TEGO NIE ZOBACZYSZ [36] Kobieca dominanta w miejscu intymnym

[Książka na przedpłaty]
Uprzednio: https://naszeblogi.pl/58319-te...

Część II Tam [Część I Do; Część III Z powrotem]

Rozdz. 36. Kobieca dominanta w miejscu intymnym

– W takim razie, skoro karabinierzy pozwolili otworzyć auto, poproszę kierownika... – zwróciła się do mnie sekretarka.
– A czy mógłbym wcześniej skorzystać z toalety?
Obróciła się ku koleżance, ale ta zajęta była swoim segregatorem i rozłączona myślami zupełnie z tym, co się dzieje w otoczeniu... Nieobecny sfinks. Więc indagowana skierowała teraz wzrok ku mnie, patrzyła mi w oczy nieco dłużej, jakby chciała dać sobie czas na odpowiedź.
– A tak...Oczywiście. Wyszła przed biurko i ruszyła w głąb korytarzyka wyraźnie nie zapraszając mnie, bym udał się za nią. Otworzyła drzwi, jak się okazało, do hali warsztatowej i zajrzała gdzieś za framugę, i dopiero wówczas odwróciła się ku mnie i zachęciła gestem ręki. Zdążyłem już w międzyczasie wyciągnąć jednorazowe okrycie na deskę sedesową, w paczkę których na każdą podróż wyposażała mnie Moja Laurka. Wiem że kobiety w biurach są bardzo przewrażliwione na punkcie korzystania z ubikacji przez obcych, więc – widząc jej początkowe zawahanie przed przyzwoleniem – na wszelki wypadek pokazałem jej moje papierowe ustrojstwo. Ale ona ze śmiechem wyjaśniła, że chciała najpierw sprawdzić, czy kabina jest wolna... U nas to panu nie będzie potrzebne, sam pan zobaczy... – dodała tajemniczo.

Gdy wchodziłem do łazienki pod lampką świecącą na zielono, zauważyłem kątem oka, że podeszła do kierownika, wyważającego koło, by zapewne poinformować go, że karabinierzy pozwolili już ocenić stan motoru.

No nie! Toaleta wyglądała jak puzderko damy dworu, a właściwie dwa, połączone niewidzialną rękojeścią, ponieważ składała się z przedsionka-umywalni i drugiego pomieszczenia z osobnymi kabinami WC. Całość pięknie wykafelkowana na jasno, w delikatny labiryntowy wzór, jednakowo posadzka, boki i sufit. „Trochę to dziwne...” skonstatowałem w myślach. Na lśniącej ścianie, będącej w całości zwierciadłem, naprzeciw ogromnych umywalek (włosi, jako pierwsi, wprowadzili u siebie ich duże gabaryty, żeby woda nie ściekała na podłogę po łokciach) z osobnymi dużymi lustrami nad nimi, multiplikowało się odbicie tego wszystkiego, pomniejszane kalejdoskopowo. W każdym razie wnętrze to zaskakiwało na pewno.

Uderzająca była też czystość i niezbędność znajdujących się tam rzeczy, bez żadnych warsztatowych gratów, pozostawionych by „warowały w gotowości” (a nuż się przydadzą...). Narzędzia potrzebne do sprzątania zapewne schowane były w szafce wbudowanej w narożnik, by miejsce przy umywalkach i kabinie prysznicowej było wykorzystane optymalnie, bez ograniczania gestykulacji użytkowników. Ubikacje miały na drzwiach piktogramy płci – kombinezon z nogawkami i spódnicę – oba ubiory na szelkach. Kabiny były sporych rozmiarów, męska, poręczniejsza, na lewo, nieco bliżej, z pisuarem, uchylona; damska, z uwagi na małą ilość kobiet pracujących w zakładzie, przez co rzadziej używana, w głębi; sądząc po identycznych rozmiarach jak ta pierwsza, zdaje się z bidetem, co chciałem z ciekawości sprawdzić, ale była zamknięta na klucz.

Kiedy przekroczyłem próg ubikacji i zacząłem zamykać drzwi, usłyszałem cichy szum w klozecie i spostrzegłem, że deska pod klapą obraca się po ceramicznym postumencie... Uniosłem wieko i odkryłem, że siedzisko jest czyszczone i myte automatycznie, odświeżane i zapewne dezynfekowane przez szczękowy uchwyt zrobiony ze szczotek, umieszczony w ścianie. No to faktycznie, przy takim rozwiązaniu, moje papierowe nakrycie było tutaj niepotrzebne.

Idźmy dalej. Bezwiednie spojrzałem w lustro. Widziałem z bliska swoją twarz, jedną, ale już ramiona powielały się skokowo, sfokusowane w lejkową dal ku coraz bardziej punktowej nieskończoności, teoretycznej dziurki od klucza, przez którą rozum usiłuje gdzieś tam, hen, zaglądać... Krany miały zawory w pewnym sensie bezdotykowe, bo otwierane stopą: pod umywalką były trzy gumowe pedały na wysięgnikach, połączone inoksowymi łącznikami przegubowo; boczne uruchamiały wodę zimną i gorącą, środkowy zmieszaną, letnią. Nad wylewkami, na jednej grubej porcelanowej półce zawieszonej od ściany do ściany, stały tuby z pastami i pompkowe butelki z żelem i mydłem w płynie do mycia rąk, uszeregowane wedle ich siły i skuteczności radzenia sobie ze smarami i olejami, owymi trudnymi do usuwania zabrudzeniami, jak to w warsztacie samochodowym. Opakowania te były wyjątkowo czyste, jakby ich nikt nigdy nie brał do rąk. Schludność nie spotykana! Nie zetknąłem się dotąd w życiu z czymś takim, anturażem wnętrza wraz z korzystaniem z jego funkcji, mając porównanie do wielu toalet przywarsztatowych, które miałem w pamięci, oddając przecież wielokrotnie rozmaitym mechanikom liczne samochody do naprawy.

Po środku półki, przepisowo w tym kowidowym czasie, stała kolejna butelka z płynem do dezynfekcji rąk. A po prawej, na końcu, ustawiony na osobności, przykuł moją uwagę smukły niebieski flakonik w kształcie aktu kobiecego, z „lokatą główką” – dozownikiem na szczycie, wypełniony czymś... – na pewno jakimś sanitarnym eliksirem dla pań... Myjąc ręce skusiłem się i kapnąłem sobie trochę – jak się okazało – żelu na dłonie. Zapachniało pięknie, mocnym bukietem aromatycznym, chyba z nutkami piżmową i miodową, choć tego nie byłem pewny, niemniej z wyraźną dominantą jaśminową. I w tym momencie złapałem się na samoskonfundowaniu: przecież jak wyjdę, to zaraz rozpoznają po tej woni, żem skorzystał z rzeczy zarezerwowanej dla dam, której zapewne pracujący tu mężczyźni nie mają prawa dotykać. Ale cóż było robić...? – nawet gdybym wywietrzył przedsionek toalety i dłonie umył od nowa pastą do rąk o zapachu lizolu (gdyby choć taką tutaj mieli), to i tak ten silny aromat perfum zdołałby się przebić, ciągnąc się za mną wchłonięty przez ubranie.

I tak też się stało. Kiedy znalazłem się we wnętrzu hali, już czekał na mnie kierownik z zamiarem udania się do scudo, by dokonać oględzin silnika. Ale zaraz, gdy tylko zbliżyłem się do niego, odezwał się z wyrozumiałym śmiechem: – Nas też, na początku, kiedy szefowa zaczęła wprowadzać te swoje parytety, to kusiło – przyłożył wierzch dłoni do nosa – ale teraz już tego się wystrzegamy... Mrugnął porozumiewawczo, ironicznie; „potrafi być sympatyczny”, pomyślałem. – Idziemy się przewietrzyć...! – rzucił ni to do mnie, ni do siebie, bo ruszył w głąb hali zachęcając ruchem głowy, bym udał się za nim. Zrozumiałem to jednoznacznie: że mam szansę się wywietrzyć. Nim znajdę się przecież ponownie w biurze...

Ciąg dalszy nastąpi

[By skosztować kawy włoskiej z pierwszej ręki zerknij na Allegro/italiAmo_caffe; po zakupie upomnij się – dorzucam moim Szanownym Klientom/Czytelnikom, z własnych zasobów bibliotecznych, wybraną losowo jakąś książkę gratis.]

Tekst, na prawach pierwodruku prasowego, ukazał się na łamach kanadyjsko-amerykańskiego tygodnika polonijnego "Głos" nr 10/2021 (10-16.03), s.16.

Możliwość nabycia ukończonej powieści w formie książkowej poprzez przedpłaty ratalne – patrz tutaj: https://allegro.pl/oferta/prze... lub kupon gratisowy: https://allegro.pl/oferta/doda...