Komentarz do notki "Liczą sie tylko konsekwencje"

Tak. Liczą się tylko konsekwencje.

Natomiast wydaje się nierozsądnym pewien pesymistyczny ton, wydźwięk tekstu. Natura nie popełnia błędów. choć dopuszcza tymczasowe odchylenia. Nie ma "kwadratowych" planet. Nie ma 95% gatunków jakie istniały na Ziemi, to gatunki wymarłe. Nie ma znakomitej większości narodów i społeczeństw jakie były 5, 3, nawet 2 tysiące lat temu. A to w skali historycznej, mgnienie oka. Nie ma Tolteków, Azteków, Inków, Apaczów, Rzymian, Egipcjan. Oczywiście czasem jest ludność zachowująca jakieś powinowactwo genetyczne, ale co z tego? Ponoć jedynymi ludźmi pochodzącymi wprost od przodków na bliskim wschodzie są Samarytanie. I co z tego?

Stąd jeśli coś jest niewłaściwe z punktu widzenia Natury, to owo coś "odchodzi w przeszłość" i w takim procesie nie należy postrzegać niczego negatywnego. To jest naturalne i w tym sensie pożądane i dobre, bo w przeciwnym wypadku dochodziłoby do multiplikacji i rozwoju tendencji degeneracyjnych.

Zatem jeśli jakaś grupa ludności posiada zdegenerowany "wzorzec życia i zachowania", to "dobrze" - w sensie naturalnie - , że odchodzi w niebyt. Nie ma niczego pozytywnego w podtrzymywaniu takiej grupy. Pojawią się takie, które będą efektywne i to też jest dobrze w sensie - naturalnie. Po co Rzeczywistości, Naturze, zdegenerowane jej elementy?

Jeśli chodzi o Polaków, to posiadają oni zarówno wady jak i zalety. W zależności od tego, które przeważą, tak potoczy się ich - nasz - los. Postawy Polaków można odczytywać jako skrajny egoizm, czy to indywidualny czy grupowy. Ten egoizm jest połączony z drastycznie krótkim horyzontem czasowym, tak jakby wiedzieli, że Titanic i tak tonie, i nic tego nie zatrzyma, więc choćby życia trzeba użyć, jakieś koło ratunkowe czy maleńką łajbę dla siebie, jakieś kontakty na boku z innymi statkami, to może mnie akurat wyłowią i będę dalej podróżował przez ocean życia, a byli współpasażerowie? A KOGO TO OBCHODZI?!

I może w tym rzecz, że tak naprawdę NIKOGO NIE OBCHODZI, pan, ja, ktokolwiek inny. Wszelkie narracje mówiące co innego wprowadzają w błąd. Skala egoizmu jest dojmująca. Przestrzeń społeczna stała się żerowiskiem nafaszerowanym kłamliwymi narracjami o wartościach, które to narracje umożliwiają skuteczne żerowanie.

Nie jest to ani dobrze, ani źle. Tak po prostu jest. Procesy depopulacyjne są charakterystyczne dla całego świata, choć u nas występują z dużym natężeniem. Niestety wypada postawić ryzykowną tezę, że ich nośnikiem, egzekutorem są kobiety. Przekonane długą feministyczną propagandą zmieniły swoją osobowość i postawę, choć przecież nie wszystkie, nie każda. To one rozwaliły od środka mechanizm społeczny, relacje najważniejsze. Faceci też się przyczynili, ale dopiero drugorzędnie.

Generalnie wszystko zaczęło się od odejścia od Boga, Boga ujętego jako element religii, jako "bóstwo" do wyznawania i czczenia, gdy tymczasem desygnat tego pojęcia jest inny i jest nim Źródło Rzeczywistości i Istnienia. Tak naprawdę religie to były (są?) próby rozpoznania istoty rzeczywistości, czym ona jest, jaka ona jest?

Te próby ośmieszono, skompromitowano gdzieś w XVIII wieku, zresztą nie bez pewnych podstaw, bo religie jako instytucje społeczne podlegają tym samy prawidłowościom co inne instytucje, bo składają się z ludzi posiadających te same modus operandi. Pojawiło się oświecenie i wyjaśnieniem rzeczywistości miał się zająć wyłącznie racjonalny rozum. Tak doszliśmy do I i II wojny światowej oraz "racjonalnych" ludobójstw komunizmu. To skompromitowało nadzieję, że da się zbudować życie wyłącznie na racjonalnych wnioskowaniach i rozumowaniach.

W efekcie po II wojnie światowej weszła w życie rewolucja post-oświeceniowa, post-modernistyczna, przygotowywana już przez Nietzschego, a może i dużo wcześniej, negująca wszystko za wyjątkiem osobistych korzyści, siły, władzy. Rzeczywistość przestano próbować wyjaśniać, bo nie ma niczego do wyjaśniania, jest tylko walka interesów. Moich, mojej rodziny, grupy. W tej kolejności. Więc jesteśmy gdzie jesteśmy. Jeśli przyjęliśmy złe postawy, to nasze bytowanie jako jakiejś tam grupy ulegnie "dyskontynuacji", co będzie z pożytkiem dla Życia przez duże Ż.

Być może nie ma dla współczesnego świata i każdego konkretnego człowieka innej dzisiaj drogi jak tylko mistyka. Taka normalna, inżynierska. To znaczy próba realnego odwołania się do - tu wstawić pożądane słowo, choć najczęściej używane to - Bóg. Jeśli bowiem Bóg istnieje, to wszystko ma sens. Co więcej, życie i konkretna chwila ma sens. Twoje życie ma sens. Moje życie ma sens. Życie tego trzeciego czy tej drugiej też MA SENS. Sens pełny. Całkowity. Doskonały w istocie.

Więc nie ma się czym przejmować. Jest, co robić i nad czym pracować. Nie ma się o co martwić, ale nie należy chować głowy w piasek, gdy widać tsunami. Może musimy odbudować ludzkość. Przywrócić sobie samym równowagę. Na nowo umiejscowić człowieka w rzeczywistości i wśród innych ludzi, bo aktualna zdegenerowana forma jego istnienia rodzi skutki, o których mowa w tekście a które "widać, słychac i czuć".

Nie wiemy jak będzie. Może nie wiemy nawet jak by to miało być, żeby 'było dobrze". Ale się "dowiemy". Ale możemy "robić swoje". Mówić prawdę. Wbrew światu. Zachować się porządnie. Być nieposłusznymi i może nawet "niegrzecznymi". Może musimy na przekór sobie i temu światu odkrywać, bo nie ma innej drogi i to też może być jakiś dar, od tego czasu, od losu, od Boga.

----------------------------