Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Ostatnie pożegnanie. Jak Polacy płacą i na kim się wzorują.
Wysłane przez Celarent w 24-09-2016 [14:22]
Przez jakiś czas milczałam sobie i tak trochę z boku patrzyłam na rzeczywistość. Doznawałam bowiem, z jednej strony poczucia błogości, że oto zaczyna mi się moja wolna Polska i że choć w tym miodzie jest jakaś łyżka dziegciu a choć sępy wokół naszych granic krążą, nic szczególnego się nie dzieje. Zdaję sobie sprawę z tego, że owa zmiana jakościowa, która w Polsce nastąpiła jest przyczyną takiego samopoczucia i że moje poczucie bezpieczeństwa jest zasługą wyłącznie tych okoliczności a zagrożenia są realne i nie należy ich lekceważyć. No, właśnie: z drugiej strony jeszcze ten dziegdź... I doznałam dziwnego uczucia pomieszania. Nie to żeby mi się poglądy przesunęły bardziej w lewo czy w prawo, czy żebym zapadła się do środka (tak na marginesie bycie po środku uważam za szczególnego rodzaju upadek, taką miernotę, miałkość, letniość, byle co itp., ale o tym później, kiedy indziej, jeśli w ogóle) . W związku z tym jednak, że ja nie lubię nie wiedzieć, co myśleć i mam przez Stwórcę wbudowany taki mechanizm, który włącza się w takiej sytuacji i każe szukać, przechodziłam męki Tantala, a i nie wiedziałam od czego zacząć. Ten stan towarzyszy mi od kilku miesięcy... Zatem wiem, że coś jest nie tak, coś jest na rzeczy, jedynie ja tego nie zauważam. No, tak działa mój mózg. Niektórzy też zwą to intuicją. Słucham o rzeczach ważnych a dzieją się gdzieś rzeczy ulotne, lecz ważniejsze - na nich buduje się całą resztę. Gdzieś giną wzorce, odchodzą legendy, walą się skały wartości i rozbijają w mak, na tym piachu będziemy budować swoją przyszłość?
Niby dzieje się, wciąż coś się dzieje. Jednocześnie, nic nowego. I to jest najgorsze. Jedyną zmianą obserwowaną w moim świecie jest Dobra Zmiana, którą jak by nie dyskredytować, wychodzi wszystkim tylko na lepsze. To co tu komentować. Że psy warczą, szczekają? Czy że rozbiegły się po wsi z jazgotem na widok sztachety i łańcucha? O Warszawie pisać? Warszawy już nie ma. Warszawę zburzyli i wymordowali Niemcy a ci co przeżyli i powrócili również się wykruszyli. Ich dzieci i wnuki noszą w sobie cząstkę Warszawy, ale żyją i współtworzą, będąc w ogromnej mniejszości, Warszawkę: mega zagrodę dla snobów, zakompleksionych dorobkiewiczów i przeroście ambicji nad możliwościami, którzy bez skrupułów niszczą się nawzajem i wszystko, co stoi na ich drodze, mówiąc z dumą i przekonaniem o sobie: my Warszawiacy... ba: my Warszawianie...
Tymczasem z samych "emigrantów" pochodzących z moich okolic można utworzyć jedną dzielnicę Warszawy. Oni wszyscy ją tworzą, oni dumnie noszą Warszawę na czole i gdyby Warszawa miała metkę, jak kilka bardziej znanych i popularnych marek odzieżowych , nosiliby tę metkę na wierzchu i najlepiej z przodu, pod samą brodą. Nazwa, owa marki preferowane przez nich same w sobie nie stanowią jakości z górnej półki, ale nie mają dyskontów w małych miasteczkach i dla takich prowincjuszy jak ja powinny być ich zdaniem obiektem marzeń, więc chwalą się "marką" jak mogą. Warszawa to dzisiaj taka marka jak w przypadku europejskich sieciówek. Takie coś "po środku", ale przecież wcale nie wyważone, takie ze wspomnieniami, historią, z artefaktami, ale bez pamięci, bez wspominających.
Gorzkie słowa? Ja wiem. Ciężko je przełknąć. A ile argumentów przeciw się ciśnie na usta. Jakich? Muzeum Powstania? Marsze Niepodległości? Miesięcznice Smoleńskie? Warta przy Grobie Nieznanego Żołnierza? Defilada majowa? Nawet pożegnanie Pary Prezydenckiej - Marii i Lecha Kaczyńskich, które było oddolnym zrywem, taką autentyczną, ludzką reakcją, wybuchem emocji i uczuć, nie było przejawem życia Warszawy tylko. Do tej Warszawy przybyły setki tysięcy ludzi. Doskonale pamiętam wzmianki, że do Warszawy lepiej już się nie wybierać, bo nie ma gdzie samochodów postawić, trzeba je zostawiać w podwarszawskich miejscowościach... To wszystko jednak to nostalgia. a co z teraźniejszością? Kto buduje dzisiejsza stolicę? Banda złodziei w białych rękawiczkach, schowanych za ludzkie słupy. Warszawę kreują cwaniacy i salonowi barbarzyńcy, którym słoma z butów wystaje. Jeśli kto ma wątpliwości proszę pooglądać memy porównawcze ostatnich dwóch par prezydenckich a jak mało, sięgnąć po galerie zdjęć celebryckich spędów. Wszystkie cechuje to, iż zapełnione są ludźmi bez korzeni. Nie brak wychowania, nie brak tradycji - zupełnie świadoma i dobrowolna autokastracja. To skutkuje fermentem, zatruwającym środowisko, w którym takie osobniki przebywają. Główną winą PO i je zaplecza w postaci PZPR i całego jej "post" oraz .N i jej równie zakodowanych okolic, jest nie tyle przyzwolenie, co zachęta, ba, wręcz narzucanie siłowe (np. w szkole i przedszkolach) bezideowych wzorców kastrację wspierających. To nazywa się gender. Ładnie się nazywa. O wiele ładniej niż na to zasługuje. I na cholerę te eufemizmy? No, na cholerę a cholerą jest bezkarne chlorowanie win przodków. Takie zastosowanie metody prania brudnych pieniędzy w socjologii i historii, w nauce i w praktyce. Nadmienię tylko, że upatruję przyczyn pojawienia siętych mechanizmów i ich rozwoju w II wojnie światowej i okresie komunizmu. Jak to możliwe? Zwyczajnie. Podobnie jak w Stanach uprzywilejowane warstwy społeczne musiały odnaleźć się w nowym porządku, który zakładał, iż ich wcześniejsze postępowanie było WINĄ i chciały ową winę wymazać ze swego życiorysu niekoniecznie uczciwym życiem i metanoją, tak w Europie po II wojnie społeczeństwa miały kaca moralnego a ich elity wcale się nie zmieniły w przeciągu kolejnych pokoleń. Polski ten problem dotyczy również. To dlatego nasz rodzimy, współczesny "resort", jak zwane są klany rodem z PRZPR-u, postkomunistyczne pseudoelity, tak ochoczo chwyciły się ideologii gender - nowego narzędzia ogłupiania i podporządkowywania starym elitom całych społeczeństw. Wrocław, Gdańsk, Poznań... przodują w tym u nas a Warszawa kroczy na czele i pokazuje kierunek. Czy tzw. reprywatyzacja, a w gruncie rzeczy grabież, dokonała się nie dokonała się rękoma resortowych dzieci? A ów resor skąd się wywodzi? Czy to rdzenna ludność Warszawy? Nie, to potomkowie różnej maści "oficerów", co przed wojną krowy i gęsi paśli, albo kury macali... Ich dzieci są inżynierami, lekarzami, prawnikami, bankierami, urzędnikami... Oni sami otworzyli drogę całym zastępom potomków swoich krewnych i przyjaciół.
Osobiście znam historię zatrudniania dzieci, kuzynów i dzieci innych kuzynów w mennicy państwowej, w warszawskich bankach, w ratuszu, w szkołach, urzędach, szpitalach... Ot, spora rodzina... Na podlaskiej wsi zostali tylko dziadkowie. W czasie żniw, czy jak teraz - wykopków zjechała się warszawska elita. W pracy i na salonach powiedzą: weekend spędziliśmy na prowincji, oddychaliśmy świeżym powietrzem i łapaliśmy dystans. No, bo i duży ten dystans. Między liczeniem kasy i przerzucaniem papierków a kartofli jest jest dość interesująca różnica. Elita nie lubi różnic, o różnicach się nie wspomina... Przed wyjazdem z prowincji, rano w niedzielę elita założy płaszcze metkami do góry, rozpięte, by można było zobaczyć, jaka metka pod płaszczem wisi i pójdą orszakiem do kościoła miłosiernie dziadków prowadząc pod rękę - a co raz na kilka miesięcy można i takiego folkloru zasmakować. Poza tym dziadki dają słoiki, kiełbasy, jaja i te wstrętne kartofle, co poniszczyły tipsy na paznokciach.
Tyle zdań o oczywistościach. Jaki koń jest każdy widzi. Najgorsze jednak, że w tym tłumie pajaców rodem z PRL-u gubią się nam prawdziwe okazy, perełki, z których można zbudować naprawdę wartościowy świat. Przychodzą na studia, zostają i ciułają, gnieżdżąc się po kilkoro w wynajmowanych pokoikach. Oni nie zasiedlają Warszawy. Oni otaczają swoim pierścieniem. Oni to codziennie zapychają metra, podmiejskie parkingi, pociągi i autobusy. Oni to stoją w korkach rano i wieczorem. Oni odbudowują warszawę. Ich nie uświadczysz na marszach KOD. Inna rzecz, że marszów KOD-u też już nie uświadczysz... Im marzy się Warszawa. Oni mają sen o Warszawie. Ja też mam, ale tej warszawy, która jest nie cierpię. I wcale się tego nie wstydzę. Z jednej strony współczuje Prezydentowi i jego Małżonce, że muszą pokutować w tej Warszawie a z drugie mam szczerą nadzieję, że ich obecność zmieni choć trochę elity, które tę współczesną Warszawę tworzą. Bo Warszawa potrzebuje wymiany elit. I tak jak od Prezydenta i jego środowiska może zacząć się filtracja w stolicy, tak od stolicy ma szansę nastąpić filtracja w całym kraju. Państwo ze swymi strukturami to krwioobieg. Skoro na górze siedziało złodziejstwo i chamstwo karmiące ten organizm trucizną, co się dziwić, że organizm jest zatruty. Ba, w Polsce o mały włos nie doszło do przedawkowania tych kulturowych dopalaczy. Prawdę mówiąc jestem za eksportem całej elity tuskowej do struktur UE. Cudotwórcy i wizjonerzy, wyrobnicy... - wszyscy, należy im się. Emigracja bywa bardzo korzystna rzeczą, do czego przekonywał sam imć Komorowski. Na Zachodzie wprawdzie ciasno, ale wkrótce nie będzie już różnicy między Unią a Rosją, więc można od razu lecieć do Moskwy. A jaka szeroka przestrzeń życiowa...
Otworzyłam sobie kilka zakładek w komputerze na różnych portalach - tak dla rzetelności, bo niektóre z nich z obiektywizmem mało mają wspólnego. Kiedyś na studiach Profesor uczył nas na seminarium w kółko tego samego: badać, czytać, pytać, słuchać, myśleć... zgłębiać różne warianty, by wyciągać obiektywne wnioski. Znaczy, do nauki, wiedzy, źródeł podchodzić z szacunkiem, by jak rodzynki z ciasta wydłubać to, co najważniejsze: Prawdę, Dobro i Piękno.
Otworzyłam dokument tekstowy i kopiowałam nagłówki najważniejszych spraw z ostatnich tygodni. Moi drodzy, nie dowiedziałam się z nich więcej niż z artykułów, niestety. A i o świecie nie dowiedziałam się zbyt wiele nowego. Polityka zagraniczna: Imigranci jako problem tu czy tam. Polityka wewnętrzna: chlew PO, znaczy wywożenie gnoju. Przepraszam za wyrażenie. Zrezygnowałam z komentowania dyskusji o Polsce poza jej granicami i o próbie rządzenia nią spoza jej granic. Profesor Legutko skomentował to najlepiej - nie ma w co igły wetknąć a i poprawiać taki majstersztyk nieładnie. Imigranci są dla nas dalszym problemem, bo ich do siebie nie zapraszamy a plany prezydenta Sopotu, by z Gdańska utworzyć drugie Calais, uważam za pomysł wart inteligencji właściciela pomysłu, cwaniaczka z PKS-u. Opisywanie Gronkowca, który od lat toczy Warszawę i dawno ma już przerzuty na inne jednostki samorządowe w Polsce, jest też bezsensowne, bo ta dramatyczna i bulwersująca sytuacja powinna być rozwiązana przez służby specjalne a jak nie - przez kelnerów. A reszta spraw bieżących... to byłoby kadzenie.
I kiedy tak myślałam, jaki to obrać temat do wisu (niby każdy dobry, można popłynąć na kilka stron a o Dobrej Zmianie można już dziś napisać memoriał) dopadła mnie niedziela. Ta ubiegła niedziela. Była to dla mnie jedna z czarniejszych niedziel, choć człowiek wierzący powinien "jaśniej" do takich rzeczy podchodzić. Ta niedziela zmieniła mój świat a i rozwiązała kwestie wyboru tematu do wpisu. Oto świat, w którym przyszło mi żyć pustoszeje.
Magisterium robiłam ze środków społecznego przekazu. Zajmowałam się kwestią ich komercjalizacji. W tamtym czasie wydawało się jeszcze, że da się jakoś komercję wykorzystać dla "dobra sprawy", poprowadzić w lepszym kierunku niż poszła. Dziś media komercyjne są karykaturą mass mediów w ogóle. Podobnie jak media publiczne były karykaturą publicznych mediów. Ale co za PO nie było karykaturą? W każdym razie lata studiów, szczególnie ich schyłek, kiedy dojrzewaliśmy do magisterium, Polska już zaczynała się zmieniać. Dziś myślę, że wszyscy byliśmy bohaterami popularnych komedii opisujących mechanizmy kształtujące naszą codzienność. Młodzież wyjeżdżająca do Niemiec na "zarobek", polsko-rosyjską wymianę handlowa na bazarach, parkingach, motelach... Gangi samochodowe, narkotykowe, budowlane... Tirówki... Bazarowe magisteria i doktoraty... Drogowi samobójcy, na których wzorował się późniejszy seryjny samobójca i doskonalił swój warsztat... Polityczne kariery od buraka do premiera... Telewizja klanowa, medycyna klanowa, aparat prawniczy ...klanowy. Przeciętni ludzie marzący o polskim odpowiedniku amerykańskiego snu, którzy dla utrudnienia sprawy usłyszeli, że pierwszy milion trzeba ukraść, zapatrzeni w kolorową rzeczywistość idoli, ubarwiali realizacją ich snu swoje życie i wierzyli, że: mają swoją szansę na sukces, zatańczą na lodzie i będą milionerami, będą idolami... Uwierzyli, że tylko to się liczy, że nie ma nic ważniejszego, że reszta to ...nienormalność. I że trzeba dorżnąć watahę warczącą na ten "porządek" rzeczy, na tych, którzy nazywają to kondominium, zdradą, głupotą, zaprzaństwem... No i warczeli. W Łodzi nawet jeden zdołał ugryźć (jemu nie dało się nie udowodnić).
Swoją przygodę z blogiem zaczynałam m.in. wizją platońskiego kina. Dziś możemy z całą pewnością, a w zasadzie z całym spokojem, znaczy - bezkarnie, powiedzieć, że wszystko,co obserwowaliśmy przez lata było tylko bladym odbiciem rzeczywistości. My siedzieliśmy zamknięci przez kastę w jakiejś jaskini, do której słabe światło wpadało przez łaskawie pozostawioną dziurę w sklepieniu, abyśmy mieli złudzenie kolorów i blasku. Niepokorni, ci podejrzliwi, co to już nawykli do wiercenia się, szukania dziury w całym, zauważali różnice między rzeczywistością a tym, co nam wyświetlano na szklanych ekranach i w co zdawaliśmy się tłumnie wierzyć. Ba, niektórzy nadal w to wierzą. Zapatrzeni w ścianę, na której odgrywał się teatr wielkich cieni, ukrytych za blaskiem słońca zwykłych, małych aktorów. Słuchali głosów odbijających się złudnie od ścian, które powielały je echem i sprawiały wrażenie wrzawy tłumów, głosów bohaterów, niby Bohaterów. Dziś echo przycichło, obrazki nie te a oni dalej patrzą, czekają, łudzą się i wierzą w wyświetlaną niegdyś bajkę. Ale serial już się skończył, idą tylko napisy końcowe. O tych to biednych zapatrzonych ludziach zamkniętych w jaskini mówi się lemingi. Oni nas wkurzają, bo nie potrafią dostrzec, usłyszeć, zrozumieć... Ale jak mają to zrobić skoro oni są na wpół ślepi, na wpół głusi i większość czasu żyli w półmroku? Świat rzeczywisty jest dla nich kłamstwem większym niż bajka, którą ich raczono.
Dziecko, któremu pozwolimy oglądać bajeczki od rana do nocy, w końcu zażąda pozostawienia włączonego odbiornika na noc. Pomijając, że będzie chłonąc a później naśladować wszystko, co wypatrzyło na szklanym ekranie, kiedy od niego odejdzie i zajmie się swoim życiem, nie będzie umiało w tym życiu funkcjonować. Nie będzie nawet tego chciało. Takie dziecko odnajdzie swoje życie jedynie w świecie bajek. One będą jego życiem. Dziecko, które uraczymy wielotygodniowym przekazem o jego życiu na zielonej, szczęśliwej i ciągle rozwijającej się w swym szczęściu, wyspie, uwierzy, że wokół jest dobrze, ze ono jest szczęśliwe, ze jego dom jest najlepszy i bezpieczny, bo morze oddziela je od całego zła. Próby wyrwania takiego dzieciaka z tej ułudy to już zadanie dla psychologa lub psychiatry. W Polsce mamy miliony takich dzieciaków, które zdążyły nie leczone dorosnąć... I powiedz takiemu prawdę!
Na zajęciach z mass mediów kazano nam czytać książeczki bp. Lepy "Świat propagandy" czy "Świat manipulacji". Dla pokolenia KOD-ziarzy lektura tychże to swoista psychoterapia. Na każdych zajęciach odnajdywaliśmy metody zakłamywania świata w oczach ludzi, a przecież to było lata temu - nie te gabaryty. W ówczesnej papce można było odszukać jakieś strzępy wartości,, wydłubać jakieś odłamki Prawdy. dziś mamy zupę krem.
Uczyliśmy się rozpoznawania Prawdy, dopatrywania Piękna, wyciągania Dobra. Mieliśmy wspaniałego mentora. Trudno o lepszego. Człowiek - legenda uczelni, uczeń filozofa - legendy, O. prof. Krapca. Ks. Profesor Tadeusz Zasępa. Znany w Kanadzie, Ameryce, Wielkiej Brytanii... zakładał gazety, radia, uczelnie... Wizjoner i praktyk. Mistrz. Nie udzielał wykładów książkowych - opowiadał o swoim doświadczeniu praktykowania tego, czego go nauczono. Mówił, gdzie szukać ważnych wiadomości i informacji, przedstawiał swój dorobek, dorobek innych, ale poszukiwanie zostawiał nam. Chcesz? To się ucz. I dodawał, gdzieś między wierszami i nigdy wprost: warto. Sobą pokazywał, co można uczynić, zdobyć, czego dokonać, jeśli ma się odwagę uczyć, walczyć, pracować, jeśli jest się człowiekiem przez duże C. Był bardzo zajętym, zapracowanym człowiekiem a jednak dla każdego znajdował czas. To on zbierał pieniądze na budowę nowego gmachu KUL, to on założył Lubelską szkołę Biznesu a potem katolicki uniwersytet w Rużomberku na Słowacji, gdzie był rektorem. Pięknie żył, wiele zrobił i nic nie zabrał ze sobą, kiedy zmarł w ostatnią niedzielę. Nie trudno domyślić się, że towarzyszy mi poczucie szczególnego osierocenia. Przed oczami stają mi wizyty w jego prywatnym mieszkaniu, gdzie zapraszał swoich seminarzystów a w uszach brzmią różne zdania, w tym jedno znamienne: "nawet to prześcieradło nie będzie nasze..."
Jutro pogrzeb. Tam, na obcej ziemi. Pojadą duchowni, oficjele... będą pięknie mówić, dziękować... może ktoś przeprosi za niesprawiedliwość, która dotknęła go po latach ciężkiej i oddanej pracy... Tylko, kto mu życie zwróci? Jedna ze słowackich gazet napisała o nim jakiś czas temu, zamieszczając na swojej okładce zdjęcie Profesora ze szpitala opatrzone słowami: biskupi mnie zabili. Ksiądz profesor dostał to, czym zwykle płacą. Gdyby przyczynił się do wielkości dóbr osobistych któregoś z tzw. wielkich, jego ciało sprowadzono by z pompą do Polski i chełpiono się nim jak maskotką. Profesor jednak żył dla ludzi a nie elit, jako człowiek nauki - na uczelniach, którym poświęcał się i spalał w nich oraz w konfesjonale, gdzie poza uczelnią spędzał większość swojego czasu wolnego. Uważał, że spowiedź jest największym jego darem i obowiązkiem jako księdza. Ze spowiadania był najbardziej dumny i szczęśliwy, bo przy konfesjonale najlepiej pomagał ludziom. Ba, ratował ich. Jakkolwiek znaliśmy jego prawicowe poglądy, nikt chyba nie może powiedzieć, że słyszał od niego, iż ten czy ów był zły. On szanował każdego człowieka, w każdym szukał dobra. Czasem zastanawiałam się, po co no tak silnie grzebie, dlaczego on tak koniecznie szuka w różnych czarnych charakterach naszej historii - światła. On je potrafił znaleźć, jakby chciał dać nadzieję, jakby za wszelką cenę chciał uratować każdy charakter.
Ks. Prof Tadeusz Zasępa był człowiekiem Miłosierdzia, choć nie chodził z nim wypisanym na czole. Nie pamiętam, by komuś odmówił rozmowy a my studenci nie zawsze szliśmy do niego z ważnymi sprawami. Nie pamiętam jednak, by odmówił rady, pomocy; by kogoś zbył a nie daj Boże zbluzgał. A przecież byli i tacy wykładowcy, którzy z krzesełkami uniesionymi w górze biegali za studentami i tym przejdą w naszej pamięci do historii uczelni, że wyzywali od matołów, że oblewali za swoje złe samopoczucie czy nietaktowne słowo. To nie był człowiek, który szukał połechtania swego ego w poniżeniu lub gnębieniu studentów, podwładnych. Konkretny i pragmatyczny a jednocześnie niemałostkowy, trzymał się tego, co naprawdę ważne. Koniec końców za to właśnie, co w nim najcenniejsze zapłacił. Przykro. Najbardziej boli jednak fakt, że on może wcale nie chciał już do naszej wspólnej Polski wracać... I to w tym czasie Dobrej Zmiany, na którą on pracował już wile lat wcześniej. Odszedł i to boli, ale bardziej boli, że miejsce symbolicznego spotkania będzie tak daleko, poza granicami kraju. Tam wzięli go w obronę.
W 1998 roku za wkład w dziedzinie edukacji i kultury otrzymał tytuł międzynarodowego Człowieka Roku przyznany przez Międzynarodowe Centrum Biograficzne w Cambrigde. W 2001 roku uznany został Człowiekiem Roku za wybitne i profesjonalne osiągnięcia przez Amerykański Biograficzny Instytut USA i również w 2001 roku nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla przez Zjednoczoną Konwencję Kulturalną USA . A odznaczeń i tytułów nazbierał w swoim życiu więcej... Od 2007 roku posiadał obywatelstwo Słowacji. Historia proroka w jego ojczyźnie...
Los Profesora Zasępy jest takim wzorcowym przykładem na układy i układziki w Polsce. Ba, jego historia pokazuje, że te układy sięgają czasem i poza granice naszego kraju i że nie ma dla nich granic polityczno-kulturowo-religijnych. Prof. Zło nie omija granic Kościoła a granica między dobrem i złem biegnie przez ...serca ludzkie. Zastanawiam się, czy niektórzy ludzie mają w ogóle serca i wówczas przychodzi mi na myśl tez uśmiechnięta twarz Profesora, jego życzliwe spojrzenie i ten jego zapał w poszukiwaniu dobra w drugim człowieku...i jest mi wstyd, że ja nie potrafię. Ksiądz, Profesor zwyczajny, kanonik honorowy diecezji: częstochowskiej i lubelskiej, rektor Lubelskiej szkoły Biznesu, rektor Katolickiego Uniwersytetu w Rużomberku - Tadeusz Zasępa powiedziałby: "pozwalam sobie nie zauważyć, że ktoś mnie obraża". On był i pozostanie już ponad to wszystko a my, którzy tu zostaliśmy możemy jedynie się wstydzić. W nim jaśniała Prawda, Dobro i Piękno. W jego życiu widać, co znaczy kalokagatia.
Zastanawiam się, kiedy przestanę słuchać o Grześku z głupkowatym wyrazem twarzy, o zaplutym Stefku, o zakłamanej i pijanej wiecznie Ewce, Hance szachrajce... a usłyszę historię Wielkiego człowieka, który cale pokolenia uczył: najważniejsze mieć Boga w sercu i Nim karmić drugiego człowieka, Bożymi oczami go widzieć a dla siebie ..."warto mieć wielkie marzenia, by po drodze przynajmniej te małe zrealizować..." Wielkim marzeniem Profesora było wprowadzenie do szkół przedmiotu (nie ścieżki przedmiotowej) edukacji medialnej, by nauczyć polskie dzieci i młodzież poznawania świata, obrony przed propaganda i manipulacją kłamców opowiadających bajki usypiające dla mas. Moim marzeniem na dziś jest usłyszeć pożegnanie Profesora przez Polaków tam - w Rużomberku, tak daleko..., usłyszeć słowa: wybacz Profesorze. A tu jakby cisza... Profesor nikogo nie poniżał, nie szkalował. Profesor szanował wszystkich a otaczał się uczciwymi ludźmi. I tacy zostali wierni mu do końca. cwaniacy, kombinatorzy, którzy jak to bywa - jak pijawki obsiadają potencjalnego żywiciela pozostawiły go, udały się w poszukiwaniu kolejnego i chyba w obawie, by kto nie pokazał palcem: te rany to twoja robota.
Ksiądz Profesor Zasępa po długiej chorobie serca. Już wiele lat temu miał wstawiony rozrusznik, przeszedł śmierć kliniczną, której doświadczeniem dzielił się z nami niejednokrotnie a która w dużym stopniu zdeterminowała jego życie. "Nawet to prześcieradło, którym nas przykryją, nie będzie nasze" mawiał, "trzeba mieć wielkie marzenia i mieć odwagę je realizować..." To on pracował nad założeniem uniwersytetu na Słowacji, on został potem rektorem. Kiedy odwołano go z powodu nieprawidłowości na uczelni na różnych wydziałach, rozchorował się. Ostateczny cios zadali mu Polscy zwierzchnicy. Zmarł w wieku 70 lat.
Księże Profesorze, Ojcze nasz kochany.
Dziękujemy
za każde słowo
za każdą chwilę twojego życia jaką nam poświęciłeś
za wszystko o nam po sobie zostawiłeś.
I wybacz, wybacz...
Anielski orszak niech twą dusze przyjmie
Uniesie z ziemi ku wyżynom Nieba
A pieśń Zbawionych niech ją zaprowadzi
Aż przed oblicze Boga Najwyższego
Komentarze
24-09-2016 [19:47] - marsie | Link: Pozdrawiam!
Pozdrawiam!
26-09-2016 [00:29] - Celarent | Link: Wzajemnie.
Wzajemnie.
24-09-2016 [21:30] - xena2012 | Link: smutne,bardzo smutne,że tak
smutne,bardzo smutne,że tak niewielu znało jego nazwisko i dokonania i dopiero po śmierci się o tak wspaniałym czlowieku dowiadujemy.I o ostatecznym ciosie polskich zwierzchników.70 lat to nie musi być jeszcze wiek do umierania.
26-09-2016 [00:28] - Celarent | Link: Jeśli przez ostatnie
Jeśli przez ostatnie powiedzmy 20 lat człowiek żył z rozrusznikiem, po śmierci klinicznej, spalał się dla uczelni - jednej, potem dwóch, wreszcie trzech i dla Kościoła, dla współpracowników, dla studentów, dla zwykłych ludzi... I dawał radę. Jeszcze nie tak dawno wyglądał na 50-60 letniego człowieka: przyjemna pełen buzia z jakimś ciepłem w czarnych pięknych dobrych oczach. Po przeżyciach, kiedy jego serce zaczęło umierać wyglądał na 90-letniego staruszka. Żal patrzeć. Ciepły, życzliwy człowiek zgasł - od środka. Miał zmęczone, oczy a w nich smutek - nawet, kiedy się uśmiechał. Oni go zamęczyli zabijając od środka.
Oto zapłata. Tym większą ma w Niebie.
Zapewne znaleźli wystarczające na to wersety, kanony KPK, by usprawiedliwić swoją mądrość. Myli im się polityka z Ewangelią. I właśnie takie politykierstwo mnie razi w Kościele a nie to, że księża wypowiadają się na tematy polityczne.
Niektórzy uważają, że stanowisko to godności i przywileje, władza i stawia ich to ponad innymi. Niestety, Rzeplińscy są także i w Kościele.
Wstydzę się tych słów chociaż są prawdziwe. Bo to mój Kościół.