Kiedy w 1997 roku w Paryżu obrzucono jajkami prezydencką parę, czyli komucha Kwaśniewskiego i jego Jolę zdymisjonowano szefa BOR. Nic nie pomógł fakt, że borowcy dzielnie zasłaniali Kwacha parasolkami. Jedno jajko trafiło jednak w Jolki żakiet. Do dymisji podał się również szef BOR, kiedy za prezydentury Lecha Kaczyńskiego na teren rezydencji w Juracie ktoś wrzucił przez ogrodzenie piłkę. Jednym słowem można powiedzieć, że do pewnego czasu w Polsce reagowano tak jak w całym cywilizowanym świecie. Jednak do czasu. Do czasu, kiedy do władzy doszła Platforma Obywatelska. 10 kwietnia 2010 roku nie doszło do kolejnego incydentu, ale narodowej tragedii, w której zginęła głowa państwa z małżonką, cała towarzysząca mu delegacja i załoga samolotu, w sumie 96 osób. Wina BOR wydaje się ewidentna a jej zaniedbania oczywiste. Dwa miesiące po zamachu szef BOR, Marian Janicki zostaje awansowany przez Bronisława Komorowskiego na stopień generała dywizji.
Jaki stąd można wysnuć wniosek? Pierwsze co przychodzi do głowy zwykłemu zjadaczowi chleba to myśl, że skoro za jajko i piłkę były dymisje szefów BOR to za śmierć głowy państwa Janicki powinien nie tylko zostać wywalony ze służby na zbity pysk, ale wsadzony na długie lata za kratki. Skąd w takim razie ten awans. I tu pojawia się niepokojąca, a nawet przerażająca myśl. Skoro po Paryżu i Juracie były dymisje, a po Smoleńsku awans to może Janicki został nagrodzony za skrupulatne i bezbłędne wypełnienie zadania, którego treści do dziś nie znamy?
Nowe numer Warszawskiej Gazety już w kioskach
