TEGO NIE ZOBACZYSZ W FILIŻANCE KAWY [39] Gra o centimka

[Książka na przedpłaty]
Uprzednio: https://naszeblogi.pl/58764-te...

Część II Tam [Część I Do; Część III Z powrotem]

Rozdz. 39 Gra o centimka

Z czarnego uno – nieoczekiwanie, jak się okazuje, wysiada tylko jeden funkcjonariusz. Zbliżam się i widzę, nim zdążył założyć maseczkę (śmieje się, bo ma taką samą jak ja – niebieską), sumiastego jegomościa w słusznym wieku, co wydaje się dziwne, bo przecież karabinierzy, tak jak i inne formacje mundurowe na całym świecie, przechodzą na wcześniejsze emerytury..., często w tym momencie wyglądając jak młodzieniaszki. Być może braki kadrowe w tym regionie pozwalają mu dalej trwać przy obowiązkach wymagających mniejszej sprawności fizycznej, choćby takich jak wypisywanie mandatów.

Przedstawiamy się z imienia i nazwiska, ja pierwszy, on, rzecz jasna, zgodnie z procedurą, i od razu wyjaśniam, dlaczego mnie przy aucie nie było...
On, że dwa razy patrolowali ten odcinek drogi i o północy zadecydowali o usunięciu pojazdów z pobocza. – Szkoda że nie zadzwonił pan pod 112, to byśmy pomogli... To prawda, myślę sobie, bo karabinierzy mają w pierwszym punkcie przysięgi formacyjnej służenie pomocą potrzebującym. I z tego chcą słynąć, tym się szczycą, nieraz ponad miarę. Niemniej kilkakrotnie, będąc w opałach na terenie Włoch, sam z tego "pierwszorzędnego imperatywu" już kilka razy korzystałem. [Obernarrator (do Korusa): – Zrób sobie od razu notatkę-przypomnienie o tym szefie posterunku karabinierów nad morzem, co chciał cię koniecznie zapudłować... Bo stale ci się jakieś wspomnienia i pomysły gubią...].
– Zbałamucili mnie znajomi, którzy obiecali pomoc, ale w efekcie nic z tego nie wyszło. Nie znaleźli auta z hakiem, żeby móc zapiąć przyczepę.

Siadamy na ławeczce przed biurem, słońce już prawie w zenicie, policjant odchyla maseczkę, zdaje się ledwo dyszy, w końcu zdejmuje z głowy służbową czapkę, kładzie na ławce obok, i do przykuwających uwagę od początku tej znajomości krzaczastych brwi mundurowego objawia mi się pięknie dopasowana siwa fryzura – kręcone loki à la antyczny Cezar. Pan, poza fajnym wyglądem, posturą trzymaną w ryzach, dobrze dopasowanym mundurem, ma igrające sympatią, z wyraźnym miłym uśmieszkiem oczy; przygląda mi się jakoś tak figlarnie i w końcu pokazuje mi zdecydowanym gestem, wyrażającym równocześnie „machnięcie ręką” na rygory, żebyśmy obaj opuścili namordniki pod brodę.

Mogę panu zaproponować najniższy mandat, ale pod jednym warunkiem... – zawiesza głos i bawi się przerwą, która wygląda tak, jakby chciał podjąć ze mną jakąś grę. Spoglądam mu w twarz uważniej, patrzę w oczy z ciekawością, czekam, co dalej, bo nic a nic z tego, co będzie chciał mi dalej powiedzieć, nawet nie przeczuwam. A on: – Mogę panu wymierzyć najniższą karę finansową za porzucenie pojazdu na drodze publicznej w kwocie 27 euro i 63 centimy. Ale musi pan tu mieć kwotę taką, jaką powiedziałem... Widzi, że jestem skonsternowany, więc wyjaśnia: – Nam na służbie nie wolno mieć prywatnych pieniędzy... „Aha – kapuję w tym momencie – chodzi o przepis antykorupcyjny...”; potakuję bezwiednie głową, że rozumiem, ale zbywam to milczeniem. – Znajdzie pan zgodne?

Nadal patrzy na mnie z uśmiechem, przychylnie, ale spostrzegam, że jest w tym jakieś podejrzenie, graniczące z pewnością, że temu wymogowi nie sprostam. Stary policyjny wyga! Dobrze wie, że cudzoziemcy, wjeżdżający do jego kraju, poza kartami kredytowymi, jeśli mają pod ręką jakieś pieniądze, to duże nominały, nawet spore pliki banknotów, a z monet przeważnie euraki na kawę lub kabinę WC.
Mandat kredytowy to prawie 50 euro – dorzuca ze szczerym ubolewaniem, jakby chciał mnie przeprosić, że do wszystkich nieszczęść ogólno-pandemicznych i moich tarapatów z pojazdem zmuszony jest mnie obciążyć nadmierną karą pieniężną.
– Mam zgodne – odzywam się zdecydowanie, przypominając sobie sporą ilość drobnych, które widziałem, kiedy trzeba było pokonać problemy z płatnością na terenie Czech. Szybko wyciągam z torby moją „magiczną” tabakierkę, w której dzwonią moniaki, gdy z metalowego wieczka, by je otworzyć, zsuwam gumową opaskę, dodatkowe zabezpieczenie, bo zatrzask pokrywki już słabo trzyma. – To pamiątka po dziadku, Salve się nazywał, mam włoskie pochodzenie... – chwalę się z dumą.

Karabiniero trzyma bloczek mandatowy w pogotowiu, ale blankietu nie odrywa, dopóki nie pokażę mu gotówki w kwocie wyliczonej co do „grosza”. No więc zaczynamy: banknot, potem drugi, mamy 25 euro, dalej moneta, nominał dwa euro, no i jest duży krążek połówki, pięćdziesiątka, dalej dziesiątka i dwa centimki. Brakuje tylko jedynki. – Ale mam jeszcze piątkę... – to niech będzie dziesiątka i piątka, reszty nie trzeba... O, nawet znalazłem tu jeszcze jedną dwójkę, to byłoby 25,64, zaledwie centimek ponad – mówię to prawie do siebie – to chyba superata bez znaczenia... – trzymam ten pakiet gotówki już w garści, gotowy do przekazania, kompletnie zapominając, że była przed chwilą jakaś nieformalna umowa pomiędzy mną a przedstawicielem aparatu władzy państwa włoskiego.

Nie mogę przyjąć tych pieniędzy. Kwota musi się zgadzać z tym, co będzie w dokumencie jakim jest mandat. Mówi to cicho, spokojnie, ale tonem nie pozwalającym na żadne negocjacje. „A więc stanęło na jego!” myślę w duchu zbity z pantałyku. Postanawiam jednak powalczyć i poprosić go o jeszcze chwilę cierpliwości, a mianowicie żeby mi pozwolił rozmienić te dwa centimki tuż za ścianą, w sekretariacie biura Più.
Proszę spróbować, ale tylko tu, na miejscu... – czuję, że poszedł mi resztką przychylności na rękę, ale w tej grze, za chwilę, przeciągnę strunę... Uchylam drzwi i pytam sekretarkę (która na mój widok pośpiesznie podnosi maseczkę na nos, gdy tymczasem moja jest nadal pod brodą), czy nie ma mi rozmienić dwa centimki lub pożyczyć jednego? Patrzy na mnie zdziwiona... – Muszę mieć dokładnie wyliczone pieniądze, żeby zapłacić mandat gotówką – dorzucam więc wyjaśniająco. Otwiera szufladę, zagląda do kasetki, przegrzebuje ją i odpowiada: – Mi dispiace. Non ho questa monetina. /1

– Niente. /2 – zrezygnowany siadam z powrotem na ławeczce obok jowialnego funkcjonariusza.
W takim razie wypiszemy kredytowy... – rozkłada bezradnie ręce („miałem dobrą wolę...”) i zabiera się za rozpoczęcie procedury...
– Chwila, chwila, un momento prego! – stopuję go gwałtownie, bo mi się właśnie przypomniał różaniec, podarowany onegdaj przez Moją Laurkę na drogę.
– Dorzucam do tego puzderka grosik i centimek, żeby się ciebie pieniądze trzymały i ci się rozmnażały – zażartowała wtedy. Odrywam szybciutko rzepy z bocznej kieszonki torby, wyciągam modlitewne koraliki (wówczas, gdy mi je dawała, pachniały różą) i wysypuję na dłoń dwa najmniejsze krążki płatnicze w relacjach handlowych Polska-Italia. W tym wypadku dla mnie znaczący „grosik” oszczędnościowy.

Przypisy:
1/ Wł. Przykro mi. Nie mam tej monetki.
2/ Wł. Nic z tego...

Ciąg dalszy nastąpi

[By skosztować kawy włoskiej z pierwszej ręki zerknij na Allegro/italiAmo_caffe; po zakupie upomnij się – dorzucam moim Szanownym Klientom/Czytelnikom, z własnych zasobów bibliotecznych, wybraną losowo jakąś książkę gratis.]

Tekst, na prawach pierwodruku prasowego, ukazał się na łamach kanadyjsko-amerykańskiego tygodnika polonijnego "Głos" nr 13/2021 (Wielkanoc, 01-07.04), s.16.

Możliwość nabycia ukończonej powieści w formie książkowej poprzez przedpłaty ratalne – patrz tutaj: https://allegro.pl/oferta/prze... lub kupon gratisowy: https://allegro.pl/oferta/doda...