Buce z Austrii

mikro-makro

Rozsiadłem się przed telewizorem do oglądania piłki nożnej: Euro 2008 na terenie Austrii. Piszę o tym dlatego, że na pytanie reportera, jak im się jechało do Klagenfurtu, kibice odpowiedzieli, że bali się austriackiej granicy, ale było OK. Jakiś sygnał pamięci zbiorowej zaczął pobrzmiewać także w innych relacjach z Karyntii (np. akcentowanie, że policja jest miła etc).

Mówiąc otwarcie zawsze mnie irytowało przywoływanie galicyjskich tradycji, w formie habsburskich emblematów, w podwawelskim grodzie (a ostatnio również w Bielsku i Zakopanem) – traktuję to jako „głupotę ciemiężonego”, który manifestuje resentyment do zaborcy. Ale przejdźmy do „moich krzywd” całkiem niedawnych.

Byłem parę lat temu z dzieciakami Telekomunikacji Polskiej podczas ferii zimowych jako opiekun w lunaparku na wiedeńskim Praterze. Zaparkowaliśmy pośród austriackich autobusów na ulicy dojazdowej do parkingu, który o tej porze roku był nieczynny. Gdy nadeszła pora odjazdu okazało się, że nasz autokar jest "zakuty". Kierowcy oddalili się na chwilę, by kupić sobie papierosy, gdy wrócili, ujrzeli „skarpetę” i gotowca po polsku, naklejonego na szybę, informującego o procedurze wykupienia mandatem możliwości odjechania. Wokół stali inni zagraniczni kierowcy, trochę zażenowani, niektórzy tłumaczyli nam, gdzie mieści się ów „łupieżczy komisariat”. A tam nie było „Przeproś!". Ponoć na początku tej (długiej) ulicy był znak postoju tylko do wysiadania. Poskładaliśmy się solidarnie (dzieciaki miały zaskórniaki od babć i dziadków) na tę niewyobrażalnie dla nas drogą karę, potem napisałem list do obu ambasad, ale ich odpowiedź była solidarna: „wicie-rozumicie, mieli prawo...” – i w ten sposób parę szarych komórek w moim mózgu już owym „jadem szykany" podtrutych pozostało.

A te perypetie podczas tranzytów do Włoch! Mam pamiątkowy, prawie nieużywany paszport, z wbitym tzw. misiem (iluż zresztą takiego stempla nie miało!?;odezwijcie się!) czyli piktogramem przypominającym niedźwiadka, zakazującym wjazdu na teren Austrii, ponieważ pogranicznik wsadził mi linijkę do kanistra i obliczył, że mam ponad dozwolone 10 litrów (nalałem bezwiednie do pełna, po korek). Wyszło mi po dolarze za każdy centymetr sześcienny ponad normę - prawie 50 baksów. Parsknąłem wtedy śmiechem i skończyło się na tym, że z Mikulowa/Drasenhofen pojechałem do Italii przez Czechy, Słowację, Węgry i Słowenię. A po powrocie wymieniłem paszport.

Przykładami austriackich złośliwości mógłbym sypać jak z rękawa. A to że policja wiedeńska (istne janosiki) zabrała zegarek mojemu kierowcy (- Dawaj fanta, jak nie masz na mandat – powiedzieli), gdy podwiózł turystów z hotelu pod salę balową. Pretekstem do zaczepki był ponoć zakaz poruszania się autokarów po mieście w wieczór sylwestrowy, mimo że obok śmigało ich mnóstwo, a inne nacje wysadzały swoich gości tuż przy nas ostentacyjnie i bez przeszkód. Także później było pismo do obu ambasad i też odpowiedziano mi, że austriacka policja ma prawo rekwirować rzeczy jako ekwiwalent za nieuiszczenie od razu zapłaty za mandat.

I na koniec, w pamiętną przedpółnoc parę tygodni temu (akurat po 24,00 likwidowano szlabany pomiędzy wszystkimi państwami Unii), w drodze powrotnej do kraju. Zatrzymałem się pod okienkiem budki granicznej, odpiąłem pasy i wychyliłem się by podać mój paszport i dowody osobiste współpasażerów, Haliny K. i Krzysztofa J., ludzi światowych, co już nie takie granice przekraczali jak ta w Laa. Usłyszałem wówczas, że jesteśmy niezapięci i na karteluszku zobaczyłem stawkę: 3 x 35. Tak to za 105 euro żegnaliśmy Austrię i "dobroczynne" Schengen, które powitało nas w gruncie rzeczy za chwilę, bo zastało już za miedzą w Czechach.

Wiem, wiem, powiecie: nagrabiliśmy sobie w Europie sami zachowaniem przypominającym meneli. I że w każdym kraju można spotkać się z „faszystowskim błyskiem" w oczach osobnika, który ma jakąś władzę. Podobnym do spojrzenia bileterki z kasy Muzeum Pałacu Schönbrunn. To prawda. Ale naród, który wykolebał führera w Berchtesgaden, powinien ze szczególną finezją przeszkalać swych kontaktowych funkcjonariuszy. Jestem ciekaw, czy teraz, w tych miesięcznych spotkaniach z Austriakami podczas Euro 2008, traficie Państwo na jakichś miejscowych buców, pokroju tych, którzy mi zatruli pamięć?

Bo też po prawdzie nie ma nic wspanialszego jak wielkoduszność gospodarzy – i to równoważy nam przykre doświadczenia z podróży – choćby wspomnienia zagranicznych policjantów, którzy po ludzku, z uśmiechem, gdy niechcący zawinimy, pogrożą nam palcem.

Buce z Austrii!!!

Dużo tego. Mam kłopoty z pamięcią. Oczywiście jak każdy, co w większym lub mniejszym stopniu po czasie o przykrościach zapomina. Ale w tym wypadku sporo pamiętam (choć tylko kilka przykładów przytoczyłem), pewnie dlatego, że nie umiem z niej wymazać spraw, które mi się mocno odcisnęły. Ot choćby właśnie ewidentnych szykan i zwykłych rasistowskich złośliwości, jakich wielokrotnie doznałem na terenie Austrii.