INSUREKCYJNY TON, NIE LELUM-POLELUM

 

Podawał tym, co w odruchu serca i buntu licznie wyszli na ulice, przed kościoły i na cmentarze, komunikaty niejasne (koniec wojny "polsko"-polskiej, przywołał skompromitowane nazwiska Oleksego, Gierka, Wilczka, odpuszczał wątek smoleński, matactwa śledztwa, odsunął groźnych przybocznych jak Ziobro czy Kurski), grał pod scenariusz rywala, co jest fundamentalnym błędem w starciu z sowietologią: należy choćby polec, ale z honorem, wbrew zachętom do grzecznego wejścia w ich piekielny krąg.

Bo to już nie jest jakaś tam intelektualna potyczka w studio, lecz jest to bitwa w polu, gdzie "ściele się trup".

 

Pokonany kandydat na prezydenta (nawet jeśli wybory były przekrętem) już nie jest moim bohaterem na barykady, on szanse na zrobienie Nowego Otwarcia zaprzepaścił z kretesem. Pewnie jako potencjalny "mąż stanu" będzie wciąż w politycznej grze, i dobrze, bo jest potrzebny, ale innego stylu, jak tylko budyniowatej polityki "ciamciaramciam" nie będzie w stanie wykreować, bo taką ma widać teraz złamaną osobowość i przetrąconą odwagę, a i - można przypuszczać - osłabioną wolę.

Nie chcę wyjść tutaj na rozgoryczonego rejteranta, bo o podjęcie insurekcyjnego tonu apelowałem zaraz po 10 kwietnia wielokrotnie, robili to także inni (liczne wpisy na niezaleznej.pl czy niektóre teksty na łamach "Gazety Polskiej", filmiki Jana Pietrzaka, głosy blogerów m.in. Free Your Mind), no i wyszło jak wyszło.

Historia Polski, najnowsza szczególnie, uczy, że tylko wyrazisty, odważny trybun, naznaczony martyrologią, jest w stanie coś w kraju zmienić. Legitymistycznie jest się tylko bacą na czele redyku, choćby szczytnym celem były narodowe oscypki, w rywalizacji z konkurentem, którego przed sobą popychają "uszlachetnione" merynosy.

Ta kwestia, błędnej strategii w kampanii elektoralnej, choćby nie wiem co, stanie na forum PIS-u, i nie znajdzie dobrego rozwiązania, bo go nie ma. Partia wodzowska jest we własnym klinczu, bo jej Prezes stał się, co wykazał, "jaki jest". Liczenie na analogię do ostatniego wariantu węgierskiego w naszych najbliższych wyborach parlamentarnych, przy tak fundamentalnie okopanym elektoracie (w praktyce rozrywającym państwo na pół, co bez radykalnego sprzeciwu wobec obecnych zwycięzców prowadzi do unicestwienia naszej racji stanu), to – moim zdaniem – strategia błędna, znów usypiająca, po prostu prowadząca do nikąd. Teraz jest potrzebna walka na pięści, "fizyczne" stałe nękanie wroga, co robili Madziarzy, a wodza spychanej do narożnika partii opozycyjnej na to nie stać. Nie ma kto w nią tchnąć bojowego ducha. Inaczej nie przygotuje się potrzebnego przełamania.

Czeka nas więc, zdeterminowanych patriotów, trwanie Polski w "gniciu i gangrenie" aż zapewne do jakiegoś kolejnego samoistnego krwawego przesilenia – gdyż teorie naukowe mówią, że nie ma definicji jak powstaje tłum. Groźny "motłoch", który zmiata ze sceny rządzących wraz z akolitami "lelum-polelum", i wyłania nowego przywódcę. Daj Boże, że patriotę, a nie marionetkę z nowego zagranicznego rozdania, jak to już kilka razy przerabialiśmy.

 

 Jarosław Kaczyński przegrał i teraz jest równia pochyła, bo nie podjął się roli kowboja-mściciela po śmierci brata, szwagierki, przyjaciół, elity prawicy, dowódców polskiej armii - z nieszczęsnego samolotu i lotu do Katynia. Którym, nota bene, sam też przecież miał lecieć.