Wspinaczka himalaistów na niewysoki szczyt człowieczeństwa

O himalistach będzie. Himalaje to nie Bieszczady. Polacy ostatnio poszli zdobywać ośmiotysięcznik. Udało się. Wleźli tam. Trud zorganizowania i przeprowadzenia przedsięwziecia, opłacił się. Sponsorzy zadowoleni powinni być. Wśród tych ludzi, którzy szli, organizowali, kierowali... był człowiek, który nigdy na taki szczyt nawet latem się nie wspinał. To był jego debiut, mozna powiedzieć. To pewnie było tez jego marzenie. Wspinaczka dla mnie jest tematem obcym. W życiu wspinałam się jedynie na Trzy Korony i jakiś inny szczyt podobnej wysokości, kiedy byłam nastoletnią oazowiczką. Wspinaczka też nigdy w moich marzeniach nie zajmowała wysokiej pozycji, ale potrafię ocenić to, co w niej najistotniejsze. Uczy pokory, cierpliwości, woli walki i samozaparcia. Po moich skromnych doświadczeniach wiem jednak, że w góry nie tylko idzie się z doświadczonym towarzyszem, przewodnikiem. Wiem też, że trzeba umieć ocenić swoje siły a w sytuacji, kiedy ktoś je przecenia, nieadekwatnie zestawiając z realnym ryzykiem, do akcji powinien wkroczyć ktoś doświadczony, kompetentny i odpowiedzialny - szef wyprawy. On powinien tak dobierać ludzi, by nie tylko wyprawa się powiodła, ale przede wszystkim jej uczestnicy byli objęci maksimum bezpieczeństwa. Chodzi o minimalizowanie ryzyka. Co za debil dopuścił tam tego ambitnego i pewnie wysportowanego, ale jednak niedoświadczonego młode człowieka. Miał czas. Mógł poczekać na jakąś letnią wyprawę. Potem się spróbować. Zginął, bo ktoś podjął zupełnie nieodpowiedzialną decyzję. jeśli ten pełen zapału i wiary w siebie człowiek chciał tak ryzykować, ktoś inny winien wziąć sprawy w swoje ręce. Kierownik wyprawy bierze odpowiedzialność za sprzęt, trasę, czas... Dlaczego? Bo ma mieć doświadczenie, kompetencje. Bo? Bo nie odpowiada za nie jakąś wspinaczkę dla wspinaczki, ale za ludzi. Poszedł niedoświadczony facet, przecenił siły, potrzebował pomocy, udzielił mu jej ktoś inny i dlatego zginęli obaj. Ot i wszystko. Wiadomo, łatwiej pomóc we dwóch czy trzech niż jednemu. I kto nie ma w sobie hartu ducha, by pomóc ginącemu człowiekowi, zaprzecza idei wspinania się - pokonywania słabości, trudności.

Nie bardzo rozumiem po jakie licho wspina się ktoś, kto nie jest w stanie przezwyciężyć w sobie strachu przed ryzykiem dla innych. Jeśli „w górach każdy odpowiada za siebie” to oznacza jedynie tyle, że cała idea wspinania się jest nic nie warta i z gruntu fałszywa. Wspinaczka to ryzyko. Zawsze. Wiadomo, każdy, kto je podejmuje, czyni to na własną odpowiedzialność. Gdybym jednak ja wybrała się dzisiaj n a wędrówkę po Bieszczadach, bo czuję się na siłach, bo chcę, bo jest we mnie wola walki z własnymi ograniczeniami i pragnienie pokonania własnej słabości – byłabym głupcem. Gdyby ktoś, kto organizuje taką wyprawę, zabrałby mnie na nią, byłby człowiekiem nieodpowiedzialnym. Bo przyjmując mnie do grona uczestników bierze za mnie odpowiedzialność, czy tego chce, czy nie. Jeśli zginę, bo zostanę w takiej sytuacji pozostawiona sama sobie – to jego wina. Jeśli zginie ze mną ktoś, kto będzie z narażeniem własnego życia próbował mnie ratować – zginie jako bohater, ale winnym jego śmierci będzie ten, kto dopuścił do sytuacji, w której ja mogłam wziąć udział w takiej wyprawie. Udział w niej bowiem osobników nie do końca spełniających kryteria, zawsze jest narażeniem na dodatkowe ryzyko pozostałych członków wyprawy. To tak jakby ktoś wziął mnie na polowanie, bo strzelbę widuję codziennie a parę razy w życiu nawet jej dotknęłam. Strzelać wprawdzie się nie uczyłam, ale najważniejsze, że już wiem dokładnie, jak to się robi i mam w sobie wolę strzelania do wszystkiego, co się rusza, byle nie wracać z pustymi rękoma.

Młody człowiek. Pełen zapału, siły, chęci sprawdzenia się w trudnych – ekstremalnych warunkach, zgłosił się na wyprawę. Przeszedł jakąś tam selekcję kandydatów (bo przecież chyba nie łapią chętnych z ulicy). Wspinał się już nie raz. Nie raz wspinał się na wysokie szczyty. Tam, dokąd się wybierał, jechał jednak po raz pierwszy. Tu doświadczenia nie miał. Nie próbował się z tą górą letnia porą. Poszedł od razu na całość. Poszedł z człowiekiem, który próby pokonania jej miał już za sobą, nieudane próby. I ten drugi właśnie, choć wraz z nim postawił nogę na jej szczycie, wraz z nim zginął. Dlaczego? Bo do końca był człowiekiem.

Nie bardzo rozumiem ten rodzaj sportu. Rozumiem jednak ten sposób na życie. Do pewnego stopnia wszyscy młodzi ludzie powinni dostać w swoim czasie takie solidne lekcje pokory wynikające ze zmierzenia się z własną małością i ograniczonością. Koniecznie.  To hartuje. To kształtuje ducha i charakter. Z takich szranków wychodzą ludzie odpowiedzialni, silni, zdecydowani. Takich depresja nie złamie. Tacy w trudnościach się nie poddadzą i będą do skutku szukać rozwiązania. I znajda je. Tak kształtuje się w ludziach szacunek do siebie samego, do innych, do natury. Tak kształtuje się w nich odpowiedzialność za to wszystko. Tak kształtuje się w nich to co najcenniejsze w ich osobowości. Taki człowiek będzie umiał poradzić sobie ze słabościami w sobie również. On nie popadnie w uzależnienia i dewiacje. On nie skrzywdzi człowieka dla własnej satysfakcji i bezmyślnie działać nie będzie, bo w nim zawsze będzie funkcjonował mechanizm połączenia: wyzwania, wyboru, odpowiedzialności i konsekwencji.

W tym kontekście, po raz setny pytam, kim był człowiek, który wziął się za organizację tej tragicznej wyprawy, która nie była żadnym sukcesem? Nie była! Nie była, bo ludzie stracili w niej życie: najwyższą wartość. I inne pytanie, jaką hierarchię wartości  miał ten człowiek? Jeśli to nie życie ludzkie było tu najważniejsze, to co? Jego ambicje? Kasa? Co u cholery jest cenniejszego od życia? Ktoś demagogicznie odpowie, ze dla takich ludzi, życie z porażką, życie bez ryzyka – jest nic nie warte. Bzdura. Dla takich ludzi, którzy nadają się do wspinaczki wysokogórskiej, najważniejsze jest zmaganie się, ciągłe zmaganie się. Jedynie ktoś, kto ma kompletnie zaburzoną hierarchię wartości stawia rzeczy inaczej. Zanim siadłam do pisania, poczytałam sobie nieco. Nie o technice, organizacji wypraw (to pewnie widać), ale o ludziach, którzy stają do walki ze swoją słabością, marnością, może czasem lenistwem. Tacy są wielcy już na Trzech Koronach. Jak ja już dziesiątki lat temu. Mdlałam dwukrotnie, ale doszłam. Byłam szczęśliwa, spełniona. Czułam się człowiekiem sukcesu: pokonałam samą siebie.

To wielka odpowiedzialność stanąć nad trupem człowieka i powiedzieć jego towarzyszowi: jesteś winien jego śmierci. Nie wróci to życia zmarłemu. Nie doda mu splendoru. Nie uhonoruje go bardziej niż sam na to zapracował. Jedynie co możemy osiągnąć, to poniżyć tego, który zrobił wszystko, by przeżyć. Czy przeżyłby gdyby pochylił się nad zagrożonym życiem? Tego nie wiemy. Może stałby się jedynie martwym herosem, jak ten, który próbował i który nim został – ten Trzeci. Ten Wielki. Nie chcę nikogo obarczać taką odpowiedzialnością. Jest jednak coś w całej tej historii, co pozwala mi myśleć, że ten człowiek zbytnio się tym nie przejmie. Bo on nie idzie pokonywać siebie w górach. On idzie pokonywać góry. I innych. On pokonuje poszczególne przeszkody, by dojść do celu, który jednak pozostaje na dole. Zaginieni himalaiści, prawdopodobnie są martwi, choć ja wciąż liczę na cud – na cud nauki dla tych tchórzy, którym szkoda było życia i sił, by ich ratować.

Proszę Boga o cud życia dla nich i lekcję pokory, dlatych, którzy ich tam zostawili.  Prosze przez wstawiennictwo świetych od spraw rozpaczliwych, niemożliwych, beznadziejnych - Ekspedykta, Judy Tadeusza i św. Rity...
Święta Rito, patronko od spraw beznadziejnych, uratuj ich, ocal ich życie wbrew wszelkim niemożliwościom i braku nadziei ludzkiej, co jest w twojej możliwości i o czym wiem z doświadczenia, bo nigdy mnie nie zawiodłaś i nigdy nie zawiodłaś milionów innych ludzi w beznadziejnej sytuacji. Oni moze o tobie jeszcze nie słyszeli. Obiecuję, usłyszą, kiedy ich do nas żywych przyprowadzisz. Zadziw ich samych i nas Bożą opieką i miłosierdziem, naucz pokory i wdzięczności. Amen.

Ten himalaista wygrywa, który pokona samego siebie. Który przekroczy symboliczną  granicę własnych możliwości w postaci łez, krwi, strachu i ruszy mimo to. Nie bezsensownie, by iść, by podejmować idiotyczne ryzyko. Nie. Taki człowiek wstanie i ruszy w imię wartości, odnajdzie  w sobie nieznane dotąd pokłady sił. Znajdzie sposób i sprzymierzeńców i pokona trudności i niemoc. Razem z nimi wróci. Bo będzie szedł dla nich i z nimi. Dlaczego w Himalajach zostali w ostatniej wyprawie Polacy? Bo przecenili siły? Możliwe. Bo im nikt nie pomógł – to pewne. Zostali opuszczeni, przez tych, którzy nie zwrócili uwagi na kompetencje kandydatów i potraktowali ich jako wsparcie, którymu pokazali szczyt na górze jako cel a sami ścigali się ze śmiercią do mety  - na dole, gdzie dostali swoją „zasłużoną” nagrodę. Nie pragnę sprawiedliwości typu „życie za życie”, nie szukam zemsty, ale jest we mnie poczucie, że powinni spuścić głowy. Bo postawili nogi na szczycie ...i przegrali.

„W górach każdy jest sam”. Słyszę z TV. Mhym… No, nie da się ukryć. Każdy zawsze jest sam. W pewnym sensie. W sensie wsparcia, przyjaźni, lojalności, oddania, poświęcenia, heroizmu… człowiek nigdy nie powinien być sam. Zwłaszcza w górach. Zwłaszcza, jeśli idzie tam w towarzystwie. I zwłaszcza, jeśli idzie tam w towarzystwie doświadczonych ludzi, którzy go do tego zwerbowali, choćby samym pomysłem wyprawy, który pobudził ich wyobraźnię i ambicje. Nie rozumiem, nie rozumiem po co szli z kimś, jeśli nie chcieli brać za niego odpowiedzialności. Po co szli, jeśli nie byli na tyle silni i przygotowani, by ratować czyjeś życie w razie potrzeby. Szukali towarzyszy przygody czy jeleni do ewentualnej asekuracji siebie? To też słabo wybrali. Do tego również wypadałoby szukać lepszych od siebie. Tylko, tacy pewnie na to by nie poszli. I takim trzeba by oddać laury... A po laury przecież szli. Szli za wszelką cenę. Łatwo było (jednak) i cena (dla nich) okazała się nie wygórowana.

Wrócili. Nieco przygnębieni. A jednak zadowoleni - udało się. Im sie udało. Jest poki co jakaś łyżka dziegciu w tym miodku, ale rozejdzie się. Za jakiś czas. Tam wysoko zostali dwaj. Gdzie? Kto to wie? Nie widać ich, więc pewnie wpadli w jakąś szczelinę. Nie wrócą. W tej szczelinie sami są bez szans. A zostali sami. Zostali. Może wiosną znajdzie inna ekipa ich ciała. Może… W każdym razie nie wrócą.

*************************************************************************************************************************************************************************************************

W grudniu w moim mieście zaginął facet. Mamy marzec a wciąż nie wiadomo, gdzie jest. Pijaczek, mówią niektórzy. Człowiek. W niedzielę na działkach budowlanych, gdzie niedawno stopniał śnieg, psy szczególnie gęsto obsiadły mały rów i szarpały zawzięcie jakąś padlinę. Nie, to nie był on. To innemu denatowi zżarły udo. Nie wiadomo zaś ciągle, gdzie jest ten, którego szuka rodzina i ile z niego zostało... Szczęście w nieszczęściu, że po Himalajach psy nie latają sforą, byłoby to aż nadto.

Polscy himalaiści wspięli się na wyżyny swego człowieczeństwa. Nie za wysoki, jak widać, to szczyt. To i zaszczyt nie wielki.

Tak, wygląda bilans zysków i strat. Sponsor może dopłaci, ale niestety, honoru nie da się kupić. Życia ludzkiego również.

Ciągle mam nadzieję, że wrócą. Nie mogę przestać w to wierzyć.

Czy na blogu politycznym warto pisać o takich sparwach? Tak. Bo ta historia pokazuje jaką znieczulicę nam próbuje się wcisnąć do charakterów przez medialne łącza. Jakie wzorce zachowań się promuje. To wszystko odbije się na całokształcie zycia społecznego: kulturze, obyczajach, polityce... I kiedy trzeba będzie stanąć, wzziąć kosę, nóż czy sztachetę i walczyć za Ojczyznę... Polacy będą walczyć - o siebie a przy pierwszej lepszej okazji świsną za bezpieczną granicę. na placu boju zostaną heroiczne niedobitki, takie muzealne eksponaty-wariaty, które walczyć będą do konca - za Ojczyznę i za tych co pozostali na placu boju obok nich. Historia nazwie ich wariatami, szaleńcami - jak powstańców stycznowych, warszawskich, ...jak żołnierzy wyklętych. Wklnie ich poświęcenie. I wtedy zmienią hymn narodowy, bo Polska już istnieć przestanie. Kto bowiem miąłby śpiewać "póki my żyjemy"? Tchórze?

Ps. Nie łatwo zabrać głos, kiedy to, co chce się powiedzieć, brzmi wobec kogoś jak obarczenie go odpowiedzialnością za czyjąś śmierć. Odwagi dodala mi publikacja p. Izabeli Brodackiej Falzmann. Okazuje się, ze nie jestem osamotniona w swoich przemyśleniach. Że to, co czuję jest najzupełniej normalne. Jednych widać trzeba chronić przed samym sobą, innym dać kopa, by się ruszyli. Pani Izabela swoim tekstem dodała mi odwagi.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Miriam

11-03-2013 [13:49] - Miriam | Link:

Droga Celarent,

podpisuję się pod tym, co napisałaś, obiema rękoma:
'Jeśli „w górach każdy odpowiada za siebie” to oznacza jedynie tyle,
że cała idea wspinania się jest nic nie warta i z gruntu fałszywa.'
Masz rację!

Ta wyprawa to jakaś kpina!...
Zdobyli szczyt! co za sukces polskich himalaistów!!!
I co z tego, skoro dwaj z nich zginęli... :-(

Mam nadzieję, że ktoś z organizatorów odpowie za te śmierci.

I niech nam nikt nie wciska, że „w górach każdy odpowiada za siebie”.
Właśnie w górach jesteśmy za siebie i za innych najbardziej odpowiedzialni.

Nie jest tak, że liczą się tylko rekordy i sukcesy.

pozdrawiam serdecznie

Obrazek użytkownika sebcio

11-03-2013 [14:36] - sebcio | Link:

Witaj,
Nie uważasz, że zawierając w tym samym artykule stwierdzenia, że nie masz pojęcia o chodzeniu po górach - a co dopiero o wspinaczce wysokogórskiej, odbierasz sobie prawo do poważnego wydawania opinii w tym temacie?
Masz oczywiście prawo nie zgadzać się z ich sposobem na życie, masz prawo nie rozumieć ich pasji, masz prawo krytykować ich "lekkomyślność" i wiele innych rzeczy. Nie masz jednak prawa nikogo oskarżać, bo nie masz pojęcia o czym piszesz.
Za dużo w tym kraju specjalistów od wszystkiego!

Obrazek użytkownika Celarent

11-03-2013 [19:05] - Celarent | Link:

wyrokowania o cudzej winie. Heroizm, męstwo, odwaga to cechy, które nie są domeną wszystkich. Jeśli jednak ktoś chce uchodzić za herosa, niech nim będzie.
Nie potępiam tego sposobu na życie. Przeciwnie, każdy młody człowiek powinien coś w rodzaju takij szkoły zycia przejść. To kształtuje charakter, uczy pokory, rozsądku, odpowiedzialności i zachowania właściwych proporcji. Tu proporcje zostały zachwiane. Zasada "w górach każdy odpowiada za siebie" czyli jest sam ze sobą i dla siebie, całkowicie zgadza się z zasadą brania odpowiedzialnosci za swoje życie w ogóle, jednak bliski jest skrajnemu egoizmowi, ale to nie przeszkadza karać ludzi, którzy nie udzielili pomocy ludziom, których zycie zostało zagrożone i mogli, bo byli w pobliżu. Co powiedziałbyś o zostawieniu przez kogoś  potrąconego na jezdni człowieka, tylko dlatego że ten poszkodowany się jednak rusza, to może jednak się doczołga? Zostawiłbyś tego człowieka i czekał? Przecież ulice Warszawy to też warunki ekstremalne. Niech by sobie radził sam. To jak? Głupie prawo? Piękny, niebezpieczny sport. Nie łatwo żyć z myślą o tych, co zostali. Czy z tego powodu, by im łatwiej było żyć nie można pytać o to, co i czy wszystko, co można, zrobiono dla tych ludzi, którzy umierali z mrozu, wyczerpania i bezsilności? Samotnie, wiedząc, że na nikogo nie mogą liczyć? Jesli jeden pomaga, znaczy można było, ale szanse powodzenia małe, bo jeden nie da rady. Czy nie po to jest zespół? Czy nie dlatego nikt nie lezie w takie miejsca sam? A jeśli nie dlatego, to dlaczego? Podziwiam odwagę, ale taką, która potrafi ratować nie tylko własny tyłek. Dosadne, ale prawdziwe. Oni ich zostawili. Czekali. My w Polsce też. Tysiące, miliony... Nie pomogło. Ciekawe dlaczego? Czy w tym kraju już wyprano wszystkim mózgi ze zrozumienia słowa "solidarność", "honor"...? Nie mówię: winni. Pytam, co zrobili i czy tak powinno być, bo żal mi ludzi. Kłóci się to zmoim rozumieniem człowieczeństwa i odwagi.

Obrazek użytkownika patologiczny antykomuch

11-03-2013 [18:46] - patologiczny an... | Link:

Szanowna Autorko!

Przeczytawszy to, co powyżej, aż mną zatrzęsło. Spokojnie, podczas logowania przeszło mi już, kiedy skupiłem się na arcytrudnym zadaniu matematycznym. ..

Proszę Cię jednka bardzo serdecznie byś nie pisała o sprawach, o których nie masz zielonego pojęcia. Bo ranisz moje serce i duszę jak i serca i dusze wszystkich, którzy o górach pojęcie mają.

No, proszę...:-)

Pozdrawiam

Obrazek użytkownika Celarent

11-03-2013 [19:55] - Celarent | Link:

wychowali mnie na romantycznym modelu odwagi, heroizmu, poświęcenia, bohaterstwa i na wartościach, ktore nie podlegają okolicznościom - są zawsze te same i takie same. Nie jest popularne, wiem. trudno. Nie potrafię nie myśleć o tych, co zostali. Mam silnie rozwiniętą empatę wobec innych. I nie potrafię przestać myśleć o ich śmierci - w bezsilności, opuszczeniu, beznadziei, z braku jedynie sił, w sytuacji, w której ratunek zdaje się być na wyciągnięcie dłoni. Czyjejś dłoni. Nie potrafię wobec powyższego czuć dumy z tego, który w tamtych okolicznościach zachował do końca czlowieczeństwo. Osiągnął najwyższy szczyt, bo we wspinaczce nie chodzi i pokonywanie gór. To bez sensu. To siebie samego się pokonuje. On pokonał. I zwyciężył. Jest dla mnie Bohaterem. I już. I mnie też krwawi serce, ze został, że zostali, że nie wyszło. ten ostatni szczególnie zasłużył. I dlatego pragnę!!!!! by mimo, że już niby nie ma szans, że nikt w to nie wierzy, żeby zwlekli się  jednak. Chcę tego! "Stałeś się odpowiedzialny za wszystko, co oswoiłeś" uczył Lis małego Księcia. To lektura na wykładach z etyki. tymczasem media znoszą odpowiedzialnośc za innych z człowieka. Nie. Nie i koniec. Jesteś zawsze odpowiedzialny za innych.Choć możliwe, ze nie zawsze jesteś w stanie tej odpowiedzialności sprostać. takiej zdolności służyć wina tez wspinaczka - skądinąd zespołowa!
kneblujesz mnie emocjonalnym krzykiem. nie wiem? nie rozumiem? Wytłumacz. Może zrozumiem. Czy nie o to chodzi? W odpowiedzialności również. Stałeś się właśnie za mnie odpowiedzialny w tej kwestii... Pozdrawiam.

Obrazek użytkownika Srebrna rosa

11-03-2013 [21:33] - Srebrna rosa | Link:

Jeżeli "w górach każdy odpowiada za siebie"
to dlaczego tworzy się zespół?

Niech każdy startuje sam.

Pozorne bezpieczeństwo jest najgorsze.
Zawsze i wszędzie.
Bo osłabia świadomość zagrożenia.

Obrazek użytkownika Pablo1603

12-03-2013 [08:07] - Pablo1603 | Link:

Autorko nie wiesz o czym piszesz. Aby zrozumieć góry, trzeba ich zaznać. Nie jestem himalaistą, moje doświadczenia związane są z naszymi Tatrami, są nich miejsca gdzie można zaznać pokory i braku możliwości decydowania za innych. Są miejsca, gdzie nikomu nie pomożesz, po prostu się nie da. Mało wiem o Himalajach, ale wiem o innej ilości tlenu, chorobach z tym związanych, nadludzkim wysiłku. Każdy kto idzie w góry zdaje sobie sprawę z tego, że może z nich nie wrócić. Kiedyś po jednym z tatrzańskich szlaków powiedziałem że nigdy tam nie wrócę, dziś znów chcę tam pójść - adrenalina, piękno, przyrody szacunek dla gór jest silniejszy. I wierz mi, dziś kiedy mam swoje dzieciaki, jest to bardziej trudne, bo czuje się odpowiedzialność również za tych co zostają na dole. Podejrzewam, że tych czworo ludzi wiedziało w co idzie, wiedziało że jeden błąd i nigdy nie wrócą, wiedziało że wybór jest pomiędzy własnym życiem a dobrym imieniem. Ich ocenę zostawmy Bogu, bo jesteśmy zbyt maluczcy, nigdy tam nie byliśmy i nie jesteśmy w stanie tego zrozumieć. Częściowo pojąć to w jakiś sposób pomaga pokora nabyta w górach.

Obrazek użytkownika Celarent

12-03-2013 [10:37] - Celarent | Link:

Od samego zaznania gór też nieczego tu sie nie dowiem. Raczej chodzi o naturę czlowieka, który dąży do pokonywania przeszkód, przeciwności, siebie samego. Góra daje ku temu okazje. Nie jest tworem żywym. Jesli nawet wspinając się zacnziesz do niej mówić będziesz gadał do siebie. Zostaw te wzniosłości. Góry sa piękne a Słowacki wielkim poetą był... Sa sytuacje, kiedy nic dla drugiego człowieka już nie jesteś w stanie zrobić.. To wasz wspólny a zarazem indywidualny dramat. Wczoraj u Lisa byli himalaiści. Jeden z nich powiedział to, o co mi chodzi: nie wyobrażam sobie, żebym mógł zostawić żywego człowieka samego w górze... Jego towarzysze potwierdzili to. Nie można zostawić zywego czlowieka samego, skazanego na smierć. Przed tym Lisem zaczęłam mieć wątpliwości. Ochy i echy, że nie rozumiem, że się nie znam zrobiły swoje. Dziś wiem, że na tym, o czym piszę znam się widać lepiej od was: mówię o człowieku, prawie moralnym i naturalnym też, o wartościach, priorytetach. Nie mówię o pieknie gór, o ryzyku i niebezpieczeństwie, o winie konkretnych ludzi w konkretnych sytuacjach. Jeśli ktoś czuje jednak się niekomfortowo w kontekście moich słów, poglądów i wyznawanych praw i wartości... nie moja wina. Nie znaczy, że mam je zmieniać. Raczej, że mam rację.

Obrazek użytkownika dogard

12-03-2013 [10:10] - dogard | Link:

szczegolnie w trudnych sytuacjach skonczyla sie wraz z uprzemyslowieniem wejsc przez messnera, ktory tak byl zabezpieczany technologicznie, logistycznie ,ze praktycznie nic mu nie grozilo.Kryly sie za tym ogromne pieniadze.Tych bez funduszy , jednak ambitnych, tylko bardziej motywowalo do konkurencji z jego wyczynami.Chcac mu dorownac dokonuja b.ryzykownych wejsc zimowych bez stosownych zabezpieczen zaplecza ratowniczego.jEDNOCZESNIE ROZPANOSZYLA SIE IDEOLOGIA" RADZ SOBIE SAM", SZCZEGOLNIE W KRYZYSOWYCH MOMENTCH.Zamiast pomocy, wspolpracy wzajemnej mamy pokaz czesto tchorzliwego indywidualizmu.Zniknal wspoltowarzysz wspinaczki jako czlowiek.Pozostal jedynie jako czesc , trybik wyprawy,ktory mozna spokojnie wyrzucic z mysli,serca,a nawet pamieci.Dzis juz nawet nie interesuje sie wspinaczka.Od czasu do czasu poogladam sobie skalkowcow , jest sporo filmow w necie. Tu mamy jasnosc--to wybitnie indywidualny sport, a nie pseudozespolowy jak u wspinaczy klasycznych.

Obrazek użytkownika Celarent

12-03-2013 [10:49] - Celarent | Link:

bo chodzi mi o tą, jak mówisz <<ideologię "radź sobie sam" szczególnie w kryzysowych momentach>>. Nie znam się na systemie sponsorowania tego sportu ani na zabezpieczeniach. Wiem, że nie ma, nie powinno być takiej dziedziny zycia, w której jeden drugiego może olac. Zwłaszcza nie może mieć miejsce to w sporcie. Zwłaszcza zespołowym - z założenia. Możliwe, ze ci ludzie wcale tak nie myślą, ale przekazy telewizyjne były jednoznaczne od początku: zostawili ich samych, zostawili ich zywych i są coraz bardziej pewni, że ci zginął, że nie poradzą sobie... bo?  BO W GÓRACH KAŻDY ODPOWIADA ZA SIEBIE. I poszło w świat: sa sytuacje, kiedy możesz mieć innych w tyłku i dbać wyłącznie o własną skórę. To nie tak. Co to za społeczenstwo! Na pewno nie naród. Bo w narodzie wszyscy jesteśmy za siebie odpowiedzialni. Nie ma: w sytuacji wojny, kataklizmu... kradnę, rabuję, zawłaszczam -sobie, bronię -siebie a inni niech radzą sobie sami, bo to jest sytuacja ekstremalna i grozi mi śmierć jeśli będę oglądał się na życie innych. I tu nie chodzi o przechowywanie Żydów za co zabijali. Tu chodzi o wspólna też walkę w okopach i jakąkolwiek formę obrony przed wrogiem, czy przed żywiołem: nie zostawię na dachu człowieka, bo moze mi się łódka wywrócić jeśli będę próbował go ratować z powodzi; bo mi ogień trwałą ondulację spali, kiedy zbliżę się do pożaru... Bo mogę zginąć... Niestety dziś ludzie umierają samotnie na ulicy a przechodnie go mijają. Bo? Bo każdy odpowiada za siebie - w dżungli jaką jest życie. Nie pozwalam na takie kreowanie świata, społeczeństwa, zycia...Nie, nie zgadzam się. Dzięki Dogard.