OFE i pamięć

Mrok kaczyzmu ogarnął całą Polskę. Dnie stawały się coraz krótsze, słońce świeciło coraz słabiej i coraz niżej wznosiło się ponad linię horyzontu, zresztą i tak nie było go widać, bo przykryte było przez ołowiane chmury. Gęsi przestały gdakać, a kury się cielić. Zlikwidowano już dawno Trybunał Konstytucyjny i przymierzano się do likwidacji Piotrkowa Trybunalskiego. W tej ponurej rzeczywistości trzeba było sobie jakoś odnaleźć i jakoś żyć. Niektórzy radzili sobie całkiem dobrze np. jako funkcjonariusze kaczystowskiej dyktatury, inni próbowali kontynuować normalne życie, szukając dojść u pieszczochów reżimu. Kimś takim był niewątpliwie bloger Stary, który bez liberalizmu żyć nie mógł, a w kaczystowskiej rzeczywistości tylko zbiedniał, postarzał się i poszarzał. Na szczęście Stary miał jedno dojście: dożywotnim, moherowym prezydentem Krakowa został Jerzy Bukowski, znany nam wszystkim jako Sowiniec. Kariera Bukowskiego rozpoczęła się wraz z „kampanią przywracania pamięci”. Sowiniec zarządził, że na każdej krakowskiej ulicy musi znajdować się przynajmniej mały kopiec przypominający jakąś pozytywną postać z polskiej historii, najlepiej, choć niekoniecznie z czasów II RP. Pomysł ten bardzo spodobał się Naczelnej Radzie Kaczystów; podobno jeden z nich nawet płakał, gdy usłyszał, że można tak ozdobić Kraków. Samo miasto szybko zaczęło przypominać na zdjęciach satelitarnych jakieś gigantyczne mrowisko, termitierę lub miasto Timbuktu na granicy Afryki Saharyjskiej i krajów Sahelu. Nie obyło się bez problemów: trzeba było zrezygnować z budowy kopców na terenie Starego Miasta, w obrębie krakowskich Plant, z tym że na ulicy (Anny) Grodzkiej, pod numerem 52, na dziedzińcu Collegium Broscianum udało się usypać niewielki, a gustowny kopiec Jana Łukasiewicza. Znacznie gorzej jest na Kazimierzu. Nadal nie ma gdzie usypać kopca ani na ulicy Krakowskiej, Stradom, czy na Starowiślnej.
Niektóre kopce stały się prawdziwymi perełkami krakowskiej architektury. Sypano kopce strzeliste (gotyckie), półkoliste (bizantyjskie) i inne. Nie wszystkie były piękne: I tak szczególnie pokraczny okazał się kopiec Felicjana Sławoj-Składkowskiego usypany obok szpitala na Prokocimiu. Interesujący za to i intrygujący kopiec Wacława Kostek-Biernackiego powstał przy ulicy Montelupich. Był niczym labirynt: Łatwo było nań wejść, znacznie trudniej zejść. Niektórzy spacerowicze chodzili po nim nawet dożywotnio, a absolutne minimum do znalezienia drogi powrotnej wynosiło 3 miesiące.
Starego odwiedził powracający ze Szwecji Starosta Melsztyński, który zaraz nadział się na ponure rządy PiS. Obaj panowie uradzili, że nie ma innego wyjścia jak skorzystać z dojścia i znajomości z Bukowskim i zaproponować w ponurym, kaczystowskim państwie rozkręcenie jakiegoś interesu. Szczególnie zdeterminowany był Stary, który aż kipiał od liberalnych pomysłów rozkręcenia intratnego biznesu. Starosta, żyjący ze szwedzkiej emerytury, a więc niezależny finansowo zgodził się pełnić w tym pomyśle rolę kierowcy, bo nie pił, znał się na samochodach i umiał o nie dbać. Uradzili, że pojadą do Krakowa i zapukają do prezydenckich drzwi.
Mieli więcej szczęścia, niż im się wydawało. Któregoś dnia odwiedził bowiem rodzinny dla Starego Szczecin sam Bukowski, Stary od razu się o tym dowiedział i zaproponował wspólną podróż do Krakowa samochodem ze Starostą jako kierowcą. Szybko zbliżyli się do Krakowa.
Już z odległości wielu kilometrów widoczna była wysoka na 1050 metrów bryła biurowca krakowskiego oddziału „Radia Maryja”. Budynek ten był dumą podwawelskiego grodu. Bardzo oryginalnie rozwiązano w nim kwestię ogrzewania/chłodzenia i zasilania w energię elektryczną. Gmach ten nie był podłączony do normalnej sieci energetycznej, nie czerpał z niej ani jednej kilowatogodziny energii. Ojcowie redemptoryści wpadli bowiem na genialny pomysł, że będą sami produkować prąd. Po prostu produkcję elektryczności powierzono spowiadającym się tu grzesznikom, którzy jako pokutę otrzymywali konieczność pedałowania na specjalnych prądotwórczych rowerkach znajdujących się w podziemiach budynku. A ponieważ wszyscy jesteśmy grzesznikami, nikt nie mógł się od pedałowania wymigać, z tym że dawni aktywiści Komitetu Obrony Demokracji pedałowali jednak mocniej. Udana akcja promocyjna, zachwalająca pedałowanie na prądotwórczych rowerkach jako środek odchudzający spowodowała, że bez żadnego przymusu zaczęły pedałować grubasy. Pod przymusem natomiast (jako sposób na skrócenie pobytu na Montelupich) pedałowali złodziejaszkowie, awanturnicy, ojcowie uchylający się od płacenia alimentów itp. Kaczystowskie prawo spowodowało również, że zaczęli pedałować homoseksualiści, transseksualiści i biseksualiści. Udaną akcję zachęty homoseksualistów do produkcji prądu nazwano: „pedały na pedały”. Podobno najwięcej energii produkowali jednak oszuści finansowi i podatkowi. Dzięki takiej polityce energetycznej budynkowi nigdy nie groził brak prądu. Zwłaszcza że budynek był energooszczędny. Potężne i głębokie fundamenty spowodowały, że dokopano się do źródeł geotermalnych, dzięki czemu nie trzeba się było obawiać o ciepłą wodę w kaloryferach w okresie zimowym. Jeszcze ciekawiej rozwiązano problem chłodzenia podczas letnich upałów. Ponieważ dach budynku znajdował się już w piętrze kosodrzewiny, wystarczyło tylko nawiać chłodne powietrze z dachu w głąb budynku, zwłaszcza na niższe piętra.
Wróćmy jednak do naszych bohaterów.
Zaraz za Rondem Macierewicza zatrzymała ich kontrola drogowa. Ryży i nierówno uzębiony funkcjonariusz drogówki zasalutował i pozdrowił po kaczystowsku:

  • Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
  • Na wieki wieków – odparł niechętnie i nie bez zająknięć Starosta.

Kontrola przebiegła sprawnie i bez zakłóceń. Starosta zawsze przestrzegał przepisów drogowych i dbał o dobry stan techniczny pojazdu. Nie było się więc do czego przyczepić. Policjant zasalutował powtórnie i już zamierzał oddać Staroście dokumenty, gdy nagle w kącikach jego oczu pojawił się blask złośliwej przekory:

  • A sakramenty święte to kiedy były?

Twarz Starosty zaczęła falować i mienić się wszystkimi kolorami tęczy na Placu Zbawiciela. Widać było, że kierowca zaczyna mieć problemy z oddychaniem. Obserwujący tę scenę początkowo beznamiętnie Sowiniec, wychylił twarz z tylnego okna i rzucił zdecydowanym, prezydenckim głosem:

  • Ej, ty drogówka, jaki dzień dziś mamy?
  • No, niedzielę.
  • To co robisz na służbie? Pamiętaj, abyś dzień święty święcił!
  • Tak jest, Panie Prezydencie – zasalutował policjant po raz ostatni, po czym zamienił się w wiewiórkę i czmychnął na najbliższe drzewo.
  • Widziałeś? Cud! Wykrzyknęli zgodnie Stary i Bukowski.
  • Jaki cud – ziewnął znudzony Starosta – Po prostu pisowski rząd przegłosował, że cuda są legalne i zgodne z prawem, no to się zdarzają.

Po chwili byli już w Urzędzie Miasta Krakowa, z którego okien rozpościerał się piękny widok na pełen kopców Kraków i dolinę Wisły, z tym że sama rzeka była niewidoczna, bo odseparowana od miasta Wałami Rydzyka, usypanymi z powodu przepisów przeciwpowodziowych. Prezydent wyjrzał przez okno i zwrócił się w kierunku gości:

 

  • Właściwie to już wcześniej spotykałem się tutaj z cudami, patrzcie tam, dwie ulice dalej jest skrzyżowanie ulic Lecha Kaczyńskiego z ulicą Jarosława Kaczyńskiego. Rzecz ciekawa, nad tym skrzyżowaniem nigdy nie świeci księżyc. Budujemy tam obserwatorium astronomiczne.

Po czym Jerzy Bukowski zwrócił się w kierunku Starego:

  • Wiem, że masz główkę do interesu, my tu w Krakowie mamy problem ze zrównoważeniem budżetu, chciałem, byś mi pomógł go rozwiązać.
  • Bo wy, pisowskie komuchy w ogóle nie znacie się na zarządzaniu pieniędzmi. To karygodne, by doprowadzić miasto do takiego zadłużenia.
  • Jak zatem można to zmienić?
  • Trzeba opodatkować obywateli, Urząd Miasta nie zajmuje się działalnością gospodarczą, tedy nie może wygenerować kapitału, ale może go ściągnąć.
  • Jak?
  • Wiesz, że krakowianinem zostaje się dopiero w trzecim pokoleniu, ci krakowianie, którzy mają krótszy staż, niech płacą za zameldowanie.
  • Ile?
  • Tyle, by zrównoważyć budżet miasta. A nie podoba się to won! My, liberałowie niczego nie zabraniamy, nikt nie musi mieszkać w Krakowie.
  • Genialne.
  • Też mam prośbę…
  • Tak?
  • Chciałem otworzyć biznes w Krakowie, knajpę z piwem.
  • Nie ma sprawy, ale sukcesu nie mogę Ci zagwarantować.
  • O to się nie martw. Moja knajpa na 100% będzie dochodowa.
  • Jak tego dokonasz?
  • Przestrzegając zasad gospodarki rynkowej.
  • ?
  • Cena piwa będzie uzależniona od cen rynkowych na giełdzie + moja stała marża, niewysoka, my liberałowie nie jesteśmy pazerni.
  • Tzn. po ile będzie to piwo?
  • Cóż za komuchowate, pisowskie pytanie! To zależy od sytuacji na giełdzie. Klient będzie znał cenę w momencie płacenia rachunku. Jak ceny piwa będą szły w górę, piwo będzie drożeć i vice versa. W ten sposób będę miał zagwarantowany stały dochód. Knajpa będzie podłączona do giełdy piwnej drogą komputerową i telewizyjną i każdy będzie mógł obserwować wahania kursów, my liberałowie nie robimy przekrętów.
  • Czyli nie jesteś w stanie zagwarantować ceny piwa?
  • Jestem, ale wtedy nie jestem w stanie zagwarantować objętości. Wprowadziłem już nawet – w trosce o moich przyszłych klientów – zmienną miarę objętości piwa, tzw. jedną liberałkę.
  • Co to jest?
  • To jest ilość piwa, którą po wliczeniu mojej marży mogę sprzedać za 10 zł.
  • Tzn.? Pół litra, litr?
  • Nie wiem, zależy to od sytuacji na rynku.
  • Jest inflacja, z czasem tak czy inaczej, będzie to coraz mniej piwa w końcu zaledwie kieliszek.
  • Wprowadzi się 1 neoliberałkę, to będzie 10 liberałek, starczy na jakiś czas, o następne nazwy niech się już martwią następne pokolenia.
  • Skąd pewność, że będziesz miał klientów?
  • Musisz się pozbyć nieuczciwej konkurencji. Sprzedawane piwo musi mieć certyfikat zgodności z normami europejskimi, inne wolno sprzedawać, ale po nałożeniu podatku akcyzowego, na tyle wysokiego, by nie opłacało się go kupować. Należy też zadbać, by tylko beczki z piwem certyfikowanym łatwo się otwierały; inne jako niekompatybilne z normami europejskimi będą trudne do otwarcia.
  • No dobra, dostaniesz ten certyfikat, a swoją drogą ty to masz łeb do biznesu, chyba i ja będę musiał wprowadzić ten pomysł w zarządzaniu finansami Krakowa.
  • Hola, hola Sowińcu! To jest licencjonowany pomysł i jego nieautoryzowane użycie to kradzież własności intelektualnej.
  • Któż jest zatem autorem tego pomysłu?
  • Otwarte Fundusze Emerytalne. Zważ, że z zasad OFE nie wynika, jaką dostaniesz emeryturę, czy w ogóle ją dostaniesz, ale wysokość składki emerytalnej znasz od początku. To uczciwe, liberalne postawienie sprawy. Można nawet z czasem zmniejszyć prowizję, zmienić zasady jej rozdziału, ale wysokość składki to rzecz święta, takie tabernakulum liberalizmu. W każdym wypadku prowizja dla zarządu OFE to taka premia za przedsiębiorczość.
  • Składka jest dość wysoka.
  • Mój Boże, a musisz pracować? My liberałowie nikogo do niczego nie zmuszamy, tylko komuchy i pisowcy bredzili coś o prawie do pracy, a nawet goniły „niebieskich ptaków”.
  • Czyli nie będę mógł uzdrowić finansów Krakowa, jeśli Ci nie zapłacę?
  • A wiesz co, ponieważ Cię lubię, to nic nie powiem, kiedy ten pomysł wprowadzisz w życie w Krakowie. Ale obiecaj mi coś w zamian.
  • Tak?
  • Nigdy mnie publicznie nie skrytykujesz, choćbym nie wiem, jakie bzdury pisał, OK?
  • OK.
  • No to umowa stoi. I pamiętaj, że od tej pory jesteś skorumpowany politycznie, tedy się nie wywyższaj. Rozumiesz, polityka, tu nie ma świętych. Wszyscy jesteśmy świniami.

Starosta przysłuchiwał się temu w milczeniu i osłupieniu.

  • To co, Starosto, podoba Ci się polski liberalizm?
  • Wracam do Szwecji.