SFEDERYZOWANA IRLANDIA – BRAWO!

mikro-makro

Czy aspiracje narodowe, kultury tradycyjne i wartości lokalne mogą się przeciwstawić kosmopolityzacji i unifikacji suflowanej Europie z Brukseli? Okazuje się że tak, choć przekupstwo w postaci dotacji i subwencji z belgijskiej centrali dla potencjalnych niepokornych (i spowalniaczy) jest wszechogarniające i obezwładniające. Pod abażurem z banknotów ręce niechętnie wznoszą się do protestu a okrzyk „Nie!" gaśnie w auto-bezgłosie.

Referendum w Irlandii ujawniło nam wszystkim, unionistom, że możliwy jest jednak protest przeciwko lekceważącym dyrektywom biurokratów, o wyraźnym zabarwieniu lewicowym. Nawet jeśli lęki chrześcijan były tylko wsparciem innych grup nacisku w negacji Traktatu Lizbońskiego.

Ręczne administrowanie wielokulturowym zlepkiem nacji na Starym Kontynencie okazuje się bowiem coraz bardziej – wypisz-wymaluj – ziszczeniem marksistowskich marzeń o prolongacji Międzynarodówki Komunistycznej z jej centralnym sterowaniem i ateistycznym nacelowaniem. Poszukano tylko nowych słów dla tamtej rewolucyjnej romantyki i porewolucyjnej pragmatyki, zgodnie z dyrektywą Największego Językoznawcy Wszechczasów, Stalina. Semantyka „bolszewii" ma być sprytnie ukryta.

 Konstelacja gwiazd maryjnych na fladze Zjednoczonej Europy okazała się emblematem mającym zmylić zainteresowanych, sygnalizowane chrześcijańskie korzenie kultury śródziemnomorskiej co rusz wypuszczają pędy z podglebia Rzymu sprzed Chrystusa, sekularyzacyjne, manifestujące agnostycyzm, a nawet niekiedy jawnie lewackie, zawsze relatywistyczne, progresistowskie, destrukcyjno-utopijne.

Widać już gołym okiem (słychać!), jak Marks rechocze zza grobu. Raz posiana myśl o internacjonalistycznej misji „oświeconego proletariatu" stale się odnawia, wykorzystują ją coraz bardziej sprawni scientyści na usługach aparatu, dla którego dyspozytornia w Belgii jest synekurą i siłą w sterowaniu kontraktacją i dystrybucją dóbr. Mamy nad sobą swoiste Biuro Centralne, które wykorzystuje wciąż udoskonalane środki techniczne do sprawowania władzy nad masami poprzez odgórne manipulowanie ekonomią i propagandą. Osławiona „inżynieria dusz" odciska się na indywidualnym, swobodnym myśleniu suwerennej jednostki zanurzonej w rodzinie i kulturze sąsiedzkiej.

Niewdzięczni Irlandczycy! - niesie się po korytarzach biurowców i agend unijnego establishmentu. Skorzystali na początku akcesji, zrobili skok do przodu dzięki wsparciu innych mocarzy, a teraz pokazali kuku.

Nie jest tak, Panowie Wiedzący Lepiej. Zarówno w Irlandii jak i w Polsce jest wielu gorących zwolenników ściślejszego współżycia narodów we Wspólnej Europie, sam do nich należę i z wielu aspektów tego stanu korzystam. Rzecz w tym, że ma to być konstelacja języków, kultur i jednostek powiązanych autonomicznie, bez politycznej dominacji jednej opcji oraz unifikującej wszystkich ideologii. Wcielanej za pomocą drobiazgowo-opętańczej jurysdykcji mającej moc nakazowego rządzenia zza biurka. Ułatwiony handel bez granic, swoboda i personalizacja wyrażania i wymiany myśli, wolność decyzji na niższym szczeblu – czyż nie są to tylko hasła na papierze, które w praktyce okólniki biurokratyczne („dostosowawcze") biorą pod strychulec teraz już na każdym kroku nie do zniesienia?!

Przezorni (częściowo po fakcie uwikłania się) Irlandczycy dali sygnał innym uczestnikom gry o Wielką Federację, a także ośmielili eurorealistów (i eurosceptyków) do odważniejszego zabierania głosu, że podmiotowość obywateli jest pierwszorzędną wartością.