Obejrzałam ostatnio sympatyczną komedię pod polskim tytułem „ Legalna blondynka” . Oryginalny tytuł filmu : „Legally Blonde”. Polski tytuł ma niewiele sensu, bo jest to nieprzetłumaczalna gra słów. Żeby podkreślić związek bohaterki z prawem dałabym temu filmowi tytuł : „Blondynka w todze” albo w ostateczności : „ Prawdziwa blondynka”.
To jeszcze nic. W zeszłym roku obejrzałam w programie Movies 24 film pod polskim tytułem „ Permanentna zakonnica”. Można się było domyślić, że chodzi o „Zakonnicę w opałach” i takie znaczenie słowa „ permanent” ostatecznie znalazłam w starym słowniku. Zostawmy słownik. Dlaczego tłumacz nie zauważył , że proponowany przez niego tytuł nie ma najmniejszego sensu? Przecież zakonnicą jest się, niejako z definicji, permanentnie a nie okazjonalnie.
Polsat emitował kiedyś film, którego tytuł przetłumaczono jako „Kod milczenia”. Niezależnie od tytułu oryginału (Code of Silence) można być pewnym, że chodzi o zasadę ( kodeks ) milczenia czyli omertę. Sformułowanie „kod milczenia” nie ma po prostu sensu. W słowniku jako pierwsze znaczenie angielskiego słowa code podaje się kodeks, a nie kod. Natomiast translator internetowy faktycznie tłumaczy code jako kod. Tłumacz, który korzysta z translatora powinien jednak szybko zmienić zawód.
Oglądałam niedawno film o wyprawie trekkingowej. Dwóch młodych ludzi podchodzi do urwiska. „ Trzeba się zabezpieczyć i można się spuszczać” powiada jeden z nich. Trudno w to uwierzyć, ale słowo daję, że nie zmyślam. Powinno być oczywiście : „Asekuruj mnie, będę zjeżdżał ”. Gdy następnie ci sami panowie grzejąc sobie wodę do mycia w kociołku wymieniają uwagi w rodzaju: „ wypadałoby wziąć prysznic” zamiast jak w oryginale „ trzeba się trochę umyć”(słychać angielską ścieżkę dźwiękową) można stracić cierpliwość do tłumacza i przy okazji do filmu.
Kilka lat temu, w jednym ze swych felietonów w Rzeczpospolitej świetny ( choć był ponoć TW) tłumacz Robert Stiller , przedstawił listę nonsensownych przekładów tytułów znanych filmów. Niestety nie zapamiętałam wszystkich jej pozycji. Oto niektóre z nich:
„Indian Fighter” to nie „Indiański wojownik”, bo Kirk Douglas nie gra przecież Indianina , lecz walczącego z Indianami. Mógłby być na przykład „Pogromca Indian”.
„Crocodile Dundee” to nie „Krokodyl Dundee” tylko „Dundee- łowca krokodyli”. Dundee to nie imię krokodyla ani głównego bohatera, lecz nazwisko pochodzące od nazwy szkockiego miasta.
„It was an Eve” to nie „Wieczna Ewa” tylko „Pewnego wieczora”. Tu Stiller dla efektu chyba trochę przekręcił. Ten tytuł w oryginale (sprawdziłam) był „It Started with Eve” czyli „ Zaczęło się od Ewy”, a sam film to taka „Trędowata” po amerykańsku. Nie wiem czy tytuł „ Wieczna Ewa” jest wystarczająco adekwatny, na pewno jednak nie chodzi tu o żaden wieczór czy wigilię. W tłumaczeniu tytułów tłumacz ma dużą swobodę. Nie znaczy to jednak, że wolno przekładać zupełnie bez sensu.
„My Life So Far” to nie „Pierwsze Oczarowanie”, lecz „Moje dotychczasowe życie”.
„The Replacement Killers” to nie „Zabójczy układ”, lecz „Zastępczy mordercy”.
Aż trudno uwierzyć, że nie były to dowcipy w stylu Stanisława Barańczaka, który przetłumaczył kiedyś dla żartu: „honey, I’m home” na „miodzie, jestem domem”, ale każdy, kto pracował w branży tłumaczeń mógłby przytoczyć dziesiątki podobnych niezamierzonych żartów.
Czytając jako adiustatorka stacji Planete polską listę filmu o łowcach krokodyli natrafiłam na następujący dialog: „Czy mogę już zwymiotować?” –pyta dziewczyna. „Teraz”- odpowiada kolega. Okazało się, że w filmie kobieta stojąca z siecią nad rosłym gadem pyta czy może już ją rzucić (throw up), a partner odpowiada -now. Tłumaczka, dobra anglistka zresztą, tłumaczyła z nasłuchu ( nie było listy dialogowej), nie patrząc na film. Oszczędzała czas czyli optymalizowała zarobek.
Robiłam również dla stacji Planete adiustację filmu o brytyjskich wyścigach konnych. Musiałam ku oburzeniu tłumacza w całości go odrzucić. W proponowanym przez niego tłumaczeniu film nie miał najmniejszego sensu. Na przykład- Stoi sobie facet w roboczym stroju, patrzy na stoper i mówi 234, 235. Widać, że to trener, który podczas treningu na torze roboczym mierzy koniom czasy. Tłumacz pisze: „ Właśnie linię mety, przy samym płotku, minęły konie o numerach 234 i 235”. Gdybyśmy nawet faktycznie patrzyli na wyścig to taki płotek nazywa się „kanat”, a meta to „celownik” i nie wolno w specjalistycznym filmie wprowadzać własnej terminologii. Ale nie był to wyścig. Wyścigowy trener nigdy nie pokazałby się na trybunach w roboczym ubraniu, a dżokej nie jechałby w wyścigu w kufajce. Poza tym w wyścigu nie może brać udziału 235 koni naraz. To powinno być oczywiste nawet dla zupełnego laika. Zresztą o ewentualną konsultację nie byłoby trudno. Pierwszy lepszy chłopiec stajenny za dwa piwa wszystko by tłumaczowi objaśnił i poprawił.
Niedawno (28.12.14) ze zniecierpliwieniem zrezygnowałam z oglądania potencjalnie interesującego filmu o katastrofach żywiołowych. Inwencja tłumacza uczyniła go jednak zupełnie niestrawnym. Omawiając na przykład trzęsienie ziemi ( 6 w skali Richtera) na Nowej Zelandii tłumacz stwierdza: „ Przyspieszenie ziemskie było wówczas dwa razy większe niż siła grawitacji”. Nie było słychać oryginału więc trudno się domyślić o co chodziło autorowi. Porównywanie wielkości, które mają różne wymiary ma w ogóle ograniczony sens. Można na przykład powiedzieć dla żartu dwuletniemu dziecku. „Masz dwa razy tyle lat ile cukierków w rączce”, natomiast już uczeń szkoły podstawowej, który powiedziałby, że przyspieszenie w jakimś ruchu było dwa razy większe od siły zostałby skarcony za opowiadanie bzdur.
Takie porównania przypominają rozpropagowaną przez film „Czterej Pancerni i Pies” grę „machniom” czyli przedmiot za przedmiot. W tej grze dwa jest dwa- zatem dwa konie możemy wymienić na dwa kartofle. Nie ukrywajmy, że jest to gra dla ludzi niegramotnych.
I tacy niestety okazują się być często legalni, czyli koncesjonowani, tłumacze.
Tekst drukowany w numerze 6(399) Gazety Warszawskiej
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 13206
A "świadek koronny"? W polskim wymiarze sprawiedliwości miałoby to sens gdyby prokuratorzy reprezentowali jakąś "koronę"; chociaż kto wie, może jakąś reprezentują?
Faktem jest że przymiotnik koronny wszedł do potocznego języka w innym znaczeniu niż to turn Queen's or King's Evidence. Mówi się dowód koronny chociaż nie ma on nic wspólnego z jakkolwiek rozumianą "koroną". Używanie rzeczownika w formie przymiotnikowej jak dotąd jednak "nie przeszło", więc tłumacz nie może sobie na to pozwalać. Na przykład "wyścigi jeździec" nie oznacza po polsku "jeździec wyścigowy" i nic na to nie poradzimy.
Ale, o ile rozumiem polski wymiar sprawiedliwości, "świadek koronny" to tyle, co świadek oskarżenia; to ze jego zeznania mogą pełnić funkcje "koronnych dowodów" nie ma chyba nic do rzeczy, skoro może się okazać, ze jest nieskuteczny, czyli, ze "koronnych dowodów" nie ma.
przepraszam powinno być za karą śmierci a nie o karę śmierci.
Właśnie usłyszałem w Telewizji Republika, że w Donbasie "doszło do wybuchu potężnej eksplozji". Nie tylko tłumacze kaleczą nasz piękny język. Coraz więcej dziennikarzy posługuje się jakąś pokraczną nowomową. W mediach nie ma już sprzedawcy jest dealer, nie ma wydarzenia jest event...
Błędy ortograficzne, gramatyczne, składniowe stają się normą w prasie i elektronicznych środkach przekazu.
Nawet zawodowi literaci, wykształceni poloniści "mówią drutem kolczastym" (jak trafnie określa to jedna z moich znajomych).
Dlatego z prawdziwą przyjemnością czytuję pani artykuły, które są pisane dobrą, czystą i zrozumiałą polszczyzną.
Pozdrawiam serdecznie.
http://serwistlumacza.co…
Ma Pan rację. Najczęstszy błąd to wymowa : " ja rozumie". Tak mówi nawet pan Kalisz, ale podobno to celowe, stylizuje się w ten sposób na swojaka. Pewien znany publicysta prawicowy napisał: "Rzeczpospolita- połeć czerwonego sukna". Wydawało mu się, że cytuje Sienkiewicza. Połeć to może być słoniny. U Sienkiewicza był "postaw". Problem polega na tym ,że język ginie, umiera. Pisał o tym Sołżenicyn, który kolekcjonował rosyjskie słowa aby nie dać im umrzeć. Przeprowadziłam kiedyś wśród uczniów ankietę. Ani jedna osoba nie wiedziała co to jest " koromysło". To słowo już umarło. Dziękuję za adres serwisu. Bardzo ciekawe.
Ze smutkiem zauważam, że z moją polszczyzną jest coraz gorzej. Zdarzają mi się nawet błędy ortograficzne, których nie popełniałem w wieku szkolnym. Mam problemy z doborem słów, formułowaniem zwykłych zdań podrzędnie złożonych. Jestem zmuszony sprawdzać znaczenie wyrazów, które świetnie znałem jeszcze kilka lat temu. Myślę, że współczesna korporacyjna nowomowa ("proaktywność" itp.) jest gorsza od tej peerelowskiej. Trzeba też przyznać, że poziom nauczania w podstawówkach i liceach jeszcze w latach 90. był na ogół całkiem przyzwoity. Ostatnio zaglądałem do nowych podręczników do języka polskiego (piąta i szósta klasa) - są po prostu kiepskie. Trudno znaleźć w nich utwory, które - zdawałoby się - na stałe weszły do kanonu polskiej literatury. Jest za to np. tekst o "magicznych trampkach Eddy'ego" (chyba pomyliłem imię głównego bohatera), w którym roi się od zwrotów potocznych, a może nawet wulgarnych. Nie ukrywam, że zostałbym przy Niziurskim i Mickiewiczu.
ERRATA
Szanowna Pani,
Z przykrością prostuję oczywistą omyłkę. Moja entuzjastyczna ocena "Hamleta" dotyczy przedstawienia z roku 1966 w Tel Avivie.I nie był to przekład Słomczyńskiego. Swinarski nie zdążył wystawić zamówionego "Hamleta" . Zginął tragicznie w 1975 roku. Zachowała się jedynie część taśm z rozpoczętych prób do spektaklu...
Pierwszej inscenizacji "Hamleta" w przekładzie Słomczyńskiego podjął się,już po śmierci Swinarskiego, Gustaw Holoubek w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Ale to już inna historia. Swinarski wystawił natomiast z powodzeniem inną sztukę Szekspira w tłumaczeniu Słomczyńskiego - "Wszystko dobre, co się dobrze kończy".
Istotne jest to, że sukces, który odniosła inscenizacja w Tel Avivie Swinarski zawdzięczał głównie położeniu nacisku na wierne trzymanie się tekstu oryginału.
Dlatego powierzył nowe tłumaczenie "Hamleta" Słomczyńskiemu.
Przepraszam za ten lapsus:-(
Dziękuję bardzo za wyjaśnienie. Wiele z tych spraw pamiętam ale pamięć ludzka jest jak wiadomo zawodna, a z wiekiem to się pogłębia. Na wyścigach jeździła ze mną konno córka Holoubka Ewa. Bardzo miła dziewczyna. Od niej dowiadywaliśmy się sporo o różnych aktualnościach teatralnych. Wyścigi w ogóle miały szczęście do ludzi sztuki. Wielkim znawcą wyścigów była niedawno zmarła Joanna Chmielewska i niektóre jej kryminały dotyczą realiów wyścigowych. Na wyścigach stoi rzeźba niedawno zmarłej Anny Dębskiej , znawczyni koni, hodowcy arabów. Jak widać nasze pokolenie już się wykrusza. Ostatni moment na układanie szczegółów puzzla. Pozdrawiam.