Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
TOPSY TURVY
Wysłane przez Rolex w 11-08-2011 [23:15]
Polka została na mgnienie oka gwiazdą brytyjskim mediów po tym, jak pani fotograf udało się uchwycić jej szczęśliwie zakończony skok z płonącego domu na Clapham. Wbrew polskim mediom, które zdawały się sugerować, że przez czołowe strony dzienników przemknął znak „Teraz Polka” na tle płomieni, w rzeczywistości te zagraniczne ograniczyły się do informacji, że szczęśliwie ocalona dzięki własnej odwadze i pomocy sąsiadów, pochodziła „najprawdopodobniej z Europy Wschodniej”.
No ale my wiemy i napełnieni dumą oglądamy dzięki Bogu udany skok naszej rodaczki, co musi nam zastąpić brak sukcesów w sporcie.
Ale raczej nie liczyłbym na więcej – potrojenie liczby funkcjonariuszy w miejscach szczególnie narażonych na akcje podpalania, rabowania i rozjeżdżania samochodem przedstawicieli nielubianej grupy etnicznej, która nie chce podpalać i rabować, zahamowało festiwal miejskiego folkloru, póki co – skutecznie.
Teraz mamy akcję policyjnych wjazdów na meliny w celu poszukiwania fantów. Kolekcjonerzy przejmują się średnio – zwolennicy multi-kulti podpowiadają, że w razie zatrzymania należy się tłumaczyć, że jest się „first-time offender” i to znacznie przyspieszy powrót do rodzinnych melin... pardon, domów, sorry... na ulice.
A te wszystkie rozważania multi-kulti napełniały mnie wspomnieniami, kiedy to jeszcze jako zupełnie nieduży kato-prawo-anarcho-antykomuno-konserwato-pisofaszysta-in-spe, z zaróżowionymi uszami rozczytywałem się w ciężkich tomiszczach opisujących jak to kultury się różnią. Pamiętam jakim odkryciem było dla mnie zapoznanie faktu, jak doniosłym na drodze od kultury niższej do wyższej jest umiejętność opanowywania czasu i przestrzeni. I wroga łatwiej pobić koordynując czas i miejsce, i towar sprawniej pokonuje czasoprzestrzeń, i więcej można zrobić jeśli potrafi się robotę rozplanować w miejscu i w czasie.
W jednym z dzieł była taka – niepodyktowana zupełnie uprzedzeniami obserwacja trudności, ilustrująca różnice w umiejętności panowania nad przestrzenią i czasem, jaką napotkali funkcjonariusze kolonialnych linii kolejowych, kiedy dochodziło do konieczności wytłumaczenia tubylcom rozkładu jazdy. Nie zawsze kończyło się to sukcesem i gdy pociąg planowo odjeżdżał ze stacji w środę o 14, a tubylcy pojawiali się o 15, to rozbijali namioty i czekali tydzień, pomimo, że do wioski mieli pół dnia drogi.
Z drugiej strony są kultury, o których mówimy, że panuje w nich swoisty kult zegara i kalendarza. No i podziwiamy je za to. Polska należała do umiarkowanych miłośników zegara i kalendarza, ot średnia europejska, pomiędzy Szwecją a leniwiej płynącym czasem nieboszczki Austrii.
I nie wiem kiedy, w którym momencie, dokonał się jakiś kopernikański przewrót, jak to mówią Brytyjczycy zrobiło się „topsy-turvy” i się pogubiliśmy. A najgorsze jest to, że nie wszyscy. Pogubiło się jakieś trzydzieści procent społeczeństwa, a pozostali dalej wiedzą, która jest godzina. No i chryja na całego, i źródło nieporozumień gotowe, bo jak tu ustalić kiedy co, skoro dla 30% polskiego społeczeństwa czas nie płynie liniowo, a po (dajmy na to) 25 lipca 2011 jest 1 lipiec 2011, i to nikogo nie dziwi?
Tym tłumaczę, że ostatnio ciężko się idzie dogadać; nihiliści czasowi nie zwracają uwagi na różnice i następstwo dat, a wszelkie wyciągane z różnic czasowych wnioski uważają za argumenty z góry pozbawione mocy.
Weźmy pierwszy z brzegu przykład. Przyzwyczailiśmy się – a przynajmniej ja się przyzwyczaiłem, że dokument – a już szczególnie urzędowy, z datą wcześniejszą jest dokumentem wytworzonym wcześniej niż ten opatrzony datą późniejszą. Ale dla zwolenników nowej mody – nic bardziej błędnego!
I tak dokument wytworzony przez władze 25 lipca może być szybciutko przetłumaczony i już 1 lipca, a więc zdawałoby się 24 dni wcześniej, być dostarczony świeży jak pączek w Tłusty Czwartek.
Na tradycyjnym odbiorcy, nauczonym, że takie dajmy na to dzienniki ustaw ukazują się z datami ułożonymi rosnąco i w takiej kolejności wchodzą w życie, takie datowanie prowadzi do przekonania, że dokument datowany wcześniej stanowił materiał do dalszych uzgodnień, i w dalszej kolejności przyczynił się do powstania tego opatrzonego datą późniejszą, a tu nie... odwrotnie.
Ale przejdźmy do sprawy mniej przyjemniej, do tragicznej śmierci człowieka, którego przyjaciel i znajomi mieli smutny obowiązek pożegnać dzisiaj.
Wydawało mi się dziwne, czemu dałem kilkukrotnie wyraz, że ktoś może targnąć się na życie we wczesnych godzinach rannych, we wczesnych popołudniowych obsługiwać telewizor, i być znalezionym martwym późnym popołudniem. Dla prokuratury – pestka. Zwyczajnie w prokuraturze przyszło nowe i – dodajmy bardzo ułatwiające życie. O 13.00 następują zdarzenia poprzedzające te o 8.00 rano tego samego dnia, co jest całkowicie logiczne, jeśli pomiędzy ósmą rano o późnym popołudniem w pomieszczeniu nie było osób trzecich, o czym solennie zapewniają świadkowie.
OK, tyle już się tu nasłuchałem o własnej nietolerancji, że pasuję i od dziś będę bardziej tolerancyjny.
Niemniej, tak scire propter scire, podjąłem trud zastanowienia się, z jaką to inną niż tradycyjna kulturą nasza władza obcuje ostatnio często, a nawet namiętnie. Myślałem, myślałem i... wymyśliłem. Nasza władza w sposób intensywny układa sobie dobre, a być może najlepsze od czasów dobrze ustosunkowanego Bolesława Bieruta, stosunki z Moskwą.
No dobrze, ale czy oni tam w Moskwie mają jakieś problemy z chronologią?
No jasne! Przecież To właśnie władze na Kremlu wymordowały w 1940 roku polskich jeńców wojennych, których w 1941 wymordowali Niemcy!
I wszystko układa się w spójną całość.
Pozdrawiam
P.S.
Sz. Bajbars przypomniał mi moją notkę sprzed ho ho ho, twierdząc, że mogłaby być dobrym komentarzem do pojawiających się przy róznych okazjach głosów ludu "Realian", ostatnio w bardzo zgrabnym ujęciu p. Kłopotowskiego. Więc dołaczam w ramach przypomnienia:
REALIANIE CZYLI BUKA
Wielka jest Buka i mądre jej dzieci! Pośrodku morza głopoty i zbrodni rośnie potomstwo Buki jak wielkie drzewo na pustkowiu, albo jak potężny słoń, który rzuca cień na kopiec termitów!
Buka jest mądra i odwieczna i wie, że jej dzieci potrzebują wodę do picia, soczyste mięso do jedzenia i płodne kobiety, żeby potomstwo Buki szło i zapełniało ziemię.
Ale z dala od głupoty!
I dlatego Buka wywiodła pradawny swój ród, kiedy Starożytni szaleńcy wydali wojnę rzece zwanej Nilem i poryli bagniska kanałami, a wielu z nich skonało z nadmiaru pracy w palącym słońcu w zmaganiach z boską rzeką!
Buka wywiodła swój lud z gniazda szaleństwa na Pólnoc. I nie zwiodły ludu Buki obietnice spiczastych budowli!
A kiedy i tam, na Północy, ścieli cedry potężne i pobudowali pałac w miejscu Knossos, Buka wiedziała, że ściągnie to kłopoty, dlatego wywiodła swoje dzieci i tym razem, dalej na Północ, gdzie nie było szaleństwa.
A kiedy i tam Achaje rozpętali wojnę o kobietę, Buka wskazała drogę w góry!
I stulecia upłynęły w spokoju, armie przemierzały równiny, a kiedy przyszli zbrojni zza wielkiej przełęczy Tajget i kazali uprawiać ziemię, lud Buki uprawiał oddając im to, co im należne.
Ale i oni okazli się być głupcami i kiedy nadeszli Persowie wymyślili sobie zginąc w miejcu, które się Termopile nazywa. Opuścił więc lud Buka ziemię, z której czerpał plony w trzeciej ich części i poszedł na Zachód. By żyć w Mieście w spokoju i dobrobycie. Ale przyszli Gallowie i mieszkańcy zamknęli się na wzgórzu, które zwali Kapitol, i wiedziała Buka, że tam nie będzie Miasta, ale ugór.
Więc wywiodła Buka swój lud na południe i na wschód zostawiając miejce-z którego-nic-nie-wyrośnie.
I przywiodła lud swój Buka do Jerozolimy, i było dobrze ludowi Buki, bo w mieście był ład i porządek, a porządku pilnowali Rzymianie, którzy nie-wiadomo-było-skąd-przyszli.
Lud Buki przystapił do sekty Jana, a potem do sekty Jezusa, ale jego niemądre opowieści ściągały gniew starszyzny i Rzymian, dlatego Buka kazała porzucić Jerozolimę i kazała iść swojemu ludowi na powrót na Południe, bo wiedział lud Buki, że nie będzie potomstwa od Jana i Jezusa.
I szedł lud długo na Południe i wydrążył lud z pni drzew łodzie, i w wydrążonych pniach płynął po oceanach, aż napotkał wyspę-na-której-nie-było-kłopotów.
I żył tam lud Buki w szczęściu grając na drumli, a Buka dawła wodę do picia, przynosząc deszcz, soczyste mięso dźdźownic i białych robaków i korzonki do jedzenia, a potomstwo ludu Buka zapełniało wyspę, a jedzenie małych, białych kamieni chroniło lud przed chorobami i całkowitym wymarciem.
Aż spełniło się proroctwo i na niebie pojawił się ptak, a na ptaku przyleciał Dżon i Dżejms i przysłani byli do boga CARGO i dali ludowi Buki szugar i czoklet.
I odleciał ptak i obiecał, że wróci, bo zostawili Dżon i Dżejms liczne potomstwo.
I choć minęło sto lat lud Buki czeka na powrót boga CARGO, szugar i obiecany czoklet, a Buka mnoży pędraki, dźdźownice i daje boski napój ze sfermentowanych liści.
Lud Buki czeka...
I modli się, by Buka przysłała CARGO, a nie zesłała kary "Wu"
Komentarze
12-08-2011 [11:24] - gośc (niezweryfikowany) | Link: dobry tekst
dziękuję
12-08-2011 [14:54] - Gosia (niezweryfikowany) | Link: Niedaleko jest tutaj filmik z niejakim dziennikarzem Żakowskim.
To co ten stwór wyczynia jest dowodem na to, że polskie dziennikarstwo filozofię "Topsy-turvy" wciela w życie już od zamierzchłych czasów(Żakowski ostatnio wyglądada jakby zaczynał przed 100 laty).Może to nie jest ładne, ale jest we mnie jakaś mściwa satysfakcja, że Ten co to u Niego wszystko jest na odwrót upomni się w końcu o swoich i zagwarantuje im pobyt w miejscu baaaaaaaaaaaaaaardzo ciepłym!Nie do zniesienia!!!