TEGO NIE ZOBACZYSZ... [40] Salvin mówi do zobaczenia

[Książka na przedpłaty]
Uprzednio: https://naszeblogi.pl/58956-te...

Część II Tam [Część I Do; Część III Z powrotem]

Rozdz. 40 Salvin mówi do zobaczenia

Wysłałem Mojej Laurce wiadomość, że już mandat otrzymałem i podałem kwotę, jaką zapłaciłem. Oddzwoniła natychmiast: – To łaskawie cię potraktowali... Ujdzie... Wysłuchała relacji jak to wymierzanie mi kary wyglądało. – Axa ponoć już kogoś namierzyła, z Bielska, jak dopną warunki zlecenia, mają mi natychmiast dać znać – przeszła do konkretów. – Trzymam rękę na pulsie, nie martw się...

– No a chłopcy...? Jak tam...? (zawiesiłem głos po końcowej intonacji, żeby cisza była wymowna; chciałem jakoś wyrazić tęsknotę za nimi, ale nie ubrałem tego w słowa).
– Babcia to określa najlepiej, bo po swojemu: „– Gonią po domu – nosi ich jak koty po agreście.” I w tym momencie słyszę w tle dziecięce „kurwa”. I Moją Laurkę obok słuchawki: – Filip, co ty mówisz? – Uczę się litery 'ry'... Babcia mi kazała powtarzać. – Mama już trzecie pokolenie tak nauczyła 'r' zamiast 'l' wymawiać – śmieje się żona do słuchawki. – Mojego brata, który chodził bezskutecznie do logopedy, potem młodsze kuzynki, no i teraz – jak widać – Filipka...

A ten ośmielony: – Kurwa, kurwa, kurwa... – środkowa spółgłoska wypowiadana z naciskiem, czysto i wyraźnie, dobitnie po polsku, czyli siarczyście po kowalsku, a nie jak na przykład to gardłowe francuskie, toczące się 'er' roulé, kiedy człowiek ma wrażenie, że interlokutor znad Sekwany zbiera ślinę i ma za chwilę charchnąć nam w twarz.
– Filip! – krzyczy Moja Laurka.
– No co...?, uczę się wymawiać...
– Filip!... – grozi mu żona, ale podejrzewam z intonacji w jej głosie ukryty uśmieszek. – Jesteś tam? – to do mnie. – Tak. Przysłuchuję się efektom nauczania przez babcię... Na to Moja Laurka do młodszego – argumentuje groźnie, stanowczo: – Stwierdzam, że już umiesz, więc od tej chwili, jeśli jeszcze raz usłyszę to brzydkie słowo, koduję telewizor i koniec z oglądaniem bajek.
– No dobla – szybko poprawia się – dobra... – dochodzi mnie zrezygnowany głos naszego Popo.
– Tak rozrabiali, że zaczęłam już płakać z bezsilności. I wtedy słyszę: – Popo, musimy coś robić, bo ona płacze... Popo: – Naprawdę? Nie udaje...? Na to Jasio: – Nie. Naprawdę. Po chwili stają przy mnie: – Mamusiu – zaczyna Jasio z minką przejętą, wyrażającą powagę sytuacji – wiesz..., ja nie wiem dlaczego, ale czasem dostaję takiego małpiego rozumu, wiesz..., i nie wiem dlaczego?... Wybaczysz mi? A Filip szybko, chyba żeby odpuścić im obu za jednym razem, kontynuuje, zacinając się, jakby chciał znaleźć coś od siebie na swoje usprawiedliwienie: – Mamuniu, a ja to wystarczy że spojrzę na małpę, no przypomnę sobie jak ona wygląda, i od razu robię się taki głupi jak ona... I co ja mam z nimi zrobić...? Gniewać się?
– A gdzież oni teraz, że tak cicho?
– Poszli układać puzzle do naszej sypialni... Na tapczanie lub na podłodze, wolę nie zaglądać... Zakazałam im przezywać się od debili... To słyszę: – Ty deblu! – Nie! Ty jesteś debel!
– A mnie was, takich jak jesteście, bardzo tu brakuje – zdecydowałem się wreszcie wyrazić na głos swoją tęsknotę za rodziną i domem.

***

[Autor do Admino-narratora: – Zgodnie z notatką, żeby od razu skreślić ten punkt z listy przypomnień, zabieram się za opis kolejnej perypetii mojego „Bonda”.]

[Kemping nad Adriatykiem był terenem rozległym do tego stopnia, że miał wytyczone trakty z nazwami „ulic” oraz skrzyżowania-ronda, które tworzyły wyspy z drzewami. Położony na terenie lasu sosnowego, nazywanego „pinetą”, bo złożonego z wysokopiennych pinii, których rozłożyste wierzchołki, gęste od ciemnozielonych pióropuszy długich igieł, zapewniały cień, przylegał do wydm, a za nimi bardzo szerokiej plaży z piaskiem jak złota mąka; miał status szczególny: był miejscem przyrodniczo-parkowym podległym rygorom ochrony środowiska. Trwała infrastruktura budowlana była w tym miejscu zabroniona, obiekty użytkowe wykonano lekkie, łatwe do zdemontowania, jeśli by nadszedł wyznaczony czas funkcjonowania tutaj turystycznej usługi. Jaki kres i kiedy koniec? Ano ciekawostką tego lokum były dwa ujęcia gazu zapewniające samowystarczalność grzewczą ośrodka: gorąca woda była tam 24 godziny na dobę, na bieżąco z ogromniastych rezerwuarów, palników i bojlerów nad odwiertami, przesyłana do wszystkich pomieszczeń gospodarczych, z których korzystali przybysze i obsługa. Prysznice można było brać o każdej porze, trzeba było przy tym uważać na wrzątek, żeby się nieopatrznie nie poparzyć. „Pineta” jako kemping miała istnieć dopóki się nie wyczerpie to lokalne złoże gazu.

To, znaczy się energia własna, skutkowało przystępnymi cenami świadczonych usług, ale też stałym wzrostem zainteresowania ze strony wczasowiczów, głównie spoza Italii. Gdy Salvin został tam rezydentem, ośrodek w szczycie sezonu, to jest na przełomie lipca i sierpnia, przyjmował bez problemu dwanaście tysięcy gości. Ludzie wracali do Pineta al Mare po wielokroć z uwagi na możliwość cieszenia się zarówno z pięknej, rozległej plaży, cienia pod iglastymi parasolami, jak i nieustannej wiatrowej bryzy wentylującej teren od strony czystego morza, raju dla kąpiących się, z piaszczystym dnem łagodnie pochylonym ku głębinom w stronę Bałkanów.

Salvin nie tylko zajmował się wczasowiczami...]

***

[Admino-narrator do Zygmunta Korusa: – Drogi Autorze, musisz zadbać o finansowy sukces, bo Ty też, tak jak Twój bohater, masz na utrzymaniu rodzinę. Przerwij teraz publikacje powieści w Internecie, bo jak ujawnisz treść całej książki, to jej później nie sprzedasz. Zakomunikuj Szanownym Czytelnikom, że jak się wciągnęli w perypetie Salvina, to będą mogli dowiedzieć się co z nim dalej po zakupieniu powieści wydanej drukiem.
– Ależ ja jej po czymś takim, sztucznej przerwie, nigdy nie skończę. Nie umiem pisać powieści konstrukcyjnej, fabuły ułożonej z góry, zaprojektowanej jak drzewo z pniem, konarami i gałązkami, w dodatku odrastającymi w określonym miejscu, na odpowiedniej wysokości, pod wybranym kątem oraz ustaloną ilością rozgałęzień... Muszę iść na żywioł, notować i kreować, płynąc w nurcie codzienności i przywołując wspomnienia, będące a propos do aktualnego czasu; właśnie zrywać z drzewa życia liście lub kępki igiełek, pisać z odcinka na odcinek... To mnie wciąga, inspiruje i dyscyplinuje...
– To sobie zostaw publikowanie co tydzień w „Głosie” za oceanem... A na elektronicznych forach przerwij!
– Mówisz....? Może masz rację... Niech będzie więc Część III „Z powrotem” w zapowiedzi. Zatem do zobaczenia w księgarni moi drodzy, dotychczasowi Czytelnicy z sieci! Zapraszam. Business is business!]

Koniec części II
Tam

Ciąg dalszy nastąpi

[By skosztować kawy włoskiej z pierwszej ręki zerknij na Allegro/italiAmo_caffe; po zakupie upomnij się – dorzucam moim Szanownym Klientom/Czytelnikom, z własnych zasobów bibliotecznych, wybraną losowo jakąś książkę gratis.]

Tekst, na prawach pierwodruku prasowego, ukazał się na łamach kanadyjsko-amerykańskiego tygodnika polonijnego "Głos" nr 14/2021 (08.04), s.16.

Możliwość nabycia ukończonej powieści w formie książkowej poprzez przedpłaty ratalne – patrz tutaj: https://allegro.pl/oferta/prze... lub kupon gratisowy: https://allegro.pl/oferta/doda...