Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Kanclerzem być! Ach, kanclerzem być...?
Wysłane przez contessa w 29-04-2014 [18:10]
Od dawna odnoszę wrażenie, że stanowisko premiera RP to dla D.Tuska już zbyt mało, że ciasno mu w tym fotelu. Obserwując jego inicjatywy w ostatnich miesiącach, niektóre pokazowe, niektóre całkiem desperackie, to wrażenie tylko się pogłębia. Donald rozpaczliwie poszukuje sposobu wybicia się wyżej, najwyżej jak to jest możliwe. Nawet jego body lengłycz jakby sygnalizowała - wy myślicie, że wasz premier się kończy i już się cieszycie ale ja do wyższych celów zostałem stworzony i jeszcze wam pokażę!...
Obywatelowi Tuskowi udało się sięgnąć po urząd premiera, w RP właściwie najwyższy z racji praw i kompetencji temu urzędowi przysługujących. D.Tusk jako premier RP na własne potrzeby ich zasięg nawet powiększył ale niestety nie udało mu się zdobyć odpowiedniej pozycji w polityce międzynarodowej. Nawet w strukturach unijnych, w których dzięki wieloletniemu melzaczeniu* przez kanclerę Merkelę i mimo jej szczególnego stosunku do Donalda, jest on wciąż tylko tym, któremu poważne unijne debaty i podejmowanie najważniejszych unijnych decyzji pozostaje podsłuchiwać z drugiej strony drzwi albo obserwować przez dziurkę od klucza.... Człowiekowi z tak rozdętym ego i wyśrubowanymi aspiracjami trudno przełknąć ten wciąż niski status, tym bardziej, że by znaleźć się w śmietance śmietanki płacił suto, rozdając lub spuszczając po wygodnej cenie 4/5 Polski ! I nic, dalej stoi gdzie stał, na dodatek kończą mu się „środki płatnicze”. Właściwie zostały mu ostatnie polskie srebra rodowe czyli lasy, ale pozbyć ich się teraz nie może bo właśnie łata nimi dziury w budżecie i ucisza bunty obywateli. Może się również okazać, że ich wciąż jeszcze niemała wartość może już nie starczyć na opłatę wejściowego na wymarzony poziom gdzieś w sąsiedztwie trzęsących Europą Merkel i Putinem.
Co trzeba zrobić by miejsce w polityce międzynarodowej sobie zdobyć ? Najłatwiejszy sposób to po prostu być międzynarodowym – pokazywać się ! I śniadanie w Lizbonie, drugie w Oslo, obiad w Paryżu, podwieczorek w Atenach, kolacja w Londynie itd., itp. I tego sposobu się chwycił premier Tusk bo cóż to dla niego za problem przemieszczać się między stolicami ? Żaden ! Za jego „wizje i misje” i tak płaci polski podatnik... Patrzyliśmy niedawno na „ukraińskie” tournee po Europie Tuska męża stanu, międzynarodowego mediatora, jak Europa długa i szeroka niosło się jego tupanie nogą rosyjskiemu niedźwiedziowi - „a kysz, a kysz, paszoł won, go home, no pasaran”. Początek był nawet niezły, nawet coś jak wejście smoka – klepali Tuska po pleckach od Helsinek po Lizbonę, ten i ów stawiał buńczucznie „jeża” na głowie, inny grzebień jak kogut stroszył i purpurzył, że ależ tak - herr Tusk - sankcje dla Moskwy, nie darujemy, Putin ma znać miejsce w szeregu, łaźnię w Genewie mu sprawimy, hej ! I...? To było na tyle, jak to zwykle u naszego premiera… Łaźni w Genewie nie było, był za to zimny prysznic od Angeli i Władimira – dla „mediatora” Donalda i dla reszty bo oboje się ułożyli. W duchu i na wzór równoległych rur Nord Streamu...
Następna międzynarodowa „misja” pana płemieła na rzecz energetycznej unii Unii Europejskiej właśnie trwa choć jest to powiedziawszy wprost załatwianie... unii cukru z cukrem w cukrze ale łuna głębokiej troski o dobro i bezpieczeństwo Europy bije od Donalda jak ogniste tsunami i chce swego dopiąć. Docenił go prezydent Hollande, deklarując z entuzjazmem współojcowstwo unii w Unii – "mówimy już o polsko-francuskiej propozycji”… Po Paryżu był Berlin gdzie pudel dostał solidnego klapsa od swej pani, dlatego na spotkanie w Rzymie z włoskim premierem M.Renzim poleciał bardzo zasępiony i w wisielczym humorze. I wrócił do Warszawy w jeszcze gorszym.
A mogło być tak pięknie gdyby pan Tusk od zeszłego roku nie kłamał Polaków, że choć jest „bardzo powściągliwy jeśli chodzi o państwowe delegacje z okazji uroczystości religijnych” to on jako Polak, jako polski premier bardzo marzy być obecnym na kanonizacji polskiego Papieża. Tak na marginesie to powściągliwości pana premiera powinien uczyć się pan prezydęt Komorowski, który ze swymi PZPR-owsko-UBeckimi „larami i penatami” zjechał na kanonizację do Rzymu i co słitfocia to wstyd dla Polski. Ale o tym innym razem... D.Tusk, od miesięcy pełen marzeń i entuzjazmu z jazdy do Rzymu na uroczystości kanonizacyjne, na kilka dni przed nimi nagle rezygnuje z podróży by... za niespełna 24 godziny zmienić zdanie. Rzecznik premiera w stylu Ezopa najpierw objaśnia przewracając jak UFO oczami, że premier nie jedzie bo nie i już, by za chwilę obwieścić uroczyście i z promiennym uśmiechem – pan premier jedzie na kanonizację!
Dziwne, prawda ?... D.Tusk jest ostatnią osobą w III RP, którą można posądzać o przypadkowe działania, o przypadkowe decyzje i w ogóle o przypadki. Nawet w chwilach, w których „audiowizualnie” jest na granicy histerii. Czyli - coś się stało, co miało wpływ, warunkowało obecność premiera w Rzymie 27.04.2014 i to nie była kanonizacja...
Co się stało, dziś jest już jasne - D.Tusk, po prostu do ostatniej chwili czekał na... odpowiedź Kancelarii Premiera Włoch czy 26-27 kwietnia istnieje możliwość spotkania obu premierów ! Premierzy – wiadomo, są to najbardziej zajęte osoby w państwie, nie ma z ich strony miejsca i czasu na improwizorki i improwizacje, nawet gdy chodzi o zwykłe towarzyskie poharatanie w gałę. I gdy wreszcie przyszedł z Rzymu monit, potwierdzający spotkanie, pan premier Tusk nagle zapałał ogromem uczuć patriotycznych, religijnych i potrzebą osobistej obecności na ceremonii wyniesienia w poczet świętych Jana Pawła II. „Marzenie” premiera się spełniało, hehehe...
Jakby równolegle do tego media głównego ścieku wyciem i pluciem na kandydata na świętego, w ostatnich dniach i godzinach przed kanonizacją stwarzały dodatkowy klimacik by heroicznie „patriotyczna” zmiana decyzji dobrego premiera „w za 5 dwunasta” przed kanonizacją odpowiednio kontrastowała z chamstwem niedobrych mediów, by pan premier wywarł na Polakach odpowiednie piorunująco dobre wrażenie. Zwłaszcza na lemingach, od których najbardziej zależy wysokość słupków premiera, a których mentalność i wrażliwość jest porównywalna jedynie z percepcją nosorożca, jednak czci Papieża Polaka są gotowe bronić z tegoż nosorożca uporem i siłą....
Fakt, że premier Tusk znów okłamał Polaków, do tego 3-krotnie, że znów odstawił teatr, tragikomedię pt.”Donald Świętojebliwy & ska”**, pozostaje faktem. Jeśli ja się mylę to niech mi ktoś wytłumaczy dlaczego pan premier - Polak, patriota, za jakiego chce i stara się uchodzić w oczach Polaków przed,w trakcie i po ceremonii kanonizacji miał wciąż wilcze oczy zamiast podzielać uniesienie, dumę, radość i satysfakcję tysięcy Polaków obecnych w Rzymie i milionów na całym świecie przed telewizorami bo oto wreszcie spełniło się i ks.Karol Wojtyła jest świętym, Polski Papież Jan Paweł II jest świętym, że Rzym znów jest polski jak za czasów Jego pontyfikatu, za w sumie polskim sprawstwem? Wilcze oczy premiera Tuska
i nagłe „modlitewne usniesienie” pierwszej pary III RP, której prezydent Włoch z I Damą Włoch chcą przed ceremonią podnieść wyrazy szacunku, uznania i podziękowania za Papieża Polaka i nowego Świętego
mówią same za siebie i tylko potwierdzają, że ani Tusk, ani Komorowski byli w Rzymie w celu, który wmawiali Polakom – Tusk, że marzył być na kanonizacji i był, oraz że Komorowski jako prezydent RP pojechał reprezentować majestat Najjaśniejszej Rzeczpospolitej. Tusk pojechał do Rzymu tylko w interesach – przedkładać premierowi Włoch wizję i plusy dodatnie swojej poronionej unii energetycznej, a prezydęt Komorowski z bizantyjskim orszakiem na kwietniową rzymską majówkę.
Przed Tuskiem kolejne stolice i kolejne, zbawiające bezpieczeństwo energetyczne Europy spotkania. Już napuszczał Europę na Putina, teraz napuszcza ją na Angelę.Co z tego wyjdzie ? Prawdopodobnie nic ale pewnie już ma w zanadrzu pomysł na kolejną pielgrzymkę po Europie w celu ratowania jej i świata. Bo tak musi, bo to jest jego droga do kanclerstwa. Bez znaczenia z czyich rąk je otrzyma, bez znaczenia czy w wyniku ostatecznym będzie to kanclerstwo w republice bananowej, kanclerstwo w kondominium, kanclerstwo u kanclery. Kanclerzem być, dyktować, rozdawać karty - oto jest cel wiecznego laufra Tuska. Nawet za cenę rozbioru Polski.
Obywatelowi Tuskowi udało się sięgnąć po urząd premiera, w RP właściwie najwyższy z racji praw i kompetencji temu urzędowi przysługujących. D.Tusk jako premier RP na własne potrzeby ich zasięg nawet powiększył ale niestety nie udało mu się zdobyć odpowiedniej pozycji w polityce międzynarodowej. Nawet w strukturach unijnych, w których dzięki wieloletniemu melzaczeniu* przez kanclerę Merkelę i mimo jej szczególnego stosunku do Donalda, jest on wciąż tylko tym, któremu poważne unijne debaty i podejmowanie najważniejszych unijnych decyzji pozostaje podsłuchiwać z drugiej strony drzwi albo obserwować przez dziurkę od klucza.... Człowiekowi z tak rozdętym ego i wyśrubowanymi aspiracjami trudno przełknąć ten wciąż niski status, tym bardziej, że by znaleźć się w śmietance śmietanki płacił suto, rozdając lub spuszczając po wygodnej cenie 4/5 Polski ! I nic, dalej stoi gdzie stał, na dodatek kończą mu się „środki płatnicze”. Właściwie zostały mu ostatnie polskie srebra rodowe czyli lasy, ale pozbyć ich się teraz nie może bo właśnie łata nimi dziury w budżecie i ucisza bunty obywateli. Może się również okazać, że ich wciąż jeszcze niemała wartość może już nie starczyć na opłatę wejściowego na wymarzony poziom gdzieś w sąsiedztwie trzęsących Europą Merkel i Putinem.
Co trzeba zrobić by miejsce w polityce międzynarodowej sobie zdobyć ? Najłatwiejszy sposób to po prostu być międzynarodowym – pokazywać się ! I śniadanie w Lizbonie, drugie w Oslo, obiad w Paryżu, podwieczorek w Atenach, kolacja w Londynie itd., itp. I tego sposobu się chwycił premier Tusk bo cóż to dla niego za problem przemieszczać się między stolicami ? Żaden ! Za jego „wizje i misje” i tak płaci polski podatnik... Patrzyliśmy niedawno na „ukraińskie” tournee po Europie Tuska męża stanu, międzynarodowego mediatora, jak Europa długa i szeroka niosło się jego tupanie nogą rosyjskiemu niedźwiedziowi - „a kysz, a kysz, paszoł won, go home, no pasaran”. Początek był nawet niezły, nawet coś jak wejście smoka – klepali Tuska po pleckach od Helsinek po Lizbonę, ten i ów stawiał buńczucznie „jeża” na głowie, inny grzebień jak kogut stroszył i purpurzył, że ależ tak - herr Tusk - sankcje dla Moskwy, nie darujemy, Putin ma znać miejsce w szeregu, łaźnię w Genewie mu sprawimy, hej ! I...? To było na tyle, jak to zwykle u naszego premiera… Łaźni w Genewie nie było, był za to zimny prysznic od Angeli i Władimira – dla „mediatora” Donalda i dla reszty bo oboje się ułożyli. W duchu i na wzór równoległych rur Nord Streamu...
Następna międzynarodowa „misja” pana płemieła na rzecz energetycznej unii Unii Europejskiej właśnie trwa choć jest to powiedziawszy wprost załatwianie... unii cukru z cukrem w cukrze ale łuna głębokiej troski o dobro i bezpieczeństwo Europy bije od Donalda jak ogniste tsunami i chce swego dopiąć. Docenił go prezydent Hollande, deklarując z entuzjazmem współojcowstwo unii w Unii – "mówimy już o polsko-francuskiej propozycji”… Po Paryżu był Berlin gdzie pudel dostał solidnego klapsa od swej pani, dlatego na spotkanie w Rzymie z włoskim premierem M.Renzim poleciał bardzo zasępiony i w wisielczym humorze. I wrócił do Warszawy w jeszcze gorszym.
A mogło być tak pięknie gdyby pan Tusk od zeszłego roku nie kłamał Polaków, że choć jest „bardzo powściągliwy jeśli chodzi o państwowe delegacje z okazji uroczystości religijnych” to on jako Polak, jako polski premier bardzo marzy być obecnym na kanonizacji polskiego Papieża. Tak na marginesie to powściągliwości pana premiera powinien uczyć się pan prezydęt Komorowski, który ze swymi PZPR-owsko-UBeckimi „larami i penatami” zjechał na kanonizację do Rzymu i co słitfocia to wstyd dla Polski. Ale o tym innym razem... D.Tusk, od miesięcy pełen marzeń i entuzjazmu z jazdy do Rzymu na uroczystości kanonizacyjne, na kilka dni przed nimi nagle rezygnuje z podróży by... za niespełna 24 godziny zmienić zdanie. Rzecznik premiera w stylu Ezopa najpierw objaśnia przewracając jak UFO oczami, że premier nie jedzie bo nie i już, by za chwilę obwieścić uroczyście i z promiennym uśmiechem – pan premier jedzie na kanonizację!
Dziwne, prawda ?... D.Tusk jest ostatnią osobą w III RP, którą można posądzać o przypadkowe działania, o przypadkowe decyzje i w ogóle o przypadki. Nawet w chwilach, w których „audiowizualnie” jest na granicy histerii. Czyli - coś się stało, co miało wpływ, warunkowało obecność premiera w Rzymie 27.04.2014 i to nie była kanonizacja...
Co się stało, dziś jest już jasne - D.Tusk, po prostu do ostatniej chwili czekał na... odpowiedź Kancelarii Premiera Włoch czy 26-27 kwietnia istnieje możliwość spotkania obu premierów ! Premierzy – wiadomo, są to najbardziej zajęte osoby w państwie, nie ma z ich strony miejsca i czasu na improwizorki i improwizacje, nawet gdy chodzi o zwykłe towarzyskie poharatanie w gałę. I gdy wreszcie przyszedł z Rzymu monit, potwierdzający spotkanie, pan premier Tusk nagle zapałał ogromem uczuć patriotycznych, religijnych i potrzebą osobistej obecności na ceremonii wyniesienia w poczet świętych Jana Pawła II. „Marzenie” premiera się spełniało, hehehe...
Jakby równolegle do tego media głównego ścieku wyciem i pluciem na kandydata na świętego, w ostatnich dniach i godzinach przed kanonizacją stwarzały dodatkowy klimacik by heroicznie „patriotyczna” zmiana decyzji dobrego premiera „w za 5 dwunasta” przed kanonizacją odpowiednio kontrastowała z chamstwem niedobrych mediów, by pan premier wywarł na Polakach odpowiednie piorunująco dobre wrażenie. Zwłaszcza na lemingach, od których najbardziej zależy wysokość słupków premiera, a których mentalność i wrażliwość jest porównywalna jedynie z percepcją nosorożca, jednak czci Papieża Polaka są gotowe bronić z tegoż nosorożca uporem i siłą....
Fakt, że premier Tusk znów okłamał Polaków, do tego 3-krotnie, że znów odstawił teatr, tragikomedię pt.”Donald Świętojebliwy & ska”**, pozostaje faktem. Jeśli ja się mylę to niech mi ktoś wytłumaczy dlaczego pan premier - Polak, patriota, za jakiego chce i stara się uchodzić w oczach Polaków przed,w trakcie i po ceremonii kanonizacji miał wciąż wilcze oczy zamiast podzielać uniesienie, dumę, radość i satysfakcję tysięcy Polaków obecnych w Rzymie i milionów na całym świecie przed telewizorami bo oto wreszcie spełniło się i ks.Karol Wojtyła jest świętym, Polski Papież Jan Paweł II jest świętym, że Rzym znów jest polski jak za czasów Jego pontyfikatu, za w sumie polskim sprawstwem? Wilcze oczy premiera Tuska
i nagłe „modlitewne usniesienie” pierwszej pary III RP, której prezydent Włoch z I Damą Włoch chcą przed ceremonią podnieść wyrazy szacunku, uznania i podziękowania za Papieża Polaka i nowego Świętego
mówią same za siebie i tylko potwierdzają, że ani Tusk, ani Komorowski byli w Rzymie w celu, który wmawiali Polakom – Tusk, że marzył być na kanonizacji i był, oraz że Komorowski jako prezydent RP pojechał reprezentować majestat Najjaśniejszej Rzeczpospolitej. Tusk pojechał do Rzymu tylko w interesach – przedkładać premierowi Włoch wizję i plusy dodatnie swojej poronionej unii energetycznej, a prezydęt Komorowski z bizantyjskim orszakiem na kwietniową rzymską majówkę.
Przed Tuskiem kolejne stolice i kolejne, zbawiające bezpieczeństwo energetyczne Europy spotkania. Już napuszczał Europę na Putina, teraz napuszcza ją na Angelę.Co z tego wyjdzie ? Prawdopodobnie nic ale pewnie już ma w zanadrzu pomysł na kolejną pielgrzymkę po Europie w celu ratowania jej i świata. Bo tak musi, bo to jest jego droga do kanclerstwa. Bez znaczenia z czyich rąk je otrzyma, bez znaczenia czy w wyniku ostatecznym będzie to kanclerstwo w republice bananowej, kanclerstwo w kondominium, kanclerstwo u kanclery. Kanclerzem być, dyktować, rozdawać karty - oto jest cel wiecznego laufra Tuska. Nawet za cenę rozbioru Polski.
W historii świata koń już był senatorem, dlaczego kanclerzem nie miałby być pudel ?
..................
* melzaczyć (z niem. Mehlsack, worek z mąką). W żargonie taternickim - pomagać komuś we wspinaczce przez podciąganie go liną lub wyciąganie go na linie ułatwiając pokonanie trudnego miejsca, ciągnąć jak worek mąki.
** http://niepoprawni.pl/blog/1830/donald-swietojebliwy-ska
Komentarze
29-04-2014 [18:24] - macho | Link: Melzaczyć - to bardzo
Melzaczyć - to bardzo elegancki wariant. Osobiście optuję za whisowaniem* na grotreję "Daru Pomorza". Blisko, a jednak "górskie POwietrze" gwarantowane!!
________________
*hisować (żarg. żegl.) - wciągać jakiś ciężki, niezgrabny, nieporęczny obiekt przy pomocy liny, ale bez użycia bloku
PS niech się solidnie przewietrzy, dobrze mu zrobi...
29-04-2014 [19:26] - contessa | Link: Właściwe to są 2 warianty
Właściwe to są 2 warianty melzaczenia - ten opisany pod notką i drugi, o wiele gorszy - gdy drugi na linie zwyczajnie olewa trudne miejsce i na chama wspina się po linie. Taternicki kodeks honorowy dyskwalifikuje takiego gościa na amen. Tusk używa obu sposobów w zależności od sytuacji.
Pozdrawiam.
PS. Pomelzaczyć może tylko ktoś, kto pokonał dane miejsce/drogę wcześniej.
PS2. Tak przy okazji do pośmiania się mój ulubiony kawał taternicki:
Wersja adeptów taternictwa:
- Dotarliśmy pod Mnicha. Nasz instruktor (jako, że byliśmy przygotowani na wyprawę pod każdym względem) zaproponował, żebyśmy sobie strzelili po jednym - "żeby nam się ściana trochę położyła - będzie się lepiej wchodzić". Towarzystwo nie namyślało się długo i zaczęło "kłaść ścianę" dosyć intensywnie, z czasem flaszki zaczęły topnieć
jedna po drugiej i skończyło się na kompletnym uboju.
Gdy się ocknęliśmy równo ze świtem zauważyliśmy, że brakuje prowodyra libacji - instruktora...
Wersja GOPR-owców:
Zapieprzamy gazikiem do MOK-a, wyjeżdżamy zza zakrętu a tu jakiś facet na środku drogi idzie na czworaka, wbija haki w asfalt i asekuruje się liną...
29-04-2014 [20:07] - macho | Link: Dobre! Finalny stan
Dobre! Finalny stan świadomości(?!) "prowodyra" - tego od wbijania haków w asfalt i intensywnie asekurującego się przy tym liną - można bez mała porównać do znanego przypadku pewnego pana, który - będąc ofiarą filipińskiej przypadłości - zataczając się dookoła zamkniętej budki z piwem krzyczał wniebogłosy, żeby go wreszcie wypuścić!
Wracając jednak do wyczynu p. instruktora, to zapewne po tym "braniu w sanie" - broczył bez krwi... Prawdziwy bój z hakami (choć trochę nieortograficzny).
PS Contesso, a czy ten delikwent faktycznie miał baki?
Pozdrawiam!
29-04-2014 [22:35] - macho | Link: PS#2 A jakoś tak -
PS#2 A jakoś tak - dreszczowo-deszczowo - skojarzyła mi się: TUJA PLUSKA, różowisto-garderobianie (nie mylić z MUCHĄ plujką, broń Panie Boże!)...
29-04-2014 [21:18] - gorylisko | Link: Nie przepadam za
Nie przepadam za pudlami...ale na litosc...prosze ich nie obrazac... co one winne temu, ze tzw. premier donek t. ustawil sie w roli piesk pokojowego angeli...
zdaje sie, ze ten gosc zauwazyl iz jest juz karta bita... ale pudle prosze zostawic w spokoju
30-04-2014 [09:20] - Freiherr | Link: Contesso i Macho! Wy się
Contesso i Macho! Wy się tutaj bawicie, a nam chodzi o życie! ;-)
Pozdrowienia