem że pozostanie anonimowym. Jednakże nigdy już nie odzyska praw dworskich, do końca życia nie wolno mu także było występować publicznie.

Niemniej długie lata odosobnienia i silna wola artystyczna zaowocowały, ponieważ uduchowiony więzień, nawet podczas zesłania, nie zaniechał pracy twórczej i notował m.in. pieśni tatarskie, gruzińskie i baszkirskie, które nadały spuściźnie kompozytora autentyczne ludowe zakorzenienie. Dla poznanego na Kaukazie etnografa Maksymowicza harmonizuje obszerny zbiór pieśni ukraińskich; opracowuje również parę pieśni czerkieskich i kabardyńskich.

Pieśni zresztą stanowią właściwe dzieło jego życia. Krytycy muzyczni ładnie jego wygnańczy dorobek charakteryzują.
Z natury rzeczy była to przecież domena jakby stworzona dla wyznań lirycznych, najskuteczniejszy sposób na odebranie samotności jej ponurego wydźwięku i gorzkiego posmaku. Ujmująca nostalgia – ton łagodnego pesymizmu, nastroje elegijne i nuta tęsknoty nie są jednak jedynymi strunami, o które potrąca muza wczesnoromantycznego twórcy. Znaleźć tu można, obok podbarwionych czułostkowością erotyków, także elementy egzotyki Bliskiego Wschodu, nastrojowe pejzaże, szkice rodzajowe, śpiewy biesiadne, pieśni patriotyczne i cygańskie romanse, humoreski i sceny koncertowe o silnym napięciu dramatycznym, ballady i piosenki sielskie.
Słowa znajdował kompozytor w tomach wierszy swoich współczesnych, niemal wyłącznie sięgając do poezji ojczystej (zwłaszcza Puszkina i nieodżałowanego Antona Delwiga, zmarłego przedwcześnie w wieku 33 lat). W 1898 roku wyszły cztery tomy wspomnianego Jürgensowskiego wydania pieśni Alabiewa, które można bez przesady nazwać „pamiętnikiem lirycznym” kompozytora.

Alabiew był jednym z pierwszych utalentowanych kompozytorów narodowości rosyjskiej, którego muzyka zdobyła popularność w kraju – w XVIII wieku autorzy muzyki świeckiej w Rosji byli najczęściej pochodzenia włoskiego, niemieckiego czy francuskiego. Dalekie echa jego popularności dotarły nawet za granicę. Pozostawił po sobie dorobek bogaty i wszechstronny, obejmujący dwie symfonie, cztery uwertury koncertowe, szereg pozycji muzyki kameralnej i fortepianowej, opery (m.in. Burzę wg dramatu Szekspira), wodewile, balet, muzykę teatralną, około stu dwudziestu utworów chóralnych i sto sześćdziesiąt pieśni. Cenne archiwum Alabiewa odkryto po II wojnie światowej.

Jego fani prowadzą portal po rosyjsku. Dowiaduję się z niego, że cerkiew, w której znajdował się grób rodzinny kompozytora, zburzono.

A polityka?
Żeby zrobić na przekór i pójść na imprezę w "Czerwonej" skłoniła mnie koleżanka, która jest zajadłą/zażartą antyputinówką i uważa (naprawdę poważnie!), że każde wydarzenie związane z Rosją, jeśli chodzi o pochwałę jej dorobku, w tym wypadku kulturalnego, jest naganne i takiej osobie, co w tym uczestniczy, jak za niemieckiej okupacji, należy ogolić głowę...

Aha, byłbym zapomniał... Jaka szkoda, że Joanna Dziwisz nie ma swojego wykonania Słowika na YouTube, bo z tego, co usłyszałem na żywo, w konfrontacji słuchawkowej przy komputerze, nawet ostrzyżona na glacę, wyszłaby zwycięsko wobec wielu zarejestrowanych sław cieszących się milionowymi wejściami internautów. Mam nadzieję, że jednak szybko pojawi się ktoś, kto utrwali kamerą ten unikalny talent i rozpowszechni wokalistkę na cały kraj, która, o wstydzie!, w chwili obecnej zaledwie "egzystuje" na Śląsku.

I jeszcze jedno: nazwa restauracji wywodzi się od koloru wnętrza, nie od ideologii. A wieczór rosyjski odbywał się w cyklu "Smaki świata", jak co miesiąc w każdy trzeci piątek, kiedy organizatorzy zapraszają gości na menu ekstra z okazji kraju, jaki jest w tytule (były już Włochy, Francja, zapowiada się Meksyk, Romowie, Bałkany). Bardzo to ciekawy pomysł biznesowy na przyciągnięcie kulturalnej klienteli.

Źródło: Internet

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

22-01-2017 [17:21] - Imć Waszeć | Link:

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

22-01-2017 [18:09] - Imć Waszeć | Link:

Właśnie wpadłem na pomysł na czym wzorował się Michał Lorenc :)))

https://www.youtube.com/watch?...

Obrazek użytkownika Zygmunt Korus

22-01-2017 [21:45] - Zygmunt Korus | Link:

Muzyka sakralna, funeralna, filmowa kieruje się innymi zasadami jeśli chodzi o poczucie czasu. Bach z pewnością jest, jak sądzę, bardzo ceniony przez Michała Lorenca, którego od samych jego prapoczątków uwielbiam. Jest zdaje się najbardziej zdolnym polskim żyjącym kompozytorem, który potrafi stworzyć melodię wprowadzającą w stan niebiańskiego uniesienia. Dlatego Edyta Geppert ma tak piękny i mądry repertuar.

A  jego "Różyczka" do końca świata będzie się kojarzyć z pochówkiem po zamachu w Smoleńsku: w tym wypadku leitmotive i rozciągnięty czas jak najbardziej pozwalały nam towarzyszyć zabitym w ich pierwszej drodze ku trwaniu w wieczności.

Bardzo się obawiałem o skalę talentu Michała Lorenca, kiedy się podjął opracowania muzycznego inauguracji Świątyni Opatrzności Bożej. Drżałem i ręce mi się spociły z obaw (bo znam się z Edytą Geppert), że jej mąż może nie podołać tak wielkiemu wyzwaniu... Ale okazał się kompozytorem najwyższej klasy: oryginalnym, zakorzenionym w polskiej tradycji muzycznej, władającym znakomicie wszystkimi elementami sacrum i profanum, które (to drugie) przy przekazie telewizyjnym musi autor brać pod uwagę. Tej transmisji nie da się zapomnieć z uwagi na jej unikalną, niezwykłą jakość -  artystyczną i estetyczną; jako zdarzenie w okienku transmitowane na żywo z autorem muzyki w roli głównej, wspartego prostą, czytelną, wymowną scenografią i stylistyką operatorską, a więc tempem najazdów kamer i sposobem kadrowania wnętrza, jakże przecież surowego jeszcze kościoła.
Miałem nawet zamiar napisać recenzję z tego historycznego wydarzenia, ale potem mi przeszło, bo tyle tutaj zapotrzebowania na bieżączkę polityczną, że jak się tylko ktoś z tego akceptowanego przez większość duktu wychyli w kierunku "pobujania w obłokach", to go zaraz kąśliwcy ściągną do parteru...
No ale, chwała Bogu, dziś sobie mogliśmy, jak na razie bez zakłóceń, powzdychać do Muz.
Serdeczności ślę!

Obrazek użytkownika Zygmunt Korus

22-01-2017 [21:00] - Zygmunt Korus | Link:

Olga Szyrowa ma dobry sopran - nie ma co narzekać. Ale "Ave Maria" jest utworem bez wyczucia czasu. Przez ponad 7 i pół minuty powtarzania jednego wzniosłego motywu, nawet najbardziej uduchowionego, nie wytrzymałby sam Franciszek I, gdyby słuchał jej w Bazylice Piotrowej.
Piszę scenariusze słowno-muzyczne, także teksty piosenek do melodii, układałem i prowadziłem nawet autorskie spektakle kabaretowe (rejestrowane dla TVP), przez co jestem niezwykle uczulony na czas sceniczny. Żeby nastrój utrzymać w granicach rozsądnej kontemplacji, a nie ulec indywidualnej ułudze, że jak ja się samobiczuję/masochizuję pięknym śpiewem i melodią, to inni czują podobnie. Dlatego tak mnie denerwuje Jean Michele Jarre - muzyk kompletnie nie znający miary, kiedy coś pięknego w odpowiednim momencie przerwać.
C.d. poniżej.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

22-01-2017 [22:26] - Imć Waszeć | Link:

Zgadzam się. To basowe stąpanie w tle również nie jest rewelacyjne. Można to zrobić znacznie lepiej i bez potknięć. U Bacha jest w tym jakaś myśl, nomen omen kontrapunkt, a tu chyba tylko chodziło o szybki efekt. Co do czasu wystąpienia danego efektu w utworze muzycznym lub znacznie częściej wystąpienia czegokolwiek innego niż nudne powtarzanie, to mam własne preferencje. Raczej lubię słuchać muzyki współczesnej, w której nie brak jest nowych odkrywczych brzmień, ale która wprowadza w trans. Lubię jak w utworze przelewają się rozmyte plamy muzyczne, zamiast ostrych dźwięków, nawet gdy końcówka frazy ginie w szumie. To świat ambientu.

Czasem bardzo ściszony dźwięk zmusza wyobraźnię do jego wyobrażenia sobie w miejscu, gdzie go nigdy nie było. Lubię utwory, w których frazy nie powtarzają się na okrągło, ale wchodzą zawsze z jakąś, choćby małą, modyfikacją. Można to swobodnie nazwać muzyką fraktalną. Ona jest jak kontemplowanie zbioru Mandelbrota ;) Zdaję sobie sprawę z tego, że tego rodzaju muzyka nie podoba się większości ludzi. Michael Jarre zrobił właśnie kiedyś taki kardynalny błąd, który zwykle nazywamy komercją. Odszedł od niedopowiedzeń, tajemnicy zapisanej w dźwiękach i rozpoczął komercyjną nawalankę obliczoną na liczbę sprzedanych płyt - więcej tego samego. On nie tworzył tylko kopiował sam siebie. Więcej tego samego w końcu zabije każdego twórcę, gdyż po prostu odmóżdża. Zupełnie inaczej zachowują się fraktale.

W linkowanych filmach są dwie rzeczy warte uwagi: ilustracja do wspomnianego rodzaju muzyki oraz tzw. demoscena, czyli sztuka tworzenia oprogramowania zawartego w max kilkuset kilobajtach i tworzących wizje wirtualnych światów.

https://www.youtube.com/watch?...
https://www.youtube.com/watch?...

Na koniec muzyka, której da się słuchać chyba jedynie drzemiąc w fotelu z nogami przy grzejniku :D

Psybient: https://www.youtube.com/watch?...
Chillout: https://www.youtube.com/watch?...
i bardzo nietypowy Jazz :D : https://www.youtube.com/watch?...
Jazz rock: https://www.youtube.com/watch?...

Przy okazji w każdym z tych przykładów jest inna zasada zarządzania czasem. Nie dawno znajomi z USA próbowali też nauczyć mnie słuchać muzyki w stylu dubstep, ale jakoś na razie jej nie rozumiem. Tam to podobno moda przeogromna...

Obrazek użytkownika Zygmunt Korus

27-10-2018 [02:03] - Zygmunt Korus | Link:

No, no... Ależ masz Imć fachowe wysławianie się w tak mgławicowej materii jaką jest pisanie o muzyce. Gdy się wypowiadam o sztuce, to mam wrażenie, że jestem sprzedawcą kolorowego puchu.
Co do muzyki z "maszyny", to kiedyś byłem zafascynowany rockiem elektronicznym (czasy Tomka Beksińskiego) - mnóstwo kaset mam do dziś. Potem wypadłem, jako słuchacz, z gry; a rozwój w tej materii był kosmiczny. Waszeć jesteś wysoko ponad moją głową - gratuluję. Jak znajdę chwilkę czasu, to otworzę odnośniki, które Pan mi powklejał.
W ogóle po tym, co się mi zdarzyło pod tym tekstem, zachęcony dyskusją, zdaje się wrzucę wkrótce następny materiał o muzyce i polityce; chodzi mi po głowie pewne zdarzenie historyczne, przypomnienie sytuacji kolaborowania muzyka z wrogiem, ale napisane w formie prozy faktu, dokumentalnego opowiadania...
Resztę, jak mi coś przyjdzie do głowy, spróbuję Panu podesłać poprzez skrzynkę poczty prywatnej.
Kłaniam się i dziękuję za czas, jaki Pan dla mnie poświęcił. Było to bardzo ciekawe, jeśli o mnie chodzi... Że da się o muzyce rozmawiać i konfrontować w miarę zrozumiale swoje odczucia, przeżycia, wzruszenia... Jakimż niesamowitym wynalazkiem jest to YouTube!!! Nieprawdaż?! W takim wypadku rozwój cywilizacyjny ma sens - żyć się chce!