Najciemniejsza strona polskiej duszy

Mamy w Polsce nastrój rokoszowy: Oto Trybunał Konstytucyjny zaczął spełniać rolę Maksymiliana Fredry z połowy XVII wieku i zalegalizował liberum veto. Od tej pory każdą nową ustawę lub choćby tylko poprawkę do starej można unieważnić zrywając Sejm, tfu! …uznając za częściowo niezgodną z konstytucją. Niestety, król, tfu! …Kaczyński nie chce się łatwo poddać i bruździ, próbuje wprowadzić absolutum dominium, tfu! …faszyzm. Co bardziej wpływowi Sarmaci, tfu! Dziennikarze, politycy i celebryci powołali już Komitet Obrony Sarmacji, tfu! Demokracji. Zapisać się tam może każdy i każdy może sobie bezkarnie poużywać na królu, tfu! Kaczorze. Bo u nas to nie jest po prostu wolność, u nas jest złota wolność, nie to, co na Zachodzie. Najgłupszy szlachetka, tfu! Blogerzyna salonu 24 może bezkarnie jeździć po Kaczorze jak po ślepej kobyle, zupełnie jak jakiś magnat, tfu! mainstreamowy dziennikarz. To jest wolność! A co jeśli ta wolność zostanie zagrożona? Mój Boże, cóż to za problem zwołać ferajnę, nazwać Kaczora agentem Moskwy? Kto nam co zrobi? U nas najmarniejszy szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie, tfu!, najgłupszy blogerzyna równy Lisowi. Co prawda sam Lis w obronie Sarmacji, tfu!, demokracji musiał się udać pod opiekę obcych dworów, tfu! Wypłakać na antenie ARD.

Tylko czasem jak patrzę w lustro to zamiast szlachetnej twarzy Europejczyka, widzę zapitą mordę szlachcica z bandy Kmicica.

3 lata i 9 miesięcy temu Ryszard Legutko napisał:

Mówiąc o sarmatyzmie, mamy na myśli przynajmniej kilka zjawisk charakteryzujących historię I Rzeczpospolitej z ostatnich dwóch wieków jej istnienia. Można się skupić na wątku kultury materialnej, swoistości stylu sarmackiego czy jego przykładach dostrzegalnych w zabytkach architektury. Można sarmatyzmem nazywać określony styl życia, charakterystyczny dla szlachty tamtych czasów. Wdzięcznym źródłem do badań w tym kierunku są z pewnością ówczesne dzieła literackie, które same w sobie mogą służyć jako samodzielny punkt odniesienia dla badaczy przejawów sarmatyzmu w kulturze polskiej. Można również wykorzystywać badania nad sarmatyzmem do innych, zdawałoby się wyższych celów – w zależności od potrzeby da się więc mówić na jego przykładzie bądź to o swoistości, odrębności polskiej kultury epoki nowożytnej, bądź o fenomenie przenikania się kultur, takim staropolskim multi-kulti.
 
Sarmatyzmem nazywano też często stosunek szlachcica do własnego państwa, sposób wykonywania władzy w Rzeczpospolitej czy jej szczególny charakter ustrojowy. Sama niepowtarzalność zjawiska do dzisiaj przedstawiana jest jako powód do chluby. Skądinąd wszyscy wiemy, do czego nas ta wyjątkowość doprowadziła. Fakt rozbiorów daje podstawy sądzić, że sarmatyzm w swoim politycznym znaczeniu się skończył i w powszechnym przekonaniu sam był sobie w znacznej mierze winien. Druga część poprzedniego zdania wydaje się być niemożliwa do podważenia. Pierwsza natomiast jest mocno dyskusyjna. Twierdzę bowiem, że polityczny sarmatyzm zdaje się być w Polsce wiecznie żywy.

Dla potwierdzenia tej tezy przedstawię sarmatyzm polityczny w czterech aspektach. Ich nieznośna aktualność jest silniejsza ode mnie.
 
Państwo największym wrogiem
Największym zagrożeniem dla wolnych obywateli Rzeczpospolitej Obojga Narodów jawił się król – każdy kolejny władca oraz jego, jak sądzono, chore i złowieszcze ambicje. Choć wybierany przez szlachtę, mógł w pewnym momencie przestać być wdzięczny za dokonany wybór i zamiast pozostać faktycznie niższym od ogółu szlachty, zamarzyć o wywyższeniu. Jakiekolwiek królewskie próby zmiany ustroju określano mianem absolutystycznych zamiarów – cięższego zarzutu nie znano. Rozpowszechnienie takiego oskarżenia, nierzadko wymyślanego dla uzyskania doraźnych korzyści, prowadziło najczęściej na krawędź wojny domowej.

Absolutyzmem nazywano wszelkie próby ograniczenia anarchii i stworzenia choćby elementarnych instytucji państwowych. Zygmunt III Waza przez prawie pół wieku, czyli tyle, ile przyszło mu panować, starał się stworzyć stały skarb państwa. Nie było mu to dane, bo pomysł jawił się jako nadto absolutystyczny. Stałe dochody państwa mogłyby wszak umożliwić stworzenie zaciężnej armii do dyspozycji władcy. Zagrożenie, jakie w tym rozwiązaniu upatrywano, nie polegało tylko na możliwości użycia takiej armii wewnątrz kraju, ale na tym, że już samo jej istnienie na takich warunkach umożliwiało jakąkolwiek niezależność króla od szlachty, której przecież niezbywalnym obowiązkiem było stanąć, gdy trzeba, w pospolitym ruszeniu. Tak samo jak niezbywalnym jej prawem było decydować, aby takie potrzeby nie pojawiały się zbyt często.

Można powiedzieć, że już sama obecność monarchy wprowadzała duszną atmosferę, klimat absolutystycznego zamordyzmu. Za dowód starczało odczuwanie takiego klimatu. Mistrzowskim tropicielem zagrożeń ze strony króla i wzorcem dla przyszłych pokoleń okazał się Mikołaj Zebrzydowski, wojewoda małopolski za tegoż Zygmunta III, przywódca rokoszu sandomierskiego, który wzniecił w imię walki z okropnymi – według niego – niebezpieczeństwami, jakie szykuje dla Rzeczpospolitej król; a niebezpieczeństw tych wyjawić nie mógł, gdyż były zaiste okropne.

Strategię Zebrzydowskiego i jego następców najcelniej opisał Daniel Naborowski, skądinąd uczestnik rokoszu, będący więc przez to świadkiem szalenie wiarygodnym:

Owo sławne Coś, które rokoszem rządziło,
Jako sam dobrze pomnisz, w Nic się obróciło

Przez lata w niwecz obracały się, niestety, wszelkie próby wprowadzenia porządku w miejsce bałaganu, będącego sielanką możnych.
 
Bajki o republice
Opowieści o republikanizmie I Rzeczpospolitej zdają się obecnie toczyć w najlepsze, wbrew wiadomemu finałowi tego państwa i wbrew najbardziej intuicyjnemu rozumieniu pojęcia republiki. Jeśli uznamy, że wspólnota narodowa to coś więcej, niż tylko suma jednostek, jeśli zgodzimy się na to, że wspólnota taka ma swój możliwy do odczytania interes, którego nie można zawęzić do partykularnej grupy i który często wymaga podrzędności jednostek względem niego, szybko dojdziemy do wniosku, że Rzeczpospolita Obojga Narodów była głęboko antyrepublikańska.

Czym więc była? Po prostu demokracją szlachecką. Panował w niej ustrój, stanowiący sposób obrony indywidualnych interesów określonej grupy społecznej. Demokracja, w moim przekonaniu, przy wielu innych swoich wadach, ale i zaletach, charakteryzuje się szczególną łatwością w dokonywaniu z jednej strony straszliwego semantycznego spustoszenia – słowa tracą znaczenie, a często bywają wykorzystywane w znaczeniu wprost przeciwnym – z drugiej zaś wyzwala w człowieku nieprzebrane zasoby niemoralności, z jej najczęstszym przejawem na czele: kłamstwem.

W demokracji, częściej niż w innych ustrojach, kłamstwo staje się najefektywniejszą metodą działania, jednocześnie pozostając niemal całkowicie bezkarne. Im więcej kłamstw, tym więcej sukcesów. Demokracja, wbrew nazwie, to nie rządy demosu, to rządy kłamczuchów, a największy kłamczuch spośród nich jest królem demokratycznego państwa. W warunkach demokracji szlacheckiej w Rzeczypospolitej (nazewnictwo celowo mylące) można było być również na tej samej zasadzie obrońcą ojczyzny, stróżem praw czy mężem stanu.
Zastanawia trwałość tej słownej mistyfikacji. Jakiż to mechanizm pozwalał się jej odradzać, ilekroć odradzała się Polska?
 
Szczęśliwy finał pozornego trudu
Dwa powyższe zjawiska – wrogość do instytucji państwowych i ślepota na interes inny niż swój prywatny – uzupełnia chronologicznie najpóźniejszy, ale logicznie ściśle z nimi powiązany fenomen – poczucie osiągnięcia kresu zadań państwowych.

W przekonaniu ówczesnych Polaków osiągnięto cel, nadto cel ten uznano za optymalny. Wykrystalizowane z biegiem lat mechanizmy ustrojowe stały się w ich mniemaniu perpetuum mobile, gwarantującym samoczynne trwanie w zenicie możliwości państwowych i nie wymagającym dodatkowych starań, choćby dla utrzymania status quo.

Szlachetna naiwność takiego wniosku musi jednak zostać podważona okolicznościami historycznymi pojawienia się tegoż fenomenu. Połowa XVII wieku – bo tutaj pojawienie się owego zjawiska należy sytuować – to okres katastrofalny. To seria przegranych wojen, do tego w okolicznościach hańbiących (kapitulacje, zbiorowe przysięgi na wierność obcemu władcy, ucieczki w popłochu z pól bitewnych), to kilkuletnia okupacja całego terytorium kraju i tyleż czasu trwający rabunek dóbr materialnych. To również głębokie załamanie demograficzne, wzmocnione – obok strat wojennych – potwornymi zarazami.

Powyższe okoliczności każą sądzić, że absurdalne w świetle owych wydarzeń przekonanie o ustrojowej doskonałości było tak naprawdę woalem kryjącym gnuśność i niechęć do zbiorowego wysiłku dźwignięcia państwa z upadku, z drugiej zaś strony dającym przekonanie, że jest się dobrym gospodarzem, a jakiekolwiek zmiany w strukturze władzy są nie tylko niepożądane, ale wręcz szkodliwe. O ile państwa Zachodniej Europy potrafiły nie tylko dźwignąć się po prawdopodobnie jeszcze głębszym załamaniu związanym z wojną trzydziestoletnią i rozległym kryzysem gospodarczym, ale i stworzyć nowe, lepsze mechanizmy urządzenia władzy, o tyle polska szlachta dokonała na potrzeby odbudowy własnych majątków całkowitego rozbioru resztek własnej państwowości. I dokonała tego we wrzawie łgarstw o trosce, jaką Rzeczpospolitą rzekomo otaczała, rzekomo pełna dla niej poświęcenia.
 
Narodowe wady wzroku
Niebywała żywotność tego kłamstwa byłaby niemożliwa bez istotnej wady narodowej, którą dziedziczymy do dzisiaj (zresztą obok pozostałych). Wadą tą był, i wciąż jest, brak zainteresowania otaczającym nas światem, nieumiejętność odczytywania sytuacji i interesów innych państw. Nie byliśmy w stanie rozsądnie obserwować tego, co dzieje się wokół i co może bezpośrednio oddziaływać na naszą sytuację – uniemożliwiała nam to nasza narodowa wada wzroku: megalo- bądź mikromania.

W ciągu dekady potrafiliśmy drastycznie zmienić na swój użytek obraz Szwecji – od opisywania Szwedów jako gromady chłopów z widłami, którzy przypadkowo zabrali nam Rygę i na których wystarczy tupnąć, aby uciekli, po uznanie ich za niepokonaną potęgę, z którą wygrać nie sposób. Podobnie patrzyliśmy wiek później na Prusy, wcześniej zamieszkiwane – jak sądziliśmy – przez głupków z lasu, z którymi wcześniej czy później zrobi się porządek, a oto nagle okazało się, że wobec Prusaków należy okazać całkowitą bezbronność i strach wobec świetności ich państwa wzniesionej głównie z zasobów Pomorza Gdańskiego i Wielkopolski.

Osobną kwestią jest to, że państwa owe, podobnie jak pozostali nasi sąsiedzi (z wyjątkiem Turcji, której akurat zawsze się bano) przechodziły w tym czasie okres gwałtownych reform, zwany falą pierwszej modernizacji. Problem Polski polegał na tym, że rewolucyjne zmiany zauważała dopiero w momencie, gdy sąsiedzi zjawiali się bez zaproszenia w jej granicach. Ten brutalnie doświadczany dysonans poznawczy znalazł rozwiązanie, bijące wszystkie inne swoją kuriozalnością. Cóż można było zrobić w obliczu silnych sąsiadów? Odbudowa państwa nie wchodziła w grę, choćby dlatego, że należałoby się wtedy przyznać do serii błędów, i to tak poważnych, że kwalifikujących się właściwie jako zbiorowa zdrada własnego państwa, a zdrajców aż nazbyt łatwo dałoby się wskazać.

Jeśli więc nie można było stanąć do rywalizacji z potężnymi państwami, pozostało jedynie się z nimi zaprzyjaźnić. Mieliśmy do czynienia z syndromem sztokholmskim w wydaniu ogólnonarodowym. Zagraniczni przyjaciele dobrze płacili, składali wiele obietnic, gwarantowali złotą wolność. Kto wie, czy Stanisław Szczęsny Potocki nie był szczerze przekonany, że jego przyjaciółka Katarzyna II przyjdzie mu na pomoc, a potem sobie pójdzie? Można było na nią liczyć, faktycznie przyszła z pomocą i autentycznie nic nie chciała w zamian – nic złego się przecież nie wydarzyło, bo nawet po trzecim zaborze nie położyła ręki na majątkach swych bliskich polskich przyjaciół.
 
Wieczna Sarmacja
Elity III Rzeczpospolitej wykazują sporą podatność na porównania z zachowaniami szlachty, przede wszystkim dlatego, że są ich mentalnymi spadkobiercami. Ta formacja szczycić się może niezachwianą ciągłością, pomimo utraty państwowości. Kolejne pokolenia nieprzerwanie funkcjonowały według sprawdzonego wzorca, także w czasie zaborów, kiedy brakło im zawsze przez nich pogardzanego i jednocześnie bezwzględnie wykorzystywanego państwa. Opisu tych właśnie rzesz społeczeństwa, nazywanych pieszczotliwie nurtem ugodowym, a bardziej dosadnie zaprzańcami domagał się Jerzy Łojek, bolejąc nad brakiem w polskim dziejopisarstwie systematycznego omówienia potężnej tradycji nurtu antyniepodległościowego. Być może ten brak powoduje łatwość, bezrefleksyjny nawyk powtarzania tych samych błędów popełnianych wciąż bez konsekwencji?

Lewicowo-liberalny salon jest do szlachty łudząco podobny. Podobnie jak w przypadku tradycji antyniepodległościowej nie wiadomo dokładnie, skąd się wziął oraz kto i za co obdarzył szlachectwem salonowych bywalców. Nie można się o ich przeszłość i aktualne dokonania dopytywać, można im tylko klaskać. Grupa ta, podobnie jak jej poprzedniczki, zaciekle broni dostępu do siebie, podobnie też żywi przekonanie o własnej wyższości i zbawiennym wpływie na wszystko: bez niej przecież państwo się zawali; gdy jej zabraknie, wszystko co wartościowe wpadnie w łapy chamów i innej ciemnoty. Chronić przed ciemnotą – oto jedyne jej zadanie. Innych misji po wejściu do Unii Europejskiej, która – gdy trzeba – zrobi za nas wszystko korzystnie i niedrogo, po prostu już nie ma.

Mniej oficjalnie, państwo traktują oni nader instrumentalnie – od państwa należy się wszystkiego domagać, jednocześnie maksymalnie zawężając zakres jego władzy. Państwo może czasem zagrzmieć: jednak tylko wtedy, gdy trzeba pognębić słabych; jeśli zaś chodzi o silnych, to państwo pełni względem nich rolę służebną. Wrogowie elit jednak nie śpią, choć są najczęściej w mniejszości. Od wieków pisują wywrotowe poradniki dla niebezpiecznych szaleńców, zwących się reformatorami. Sporadycznie udaje im się nawet uzyskać głos decydujący, jak w czasach Sejmu Czteroletniego. Jednak reakcja, przy pomocy zaprzyjaźnionych państw ościennych, do tej pory była zawsze skuteczna.

Współcześni mają nad przodkami tę przewagę, że nie muszą sobie dorabiać sztucznego, pseudoantycznego rodowodu: Sarmatów zastąpiła bowiem sarmacka szlachta. Ci, którym się taka tradycja nie podoba, nie są jednak skazani na samotność. Mogą przede wszystkim zacząć się uczyć na błędach własnego narodu, ale mają też Mochnackiego (choć salon powie, że to ramota i obciach, nikt tego nie czyta), mają Dmowskiego (zaraz wrzasną, że antysemita, czytać go więc nie wolno), mają też w końcu człowieka, którego wciąż można posłuchać, choć według zgodnego chóru samozwańczych mądrali stanowi on największe zagrożenie dla ­państwa.

Ryszard Legutko

Tekst ukazał się w nr 19 dwumiesięcznika " Polonia Christiana"

Read more: http://www.pch24.pl/sarmaci-wczoraj-i-dzis,702,i.html#ixzz3tsoG8RNt

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Zofia

10-12-2015 [08:10] - Zofia | Link:

Jerzy - nawet za komuny nie czułam tyle złości z niemocy co teraz, kiedy paru zdrajców mąci spokój w kraju, aby zaspokoić "żądze pieniądza i władzy oraz przypodobania się unii". Czego dowodem są targowiczanie ,którzy wybrali się ze swoją zdradą do obcych. Wstyd mi było oglądać te gęby Petru,Schetyny,Pitery,Niciejewsiej z Bieszczad ....
Zastanawiam się, czy zdrada i kalanie własnego gniazda to domena prawdziwych Lachów czy społeczności powstałej przed wiekami z różnych nacji zw. multi-kulti.
Pozdrawiam.

Obrazek użytkownika Jerzy.63

10-12-2015 [12:48] - Jerzy.63 | Link:

Wydaje się jednak, że idzie powoli ku lepszemu. PO wycofała się z pomysłu debaty w PE na temat "faszystowskich rządów w Polsce". Zrozumieli, że są za słabi, by to zwarcie wygrać. Może więc kilkusetletnia tradycja zbiorowej, narodowej i bezkarnej zdrady odchodzi w przeszłość…

Obrazek użytkownika Adam66

10-12-2015 [15:28] - Adam66 | Link:

Nie trzeba chyba zbyt daleko sprawdzać jaka jest proweniencja niedoszłych "skarżypytów", polityczna i etniczna, chciaż sprawdzając tą ostatnią można się narazić na popularny ale najczęściej nieprawdziwy zarzut bycia anysemitą...