TEGO NIE ZOBACZYSZ... [32] O podzielności uwagi


[Książka na przedpłaty]
Uprzednio: https://naszeblogi.pl/58086-te...

Część II Tam [Część I Do; Część III Z powrotem]

Rozdz. 32 O podzielności uwagi

Kiedy wchodziliśmy do hotelu Matteo, mąż Cinzi, jeszcze nim zdążyłem powiedzieć buonasera, prawie wykrzyknął: – Salvin, dove hai una maschera? Odpowiedziałem: – A muszę...? I w tym momencie uświadomiłem sobie, że na drodze cały czas z jego żoną byliśmy bez tych kagańców. Wyjaśnił, że na kolacji będą robotnicy i to jest konieczne. Cinzia przed recepcją zakładała maseczkę pośpiesznie, ja udałem, że mam ją w torbie i odszukam w pokoju.

I faktycznie jacyś trzej mężczyźni siedzieli na drugim końcu jadalni, mnie naszykowano nakrycie przy osobnym stoliku, przepisowo oddalonym od reszty konsumentów (zazwyczaj jadałem z właścicielami obiektu), obsługiwał wszystkich syn w namordniku. Spojrzałem na Cinzię, patrzyła gdzieś w pustkę, widoczne teraz tylko same oczy wydawały mi się jakieś smutne, zapewne pogrążone w nieustannej żałobie po swoim ukochanym najmłodszym. W każdym bądź razie sprawiały dla kogoś, kto jest wtajemniczony w sprawy rodzinne, takie wrażenie. Nawet jak tylko wydawało mi się to.
Po kolacji Cinzia oznajmiła, że nikogo nie znalazła, kto miałby hak i mógłby mi pomóc przywlec pod hotel przyczepę, ale rano, wcześnie, robotnicy będą tamtędy przejeżdżać, to mnie podrzucą, a tam, na dole, pod nasypem, jest warsztat samochodowy, to pewnie mnie zholują do diagnozy i ewentualnie naprawy.

[Ustalili z Laurą co i jak. Błagali wzajemnie, żeby się nie trapić. Zostawili podejmowanie konkretnych decyzji na rano, po wizycie w warsztacie. Laura po chwili zadzwoniła, że nawiązała już kontakt z przedstawicielem Axy – wszystko będzie zależeć od tego, co stwierdzi warsztat. „– Jeśli auta nie da się naprawić... – musisz mieć to stwierdzone na piśmie” – zaznaczyła.

Przed snem, mimo że był bardzo zmęczony, rozmyślał o tym, co mu się przytrafiło... „– Czyżby to był już ewidentny znak starzenia się? Po czym miałby ten schyłkowy moment rozpoznać?” Doszedł do wniosku, że jedyną cechą, co go zawsze napawało dumą, była spostrzegawczość w natłoku bodźców. Po opublikowaniu wierszy kanadyjskich miał spotkanie autorskie na rynku w Kazimierzu Dolnym, które zorganizował redaktor miesięcznika „Akcent”, wychodzącego w Lublinie. I wówczas krytyk literacki i zarazem naczelny tego czasopisma, prezentując Salvina, powiedział coś, o czym autor w ogóle nie myślał. Musiało to istnieć „podprogowo” – można by powiedzieć, że wyraziło się w wierszach „spod podświadomości”. Owa podzielność uwagi, o której rozprawiał prowadzący spotkanie.

Salvin podchwycił to spostrzeżenie. Wyznał, że pewnie jest to wynik wychowania w licznej rodzinie mieszkającej w dwuizbowej chacie na wsi, gdzie życie toczyło się praktycznie w kuchni. Uczeń skupiał się nad odrabianiem zadań domowych, a równocześnie nadstawiał ucha o czym rozmawiają dorośli. Tak zapewne budowała się w nim owa zdolność ogarniania kilku bodźców naraz. „– Dziś dzieci przeważnie mają osobne pokoje – zauważył – i nie potrafią się skupić, gdy coś zakłóca im ciszę. Jak taki ktoś ma się zachować za kółkiem, gdy zdarzy się sytuacja kolizyjna?! Młody kierowca gubi się, ponieważ nie panuje nad nadmiarem równoczesnych relacji zachodzących bardzo szybko w takim momencie.”

– Wpadłem kiedyś w poślizg – spojrzał na gromadkę miłośników poezji, wśród których dało się zauważyć kilka młodych twarzy. – Po zdarzeniu skonstatowałem, że wszystko odbywało się w jakiejś „ogłuszającej ciszy”, mimo że podobno pasażerowie wrzasnęli przestraszeni, a ja sam widziałem przebieg nieoczekiwanej trajektorii pędzącego auta jakby z lotu ptaka i na zwolnionym filmie: najpierw jakimś odruchowym szarpnięciem kierownicy „owinąłem” ogromnego mercedesa kombi wokół drzewa rosnącego na poboczu, nie dotykając jego kory, a potem błyskawicznie wyprostowałem koła, żeby były prostopadłe do rowu tak, by nie zrobić z zawieszenia dźwigni, która by wysadziła auto bokiem w górę, co skończyłoby się dachowaniem. A potem, już w polu, starałem się wyhamować pojazd na grudach, pokonując w poprzek bruzdy zamarzniętej oranki.

„– Jak tyś to zrobił?” – dziwili się współpasażerowie. „– Mam zimną krew” – wówczas zdaje się wyjaśniałem potocznie. – Teraz pewnie dałoby się to zdefiniować jako „Celne wykorzystanie, przebiegających sekwencyjnie, nieuzmysławianych nano-koncentracji” – spojrzał na słuchaczy, by sprawdzić, czy kupili zabawę językiem... Uśmiechali się. – Pooglądaliśmy samochód z wszystkich stron, niesamowite, że podwozie ten przeskok przez rów i uderzenia w zamarzniętą glebę wytrzymało...!; wypchnęliśmy auto na jezdnię i pojechali dalej. Zawiesił głos.– Potem przyszło prawo jazdy na autobus i komentowanie zza kierownicy przez mikrofon tego, co mogło być interesujące po drodze... – zakończył.

Po spotkaniu autorskim podeszła do Salvina nauczycielka z prośbą o dedykację w tomiku, który właśnie zakupiła u organizatora imprezy.
– Jestem polonistką – wyznała. – Chciałabym w moim liceum w Lublinie, gdzie uczę, zrobić dzieciom lekcję na podstawie pańskiego utworu...
– Ooo...! – zdziwił się Salvin. – Któregoż to?
– Tego onomatopeicznego... „Dźwięki, szepty...” – jakoś tak, o ile dobrze zapamiętałam tytuł...
Salvin przekartkował tomik i zatrzymał się na stronie ze wzmiankowanym wierszem: „Hałasy, dźwięki, głosy, szepty”. – Tam nie ma naśladowania dźwięków – stwierdził i podnosząc wzrok znad książki uśmiechnął się ku niej, bo właściwie powinien postarać się to sprostować bardziej powściągliwie, grzeczniej.
– Ja to tak sobie nazwałam – onomatopeja jako znak, byśmy się porozumieli, co mam na myśli – odwzajemniła uśmiech.
– Dźwięki mają się pojawić w głowie czytelnika, na podstawie ich opisów...
– Ale ich lapidarność, obrazowość i symultaniczna ilość, które odbiera ja liryczne wiersza – to jest oryginalne oraz bardzo interesujące. To napięcie przed miłosnym spotkaniem z ukochaną, która widać krążyła, żeby nie być widzianą przez kogoś postronnego, nim weszła do kryjówki, owego miejsca schadzek, spowodowało nieprawdopodobne wyostrzenie słuchu u kochanka. Pozwoli pan... – wyciągnęła rękę po swój egzemplarz. - Postaram się znaleźć wersy, które mnie ujęły, gdy słuchałam prelegenta. Przeleciała tekst wzrokiem i zaczęła cicho, ale z dobrą dykcją:
„Ucięta melodyjka „Czterech pór roku”: „nie słyszę!: mam jedną kreskę”;
Sygnał karetki; pisk opon; czyjś domofon: „roznoszę reklamę”; spłuczka;
Warkot helikoptera; bite kwadranse; furkot ćmy po storach;
Patykiem po sztachetach; transfokacja dyskoteki przez szyberdach;”

Podoba mi się też puenta:
„Tajemna schadzka – sza!
Hej! – wrogie normalne życie.”

Gratuluję!
– Dziękuję – odparł rozpromieniony, nie starając się nawet udawać skromnisia, bo mu taka ocena, w końcu zawodowca, pochlebiała. Dla symetrii odwzajemnił się komplementem: – Ależ pani umie interpretować!
– Prowadzę z sukcesami szkolne kółko recytatorskie. Tutaj jest kilku moich laureatów.
Przypomniał mu się melorecytujący swoje teksty poeta z Vancouver, kresowiak Bogdan Czaykowski, profesor slawistyki na tamtejszym uniwersytecie, ze swoją tezą... – Ponoć potrzeba poezji jest wrodzona... – stwierdził sentencjonalnie, co zabrzmiało jak własna myśl oryginalna.

Poprosił o imię nauczycielki, zakończył wpis słowami„Owocnej lektury!”, wyjął z kieszeni banknot, równowartość jej zapłaty i włożył pomiędzy kartki jak zakładkę: – Ode mnie gratis, skoro w tak szlachetnym celu... Dla mnie to naprawdę zaszczyt.
– No wie pan... – zawiesiła głos, trzymając pieniądz palcami z otwartą dłonią ku niemu. Salvin roześmiał się zachęcająco, wstał i zamknął jej pięść. Przytrzymał ją nieco dłużej, żeby podkreślić absolutne zadecydowanie. Miała wypielęgnowaną skórę, w ogóle lubił dotyk kobiecych rąk... – W takim razie dziękuję – dygnęła zabawnie i skłoniła się.

*

Ostatnia myśl, strasznie rwana i niejasna, nakładająca się kawałkami sensów w dziwną całość udającą pofastrygowaną koniunkcję, mogłaby brzmieć: „Nie rozpoznałem sygnałów, które do mnie docierały, żeby uniknąć tej awarii...”. Co Salvin miał na myśli, nie wiadomo, bo zapadł w głęboki sen, definitywnie, już bez owych wcześniejszych półprzytomnych nawrotów i półżywych ponowień. Na pewno nie fakt, że tocząc się długo na wolnych obrotach, winien zerkać na wskaźnik temperatury silnika, bo przy takiej jeździe chłodnice źle znoszą brak silnego zewnętrznego nawiewu, wynikającego z pędu, a przy tym motory, nie zużywając wydatnie ciepła poprzez wytężoną pracę, tym samym się przeważnie przegrzewają. A może widział, że strzałka jest na dole i wyglądało na to, że silnik się prawidłowo schładza, ale był rąbnięty wskaźnik temperatury od chłodnicy... – więc skąd miał wiedzieć, że płyn się zagotuje, skoro sygnalizator nie działał...? Takich spekulacji na pewno nie mógł prowadzić ktoś, kto już spał jak suseł i chrapał jak wspinający się ku wzniesieniu parowóz z dzieciństwa, gdy mieszkał w Górach Świętokrzyskich nieopodal torów kolejowych w Zagnańsku.]

Ciąg dalszy nastąpi

[By skosztować kawy włoskiej z pierwszej ręki zerknij na Allegro/italiAmo_caffe; po zakupie upomnij się – dorzucam moim Szanownym Klientom/Czytelnikom, z własnych zasobów bibliotecznych, wybraną losowo jakąś książkę gratis.]

Tekst, na prawach pierwodruku prasowego, ukazał się na łamach kanadyjsko-amerykańskiego tygodnika polonijnego "Głos" nr 5/2021 (04-10.02), s.16.

Możliwość nabycia ukończonej powieści w formie książkowej poprzez przedpłaty ratalne – patrz tutaj: https://allegro.pl/oferta/prze... lub kupon gratisowy: https://allegro.pl/oferta/doda...