WYPIĘCI W ZWARCIU

 

Chciałbym tutaj poruszyć tylko jeden aspekt wściekłych ataków na prezesa PIS-u: nieustanne, a ostatnio niezwykle nasilone, oszczercze kalumnie wyssane z palca, bez dowodów i konsekwencji dla pomawiających. Skonfrontować to z "wymownym" zachowywaniem się przeciwnika.

 

Polityka, jak wiemy, to kłębowisko żmij, mniej tego syczenia wyłazi w krajach bardziej kulturalnych, gdzie obowiązuje po prostu przyzwoitość na co dzień. Partie się ścierają, politycy zmieniają opcje, przychodzą i odchodzą, grają emocje heroldów.

 

Porozumienie Centrum i PIS także doświadczyły takich migracji. Pamiętamy, bo to przecież nie tak dawno, jak pozyskano z konkurencji świetnych Gilowską i Religę, a przeniósł się do niej "śliski jak piskorz" Sikorski. Rządzący wówczas premier zdymisjonował ministra Kaczmarka (jako wtyczkę), potem pozbyto się Marcinkiewicza, Ujazdowskiego i Dorna, nieoczekiwanie zrezygnował z marszałkowstwa Jurek, rozwiązano koalicje z Giertychem i Lepperem – i co? Były tarcia ideowe i personalne, gdyż je trudno rozdzielić, ale nikt niczego "konkretnie brzydkiego", w złości czy odwecie, nie wywlókł Kaczyńskiemu z szuflady, alkowy badź jakiejś skrytki, bo ten jest, jak widać, przeźroczysty. Rozwód to rozwód, ciao, po prostu tak sprawę widziano i ją uznawano.

 

A jak się mają "u siebie, na platformie" opluwacze Kaczyńskiego?

 

Niby identycznie, prawie tak samo. Nikt nikomu niczego nie wyciąga z kartoteki, z sejfu i spod kołdry...

Bo bonzowie tej formacji po prostu się nie rozstają – są w jakimś "rugbowym zwarciu" (z pośladkami wypiętymi na zewnątrz), co przypomina czarny humor średniowiecznego "dance macabre", tylko na nice (nomen omen spotykano się na szeptanki na cmentarzu), na oczach własnej zahipnotyzowanej gawiedzi. Co jakiś czas wierchuszka PO robi swoisty "kocioł rugby" (sportowcy mówią slangowo "kocioł czarownic"), jej stali gracze, chwyciwszy się za ramiona, pozczepiani są nad karkami rekontrująco i tak od lat trwają w gotowości do potrzebnego wznowienia ataku. Wystarczy tylko głowy pochylić do środka kręgu, namówić się skrycie – i hajda, rozpierzchnąć się na boki z pięściami w kierunku... - jakże by inaczej - Kaczyńskiego. Ostatnio z groźnie akcentowanym okrzykiem "Zgoda buduje!".

 

Zdarzało się, że twardzi zawodnicy kapitana drużyny sportowej Folks-Thuska, Rycho, Zdzicho, Zbycho, Grzecho i Januszko dawali przez chwilę uszy po sobie, przez moment jakby poaportowali hersztowi, jednakże szybciutko wracali do gry, pojawiali się na świecznikach, szli po dywanach w marszałki, ministry, departamenty, teraz wręcz stają się "personami", brylują na "salonach warszawki", bez żenady tokują w przekaziorach. Objawów jest aż nadto, by napisać dosłownie, że PO to "układ mafijny".

 

Obecnie do tych znanych podwórkowych konszachtów doszła – nazwijmy to delikatnie – wyzierająca spod logiki i p r a w d y "dziwność smoleńska". Zmowa pod patronatem Putina, który baczy z Kremla jak się co ma na naszym boisku... Jak umyka przed nagonką Kaczyński, i czy skutecznie się gończym odcina.

 

Premier, prezydent, a i ostatnio nowy marszałek tkwią jak widać w jakimś niesamowitym klinczu, jednakże, co jest zatrważające, w tym diabelskim splocie znalazło się w całości państwo polskie, które już ledwo zipie i w tej sytuacji naprawdę spora część narodu nie bardzo umie złapać oddech. Zostały zakneblowane osoby personalnie odpowiedzialne - pewnie ze strachu, bo nie wszyscy są przecież na dworze Monteskiusza kanaliami czy faryzeuszami - za struktury demokracji oraz administracji, a także za parytetowo konieczną wolną, równoważną opinię publiczną z należnymi jej środkami do transmisji informacji.

Czyż nie ma już odważnych prokuratorów, ocalałych, honorowych dowódców jednostek armii, mądrych szefów różnych mediów, krewkich "nowogródzkich rejtanów" (by prócz lamentu na mównicy dać któremuś wrednemu posłowi po prostu po buzi) – żeby oficjalnie wesprzeć żyjącego bliźniaka? W tej nierównej walce o inną Polskę, o prawdę, o patriotyczną rację stanu - jaką od lat toczy On – Nieustanny Opozycjonista, bo z musu, jak się okazuje, operujący w ramach jakiejś nadwiślańskiej pseudowolności.

 

8 milionów zwolenników Jarosława Kaczyńskiego woła przecież po polsku: p o w i e t r z a !!!

Nie wazmożna...?

 Jarosław Kaczyński - jako człowiek przede wszystkim, by go bardziej zgnębić, a nie jako polityk - jest atakowany przez postkomunistyczny establiszment pookrągłostołowy konsekwentnie i najdłużej ze wszystkich przywódców ideowych po haśle Rakowskiego "sztandar PZPR wyprowadzić!". Dziś, gdy się weźmie pod lupę pierwszy z brzegu epitet z tamtych lat (że to oszołom) i porówna z ówczesnymi jego publikacjami (np. książkowymi Odwrotna strona medalu, 1991; Czas na zmiany, 1993 i in.), to okazuje się, że założyciel Porozumienia Centrum okazał się niemal profetykiem. Toczka w toczkę mamy za oknem to, przed czym przestrzegał JK rozważając budowę od nowa, opartych na patriotyźmie i racji stanu, struktur państwowości po transformacji 1989 roku. Kluczem do sukcesu przyszłej Polski była zdecydowana dekomunizacja i wszechstronna lustracja.