Otrzymane komantarze

Do wpisu: O tym, jak jednostronne rozbrojenie kończy się kolonizacją, a kopalnia Silesia pokazuje prawdę, której ideolodzy nie chcą widzieć.
Data Autor
Grzegorz GPS Świderski
Ten komentarz jest niegrzeczny. Odczep się ode mnie. Nie odpowiadaj na moje komentarze, nie mam zamiaru się z tobą w żaden sposób komunikować. Tu opisałem problem, jak stwarzasz dla tego portalu: https://naszeblogi.pl/74926-systemowy-problem-portalu-jak-toksyczni-uzytkownicy-niszcza-cala-wspolnote
Tomaszek
Durny ty jesteś Świderski i jeszcze ślepy . Pieprzysz o dotacjach państwa a gówno widzisz i gówno słyszysz i gówno wiesz . Ceny światowe spadły o ok 20 procent w tym roku i podobnie w zeszłym . kopalnie to nie stragan z pietruszką ale wieloletnie i wieloaspektowe przedsięwzięcie i jest kluczowe dla bezpieczeństwa energetycznego , jeżeli wiesz co to jest . Węgiel można by sprowadzić taniej i twoja szkoła tak robi . Ale kopalni się nie włącza jak jest drogo żeby wyłączyć jak jest tanio . A twoja szkoła węgiel wrzuci na rynek albo odczeka . To tak nie działa półgłówku . A póki co jesteśmy od węgla zależni i nie tylko . Ty pewnie nie , prąd bierzesz z dziury w ścianie a ciepłą wodę i kaloryfery masz z kranu czy rury . Zależni jesteśmy również od wielu innych rzeczy strategicznych . Twoją ASE to można testować w czarnej dupie gdzie nic niema nie w działającym państwie ze wszystkimi jego obowiązkami wobec obywateli i samego siebie . Państwo normalne tak nie zadziała . Jak się zesrasz i wypierdolisz w swoim mieszkanku na stare lata to może coś zrozumiesz . Powiesz mam milion a powiedzą ci że mycie dupy i stawianie do pionu kosztuje dwa . I co leżysz czy stoisz z obesraną dupą ? Podobnie jest teraz z JSW i resztą . Jakiś Balcerowicz ? Jesteś po prostu jakimś zdziecinniałym hunwejbinem darwinistą . Wynajdujesz jakieś wynalazki , które nigdzie nie funkcjonują . ciekaw jestem kiedy napiszesz o rowerze wynalezionym u Niemca na strychu , podobnie jak twój kolega pisał o spodku wynalezionym na poniemieckich wykopkach a ty ostatnio o skibobie . Ja podobny miałem pół wieku temu . Aha Twoja ulubiona szkoła bazowała na aksjomatach czyli podstawach z czarnej dupy i powstała półtora wieku temu . Jak nie wiesz to wtedy świat był inny i działał inaczej . I państwa też  i wszystko inne też . Czarne dupy są fajne ale akurat nie w tym znaczeniu .
Grzegorz GPS Świderski
To, że państwo swoją nieuczciwą konkurencją doprowadza do upadku przedsiębiorstwo, co jest przeciw zaleceniom ASE, jest dowodem na porażkę ASE? To nie tylko nie jest kontrargument, to w ogóle nie jest argument.
mjk1
Problemem nie jest to, że ASE „źle analizuje” rzeczywistość, tylko że jako propozycja działania prowadzi do przewidywalnej porażki.Kopalnia Silesia działała dokładnie według zasad ASE: bez dotacji, bez parasola państwa, w pełnym ryzyku rynkowym i przegrała z dotowanymi kopalniami państwowymi.Odpowiedź w stylu „to tylko potwierdza teorię” nie jest kontrargumentem, tylko ucieczką od faktu, że w realnych warunkach ASE produkuje Silesie, czyli podmioty grające uczciwie, które system niszczy.Jeśli jedyną radą teorii jest „upaść i czekać, aż inni przestaną subsydiować”, to nie jest to sensowna recepta dla kraju funkcjonującego tu i teraz. Najlepiej pojedź do Czechowic-Dziedzic i przekonaj górników z Silesii, że nie mają racji, tylko Ty i ASE.
Grzegorz GPS Świderski
Uporządkuję naszą dyskusję, bo się zapętlasz. Ty coś piszesz, ja to obalam, a Ty to, co obalone, znów powtarzasz w kolejnym wpisie. I tak można w nieskończoność kręcić się w kółko. Więc masz to porządnie ustrukturyzowane:1. ASE to utopia oderwana od realnego świata państw i subsydiówTwój argument: Szkoła Austriacka jest abstrakcyjnym modelem, który nie opisuje realnego kapitalizmu opartego na subsydiach, asymetrii siły i ingerencji państw.Mój kontrargument: ASE nie jest opisem świata takim, jaki jest, tylko narzędziem analitycznym, które pozwala zrozumieć skutki ingerencji, subsydiów i asymetrii. Krytykowanie teorii za to, że abstrahuje, jest błędem kategorialnym — bez abstrakcji nie da się odróżnić efektów rynku od efektów polityki.Link do moich wcześniejszych komentarzy, gdzie rozwijam moją argumentację:https://naszeblogi.pl/comment/508718#comment-508718https://naszeblogi.pl/comment/508721#comment-5087212. Wolny rynek w jednym kraju to jednostronne rozbrojenieTwój argument: Jeśli Polska liberalizuje gospodarkę, a inne państwa subsydiują swoje firmy, to prowadzi to do kolonizacji gospodarczej przez silniejszych.Mój kontrargument: To nie jest argument przeciwko rynkowi, tylko opis skutków asymetrycznych ingerencji państwowych. ASE dokładnie ten mechanizm tłumaczy. Problemem nie jest wolny rynek, lecz zderzenie rynku z subsydiowaną quasi-gospodarką wojenną, a odpowiedzią nie jest porzucenie analizy, tylko nazwanie źródła zakłóceń.Link do moich wcześniejszych komentarzy, gdzie rozwijam moją argumentację:https://naszeblogi.pl/comment/508695#comment-508695https://naszeblogi.pl/comment/508669#comment-5086693. ASE nie działa empirycznie, bo państwa rozwijały się dzięki interwencjomTwój argument: Historia rozwoju Japonii, Korei czy Chin pokazuje, że interwencjonizm działał, a nie wolny rynek.Mój kontrargument: ASE nie jest teorią wzrostu gospodarczego ani polityką rozwojową, tylko teorią procesu rynkowego, cen i informacji. Wskazywanie przypadków wzrostu przy interwencjach nie obala ASE, tylko opisuje miks instytucjonalny, którego skutki ASE pozwala analizować — w tym koszty ukryte i długookresowe.Link do moich wcześniejszych komentarzy, gdzie rozwijam moją argumentację:https://naszeblogi.pl/comment/508666#comment-508666https://naszeblogi.pl/comment/508464#comment-5084644. Przykład kopalni Silesia obala wolnorynkowe podejścieTwój argument: Prywatna kopalnia bez parasola państwa przegrywa z dotowanymi podmiotami — to dowód, że wolny rynek niszczy lokalny przemysł.Mój kontrargument: To jest argument anegdotyczny oparty na błędnych regułach gry. Upadek firmy w środowisku subsydiów nie obala teorii rynku, tylko potwierdza jej wnioski: ingerencja zniekształca ceny, ryzyko i alokację kapitału. To nie porażka ASE, tylko ilustracja jej tez.Link do moich wcześniejszych komentarzy, gdzie rozwijam moją argumentację:https://naszeblogi.pl/comment/508460#comment-508460https://naszeblogi.pl/comment/508445#comment-5084455. ASE ignoruje geopolitykę i państwaTwój argument: ASE abstrahuje od realnej walki państw i interesów geopolitycznych, więc nie nadaje się do analizy gospodarki peryferyjnej.Mój kontrargument: ASE celowo abstrahuje od władzy politycznej, aby pokazać, jak władza zniekształca proces rynkowy. Bez tej abstrakcji nie da się oddzielić ekonomii od polityki. To nie wada, tylko warunek możliwości analizy.Link do moich wcześniejszych komentarzy, gdzie rozwijam moją argumentację:https://naszeblogi.pl/comment/508404#comment-508404https://naszeblogi.pl/comment/508359#comment-5083596. Wolny rynek to luksus imperiówTwój argument: Tylko silne państwa mogą sobie pozwolić na liberalizm; słabe muszą się bronić protekcjonizmem.Mój kontrargument: To fałszywa alternatywa. Wolny rynek nie oznacza braku instytucji, tylko brak arbitralnej ingerencji. ASE pokazuje, że protekcjonizm i subsydia utrwalają peryferyjność, zamiast ją likwidować, i że przewaga imperiów wynika z władzy politycznej, nie z rynku.Link do moich wcześniejszych komentarzy, gdzie rozwijam moją argumentację:https://naszeblogi.pl/comment/508340#comment-508340https://naszeblogi.pl/comment/508302#comment-5083027. ASE to ideologia, nie naukaTwój argument: ASE to doktryna normatywna, a nie narzędzie naukowe.Mój kontrargument: To niezrozumienie metodologii. ASE jest teorią aprioryczną, ale logicznie spójną i falsyfikowalną pośrednio przez analizę skutków. Ideologią staje się dopiero wtedy, gdy myli się opis mechanizmów z postulatem politycznym.Link do moich wcześniejszych komentarzy, gdzie rozwijam moją argumentację:https://naszeblogi.pl/comment/508300#comment-508300https://naszeblogi.pl/comment/508247#comment-5082478. Rynek zawsze przegrywa z państwemTwój argument: Państwo zawsze wygra, bo ma pieniądz, przemoc i regulacje.Mój kontrargument: To tautologia, nie argument. ASE właśnie pokazuje, jak i dlaczego przemoc polityczna wypiera proces rynkowy — i jakie są tego koszty. To nie dowód przeciw rynkowi, tylko przeciw mieszaniu porządków.Link do moich wcześniejszych komentarzy, gdzie rozwijam moją argumentację:https://naszeblogi.pl/comment/508235#comment-508235https://naszeblogi.pl/comment/508208#comment-508208Wszystkie powyższe argumenty były już w tej debacie omawiane i obalane. Jeśli mają być podnoszone ponownie, muszą uwzględniać istniejące odpowiedzi — w przeciwnym razie nie mamy do czynienia z debatą, lecz z jej zapętleniem.
Do wpisu: Państwo, rynek i przyszłość, która nie chce poczekać.
Data Autor
Grzegorz GPS Świderski
"Technologia nie tylko podnosi koszt przemocy, ona potrafi też obniżać koszt kontroli i nadzoru, więc jej wpływ nie jest jednoznaczny."Nie. Rozwój technologii zawsze zwiększa koszty kontroli i nadzoru, gdy to jest robione przy użyciu terroru. Gdy mamy wiele podmiotów, które walczą ze sobą pokojowo, gdy konkurują w realizacji tego samego celu, to rozwój technologii powoduje, że każda strona działa lepiej, optymalniej, wydajniej, a gdy na dodatek zaczną współpracować dobrowolnie, to dochodzi efekt synergiczny współpracy, więc dużo sprawniej i taniej dochodzą do wspólnego celu. A gdy mają różne cele, to sobie nie przeszkadzają, gdy istnieje własność prywatna i wiadomo, co jest czyje. Jednak gdy mamy podmioty antagonistyczne, walczące ze sobą, mające wzajemnie sprzeczne cele i stosujące wobec siebie przemoc — np. dwa państwa, albo państwo i terroryzowany przez nie podatnik, to obie strony wykorzystują rozwój technologii przeciw sobie, następuje wyścig zbrojeń, co zawsze drastycznie zwiększa koszty.Gdy mamy wiele niezależnych podmiotów mieszkających w tym samym bloku, to do kłótni użyją co najwyżej noży czy pistoletów, które są tanie. Jednak gdy dwa spójne bloki się ze sobą pokłócą, to już opłaca się jednemu kupić armatę, by zniszczyć drugi blok. Taka armata jest dużo droższa. Gdy sąsiad z 3 piętra zechce przy użyciu siły kontrolować i nadzorować sąsiada z 4 piętra, to zastraszy go słownie, ewentualnie postraszy kastetem, ale czołgu do tego nie użyje. Jednak gdy jedna wioska zechce kontrolować i nadzorować przy użyciu siły sąsiednią wioskę, to już musi użyć armat, czołgów i dronów, użyć, albo je mieć i nimi straszyć, a więc zastosować terror — koszty tego terroru drastycznie rosną.Dlatego lepsze są wielkie korporacje, które mają siedziby i fabryki wszędzie na świecie, niż spójne terytorialnie państwa. Dwa antagonistyczne, osobne, spójne terytorialnie podmioty eskalując konflikt, zawsze będą zwiększać koszty tej eskalacji, niezależnie od rozwoju technologii, bo zawsze będą dążyć do przewagi technologicznej. Więc nie wystarczą im czołgi, które będą tanieć, gdy druga strona ma też takie same tanie czołgi, będą potrzebować jeszcze nowocześniejszych czołgów, jeszcze droższych, niż ma przeciwnik. Więc technologie obniżające ceny czołgów nie obniżą kosztów sumarycznych na nadzór i kontrolę. To samo z antagonizmem państwa i podatnika. Im łatwiej i taniej skontrolować podatnika dzięki coraz tańszym technologiom, tym bardziej ten podatnik będzie wykorzystywał technologię, by te podatki omijać i obniżać — będzie płacił łapówki, lobbował w parlamencie, ukrywał się w rajach podatkowych etc., co napędza mu koszty. To taki sam wyścig zbrojeń i tak samo kosztuje obie strony coraz więcej, a nie coraz mniej, nawet jak wszystko dookoła tanieje.
Grzegorz GPS Świderski
Czy to jest zanik, czy transformacja, to tylko kwestia nazewnictwa. Zgadzam się na transformację. Transformacja trwa taka, że sensowne i potrzebne instytucje zostają, ale tracą monopol. Zarządzanie ryzykiem, prawem, infrastrukturą i stabilnością zostaje, ale przestaje być wymuszane przemocą, staje się konkurencyjne. Bo zarządzanie ryzykiem przy użyciu terroru po prostu przestaje się opłacać. Ja państwem nazywam terytorialny monopol na przemoc, a nie wszystkie instytucje, które wytworzył ten aparat terroru. Te instytucje nie zanikną, ale wraz z rozwojem technologii i wzrostem wydajności pracy stracą umocowanie w terrorze. Państwo zajęło się milionem dziedzin, rozwinął się etatyzm, ale jak się z nich wycofa, to nadal jest państwem. Państwo minimum to nadal państwo, choć w ogóle nie zajmuje się finansami, edukacją czy służbą zdrowia. Więc immanentne cechy państwa to są te cechy, które zostają jako minimalny zestaw. To minimum to stanowienie prawa, sądownictwo, wojsko i policja. To definiuje państwo. Więc państwo to terytorialny monopol na terror. To nie będzie zanikać, to będzie się pluralizować.Dlatego libertarianie operują hasłem "Tysiąca Liechtensteinów". Liechtenstein to nadal państwo, ale ma jedną kluczową cechę, która powoduje, że nie jest monopolem na terror: prawo do secesji. Nawet tak malutkie księstewko pozwala każdej swojej gminie się odłączyć i przyłączyć do jakiegoś szwajcarskiego kantonu. Niemniej te gminy tego nie chcą, bo konkurencja powoduje, że wolą władzę księcia.Nie wiadomo ile potrzeba marek samochodów na świecie — wolny rynek i konkurencja powodują, że to się optymalizuje, tworzy się tyle, ile potrzeba — na ile jest miejsca na rynku, na ile jest popyt. Gdyby użyć siły, gdyby ludzi sterroryzować, gdyby zmonopolizować rynek samochodowy, to byłoby kilka marek, albo nawet jedna na cały świat. Gdybym wtedy powiedział, że te marki, czy marka, wkrótce upadną, to nie znaczy, że bym twierdził, że upadnie przemysł samochodowy, że nie będzie samochodów, to tylko znaczy, że upadnie monopol, że marek będzie więcej — a ile, nie wiadomo. Jednak niech będzie, że to nie będzie upadek monopolu, ale transformacja.
mjk1
Dziękuję za rozbudowane wyjaśnienie, to uczciwy i logicznie spójny wywód, więc pozwól, że spróbuję go domknąć w prostym schemacie, gdzie się zgadzamy, a gdzie jednak się rozchodzimy.Zgadzam się, że przemoc jako metoda organizowania relacji ekonomicznych jest niskowydajna i wraz ze wzrostem produktywności traci rację bytu. Praca przymusowa i klasyczne niewolnictwo upadły nie z powodów moralnych, lecz ekonomicznych. Rosnąca wartość kapitału niematerialnego ogranicza zdolność państw do prostego opodatkowania i kontroli. Mobilność ludzi, wiedzy i kapitału wymusza konkurencję między jurysdykcjami. Brutalne, prymitywne formy państwowego przymusu są anachronizmem i będą coraz mniej skuteczne. To są trafne obserwacje i w dużej mierze je podzielam.Różnimy się natomiast w jednym, zasadniczym punkcie wniosku. Ty traktujesz państwo wyłącznie jako technologię przemocy i wyciągania haraczu, która, jak każda nieefektywna technologia, musi zaniknąć. Ja widzę państwo raczej jako zmienną formę koordynacji, która historycznie rzeczywiście zaczynała od przemocy, ale z czasem przechodziła w zarządzanie ryzykiem, prawem, infrastrukturą i stabilnością. Historia nie pokazuje prostego zaniku państw wraz ze wzrostem wydajności pracy. Pokazuje raczej ich transformację, od feudalnego bata, przez państwo fiskalne, po państwo konkurujące o kapitał i kompetencje. Technologia nie tylko podnosi koszt przemocy, ona potrafi też obniżać koszt kontroli i nadzoru, więc jej wpływ nie jest jednoznaczny. Nie widzę też wystarczających podstaw, by uznać wykładniczy postęp i zanik państwa za proces nieuchronny. Historia rozwoju jest pełna załamań, wojen, regresów i nieoczekiwanych zwrotów, a technologia bywała narzędziem zarówno emancypacji, jak i dominacji.Dlatego zgadzam się z Tobą co do kierunku nacisku, mniej przymusu, więcej dobrowolności, więcej rynku, mniej polityki w gospodarce. Różnię się natomiast co do tezy, że państwo jako takie jest skazane na ekonomiczne wyginięcie. Dla mnie realny spór nie dotyczy tego, czy państwo zniknie, tylko jaką formę przyjmie i czy uda się je ograniczyć, zanim technologia zacznie wzmacniać jego ciemniejsze strony. A te ciemne strony są najbardziej niebezpieczne i przed nimi musimy się przede wszystkim obronić. 
Grzegorz GPS Świderski
To nie jest liczba zapisana w Excelu ani punkt dający się precyzyjnie zaznaczyć na wykresie. To jest próg systemowy – dokładnie taki jak w przypadku krzywej Laffera, opłacalności niewolnictwa czy pracy przymusowej w ogóle. Nie da się go policzyć dokładnie, ponieważ zależy od technologii, struktury produkcji, kosztów koordynacji oraz od alternatywnych możliwości działania. Jednak sam fakt istnienia takiego punktu jest czymś trywialnym z punktu widzenia ekonomii. W istocie nie ma żadnej potrzeby jego dokładnego wyliczania – podobnie jak nie ma potrzeby precyzyjnego rysowania krzywej Laffera. Istotne jest tylko to, że istnieje punkt przegięcia.Terroryzm państwa jest formą przemocy o niskiej wydajności – o wysokim koszcie jednostkowym i niskiej produktywności. W społeczeństwach o niskiej wydajności pracy zbieranie haraczy siłą bywa relatywnie tanie. Jeśli PKB per capita jest niski, alternatywne możliwości życiowe są ograniczone, a organizacja produkcji prymitywna, to opłaca się zbierać haracz od chłopów na roli. Oni nie mają realnej alternatywy, więc będą posłusznie odrabiać pańszczyznę. W ten sposób powstały państwa.Na samym początku jedne wspólnoty okradały inne, ponieważ taniej było zrobić łuk, dzidę, wyszkolić wojownika i zrabować zapasy sąsiedniego plemienia, niż samemu orać i hodować. Ten model zaczął się opłacać wraz z wynalezieniem rolnictwa i osiadłego trybu życia. Wtedy pojawił się stały, przewidywalny produkt, który można było systematycznie odbierać.Z czasem proces się wyspecjalizował. Jedni ludzie uprawiali rośliny i hodowali zwierzęta, inni zaś hodowali tych ludzi i odbierali im siłą część wytworzonej produkcji. Szybko okazało się, że zamiast ograbić i wymordować całą wioskę, lepiej ją zniewolić, sterroryzować, odebrać tylko część plonów i pozwolić jej przetrwać, tak aby w następnym roku znów było co ukraść. Ten model był tak skuteczny i trwał tak długo, że głęboko wbił się w kulturę. Powstała statolatria: grabieżca uzyskał status boga, a kontrybut przestał być rabunkiem, stając się należnym podatkiem. Opłacalność tego procederu zawsze zależała od tego, jak skutecznie dało się psychologicznie terroryzować wytwórców, by płacili haracz. Najskuteczniejszą i najtańszą metodą okazała się edukacja — najlepiej wychować sobie niewolnika od dziecka. Wraz ze wzrostem wydajności pracy sytuacja zaczyna się odwracać. Każda godzina ludzkiego czasu zyskuje coraz wyższą wartość alternatywną. Rezygnacja z normalnej aktywności ekonomicznej oznacza realną stratę – nie tylko bieżącego dochodu, lecz także kompetencji, sieci kontaktów i przyszłych możliwości. Terroryzm zaczyna przegrywać nie dlatego, że staje się niemoralny czy potępiany, lecz dlatego, że staje się ekonomicznie głupi.Ten sam mechanizm dotyczy usług takich jak edukacja czy ochrona zdrowia. Są one lepsze i tańsze wtedy, gdy ludzie finansują je dobrowolnie – poprzez konkurujące ze sobą systemy ubezpieczeń, sieci szkół czy placówek medycznych. Jednak aby takie mechanizmy mogły się wytworzyć, wydajność pracy musi przekroczyć pewien poziom. W biednym społeczeństwie przemoc jest tańsza od koordynacji rynkowej, w bogatym – dokładnie odwrotnie. Dodatkowo opłaca się nawet dopłacić do edukacji, stracić na tym, ale wychować niewolnika, na którym więcej się zarobić, gdy dorośnie, bo mniej będzie kosztować jego pilnowanie. Te koszty pilnowania niewolnika to proces, który zabił pełne niewolnictwo prywatne. Niewolnictwo nie upadło dlatego, że ludzie nagle stali się moralnie lepsi. Upadło dlatego, że przy pewnym poziomie technologii i organizacji produkcji niewolnik przestaje być efektywnym narzędziem pracy. Praca przymusowa jest sztywna, słabo skalowalna, nieinnowacyjna i kosztowna w nadzorze. Pracownik najemny, działający w systemie bodźców rynkowych, bije ją wydajnością.W Ameryce Północnej w XIX wieku ten próg był już blisko. Południe trwało przy niewolnictwie, ponieważ było ono jeszcze wystarczająco opłacalne w rolnictwie plantacyjnym. Północ przeszła na pracę najemną, przemysł i innowacje. Wojna secesyjna nie była wyłącznie konfliktem moralnym czy politycznym – była zderzeniem dwóch modeli produktywności. Wygrał ten, który lepiej zamieniał ludzki czas na wartość.Terroryzm państwa czeka ten sam los. W świecie wysokiej automatyzacji, sztucznej inteligencji i wykładniczego wzrostu produktywności przemoc staje się anachronizmem.Dlatego twierdzę, że terroryzm przestanie się opłacać nie na mocy dekretu, edukacji czy moralnego potępienia, lecz na mocy czystej rachunkowości – choć niemożliwej do dokładnego obliczenia. Gdy alternatywa w postaci normalnego życia, pracy i rozwoju daje wielokrotnie wyższą stopę zwrotu niż przemoc, to przemoc obumiera jak każda nieefektywna technologia. Nie wiemy, gdzie dokładnie leży ten punkt przegięcia, wiemy tylko, że musi istnieć, tak jak istnieje na krzywej Laffera.Jeśli mogę coś wytworzyć w godzinę, a na grabież muszę poświęcić dwie, to racjonalnie wybiorę produkcję, a nie kradzież. A jeśli grabież przestaje się opłacać w ogóle, to przestaje się opłacać również grabież państwowa w postaci podatków. Społeczności oparte na dobrowolnych instytucjach i wolnym rynku, jeśli osiągają wyższy poziom produkcji niż te oparte na terrorze i haraczu, w długim okresie wypierają je – pokojowo albo w wyniku konfliktu zbrojnego.Tylko tu należy odróżnić dwa rodzaje przemocy — przemoc użyta do obrony przed przemocą, a przemoc użyta do zmuszenia innych do określonych zachowań ekonomicznych. Przestaje opłacać się ta druga. W tym pierwszym rodzaju przemocy działa inna logika ekonomiczna — tu trzeba liczyć i porównać koszty broni i organizacji ofensywnej i defensywnej. Do tego mam osobną rozkminę.Jest jeszcze jeden, dziś kluczowy mechanizm. Wraz z rozwojem technologii rosną proporcje wartości niematerialnych względem materialnych. Te pierwsze są znacznie trudniejsze do opodatkowania i kontrolowania.Dawniej chłop, nawet wolny, nie mógł uciec przed zaborczym panem, zabierając ze sobą swoje gospodarstwo. Dziś ekspert od technologii rakietowej, fizyki jądrowej czy zaawansowanego oprogramowania może w ciągu tygodnia zmienić kraj, pracodawcę i jurysdykcję. Jego wiedza jest warta więcej niż ziemia, maszyny czy budynki.W firmie produkującej samoloty hangary i linie montażowe są często mniej warte niż dokumentacja techniczna, procedury i know-how. A tego nie da się skutecznie opodatkować bez zniszczenia samego źródła wartości. Koszt przymusu rośnie szybciej niż potencjalny zysk.
mjk1
Interesuje mnie jedno pańskie twierdzenie, że terroryzm przestanie się opłacać, jak wydajność pracy przekroczy pewien magiczny punkt. Co jest tym punktem, czy jaka jest wielkość wydajności pracy? Może Pan rozwinąć ten wątek a szczególnie zależność wydajności pracy od opłacalności terroryzmu, bo nie bardzo rozumiem?
Grzegorz GPS Świderski
Historia nie zna momentów, w których wymyślano maszynę parową, odkrywano elektryczność i technologie z nią związane, wymyślano komputer, Internet czy LLMy. Każde z tych zjawisk było unikatowe, pojedyncze, to był jeden moment, a nie kilka. Póki nie wymyślono komputerów, nie było w historii momentów, w których istniała tak wielka moc obliczeniowa zmieniająca świat. Dlatego mówimy o erach: zbieracko-łowieckiej, rolniczej, przemysłowej, informatycznej. Wszystkie te ery były jedne i nie ma w nich żadnej cykliczności.Wydajność pracy cały czas rośnie i ciągle osiąga historyczne rekordy. Przekroczy w końcu, albo już przekroczyła, punkt na wykresie, powyżej którego terroryzm przestaje się opłacać. Nie można więc twierdzić, że ponieważ terroryzm zawsze się opłacał, to zawsze oparta na nim organizacja będzie wracać po upadku. Przez całe dzieje ludzkości niewolnictwo prywatne się opłacało, wszelkie bardziej rozwinięte gospodarki były na nim oparte. Jeszcze 200 lat temu można było stwierdzić, że instytucja niewolnictwa jest nie do ruszenia. A jednak to upadło. To samo będzie z niewolnictwem państwowym opartym na terytorialnym monopolu na terroryzowaniu ludności osiadłej i zdzieraniu z niej haraczy siłą. Wieczne opieranie się na tym mechanizmie nie ma sensu.Jeszcze 10 lat temu uważano powszechnie, że komputery nigdy nie przejdą testu Turinga. Dzisiejsze LLMy nie tylko go przechodzą, ale muszą specjalnie udawać głupka, bo ich mądrość zdradza to, że nie są ludźmi. To jest najbardziej dobitny dowód na to, że osobliwość technologiczna nastąpi zgodnie z tym, jak to rozpoznał i obliczył Kurzweil zauważając geometryczność postępu technologicznego. Żadne projektowanie strategiczne na wiele lat na przód nie powiedzie się, jeśli nie uwzględni tych obliczeń.Żadne projektowanie przyszłości się nie powiedzie, jeśli oprze się na aparacie terroru mającym terytorialny monopol na przemoc, który nieuchronnie upadnie. Wszelkie strategie oparte na karetach i powozach konnych szlag trafił po wynalezieniu maszyny parowej. W czasie pokoju w ramach ćwiczeń generałowie umieją tylko wygrywać poprzednie wojny. Przyszłą wygra tylko ten, który zrozumie i wykryje, co będzie istotnego w kolejnej wojnie, a nie co było w tych byłych.
Do wpisu: Dlaczego wojna nie uratuje Polski i czemu huby nie rodzą się z chaosu.
Data Autor
Grzegorz GPS Świderski
Bardzo prosto: głosować na Konfederację.
mjk1
Nie mam nic przeciwko i fajnie by było. Niestety na dziś mamy większy problem do rozwiązania i to jak najszybciej: jak odsunąć szkodników od władzy, aby nie niszczyli państwa?
Grzegorz GPS Świderski
"...potrzeba ram, porządku i instytucji powracała zawsze, nawet w nowych formach."Tak jest! Dokładnie tak! I właśnie to, co proponują libertarianie, a ja prorokuję jako nieuchronne, to są nowe ramy, porządek i instytucje. My nie postulujemy zniesienia tego. Wszystkie instytucje, które zbudowało państwo, zostaną — nadal będą szkoły, szpitale, banki, elektrownie, giełdy, sądy, wojsko, policja, służby specjalne, parlamenty etc. - zmieni się tylko ich umocowanie społeczne, przestaną być monopolami, przestaną być narzędziami aparatu terroru, staną się wolne, konkurencyjne, wolnorynkowe, pluralistyczne, prywatne — ale to będą te same budynki i ci sami ludzie. Po upadku państw ramy, porządek i instytucje wrócą, a precyzyjniej: nigdy nie upadną wraz z państwami. Upadnie tylko sama idea statolatrii — że tym wszystkim musi zajmować się terrorysta monopolizujący te dziedziny terytorialnie. W skali międzynarodowej anarchokapitalizm już istnieje, już działa, już się sprawdza. Najpoważniejszym problemem jest to, że suwerenne podmioty są duże i spójne terytorialnie. To powoduje, że są możliwe wojny — władca jednego terytorium może bombardować inne. A gdy świat podzieli się na tysiące Liechtensteinów składających się z licznych enklaw i eksklaw, tak jak dawne polskie ordynacje rodowe, to wojny stracą sens, bo jakiekolwiek bombardowanie wroga zniszczy też własne tereny i obiekty. Nie jest możliwa krwawa wojna z użyciem czołgów i myśliwców między wielkimi korporacjami, które mają swoje siedziby w większości miast świata. Żadna korporacja nie zbombarduje Gurgaon, bo tam ma swoją siedzibę i swoją infrastrukturę silnie zmieszaną z zasobami wszystkich innych korporacji, z którymi miałaby walczyć.
mjk1
Dziękuję za szczerość - naprawdę. I za to, że ten głos jest otwarty, a nie zaczepny. To już bardzo dużo.Myślę, że w jednym punkcie jesteśmy faktycznie zgodni, że rewolucje niszczą więcej, niż naprawiają, a realna polityka to zawsze sztuka przejść, a nie skoków. Jeśli więc mówisz o kompromisie jako narzędziu dojścia do większej wolności, to jest podejście, z którym da się rozmawiać bez ideologicznej wojny.Różnimy się natomiast w horyzoncie i założeniu nieuchronności. Ty zakładasz zanik państwa jako proces niemal deterministyczny (technologia, osobliwość, krypto), ja patrzę bardziej empirycznie. Państwa upadały i wracały, waluty się zmieniały, ale potrzeba ram, porządku i instytucji powracała zawsze, nawet w nowych formach. Nie jestem przekonany, że 2045 będzie wyjściem z historii, raczej kolejnym jej zakrętem.Dlatego traktuję państwo nie jako byt moralny (dobry/zły), lecz jako narzędzie, które bywa groźne, gdy chce rządzić wszystkim, ale bywa konieczne, gdy trzeba utrzymać stabilność w czasie dużych przełomów. Jeśli w tym sensie mówisz: "zgadzam się na ramy, byle były wąskie i trudne do rozszerzenia", to jesteśmy blisko porozumienia.Co do politycznych zaproszeń - doceniam je, ale na dziś wolę zostać poza strukturami. Ktoś musi być po tej stronie, która nie walczy o władzę, tylko pilnuje sensu, ciągłości i długiego horyzontu. Jeśli moje teksty i argumenty okażą się przydatne, to dobrze. Jeśli nie, historia i tak to zweryfikuje.Reasumując  Ty chcesz maksymalnej wolności jak najszybciej. Ja chcę wolności, która nie rozsypie się przy pierwszym wstrząsie. Jeśli kompromisem ma być państwo naprawdę minimalne, przewidywalne i samoograniczające się, to jest przestrzeń, w której możemy się spotkać. Bez mesjanizmu. Bez rewolucji. Bez wiary w to, że świat musi skończyć się dokładnie wtedy, gdy przewiduje to teoria.
Grzegorz GPS Świderski
"Istnieje bowiem kilka obszarów, w których państwo ma do odegrania istotną rolę, zwłaszcza jeśli chodzi o zapewnienie stabilności, egzekwowanie praw, ochronę własności czy bezpieczeństwo."Libertarianie napisali o tym setki traktatów, w których bardzo solidnie, i teoretycznie i na podstawie realnie istniejących przykładów, wykazali, że i ta rola państwa jest zbędna. Najważniejszy z nich to Rothbard, który to najlepiej rozkminił. To nie znaczy, że zbędny jest ktoś, kto zajmuje się zapewnieniem stabilności, egzekwowaniem praw, ochroną własności czy bezpieczeństwem. To będzie musiało być zawsze i będzie zawsze zinstytucjonalizowane. Libertarianie tylko bardzo solidnie wykazali, że tym nie musi zajmować się terrorysta, który ma terytorialny monopol na zdzieranie siłą haraczy z mieszkańców danego terytorium. Tak jak wszystkim na świecie, tymi dziedzinami też mogą i powinny się zajmować konkurencyjne, prywatne firmy. Śmiało legislatura, judykatura i egzekutywa mogą być prywatne i konkurencyjne. Ważne jest tylko to, by to się działo w ramach już wykształconej jednolitej cywilizacji dającej ramy moralne oraz różnych kapitalistycznych, prywatnych, rozwiniętych, działających instytucji, takich jak banki, giełdy, firmy ochroniarskie, detektywistyczne, militarne, zrzeszenia konsumenckie, fundacje certyfikujące, organizacje charytatywne etc. A to już mamy. Dlatego u nas anarchokapitalizm jest możliwy, a w Somalii nigdy nie nastąpi, bo tam nie mają takiej cywilizacji jak nasza.I wkrótce (za 20 lat) tak będzie, to nieuchronne, bo po prostu ten terrorysta, który teraz te ważne dziedziny zmonopolizował, upadnie, tak jak upadło niewolnictwo. Bo to się po prostu ekonomicznie już nie opłaca. 
Grzegorz GPS Świderski
Dzięki za tę odpowiedź. To teraz Ci napiszę, że to żadna nowość, do czego między nami doszło. Dokładnie taka dyskusja jak nasza toczy się w Konfederacji od dawna. Ty to Ruch Narodowy, ja to Nowa Nadzieja, Ty to Bosak, ja to Mentzen. I oni sobie wypracowali kompromis, do którego i my powoli dochodzimy. Niemniej ja z moich ideałów nie zrezygnuję, bo jestem dużo bardziej radykalny niż Mentzen, który jest tylko konserwatywnym liberałem, a ja jestem libertarianinem. A Bosak, choć sam siebie tak nie nazywa, jest ordoliberałem. Niemniej ja, jako radykalny paleolibertarianin, w imię doraźnej, realnej, pragmatycznej polityki jestem skłonny do kompromisów, dlatego popieram i Bosaka i Mentzena. Tym kompromisem jest ASE i państwo minimum bardzo dobrze opisane w fachowej literaturze. Ja uważam, że państwo jest całkowicie zbędne. Jednak nie upieram się, by je zlikwidować, albo nawet do tego dążyć, bo dobrze wiem, że ono nieuchronnie zaniknie na skutek rozwoju technologii i wykładniczego wzrostu wydajności pracy. Więc nie boję się iść na kompromisy i nie wstydzę się działać w partii, której liderzy określają się jako "państwowcy". Bosak i Mentzen są państwowcami, są wyznawcami statolatrii, która jest moim zdaniem złem moralnym. Jednak tego zła nie zniszczymy nagle, a nawet gdyby się to udało, to będzie to rewolucja, a ta jest zawsze jeszcze gorsza od tego, przeciw czemu się buntuje. Więc chętnie zgodzę się na Twoje ramy i warunki startowe zarządzone odgórnie przez tego terrorystę, który nas okupuje. On i tak zdechnie w ciągu dwóch dekad, bo mniej więcej w 2045 roku nastąpi technologiczna osobliwość. Więc mi teraz zależy tylko na tym, byśmy w momencie zaniku państwa mieli wolnorynkowy kapitalizm nawet z ramami państwowymi, ale tak wolny, jak się da, jak realia polityczne na to pozwolą. Im będziemy mieć więcej wolności, tym łatwiej przeżyjemy upadek państw. Gdy upadną państwa socjaldemokratyczne, takie, jak dzisiejsza III RP, to będzie to wielki krach skutkujący krwawymi rozruchami i masowymi bankructwami. A kapitalistyczne państwo minimum łagodnie wejdzie w anarchokapitalizm i się w nim rozpuści.Więc radzę Ci zapisać się do Ruchu Narodowego. Tam znajdziesz idealne warunki do wysłuchania Twoich koncepcji i jeśli będziesz kompromisowy i koncyliacyjny, to zaczniesz mieć szanse na realizację Twoich pomysłów. Za 2 lata Konfederacja będzie miała 100 posłów, z czego RN będzie miał połowę. To jeszcze nie pozwoli realizować naszych planów, bo konieczność kompromisu z socjalistycznym PiSem je uczyni mniej skutecznymi, ale powoli będziemy Polskę zmieniać, aż do kolejnej kadencji w 2031, gdy Konfa uzyska pełnie władzy. Jak się dobrze postarasz, to będziesz doradcą ministra infrastruktury z RN. A ja Cię poprę jako sojusznik z wolnościowej partii koalicyjnej, bo Ty np. poprzesz ministra edukacji, czy służby zdrowia od nas, którzy zrealizują pełną prywatyzację tych dziedzin. Wtedy już będziemy wiedzieć, czy i jak udało się zrealizować ideały ASE w Argentynie przez Milei i go po prostu skopiujemy.W ten sposób powoli zmieniając Polskę, wycofując państwo z kolejnych dziedzin, którymi się zajmuje, gładko wejdziemy w osobliwość w 2045 i ją bezboleśnie przetrwamy. To będzie tsunami, które zatopi wielkie statki, ale tysiące małych łódeczek to przetrwa, może nie wszystkie, ale większość. Więc zgadzam się na Twoje rozwiązania. Nawet zgadzam się na Twoje koncepcje co do waluty, bo to czy się zgodzę, czy nie, i czy Ty to zrealizujesz, czy nie, to i tak nic w praktyce nie zmienia, bo upadek dolara to będzie tak wielki krach, że żadne państwowe waluty fiducjarne, nawet Twoja, i tak tego nie przetrwają i w sposób nieuchronny światowy handel zostanie opanowany przez kryptowaluty. Upadek państw i światowy system finansowy oparty na kryptowalutach to nasza nieuchronna przyszłość, która musi nastąpić z przyczyn ekonomicznych. Ja nie muszę tego postulować i o to walczyć. Jedyne, na czym mi zależy i o co walczę, to by Polska w to weszła łagodnie.
mjk1
Zgadzam Mazurze, że w Polsce, jak i wszędzie, najważniejszy jest interes kraju, a nie interesy partyjne. Właśnie to, jak wyznaczymy granicę między interesem narodowym a partyjnym, powinno być podstawą zdrowej polityki. Wolność jest podstawowym fundamentem, który rzeczywiście pozwala ludziom na rozwój i samodzielne podejmowanie decyzji. W tej kwestii absolutnie się zgadzam, nie potrzebujemy nadmiaru biurokracji, regulacji czy nadmiernej ingerencji w życie ludzi i firm. Często widzimy, jak administracja państwowa staje się bardziej przeszkodą niż wsparciem dla rozwoju, a państwowy aparat w wielu przypadkach tylko komplikuje życie. Jednak, całkowita rezygnacja z jakiejkolwiek roli państwa nie jest rozwiązaniem. Istnieje bowiem kilka obszarów, w których państwo ma do odegrania istotną rolę, zwłaszcza jeśli chodzi o zapewnienie stabilności, egzekwowanie praw, ochronę własności czy bezpieczeństwo. Państwo nie musi być obciążeniem, ale bez minimalnych struktur i regulacji, rynek nie będzie funkcjonował w sposób sprawiedliwy i stabilny, a siła polityczna i ekonomiczna nie będzie rozłożona równomiernie. Nadmierna zaś centralizacja władzy i korporacyjność polityki powodują, że struktury państwowe stają się obciążeniem, a nie wsparciem. I tutaj rzeczywiście można mówić o nadmiarze biurokracji, której zadaniem powinno być wspieranie rozwoju, a nie utrudnianie go. Odpowiedzialność polityków za podejmowane decyzje powinna opierać się na dbałości o interes narodowy, nie partyjny. Tylko wtedy możliwe jest stworzenie stabilnych warunków rozwoju, które przekładają się na sukces gospodarczy i społeczny. W praktyce chodzi o stworzenie zdrowego balansu między wolnością gospodarczą a rolą państwa w zakresie zapewniania podstawowych ram funkcjonowania rynku. To właśnie w tej równowadze powinna tkwić siła przyszłości Polski. Dlatego myślę, że Twoje zdanie o wolności i ograniczeniu roli rządu jest w pełni zasadne, ale przy jednoczesnym rozważeniu, w jakim zakresie państwo może ułatwiać i wspierać rozwój.
mjk1
Dziękuję za komentarz, bo on w istocie czyści pole z nieporozumień, zamiast je zagęszczać. W wielu punktach mówimy o tym samym, różnimy się głównie akcentami i diagnozą źródła stabilności, a nie jej znaczeniem. Zacznę od zgody, bo ona jest realna, nie kurtuazyjna. Masz rację: wojna nie jest strategią rozwoju, chaos nie rodzi hubów, a myślenie katastroficzne prowadzi co najwyżej do emocjonalnej ulgi, nie do polityki. Zgadzam się też, że kapitał nie ufa wizjom i PDF-om, tylko egzekwowalnym regułom gry, oraz że zmienność polityczna jest jednym z największych wrogów długiego horyzontu inwestycyjnego. To są fundamenty, bez których cała reszta nie ma sensu. Różnica zaczyna się nie na poziomie celów, tylko na poziomie mechanizmu. Nie twierdzę i tu warto to jasno powiedzieć, że państwo może zaprojektować rozwój w sensie wskazania zwycięzców, branż czy trajektorii technologicznych. Historia w pełni potwierdza, że tam, gdzie państwo próbuje zastąpić proces odkrywania rynkowego, kończy się to polityzacją kapitału i marnotrawstwem. W tym sensie Twoja krytyka centralnego planowania jest dla mnie oczywista i zasadna. Moja teza jest węższa i moim zdaniem, mniej kontrowersyjna. Rynek nie wytwarza sam z siebie trwałych ram, jeśli te ramy nie są wcześniej ustanowione i konsekwentnie chronione. Prawa własności, egzekwowalne kontrakty, stabilność waluty, przewidywalność regulacyjna, to wszystko są warunki rynkowe w skutkach, ale instytucjonalne w źródle. One nie biorą się z ograniczenia polityki w sensie czysto negatywnym (państwo nic nie robi), tylko z bardzo trudnej zdolności państwa do samoograniczenia w czasie, niezależnie od zmiany władzy. Tu dotykamy sedna: nie spór państwo kontra rynek, lecz problem trwałości reguł ponad cyklem politycznym. Zgadzam się z Tobą, że im więcej rozwoju zależy od uznaniowych decyzji władzy, tym większa niestabilność. Ale nie zgadzam się, że odpowiedzią jest wyłącznie redukcja ambicji państwa do minimum. W krajach peryferyjnych a Polska nadal jest peryferią globalnego kapitału, brak minimalnej koordynacji infrastrukturalnej i instytucjonalnej prowadzi nie do wolnego rynku, lecz do rynku zależnego, który reprodukuje cudze centra zamiast budować własne. Przykład Chin jest tu pouczający właśnie dlatego, że pokazuje oba bieguny. Zgoda, że wzrost był możliwy dzięki dopuszczeniu mechanizmów rynkowych. Ale równie prawdziwe jest to, że bez państwowego parasola stabilności, inwestycji infrastrukturalnych i kontroli ryzyka systemowego ten rynek nigdy nie osiągnąłby skali, która przyciągnęła globalny kapitał. Dzisiejsze cofanie się Chin nie obala tej lekcji, ono raczej pokazuje, jak cienka jest granica między ramą a dominacją, między ochroną a dławieniem. Podobnie z hubami. One nie rodzą się z wizji, tu masz rację, ale nie rodzą się też w próżni instytucjonalnej. Każdy trwały hub to splot: prywatnego kapitału, zaufania kontraktowego, infrastruktury oraz reguł, które nie znikają wraz z kolejnymi wyborami. Jeśli państwo potrafi zagwarantować tylko to i nic więcej, to już zrobiło bardzo dużo. Jeśli nie potrafi, rynek nie „odkryje” stabilności sam, tylko przeniesie się tam, gdzie ona już istnieje. Dlatego, paradoksalnie, nasze wnioski są bliższe, niż się wydaje. Ty mówisz, że trwałość bierze się z ograniczenia polityki. Ja mówię, że trwałość bierze się z instytucjonalizacji tego ograniczenia. To nie jest wiara w mądrą władzę. To jest sceptycyzm wobec jej zmienności. Jeśli Polska ma zbudować coś, co przetrwa zmianę rządu, to nie przez wielkie strategie rozwoju, ale też nie przez czyste zejście z drogi. Potrzebujemy reguł, które są trudne do zmiany i politycznie niewdzięczne, bo właśnie dlatego są wiarygodne dla kapitału i przedsiębiorców. W tym sensie Twoja diagnoza zagrożeń i moja ostrożność wobec czystego leseferyzmu nie muszą się wykluczać. Obie są próbą odpowiedzi na to samo pytanie: jak sprawić, by przyszłość Polski nie zależała od tego, kto akurat wygra wybory.I to jest, jak sądzę, punkt, dla którego warto dalej prowadzić tę rozmowę.
rolnik z mazur Waldek Bargłowski
@mjk1Polska potrzebuje przede wszystkim rządzących, którzy myślą w interesie Polski a nie partii takiej czy innej. Niech dadzą nam spokój i wolność a my sobie doskonale poradzimy i bez nich.Po co nam ta gromada darmozjadów i hamulcowych? 
Grzegorz GPS Świderski
Taką polemikę wyciągnąłem z mojej lodówki:Zgadzam się z wieloma Twoimi tezami. Wojna nie jest strategią rozwoju, chaos nie rodzi hubów, a myślenie katastroficzne jest intelektualnie jałowe. Zgadzam się też, że Polska nie jest beneficjentem globalnych konfliktów i że stabilność, przewidywalność oraz długi horyzont czasowy są warunkiem przyciągania kapitału. Jednak jak mamy wybierać wojnę, to lepiej, by była na Pacyfiku, a nie u nas. Zgadzam się wreszcie, że spór państwo czy rynek bywa jałowy, jeśli nie dotyka kwestii trwałości instytucji ponad kadencjami. To wszystko są obserwacje trafne i w gruncie rzeczy mało kontrowersyjne.Nie zgadzam się natomiast z wnioskiem, jaki z tych obserwacji wyciągasz. Po pierwsze dlatego, że polemizujesz z tezą, której nikt poważny – oprócz blogowych ignorantów – nie głosi. Nikt rozsądny nie twierdzi, że wojna uratowałaby Polskę ani że cudzy chaos jest sensowną strategią rozwoju. To chochoł, który dobrze wygląda retorycznie, ale nie przybliża nas do sedna sporu. Nam dużego kopa gospodarczego da rozpad Rosji, a to może się stać tak jak z ZSRR. Wtedy handel z terenami Rosji podzielonymi na tysiąc Estonii będzie dla nas cholernie korzystny.Sednem nie jest pytanie, czy potrzebujemy stabilności, tylko skąd ta stabilność ma się wziąć. Ty zakładasz, że stabilność jest czymś, co państwo może zaprojektować, zaplanować i utrzymać, jeśli tylko przyjmie właściwą ramę instytucjonalną. Ja twierdzę coś odwrotnego: stabilność gospodarcza jest efektem ubocznym ograniczenia polityki, a nie jej dojrzałości. Im więcej zależy od długofalowych decyzji państwa, tym większe ryzyko niestabilności, bo państwo z definicji działa w rytmie władzy, a nie w rytmie kapitału.Przykład Chin, który przywołujesz, działa przeciwko Twojej tezie. Chiny rosły nie dlatego, że miały mądre instytucje, tylko dlatego, że przez trzy dekady dopuściły mechanizmy rynkowe, które wygenerowały kapitał, klasę średnią i globalne powiązania. Gdy dziś kontrola polityczna się zaostrza, innowacyjność spada, kapitał zaczyna uciekać, a napięcia rosną. To nie jest dowód na wyższość rozsądnego państwa, tylko empiryczna ilustracja tego, jak wąska jest granica, po której przekroczeniu państwo zaczyna niszczyć to, co wcześniej pozwoliło rynkowi zbudować. Chiny idą drogą Niemiec, które gospodarczo właśnie upadają.Podobnie jest z hubami. Masz rację, że wymagają zaufania i przewidywalności, ale mylisz się, sugerując, że rodzą się one z długich planów państwowych. Kapitał nie ufa wizjom ani strategiom na dekady, bo te zmieniają się wraz z ekipą rządzącą. Kapitał ufa prawom własności, egzekwowalnym kontraktom, niskiej uznaniowości decyzji i możliwości wyjścia. To są warunki rynkowe, nie planistyczne. Państwo może ich pilnować, ale nie jest w stanie ich zastąpić ciągłością polityczną, bo tej po prostu nie ma.Pytasz na końcu, czy potrafimy zbudować coś trwałego, co przetrwa zmianę władzy. To jest dokładnie właściwe pytanie. Tylko że odpowiedź brzmi inaczej, niż sugerujesz. Trwałość nie bierze się z tego, że państwo myśli w kategoriach dekad, lecz z tego, że zmiana władzy ma jak najmniejsze znaczenie dla procesów gospodarczych. Im mniej rozwoju zależy od decyzji politycznych, tym większa ciągłość. Im więcej od rynku i prywatnych kontraktów, tym mniejsza wrażliwość na wstrząsy polityczne.Dlatego zgadzam się, że Polska nie potrzebuje apokalipsy. Ale nie zgadzam się, że potrzebuje rozsądnego państwowego sterowania warunkami. Polska potrzebuje czegoś znacznie trudniejszego: trwałej rezygnacji polityki z ambicji zarządzania rozwojem. Dopiero to tworzy stabilność, o której piszesz – tyle że jej źródło leży nie w mądrej władzy, lecz w jej samoograniczeniu.
mjk1
Masz rację Heniek co do opisu potencjałów USA, tyle że to jest opis stanu posiadania, a nie opis dynamiki. I tu zaczyna się zasadnicza różnica. Większość z wymienionych przewag Stanów Zjednoczonych to aktywa odziedziczone, a nie przewagi systematycznie powiększane. System polityczny jest wciąż formalnie elastyczny, ale coraz mniej zdolny do podejmowania decyzji strategicznych ponad podziałami. Gospodarka jest największa, lecz coraz bardziej uzależniona od finansowania, z realnym przemysłem skoncentrowanym w wąskich segmentach Dolar pozostaje walutą rezerwową, ale po raz pierwszy od dekad jest aktywnie omijany w handlu i rezerwach (nie z powodów ideologicznych, tylko ryzyka sankcyjnego). Sektor technologiczny jest wiodący, lecz coraz bardziej regulacyjnie i politycznie skrępowany, a jego przewaga opiera się na kilku wąskich systemach. Armia jest najpotężniejsza, ale kosztowna, rozciągnięta globalnie i uzależniona od konsensusu politycznego. To nie jest obraz upadku USA, ale to też nie jest obraz hegemonii z przełomu wieków. Kluczowe pytanie brzmi nie, kto ma dziś największe zasoby, tylko, kto potrafi je zamienić w długofalową strategię bez wewnętrznego paraliżu? I tu widać pęknięcie. USA wciąż są najsilniejszym pojedynczym graczem, ale świat przestał być jednobiegunowy. Miękka siła USA nadal działa, lecz nie jest już bezalternatywna. Sojusze trwają, ale są coraz bardziej transakcyjne. Oceaniczne bezpieczeństwo pozostaje atutem, ale globalna projekcja siły kosztuje coraz więcej politycznie i społecznie. Dlatego ten opis brzmi dziś trochę jak: tak było i tak być powinno a nie: tak będzie przez następne 30 lat. I to prowadzi do wniosku kluczowego dla Polski: nie możemy opierać własnej strategii ani na wiecznej dominacji USA, ani na nieuchronnym upadku Zachodu. Jedno i drugie to myślenie życzeniowe. Dla nas liczy się jedno. Czy umiemy zbudować własną odporność gospodarczą, logistyczną i instytucjonalną, tak, by nie być zakładnikiem cudzych cykli hegemonii. Bo historia pokazuje, że imperia nie upadają nagle, one stopniowo tracą zdolność porządkowania świata według własnych reguł. I dokładnie w takich okresach średnie państwa albo awansują, albo znikają z gry. To nie jest więc przebrzmiała historia ani pobożne życzenia. To jest opis świata w przejściu. A w świecie w przejściu najgorszą strategią jest wiara, że ktoś inny zawsze będzie trzymał ster za nas.
NASZ_HENRY
,.,.,. Tutaj całość Strategia Bezpieczeństwa USA - po angielsku, jeszcze nie po chińsku -sorry😉 https://www.whitehouse.g…
NASZ_HENRY
,.,..,.,..,. Stany Zjednoczone 😉 a nie Chiny 😡 wciąż zajmują najbardziej godną pozazdroszczenia pozycję na świecie, dysponując wiodącymi globalnie zasobami, środkami i przewagami, w tym: - wciąż sprawnym i elastycznym systemem politycznym, zdolnym do korygowania kursu; - największą i najbardziej innowacyjną gospodarką świata, która zarówno generuje bogactwo możliwe do inwestowania w interesy strategiczne, jak i daje nam dźwignię wpływu na państwa pragnące dostępu do naszych rynków; - wiodącym systemem finansowym i rynkami kapitałowymi na świecie, w tym statusem dolara jako globalnej waluty rezerwowej; - najbardziej zaawansowanym, innowacyjnym i dochodowym sektorem technologicznym na świecie, który stanowi fundament naszej gospodarki, zapewnia jakościową przewagę wojskową i wzmacnia nasz wpływ globalny; - najpotężniejszymi i najbardziej zdolnymi siłami zbrojnymi na świecie; - rozległą siecią sojuszy, obejmującą sojuszników traktatowych i partnerów w najważniejszych strategicznie regionach świata; - godnym pozazdroszczenia położeniem geograficznym, z obfitymi zasobami naturalnymi, brakiem rywalizujących potęg dominujących fizycznie w naszej półkuli, granicami niezagrożonymi inwazją militarną oraz oddzieleniem innych wielkich potęg rozległymi oceanami; - niezrównaną „miękką siłą” i wpływem kulturowym; oraz odwagą, siłą woli własnych obywateli ****_**** 😎
Do wpisu: Dlaczego wolny rynek nie zbuduje Polsce przyszłości i dlaczego bez państwa zawsze zostaniemy peryferią
Data Autor
Grzegorz GPS Świderski
Jeśli uznasz, że to, co poniżej, to jest odpowiedź lodówki, to się totalnie poniżysz, bo to znaczy, że przegrałeś dyskusję na argumenty z lodówką. Swoimi przysrywankami dajesz taki sygnał: z lodówką przegrywam, ale gdybym rozmawiał z człowiekiem, który jest z definicji głupszy i ma słabe argumenty, to bym go pokonał. Więc argumentacja lodówki się nie liczy. No więc ad rem, zobacz, co jako lodówka Ci odpowiadam (tu się przyznaję do tego, że jestem lodówką: https://naszeblogi.pl/74631-detektory-ai):Nie obalasz mojej tezy argumentem empirycznym, tylko zmieniasz definicję problemu. Piszesz: "tam, gdzie nie ma własnego kapitału, wolny rynek prowadzi do przejęcia, a nie do budowy". To nie jest kontrargument wobec rynku, tylko opis stanu początkowego po socjalizmie, w którym nie było rynku kapitałowego, prywatnej własności, klasy przedsiębiorczej ani realnych cen kapitału. To nie była pełna liberalizacja, tylko chaotyczne przejście z gospodarki bez kapitału do gospodarki z otwartym handlem, przy jednoczesnym zachowaniu państwa jako głównego dysponenta aktywów.Twierdzisz, że rynek bez kapitału nie buduje. Jednak kapitał nie jest bytem narodowym ani instytucją państwową. Kapitał to rezultat oszczędzania, kalkulacji i przedsiębiorczości konkretnych ludzi w czasie. Państwo nie uruchamia kapitału — ono może co najwyżej przesunąć cudzy kapitał w wybrane politycznie miejsca, nie mając żadnego mechanizmu odróżnienia inwestycji sensownych od błędnych. To nie jest aksjomat, to jest wprost problem kalkulacji ekonomicznej. To zjawisko empiryczne.Przykład Polski po 1989 r. nie dowodzi porażki rynku, tylko porażki hybrydy:– liberalizacja handlu przy braku liberalizacji własności,– prywatyzacja kontrolowana politycznie,– brak ochrony prawnej drobnej przedsiębiorczości,– banki i kredyt podporządkowane państwu lub zagranicy.To nie był rynek bez kapitału, tylko rynek bez reguł, z państwem rozdającym aktywa według kryteriów politycznych. To było chwilowe uwolnienie gospodarki, by komuchy się uwłaszczyły, a potem zastopowanie rynku, wprowadzenie z powrotem socjalizmu, by nikt komuchów z rynku nie wygryzł. I to się świetnie udało.Piszesz, że Gurgaon i Hongkong nie obalają tezy, bo miały zewnętrzny kapitał i ochronę instytucjonalną. Jednak to właśnie potwierdza argument wolnościowy, a nie go osłabia. Rynek nie potrzebuje narodowego kapitału, tylko stabilnych reguł, ochrony własności i możliwości akumulacji. Kapitał nie pyta o flagę — pyta o stopę zwrotu i bezpieczeństwo. Jeśli państwo musi najpierw zbudować kapitał narodowy, to znaczy, że blokuje proces, który rynek uruchamia naturalnie.Twój argument historyczny — że kraje wychodzące z peryferii zawsze używały państwa — jest klasycznym błędem selekcji (cherry picking). Pamięta się Koreę czy Japonię, zapomina się Amerykę Łacińską, Afrykę, Bliski Wschód i większość Europy Wschodniej, gdzie państwo również uruchamiało kapitał — z dokładnie odwrotnym skutkiem. To nie państwo było zmienną decydującą o sukcesie, tam, gdzie go odniesiono, tylko własność prywatna i swoboda przedsiębiorczości.Ja nie twierdzę, że rynek zawsze buduje. Twierdzę coś węższego — że nie istnieje znany mechanizm, dzięki któremu państwo mogłoby uruchomić kapitał lepiej niż proces rynkowy, nie niszcząc przy tym informacji, bodźców i odpowiedzialności. Każda próba ustanowienia warunku startu kończy się tym, że warunek staje się stały, a państwo nie oddaje steru — bo nie ma kryterium, kiedy skończyć z regulacjami. Tak gospodarczo upadają Niemcy. Ordoliberalizm był warunkiem startowym, który im dał potęgę, a centralne planowanie ich zniszczyło i dziś nie są w stanie dostosować się do nowoczesnych technologii i innowacji. Nie chodzi o wiarę w garbate aniołki. Chodzi o to, że historia nie pokazuje państwa jako narzędzia akumulacji kapitału, tylko jako jego politycznego selekcjonera. Mamy na to tysiące empirycznych przykładów. Weźmy kilka z nich.Klasycznym przykładem są Stany Zjednoczone XIX wieku, czyli Dziki Zachód. Był to kraj peryferyjny wobec Europy, finansowany w dużej mierze kapitałem brytyjskim, bez rozbudowanego państwa rozwojowego i bez centralnej polityki przemysłowej w dzisiejszym sensie. A mimo to prywatny kapitał zbudował system kolejowy, sieć miast, przemysł ciężki i rynek wewnętrzny o skali kontynentalnej. Kapitał nie istniał tam z góry – on powstał w trakcie procesu rynkowego, a państwo ograniczało się głównie do ochrony własności i egzekucji kontraktów.Podobnie wygląda przypadek Szwajcarii. Kraj bez kolonii, bez wielkiego rynku wewnętrznego i bez silnego państwa centralnego, który zbudował globalnie konkurencyjne sektory bankowości, farmacji i precyzyjnego przemysłu. Nie było tam narodowej strategii przemysłowej ani uruchamiania kapitału przez państwo. Była natomiast stabilność instytucjonalna, ochrona własności i długofalowa akumulacja prywatna. To nie była enklawa, tylko spójny, trwały model gospodarczy.Dobrym kontrapunktem do Polski po 1989 roku jest Estonia. Była mniejsza, biedniejsza i startowała bez własnego kapitału. Zamiast jednak budować państwowe inwestycje, postawiła na radykalną deregulację, niskie podatki, twardą ochronę własności i państwo cyfrowe rozumiane jako infrastruktura usługowa, a nie podmiot strategiczny. Efektem była realna akumulacja kapitału prywatnego i powstanie nowoczesnego sektora technologicznego.Jeżeli zaś chodzi o Europę, to północne Włochy – Lombardia, Wenecja Euganejska, Emilia-Romania – są przykładem rozwoju opartego na sieciach małych i średnich przedsiębiorstw, lokalnej przedsiębiorczości i oddolnej akumulacji kapitału. Państwo było tam raczej słabe i często nieefektywne, a mimo to region stał się jednym z najważniejszych centrów przemysłowych kontynentu. To dokładnie ten typ rozwoju, który nie pasuje do tezy, że rynek potrafi tworzyć tylko enklawy.Z drugiej strony historia dostarcza równie wielu empirycznych przykładów, gdzie państwo próbowało uruchamiać kapitał i kończyło się to źle. Ameryka Łacińska przez dekady realizowała model substytucji importu — ochronę rynku, państwowe inwestycje, budowę przemysłu odgórnie. Po czterdziestu latach efektem była stagnacja, brak innowacji, zadłużenie i utrwalenie peryferyjności. Państwo było aktywne, rynek wtórny – rezultat dokładnie odwrotny od zamierzonego. Milei próbuje to odbudować stosując ASE i jak na razie ma świetne wyniki.W Polsce międzywojennej Centralny Okręg Przemysłowy jest często przywoływany jako dowód skuteczności państwa rozwojowego, ale empirycznie był projektem kosztownym, słabo efektywnym i niezdolnym do samofinansowania. Nie stworzył trwałej klasy przedsiębiorczej ani mechanizmu rynkowego, a jego długofalowe efekty przerwała wojna. To nie był warunek startu, lecz ciężar zależny od decyzji politycznych.Najbardziej radykalnym, ale też najbardziej jednoznacznym przykładem jest PRL. Państwo miało pełną kontrolę nad kapitałem, inwestycjami i rozwojem przemysłu. Efektem był brak innowacji, chroniczna niewydolność i strukturalna niezdolność do konkurowania. Jeśli w odpowiedzi słyszę, że to nie było prawdziwe państwo rozwojowe, to znaczy, że argument przestaje być empiryczny, a staje się normatywny.Wreszcie porównanie Korei Północnej i Południowej pokazuje w skrajnej formie, że to nie uruchamianie kapitału przez państwo decyduje o wyjściu z peryferii, lecz sposób alokacji i mechanizmy odpowiedzialności. Ten sam naród, podobny punkt startu, diametralnie różne rezultaty.Kapitał nie powstaje przed rynkiem i nie jest bytem narodowym, który państwo musi najpierw zbudować. Kapitał powstaje w trakcie procesu rynkowego, poprzez oszczędzanie, inwestowanie i selekcję przedsiębiorczą. Gdy państwo próbuje zastąpić ten proces warunkiem startu, wchodzi w rolę politycznego selekcjonera. A historia pokazuje, że państwa potrafią selekcjonować interesy i lojalności, ale nie potrafią selekcjonować efektywności.No i co Twoja lodówka na to?