TEGO NIE ZOBACZYSZ... [26] Epizody na zamknięcie wątku

[Książka na przedpłaty]
Uprzednio: https://naszeblogi.pl/57665-te...

Część II Tam [Część I Do; Część III Z powrotem]

Rozdz. 26 Epizody na zamknięcie wątku

– Co robimy – pytam kierowców, gdy na znakach drogowych „wyświetliła” się Alessandria, przed którą leży Tortona.
– Przecież nie mamy czasu ani pieniędzy, żeby zajeżdżać do Natashy – konstatują słusznie.
– Ale może wypadałoby ją poinformować, co się stało... W końcu ona ma podpisany kontrakt z Chcielem na cały sezon...

Zjeżdżamy zatem z autostrady i parkujemy przed hotelem.
– A gdzie grupa? – pyta Natasha, wcale nie zdziwiona tym, że pojawiamy się niemal dobę po czasie, w niedzielę, a nie w sobotę. Wyjaśniam, opowiadam... Częstuje nas makaronem, oferuje kawę. Pędzimy dalej, bo tacho na razie pozwala, po tak długiej przerwie na granicy.
– Ale, ale... – woła za mną, gdy jej mówię „Grazie, ciao”, pośpiesznie opuszczając lokal, ponieważ załoga już odpaliła silnik. – W drodze powrotnej zajeżdżajcie tutaj – czekam na was z noclegiem...
– Co? – zatrzymuję się w drzwiach zdumiony. – Przecież mówiłem, że nie mam pieniędzy...
– Ja już swoje zarobiłam, a hotel akurat jutro nie jest obłożony...

*

W Nicei zjawiamy się nocą, grupa koczuje w holu na walizkach. Nie możemy jednak od razu ruszyć z powrotem, tachograf nie pozwala, trzeba odnotować przerwę na papierowym kółeczku zapisującym okresy jazdy i odpoczynki. Kierowcy odjeżdżają na znajomy parking i tam się moszczą z rodzinami, umożliwiając także wracającym drzemkę zamiast w holu, w autokarowych fotelach.

Ja rozglądam się za Chantalle. Dzwonię przyciskiem na blacie recepcji. Zjawia się po pewnym czasie, widzę, że jest przybita, tłumi złość, a przy tym rozespana. Garsonka zwyczajna, chyba ubrana naprędce, spódnica na pupie pomięta, fryzura bez szyku, włosy związane do tyłu. Ot w takim stanie od razu rzuca się w oczy, że to pani z dobrą czterdziechą na karku. [„Czerstwa piękność” – Salvinowi chyba taka niejasna myśl przebiegła błyskawicznie przez głowę, ale natychmiast uleciała gdzieś w niebyt, nim mógłby uświadomić sobie czy w adekwatne ubrał ją słowa.] Nie ta kusicielka Chantalle, którą mam w swojej rozochoconej pamięci.
– Pieniądze za ten pobyt masz? – zaczyna, omal sycząc, obcesowo, bez żadnego przywitania. – Sześćdziesiąt tysięcy franków... – oznajmia z pretensją w głosie, jakbym to ja prowadził buchalterię Chciela.
– Ależ skąd. Chciel zniknął, a ja mam tylko na paliwo, żeby zwieźć grupę do kraju.
– Nie wydam wam paszportów, dopóki nie znajdą się te brakujące pieniądze – odgraża się z kamiennym wyrazem twarzy. Wyjmuje z przegródki klucz do „mojej” jedynki i rzuca na blat łaskawie: – Idź się prześpij, pogadamy rano, bo trzeba będzie oficjalnie uruchomić naszą policję i waszą ambasadę...

Nie mogę zasnąć, biję się z myślami, w końcu zmęczenie przeważa... O świcie, po raz kolejny, sprawdza się napoleońska formuła: „prześpij zagwozdkę!”. Schodzę do holu i nerwowo czekam na Chantalle. W końcu zjawia się zimna i oschła, omija mnie wzrokiem.
– Możemy pogadać...? – to ja.
– Proszę – siadam naprzeciw niej w biurze obok recepcji. „Jakby jej to powiedzieć, żeby szantaż wypadł jak najgrzeczniej...?”
– Chantalle, po co ci to? Spór o sześćdziesiąt tysięcy franków poprzez międzynarodowy arbitraż sądowy z udziałem oficjalnych władz? Naprawdę chcesz tego? Chciel będzie niewypłacalny, więc dług wobec ciebie nieściągalny. A przedtem bez trudu odkryją u niego lewiznę, więc przy okazji, żeby sprawdzić wasze relacje biznesowe, i tobie przetrzepią księgowość. Znam Chciela, wiem jak chachmęcił, sam przywoziłem tutaj gotówkę – nie wątpię, że prowadzisz księgi finansowe skrupulatnie, ale sama wiesz, że jak się ktoś uprze, to zawsze u każdego w firmie może wyłapać jakieś nieścisłości w rachunkach...

Oczywiście blefuję, cały czas próbując patrzeć jej w oczy, gdy tymczasem ona unika mojego wzroku, niby przekładając lub poprawiając rzeczy na biurku. Milknę i następuje zawiesista cisza – przytłaczająca, ponieważ czuję, że z punktu widzenia psychologii trafiłem w dziesiątkę, ale sam, prowadząc ten mój wywód, czułem się bardzo niekomfortowo.
W końcu: – Zabierajcie się stąd...! – sięga pod biurko i wykłada przede mną stertę naszych paszportów.

*

W drodze powrotnej omijamy Genuę, bo wyjechaliśmy z Nicei jednak z opóźnieniem, zresztą kto by miał w tej sytuacji głowę i ochotę coś zwiedzać...?! W Tortonie zjawiamy się wczesnym wieczorem. Uprzedzam grupę, że będzie tylko łóżko i nazajutrz wczesnoporanny „wypad”. Że gospodyni nam robi grzeczność, ponieważ jestem „goły” realizując ten szaleńczy powrót do kraju. Sporo osób, tych od liscio, chce zapłacić za obiadokolację i śniadanie – proszą, żeby się policzyć...

Zagaduję Natashę w tej kwestii... – Ależ coś ty!?: wszyscy dostajemy po misce spaghetti w sosie bazyliowym (wszak to region pesto), a rankiem kawę z ekspresu (może być cappuccino, jak kto woli) i po gorącym, prosto z piekarni, croissancie. Nim autokar ruszy do Polski Natasha jest miażdżona w uściskach. Niektórym łzy płyną ze wzruszenia po policzkach.

*

Do galerii wchodzi policjant i wręcza mi wezwanie do prokuratury. Tam „– Proszę opowiedzieć, jak wyglądało zwiezienie wczasowiczów z Nicei do Polski”.
– Normalnie, zgodnie z kontraktem.
– To znaczy – przesłuchujący patrzy na mnie uważnie spod dwusoczewkowych okularów.
– Chciel nam to zlecił, mnie i przewoźnikowi. Wcześniej, nim splajtował...
– A pieniądze? Skąd mieliście na ten przejazd?
– Mieliśmy to z góry opłacone przez biuro Chciela. W ogóle wszystkie wahadła były bezgotówkowe – ja nigdy osobiście nie dotykałem żadnych banknotów. Moje honorarium kwitowałem na liście wypłat w jego biurze.
– A dlaczego nie podjechał Pan po grupę, mającą udać się na wczasy?
– Zakazał mi tego Chciel. Powiedział, że zleca mi zamknięcie wahadła, bo na jego kontynuację nie ma już pieniędzy.
– Proszę podpisać – wyciąga z maszyny do pisania moje zeznanie.
– OK – stawiam parafy na dole każdej strony, nawet nie zagłębiając się w tekst tego, co tam popisał.

*

Idę kiedyś przez centrum miasta i widzę jak nadchodzi wprost ku mnie Chciel. – O! – ucieszyłem się w pierwszej chwili – podpytam, co robi, jak się dla niego to wszystko skończyło? – Cholera, a gdzież on...? Był przede mną, a nagle zniknął jak jakaś zjawa.
Rozglądam się... A tu już po drugiej stronie jezdni „przygarbiony żuraw” usiłuje się wmieszać niezauważenie w grono przechodniów. „– Jaki tam były „żuraw”?! Toż to skulony kundel z uszami po sobie i podkulonym ogonem” – myślę sobie.

Ciąg dalszy nastąpi

[By skosztować kawy włoskiej z pierwszej ręki zerknij na Allegro/italiAmo_caffe; po zakupie upomnij się – dorzucam moim Szanownym Klientom/Czytelnikom, z własnych zasobów bibliotecznych, wybraną losowo jakąś książkę gratis.]

Tekst, na prawach pierwodruku prasowego, ukazał się na łamach kanadyjsko-amerykańskiego tygodnika polonijnego "Głos" nr 51/2020 (16-22.12), s.16.

Możliwość nabycia ukończonej powieści w formie książkowej poprzez przedpłaty ratalne – patrz tutaj: https://allegro.pl/oferta/prze...