TEGO NIE ZOBACZYSZ W FILIŻANCE KAWY [11] Listy miłosne II

Dzisiejszej nocy kilka razy zabierałem się do pisania, ale w końcu skupiam się nad tą kartką o poranku w kuchni podczas śniadania. Wszyscy się wynieśli i mam stosowny komfort, by w cichości poszeptać do Ciebie.

[książka na przedpłaty]

Uprzednio: https://naszeblogi.pl/56809-te...

Część I Do [Część II Tam; Część III Z powrotem]

Rozdz.11  Listy miłosne II

"Słoneczko moje, to nie będzie długi list, bo chcę tylko sprawdzić, czy z tego konta coś do Ciebie dotrze. Bo jak ostatnio komuś tam wysłałam, to nic nie doszło. Wciąż czekam na list – co porabiasz beze mnie?
Bardzo Cię kocham – pamiętaj o tym.
Twoja księżniczka"

"Księżniczko Moja, Najdroższe Kochanie!
Dzisiejszej nocy kilka razy zabierałem się do pisania, ale w końcu skupiam się nad tą kartką o poranku w kuchni podczas śniadania. Wszyscy się wynieśli i mam stosowny komfort, by w cichości poszeptać do Ciebie. Najpierw trochę wyznań, że wciąż Cię bardzo gorąco kocham i nieustannie mam Cię przed oczami i w myślach, a później, zgodnie z Twoimi sugestiami, spróbuję Ci opisać moje kłopoty i problemiki, z którymi się borykam i które staram się pokonać. Więc żeby zamknąć to pierwsze – jeszcze raz majuskułą z trzema wykrzyknikami: KOCHAM CIĘ!!!

Do niedawna pierwszym problemem był przednówek i topniejące pieniądze na utrzymanie lokalu. Ale widać mam to chyba już za sobą, bo właśnie finalizuję sprzedaż forda transita za niezłą kwotę 40 000 złotych, więc najbliższe wydatki i miesiące uda mi się pewnie przetrzymać.
Dziwna sprawa – znów jakiś anioł... Może moja Mama, która urodziła mnie tak młodo i tak wcześnie umierała na moich rękach, stale czuwa nade mną i wyciąga mnie zawsze ze wszystkich tarapatów? Jeśli stoi za tą tajemną, dobroczynną ratunkową siłą bezwarunkowa MIŁOŚĆ, to może Ty teraz, nawet nie wiedząc o tym, przejęłaś tę funkcję? Mojego Anioła.

Pamiętasz jak sprawa się wlokła z tym fordem. Najpierw od listopada stał w salonie w Krakowie, potem byliśmy dwa razy z Mariuszem na giełdzie, także na Śląsku – bezskutecznie... W końcu wstawiłem go tu obok, na podwórko sąsiada, który coś tam kręci w tej branży samochodowej na niewielką skalę. I dałem ogłoszenia w prasie, żeby ewentualny klient, co się odezwie przez telefon, za moim poduszczeniem mógł anonimowo obejrzeć sobie pojazd, gdybym był na wyjeździe. Tak też się stało: pierwszy telefon... – od strzału "trafiony-zatopiony"! Facet pyta, ile ten bus ma kosztować? Ja, że chcę 40 tysięcy na rękę. "Salon" wystawił go za 43. On, że ma przyznany kredyt 44, ale samochód, który mu narajono, to 12-osobowy bus, który już podlega pod przepisy autobusowe i w jego przypadku, ze zwykłym prawem jazdy, ta transakcja odpada. Dogadaliśmy się w tym trójkącie. Wszyscy zadowoleni, formalności mamy już za sobą, teraz czekamy na pieniądze z banku.

Trzymając się fartu (choć bardziej chodzi tu o Mariusza, który mi tak dzielnie towarzyszył przy tych wyjazdach na giełdy z fordem), to przywlókł na weekend z gór do sprzedania starego "malucha" Iwony, wiesz, tej geodetki, z którą ostatnio się skumał. W sobotę pojechaliśmy sprzedawać go na giełdzie w Gliwicach, moją rolą było bajerować... – ale cenę dała za wysoką, zmarzłem, wróciłem wściekły... I na drugi dzień o piątej rano, pod pretekstem, że mam gorączkę, powiedziałem "nie". "Jedź sam". I tu niespodzianka: śpię sobie smacznie w ten niedzielny poranek, dzwoni Mariusz, że za chwilę podwiozą go do mnie nabywcy tego nieszczęsnego "giganta szos", byśmy to oblali. "O gorączce mi nie nawijaj..." śmieje się do słuchawki.

Po kilkukrotnych konsultacjach z Iwoną sprzedał go, po sporej obniżce, jakimś, jak się wyraził, czereśniakom spod Częstochowy. W tym dniu akurat kończył się Iwonie przegląd tego auta, zrobienie nowego, powrót w góry związany z ryzykiem – w sumie koszty i kłopoty nie warte zachodu... "A tak pozamiatane!"

Więc z tej radości (Iwony, nie naszej) obaj "obaliliśmy" w to niedzielne dopołudnie flaszkę na dwóch. W poniedziałek o siódmej mieliśmy jazdy, ale Instruktor (ten, co go lubiłaś) przyszedł do pracy po jakiejś urodzinowej imprezie także wczorajszy, więc piliśmy w trójkę coca-colę i ćwiczyliśmy cały czas na placu manewrówkę, śmiejąc się i wygłupiając przy przewracaniu "pachołków" (oj, brak ci, u człowieka na kacu, koncentracji, brak!). Wspominaliśmy też żartem Ciebie, że Ty jedyna ze znanych nam kobiet, w ramach doskonalenia zawodowego, mogłabyś (byłabyś zdolna) zrobić tak zwane duże (czytaj: autobusowe) prawo jazdy. Od Instruktora masz w każdym bądź razie zaproszenie.

Opisałem Ci cały ten ciąg samochodowych sytuacji, ponieważ jako kierowca ze świeżym prawem jazdy znasz się na rzeczy i rozumiesz o czym mówię. Gdybyś była tylko "nawiedzoną" romanistką (lub, nie daj Boże, historykiem sztuki zamkniętym w wieży z kości słoniowej), te poprzednie akapity nie miałyby sensu, bo trafiałyby w pustkę. A tak to "pogadaliśmy" sobie, co prawda z paralaksą w czasie, jak dwaj bliscy samochodziarze, co zresztą opiera się na prawdzie, bo lubisz auta... Co? Nieprawdaż?

Drugi temat też dotyczy pieniędzy. Otóż udało mi się wreszcie spieniężyć dwa "papiery", na giełdzie jest teraz początek hossy, tak mówią. Idąc do banku (Zachodniego, który już działa w nowej siedzibie w centrum) po forsę popatrzyłem z tęsknotą na "nasz" dom i serce mi się ścisnęło, ale w ogóle nie podkusiło mnie, żeby tam wejść i obejrzeć, co tam z tym mieszkaniem..., choć klucz stale noszę przy sobie. Bez Ciebie nie chciałbym tam się za nic sam znaleźć! Zwyczajnie boję się: że byłbym pustą powłoką, metalową beczką, w której ogłuszająco wszystko niedawne dudni.

Reasumując: całe te pieniądze przeznaczam na sfinalizowanie pomysłu z zakupem przyczep do Włoch i jak dobrze pójdzie mój plan, by wpaść do Ciebie pod koniec marca, będę starał się zrealizować. Jest sporo osób, które są gotowe wpłacać zaliczki a conto pobytów na kempingu nad Adriatykiem w nadchodzącym sezonie.

Jak widzisz ten list obfituje w same "komunikacyjne" treści, pewnie masz już tego dość. Domagałaś się jednak drobiazgów z mego codziennego życia, więc Ci szczegółowo opisałem, co mi zaprząta głowę. Jest tego dużo więcej, ale są to sprawy jałowe, a na rozwiązania twórcze czy pomysły artystyczne... to w ogóle zapomnij! Wciąż nie ma czasu.

Dorzucam więc na koniec do tego "zgrzebnego" listu parę słów od serca, że tęsknię za Tobą, myślę bez przerwy o Tobie (o NAS!), nadsłuchuję esemesowych sygnałów i raduję się w duszy, że będę je odczytywał znów bawiąc się ich dowcipną tonacją. Załączam też jakąś starą karteczkę "pocztową" z jednym z moich dawnych wierszy.
Całuję – Twój Salvin"

"Cześć Kochanie.
Właściwie nic ciekawego się nie zdarzyło. Co do tego autokomisu, o którym pisałam Ci w poprzednim mailu, to weszłam tam, ale dla nas to nic specjalnego, bo są tam tylko auta osobowe. Ale spróbuję jeszcze przez altavista coś znaleźć.
Właściwie teraz to chciałam Ci tylko podać mój drugi adres; na wypadek, gdyby onet był przeładowany, to możesz na ten pisać. Zwróć tylko uwagę, że ta kreska na dole to znak specjalny, tak ma być – podkreślnik lub udolnik się nazywa.
Bardzo Cię kocham. Całusy.
Laura"

Ciąg dalszy nastąpi.

[By skosztować kawy włoskiej z pierwszej ręki zerknij na Allegro/italiAmo_caffe; po zakupie upomnij się – dorzucam moim Szanownym Klientom/Czytelnikom, z własnych zasobów bibliotecznych, wybraną losowo jakąś książkę gratis.]

Tekst, na prawach pierwodruku prasowego, ukazał się na łamach kanadyjsko-amerykańskiego tygodnika polonijnego "Głos" nr 35/2020 (26.08-01.09), s.17.

Możliwość nabycia ukończonej powieści w formie książkowej poprzez przedpłaty ratalne – patrz tutaj: https://allegro.pl/oferta/prze...