Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
ŹRÓDŁA PRAWDY BIJĄ
Wysłane przez Zygmunt Korus w 01-11-2010 [16:53]
Parę dni temu wieczorem zadzwoniła mi komórka i bezwiednie "uczestniczyłem" przez jakiś czas w wypadku drogowym, mimo że po drugiej stronie słuchawki nikt się nie odzywał. Po kilku godzinach później dodzwoniłem się pod zachowany numer i już ze szpitala dowiedziałem się od osoby poszkodowanej (dla mnie obcej), że widocznie miała wpisany do pamięci mój numer, ale tak po prawdzie nie pamięta dlaczego.
Otóż to! Zaraz po 10 kwietnia napisałem, iż jest mało prawdopodobne, żeby ktoś prawie ze stu ludzi na pokładzie feralnego Tupolewa nie próbował dzwonić do bliskich albo mu się choćby samoczynnie telefon nie uruchomił. Znamienne, że wkrótce potem odbyły się przeszukania u jednego z operatorów telefonii satelitarnej (służby działały rzekomo anty-aferalnie w celu zabezpieczenia dokumentacji księgowej).
A tu dziś "Wprost" (teraz pod wodzą krasnego, pardon, "rudego" T. Lisa), co winno dawać do myślenia, ujawnia z akt śledztwa zeznanie wdowy Joanny Krasowskiej-Deptuła, która opisuje, co usłyszała w słuchawce od posła PSL, śp. Leszka Deptuły: - Słychać było krzyk męża: "Asia, Asia". W tle było dużo głosów, ale nie można było ich rozpoznać. Były trzaski, krzyki. Trzaski były krótkie, ostre dźwięki. Tak jakby łamał się wafel lub plastik plus dźwięk przypominający hałas wiatru w słuchawce telefonu.
Tysiące faktów i dokumentów dotyczących "Katynio-Smoleńska" mamy niemal w zasięgu ręki – mataczący winowajcy o tym przecież doskonale wiedzą. Że w końcu coś jednak z heroizmu Pierwszej Solidarności w ostatnim dwudziestoleciu w kraju się przechowało czy nawet tu i ówdzie zakrzewiło, więc zdrajcy nie mogą być do końca pewni współpracowników ludzi, których obsadzają i opłacają w urzędach i na newralgicznych stanowiskach. Były także dwa lata rządzone przez Prawo i Sprawiedliwość, co zapewne przełożyło się w jakiejś mierze na uczciwą część kadry administracyjnej w kraju. Również kilka struktur państwowotwórczych o patriotycznym wydźwięku wykreował śp. Prezydent, także wielu mądrych i odważnych uczniów zostawiły po sobie ofiary jako Mistrzowie, w końcu jakby nie było kwiat inteligencji naszych czasów urzędujący na jakże ważnych stanowiskach (Parlament, Senat, Wojsko, Kościół, IPN, NBP, Rzecznik Praw Obywatelskich, Polskie Dyktando na Śląsku). Zginęła na lotnisku Siewiernyj omal w komplecie dowódcza, wybitna generalicja polska, co z pewnością wśród niektórych ambitnych młodych oficerów także musiało nie przejść bez skurczu serca. A ponadto jest na służbie sporo funkcjonariuszy potrafiących kojarzyć to i owo w instytucjach i strukturach po Janie Olszewskim, Antonim Macierewiczu, Mariuszu Kamińskim, Zbigniewie Ziobro czy Bogdanie Święczkowskim. No i rodziny ofiar nie żyją przecież w izolacji na jakimś pustkowiu. W tysiącach miejsc, z milionów serc biją źródła prawdy o tej sprowokowanej tragedii narodowej.
Bo w rzeczy samej to w całej Polsce po 10 kwietnia ściany mają oczy i uszy, o czym najlepiej świadczy blogosfera, z którą mocodawcy i patroni zaprzańskiego i trawiennego polactwa nie bardzo wiedzą jak sobie poradzić. Internet huczy. Podano, że był telefon do żony od ochroniarza, który powiedział, że ma połamane nogi. Oto inny wpis: Ks. Adam Pilch wysłał esemesa do biskupa Mieczysława Cieślara, że mieliśmy katastrofę, ale żyjemy. Cieślar zginął na prostej drodze w wypadku samochodowym. Co i rusz coś "wycieka" do opinii publicznej, trzeba to oficjalnie nadęcie lub pokrętnie dementować w przekaziorach - ale jak tu zaprzeczać prawdzie bez fastrygowanego łgarstwa? - Ot i problem, bo ludziskom się już szerzej oczy otwierają, gdy gołym okiem widać propagandowy fałsz... i coraz bardziej ukazujący się strach neo-Goebbelsów – w ich rozbieganych oczach, szklanych spojrzeniach, na pergaminowych obliczach, które przywodzą na myśl filmowo-kryminalne maski morderców udających się na miejsce zbrodni.
Jedno jest pewne: bez udziału polskiej strony rządowej samolot ze śp. Lechem Kaczyńskim nie runąłby w putinowskich Sowietach – szemrzą rozmaite źródła, które rodzą strumyki i zlewają się już w potok. Za chwilę będzie z tego wielka rzeka i zrobi się powódź. Kogo zaleje? Czy zdrajcy stanu, przyciśnięci do szafotu, sięgną po jakiś straszny sposób, by w obronie własnych łepetyn pogrążyć insurekcyjną część narodu w odmętach krwi i zadławiających pomyj?
Co wie naczelny "Wprost", że zdecydował się podać do wiadomości takie fakty? Rozsiewa konsekwentnie dezinformację? A może: na kogo teraz Szczwany... stawia?