Donald Tusk i jego kłopoty z kolegą z boiska

Sopot. Miasto o niespotykanej w naszym kraju strukturze społecznej, miejsce kontrastów, gdzie obok siebie, w zabytkowych kamienicach, mieszkają ludzie bardzo zamożni i osoby w nienajlepszej sytuacji materialnej. Trzydziestoośmiotysięczne miasteczko, którego obywatelami są obecny Prezydent i Premier Rzeczpospolitej Polskiej. Do tej pory kojarzyło się z plażą, wypoczynkiem, festiwalem. Wszystkie te skojarzenia – może poza marnym poziomem niektórych festiwalowych koncertów - były bardzo pozytywne. Można śmiało powiedzieć, iż pozytywny potencjał skojarzeń jest największym, poza niezwykle przedsiębiorczymi mieszkańcami, kapitałem miasta. Być może jednak Sopot jednemu  z mieszkańców o znanym imieniu Donald zacznie kojarzyć się jako początek końca.

Nawet laicy wiedzą, iż PO nie jest monolitem. Składa się z bardzo różnych środowisk, między którymi występują zasadnicze różnice światopoglądowe, zadawnione waśnie i zacięta rywalizacja o wpływy i stanowiska. Tworzą ją grupki liberałów - teoretyków, dawni członkowie SKL, pogrobowcy Unii Wolności, czy też zwykłe lokalne koterie i koteryjki, które z niezrozumiałych powodów uważają się za miejscowe elity. Platforma jest więc typową partią władzy, gdyż chęć jej zdobycia i utrzymania za wszelką cenę jest jedynym spoiwem tych środowisk. Dlatego też sprawa sopocka jest wyraźnym znakiem erozji tego pozornego medialnego monolitu.

Kolega Pana Premiera z boiska - Jacek Karnowski - nigdy nie był zbyt lubiany w środowisku pozostałych kolegów z boiska tworzących obecnie dwór Donalda Tuska, takich jak Sławomir Nowak. Karnowski odpowiadał taką samą, słabo skrywaną niechęcią. Mógł sobie na to pozwolić, gdyż przez kilkanaście lat swojej prezydentury (licząc wraz z okresem, gdy był wiceprezydentem) zdołał stworzyć w Sopocie coś na kształt udzielnego księstwa. Jego osobowość i autorytarny styl rządzenia oraz otaczanie się oddanymi pochlebcami, którzy nie dorównywali mu intelektualnie – nie twierdzę przy tym, iż sam Karnowski znacznie przewyższa w tym względzie przeciętnego obywatela naszego kraju - połączone z brakiem jakichkolwiek norm moralnych i legendarną mściwością sprawiły, iż kontrolował i nadal w pełni kontroluje swoje księstewko.

Najlepszym dowodem na niezależność sopockiej koteryjki i słabość szefa PO jest postawa radnych Platformy, którzy pomimo wyraźnych zaleceń Donald Tuska i uchwał regionalnego zarządu swojej partii, nadal ostentacyjnie wspierają Karnowskiego, czego trójmiejska część dworu Tuska z pewnością im nie wybaczy. Co jest powodem tak ewidentnego lekceważenia szefa swojej partii i zarazem urzędującego premiera przez lokalnych działaczy, mających, patrząc na to chłodno, status anonimowych radnych niedużego  miasteczka?  Spośród możliwych powodów należy wymienić trzy najbardziej prawdopodobne, z których każdy jest bardzo złym prognostykiem dla PO.Być może radni wiedzą, iż pomimo dowodów jakieś czynniki sprawią, iż postępowanie się przeciągnie, przedawni, umorzy i rozejdzie po kościach. Ten scenariusz byłby tragicznym dla Polski, gdyż stanowiłby dowód na rozkład instytucji państwa i dyspozycyjność wymiaru sprawiedliwości wobec pewnych środowisk politycznych. Jednocześnie byłby fatalny dla samego PO, gdyż z demokratycznych polityków zmieniliby się w grabarzy polskiej demokracji.

Możliwe też, iż lokalni działacze mają świadomość, iż jest to ostatni rejs „statku po władzę” pod banderą PO. Rosną bowiem szanse, że okręt zatonie po zderzeniu ze skałami kryzysu, gdy tymczasem oni, szczęśliwie będą już dobijać do kolejnej burty. Większość  z nich przecież żeglowała już pod tyloma banderami…

Jest też trzecia możliwość, ostatnia, co nie znaczy najmniej prawdopodobna. Zdecydowanie bardziej boją się Jacka Karnowskiego, niż Donalda Tuska. Nie ze względu na realne możliwości działania ale ze względu na jego wiedzę…I chyba nie chodzi tu o wiedzę encyklopedyczną.

Czy Donald Tusk przestanie być lekceważony w swoim rodzinnym mieście?