BIAŁOCZERWONA POD SWASTYKĘ...

Z Kremla głoszą, że II Wojnę Światową sprowokowali Polacy, z Zachodu – via ciszę „zrozumiałą” nad Berlinem – co i rusz słyszymy o „polskich obozach koncentracyjnych”...
Po Śląsku jeździ coraz więcej aut niby z heraldyką książąt pszczyńskich – a de facto kojarzących się z czarno-żółtym wrono-orłem...

Śląski grajdoł najlepiej utrwalać poprzez nijaką kulturę. Z miejscowego inkubatora estetycznej bylejakości (kreowania wyobraźni na miarę transgranicznego krasnala – kto ma taki gust, no kto?; jaka nacja gotowa jest za to badziewie płacić?) i zaniżonych kryteriów artystycznych zrobić zasadę regionalnej polityki quasi-nakazowej, która – odcinając od narodowych mistrzów (dawnych i współczesnych) - trwale zablokuje rozwój talentów. A jeśli nawet ktoś z „przedszkolaków” się przebije, to odpowiednio wychowanym janczarem autonomii łatwiej będzie sterować – mocodawcy doktryny oddalania Śląska od słowiańskiej Macierzy dobrze wiedzą co czynią. V Kolumna działa dziś subtelniej, ale wektor kierunkowy – osłabić patriotyzm na Górnym Śląsku jest od stuleci ten sam. Wystarczy obserwować kiedy, gdzie i w jaki sposób pojawiają się kursory.

I nie chodzi tu tylko o butne i bezczelne poczynania autonomistów, którzy za swoje wypowiedzi (i czyny) powinni mieć wytoczone oficjalne procesy (tak uważa m.in. profesor Franciszek Marek z Opola). Metody systematycznego podgryzania korzeni polskiego Śląska obserwowałem od początku transformacji po 1989 roku. W większości miast ulokowano „strażników pieczęci”, którą stemplowano pookrągłostołowym układem: odtąd miało być sielankowo - fundowano „krupniokowe” festyny, firmowano parafialno-gminne odpusty, podświetlano neogotyckie kościoły, budowano stacje drogi krzyżowej na rynkach miast...
A równocześnie robiono wszystko, by tubylcy dryfowali ku dorzeczu Renu. Na każdym kroku, w drobnych szczegółach, czuć było cichy nakaz oganiania się władzy od propozycji krzewienia polskości integralnej: ulica w centrum Katowic im. Jerzego Dudy-Gracza, który w stanie wojennym zakładał reżimowy związek plastyków popierający Jaruzelskiego – a czemuż by nie!? A mysłowicka inicjatywa pomnika im. Ronalda Reagana, który Polsce dał tę wymodloną (dziś widać, że „okrajkową”) wolność– z pomysłodawcy zrobiono wariata, dosłownie.

Ulica im. Wilhelma Szewczyka, utrwalacza komunizmu w Stalinogrodzie – jasne, zmieniamy dowody i książki adresowe mieszkańcow, niech będzie. Od razu jeden z tutejszych dziennikarzy-chorągiewek wyznał: zwolniło się miejsce w publicystycznej przestrzeni, teraz ja będę nie tylko nowym Szewczykiem, ale i Edmundem Osmańczykiem na dokładkę. Wyczuł zapotrzebowanie na historyczne zmutowanie aury NRD i ZSRR, na neoprzyjaźń tamtych idei we współczesnej jednii. I odtąd był na fali, bardzo opiniotwórczy „krytyk teatralny”: pisze „rozumne analizy” i „wnikliwe” eseje oraz wydaje książki o powikłanych losach autochtonów, najrozmaitszych przejawach antypolskości robionej przez zapiekłych Ślązaków na Zachodzie, zwłaszcza w literaturze i sztukach teatralnych. Jeździ do Niemiec na stypendia, zabiega o   t a k i e  spektakle, prowadzi spotkania autorskie z rozmaitej maści zaprzańcami i rewanżystami. Jego stałym gościem i duchowym patronem, poza wspomnianymi, jest Kazimierz Kuc (vel Kutz).

A tymczasem profesor Jan Drabina, za patronat nad realizacją pomysłu postawienia w Bytomiu Pomnika Ofiar Komunistycznego Terroru, doznawał (i doznaje) co i rusz wielu przejawów oficjalnego ostracyzmu. Adam Słomka jest ostatnio opluwany i szykanowany za manifestacje pod stojącym do dziś pomnikiem rosyjskiego najeźdźcy na placu (nomen omen) Wolności w centrum Katowic, gdzie ulokowano po wojnie TPPR (młodzieży wyjaśniam: Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej); monument hańby jest pod jurysdykcją „do rozbiórki” (starą uchwałą przepchniętą ongiś przez patriotycznych radnych), ale obecni utrwalacze władzy tamtych obcych w regionie wolą użyć policji przeciw narodowcom, aniżeli skłonić się w stronę zobowiązań wobec Ojczyzny.
Animatorzy kultury mającej rangę historyczno-duchową dla polskości na Śląsku wiedzą o czym piszę: jako przykład podam choćby dogrywanie benefisu Jana Pietrzaka, który nagle mi zastopowano. Pytam prezydenta zarządzającego kulturą (dobranego wg chyba specjalnych wytycznych - z doktoratem politechnicznym) dlaczego?, a ten żachnął się tylko: „A po co nam ktoś z Warszawy? Mamy tu swoich.”

Małolaty z piórami w pupach udające łabądki Czajkowskiego, zawoalowane gejsze drepcące w oparach kadzidełek po proscenium rzekomo poważnego teatru, turniej ping ponga na betonowym stole pod topolami – każde fiu-bździu staje się wydarzeniem lokalnym i jest nagłaśniane w mediach tromtadracko i wieloaspektowo, by kulturalna paralaksa Ważnej Działalności na tzw. Niwie skutkowała bielmem niedowidzenia skali wartości. Powiatowy dom kultury ma zastąpić scenę narodową – przecież działamy, edukujemy – cóż chcecie? W górniczo-hutniczym regionie konsekwentnie od lat robi się wszystko, by ukryć, że tutejsza aktywność animacyjna czy kulturoznawcza ma się do ważnych spraw narodowych nijak, że jest to krzewienie życia artystycznego na niby.

Świadomie pomijam tutaj cały segment lansowania ponad miarę tzw. śląskości z jej gwarą, strojami, śpiewkami, jodłowaniem, biesiadami, audycjami, konkursami, nagrodami, i germanofilskością w tle. Jestem tutaj już prawie półwiecznym „gorolem” i mnie ta swoistość regionu nigdy nie przeszkadzała i nie przeszkadza. Ale chcę też mieć poczucie symetrii w moim kraju, że uniwersalna Polska, także ta centralna, stołeczna, historyczna i mitologiczna, musi mieć szansę zwyczajnego, neutralnego bycia za oknem. Bronię się przed klinem wbijanym w moje polskie życie jaki pojawia się coraz częściej na horyzoncie za oknem. Czuję, że z moimi mazowieckimi wierzbami jestem spychany do narożnika.
Eksponowanie jakichś Niemców z racji ex-zamieszkania, pieniądze ładowane w odrestaurowywanie trzeciorzędnych stiuków i detali, gdy polscy artyści niszczeją (vide plenerowa galeria rzeżby kameralnej w Chrzowskim Parku Kultury), tylko po to, by przypodobać się Berlinowi; tablica na ścianie domu, gdzie się urodził noblista, hitlerowski naukowiec-chemik (toć „przypadkiem” o Cyklonie B i komorach gazowych nie słyszał On...?), lansowanie pompierskiej architektury III Rzeszy na tutejszej historii sztuki jako przejawu dobrego smaku „Ostatniego Zachodniego Cesarstwa” produkującego mydło z ludzkiego tłuszczu – oto jawne lub mniej jawne zabiegi wokół zaczadzania duchowości mieszkańców Silesianum. Nikt nie promuje np. ścieżki edukacyjnej o śląskiej secesjii mającej ścisły związek z Krakowem. Nie ma odwołań Kresowych, spotkań z wysiedleńcami zza Buga, których mamy przecież od Wojny za sąsiadów pod bokiem. Zero poważnych, pryncypialnych debat o korzeniach i zasadach istnienia Śląska nad Wisłą.

Idzie walka o dusze ludu, a ta rozgrywa się w sferze symboli. Przemalować stadion narodowy na żółto-niebiesko, powalczyć – za pieniądze podatnika – o zrekonstruowanie „typowego wnętrza mieszczanina”, szwabskiego burżuja, by dać przykład, jak się za Niemca ludziskom dobrze wiodło – to skryte, niby niewinne ruchy tutejszych urzędników i funkcjonariuszy (pseudo)państwowych, którzy układają puzzle w teutoński deseń a kostki domina domykają przeciwko Warszawie.
W majestacie unijnego bezprawia wprowadzić dwujęzyczne znaki drogowe z niemieckimi napisami ani słowem nie wspomniawszy, że były tam wcześniej nazwy miejscowości ze staropolską semantyką, i że to, co się chce teraz przywrócić, to podmienił i zadekretował sam Hitler. Z tysiąca faktów parę przykładów: Starosłowiański dzisiejszy Biadacz pod Opolem mianował Kreutzwaldem, a gliwickie Mischagora (Mysia Góra) na Am Berge czy0 Wessola (Wesołą) na Freude. W miejscowości Szczedrzyk (dawniej Sczedrik) na Śląsku Opolskim odkuto napis na pomniku „Z miłością i wdzięcznością, mieszkańcy Hitlersee” (nazwa nadana przez führera w l. 30.).

Doktryna eliminowania Polski uniwersalnej z naszymi imponderiabiliami zamkniętymi w haśle Bóg, Honor i Ojczyzna jest realizowana z centrali w Katowicach ewidentnie pookrągłostołowo. Robiono to dyskretniej w czasach „podgatowki” zmierzającej do dogadania się Niemców i Rosjan nad naszymi głowami, ale zawsze pod tą ich neoimperialną kuratelą i batutą, z tym że po zamachu w Smoleńsku po prostu brutalnie odkryto karty. Obsuwa ku Germanii była sterowana łapskami agentury, zaprzańców i licznej rzeszy pożytecznych idiotów. A zwłaszcza sprzedawczyków często na jurgielcie kwitowanym przyjmowaniem gratisów lub zaproszeń – na darmowe szkolenia do Mniejszości nad Nysę i Heimatu za Odrę, poprzez sponsoring, wymianę grup szkolnych i zawodowych, wizyty władz w miastach partnerskich, nieodpłatną naukę języka etc. Wokół mnie co i rusz ktoś z tego korzystał, i natychmiast zmieniał mu się światopogląd. Krzysztof Kąkolewski nagle stawał mu się niemiły, autor wrednego „Gnoju” (rzecz o rodzinie i szkole jako śląskim szambie) otrzymywał nagrodę prezydenta miasta, młoda głupiutka sex-psycholożka po paru wizytach w Niemczech zostawała radną...– tak to szło.

Do Warszawy zapraszało się – by robiły karierę – osoby wytypowane: w „Zachęcie” nagle stanowisko dyrektora powierzono młodzieńcowi, którego matka była do 89 roku sekrertarzem partii w hucie, a dziadek komunistą dożywającym w Brazylii, itp, itd.
Objawienie dramaturgii sprzed dekady – Ingmar Villqist (Jarosław Świerszcz) – ze swoimi zbezeceństwami, narracją o wyszukanych dewiacjach, obrzydlistwem poniżej norm intelektualnych zwanych turpizmem, po przeszkoleniu w Berlinie i Brukseli, już jako samouk-reżyser kursuje pomiędzy Warszawą, Poznaniem, Gdańskiem i Śląskiem niczym kurier - z jaką misją? „Szatańskich wersetów”? I stale pełno go w mediach. Oto przykład pożądanej „warszawsko-europejskiej” kariery człowieka z postindustrialnego pandemonium, które Onże „twórczo, choć drastycznie, unaocznia”. Tak, tak – tfuuu-rczo!...
Pseudośląski (pejoratywny określnik użyty świadomie) reżyser-senator jest tylko wierzchołkiem kopca, który ta krecia działalność przez lata usypywała. Celem tych awansów nie było wzmacnianie koniunkcji aglomeracji z centrum, ale judzenie w narodowym monolicie, napuszczanie grup obywateli przeciw sobie, dzielenie ludzi wg pochodzenia i naleciałości językowych, brzmienia głosu – czyli oficjalne praktykowanie i głoszenie w gadzinówkach faszyzmu. Efekt jest taki, że Kosowo mamy u bram. Zglajszachtowany Górny Śląsk nie chce Polski – chce na tym etapie Euroregionu, bo taki „dobry” kierunek mu wręcz poleca (i żyruje) partia rządząca.
Z jednej strony destrukcja gospodarcza aglomeracji, a z drugiej polityka utrącania aspiracji miejscowych do granic opłotków, z ewidentnym uchylaniem furtki za Odrę, z zamiarem otwarcia szeroko bramy dla Germanii, prowadzi realnie do stworzenia na gruzach poprzemysłowej Katangi kondominium, by eksploatować parobków zgodnie z historyczną rozpiską na role realizowaną przez Prusactwo dla Lachów od pamiętnych dziejów.

W patriotycznej manifestacji Ligi Obrony Suwerenności w Katowicach – w rocznicę Powstań Śląskich – atakują nas fizycznie ubrane na czarno bojówki i wrzeszczą na garstkę „goroli” niosącą polskie flagi „Fa-szyś-ci !!!”; jestem świadkiem pobicia chłopca za białoczerwoną w ręku, a mnie „rozpracowuje” jakiś „brygadzista” z komendy miejskiej (chyba milicji?), bo po dwóch miesiącach dostaję od wydelegowanego drogówkowego do rąk własnych, na imieniny, w trakcie przyjęcia (jakże by inaczej?!; skąd my to znamy?) blankietową szykanę – mandat za złe parkowanie, mimo że stałem pomiędzy „suką” i strażą miejską, za ich aprobatą, bo obawiałem się o mój samochód, z którego wysiadły moherówy z chorągiewkami, by zademonstrować propolskość.

W odwracaniu sensów i pojęć na nice (choćby owo nazywanie patriotów faszystami) – od Berlina i Moskwy poprzez Brukselę, Warszawę, Wrocław i Katowice Goebbels i Stalin mają tylu sprzymierzeńców i zdolnych uczniów, że jako Profeci Praktyki Ogłupiania i Zniewalania innych nacji paradują po gościńcach i triumfują zza grobu: w obecnej erystyce, recydywie zdradzieckich dekad, rekonstruowanie i ulepszanie tamtej „nowomowy” idzie bowiem pełną parą.
Z Kremla głoszą, że II Wojnę Światową sprowokowali Polacy, z Zachodu – via ciszę „zrozumiałą” nad Berlinem – co i rusz słyszymy o „polskich obozach koncentracyjnych”...
Po Śląsku jeździ coraz więcej aut niby z heraldyką książąt pszczyńskich – a de facto kojarzących się z czarno-żółtym wrono-orłem...
Wiem, wiem, może walnę za mocno na koniec, ale moje oczy już tyle zdumiewających zwrotów w historii widziały...!

Polska flaga ze swastyką? Ku termu zmierzamy? Oto typ „uniwersalnej” kultury, jaki na dzisiejszym etapie najchętniej lansowano by oficjalnie pod moim progiem?

Tekst ukazał się na łamach „Gazety Śląskiej” nr 21.
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Siwy

25-10-2011 [12:34] - Siwy (niezweryfikowany) | Link:

Z czasem faszystowskich bojówek w czarnych koszulach .Metody niezmienne i te same.

Obrazek użytkownika wicenigga

25-10-2011 [17:13] - wicenigga (niezweryfikowany) | Link:

http://polska.newsweek.pl/mazo...

"W tym czasie na Śląsku organizuje się mniejszość niemiecka pod przewodnictwem starych działaczy pamiętających kulturę niemiecką jedynie z lat 30. i 40. Zjeżdżają się tam wysłannicy środowisk wypędzonych z RFN. Propagują przeprowadzenie plebiscytu o przyszłym statusie Górnego Śląska, wzbudzając nadzieje na to, że nie tylko obywatele NRD, lecz także Ślązacy będą się mogli przyłączyć do RFN, jeśli tylko wystarczająco mocno zamanifestują przywiązanie do niemieckiej kultury. Wysłannicy przywożą też pieniądze, wyposażają centra spotkań i biblioteki, finansują wyjazdy do RFN, kursy języka niemieckiego.

Powoli kiełkuje mała irredenta. Niektórzy wójtowie – wybrani po wyborach samorządowych 1990 roku z list kół mniejszości – wywieszają niemieckie flagi i wymieniają tablice z nazwami miejscowości na dwujęzyczne. Urząd Ochrony Państwa rekrutuje tam tajnych współpracowników (czasami po prostu przejmuje ich po SB), to samo robi niemiecki wywiad. Scenariusz jak z byłej Jugosławii, w dodatku wszystko to dzieje się w cieniu głównych wydarzeń"

Tak tak, tak bywa kiedy amerykańskiego mecenasa zamienia się na niemieckiego "adwokata". Prawie to samo, ale "prawie" robi dużą różnicę :(

Obrazek użytkownika Gość

25-10-2011 [18:56] - Gość (niezweryfikowany) | Link:

przeczytałem uważnie PANA tekst .Dużo w nim mądrych myśli ,tylko jako "gorol"od 50lat na ŚLĄSKU nie wie ,lub nie dopuszcza ,że na ŚLĄSKU byli i są nadal ŚLĄZACY czujący się POLAKAMI , są także czujący się NIEMCAMI i są tacy co mówią "jo nie polok ,jo nie niemiec ,jo jest ślązok .A PAN, by chciał ,żeby wszyscy "śpiewalina jedną nutę" To po 1945r. zadekretowano ,lecz jak widać nie ziściło się