Warszawa – karykaturalna i siermiężna parodia Gotham City, złowieszczego, bandyckiego miasta złoczyńców ze znanych na całym świcie komiksów z Batmanem.
Warszawa – miasto, gdzie sędziowie najwyższych sądów ustalają wyniki procesów za dwumilionową łapówkę
Warszawa, miasto, którego burmistrz handluje kradzionymi kamienicami.
Warszawa, jak Gotham City to miasto, które przyciąga szubrawców i hołotę z całego kraju. Tu można zrobić złoty interes. Tu władza nie da ci zginąć, jak będziesz posłuszny i oddany. I tu władza ustala, kto należy do gangu i kto może mieć profity.
Miasto zepsucia i wszawych interesów. Miasto darmowych obiadów za miesięczną pensję zwykłego obywatela. Miasto bezprawia.
Od XIX wieku mianem Gotham City, z jego wszystkimi paskudnymi przymiotami nazwano Nowy Jork.
Może to jest absolutnie nie powiązane z tym obrazem, ale warto przypomnieć, że Gotham City, pardon, Nowy Jork to największe na świecie miasto żydowskie.
A przed II WŚ jakie miasto było na drugim miejscu na świecie pod względem ludności żydowskiej? Warszawa właśnie...
Znam Nowy Jork, Manhattan, czy Antwerpię. Czyli największe skupiska ludności żydowskiej. To, co przybyszowi natychmiast rzuca się w oczy, to nieopanowany wyścig szczurów, imperatyw robienia bez przerwy interesów. Im bardziej trefnych i nielegalnych, tym lepiej.
Toteż nie bez powodu, są to stolice międzynarodowych i lokalnych mafii.
Słyszałem, że taka sama jest Moskwa, ale osobiście nie znam tego miasta.
Na warszawskim lotnisku Okęcie, wystarczy tylko przejść bramkę odpraw, by znaleźć się w hali pełnej ludzi, z których większość natychmiast chce z tobą robić interesy, co w Warszawie oznacza – chcą ciebie okraść. A to słynny warszawski gang taksówkarzy chce cię podwieźć do centrum tylko za dwieście złotych, a inne szemrane postacie wymienią ci od ręki dolara za złotówkę.
Trzy razy na przestrzeni paru lat mój samochód został okradziony na warszawskich ulicach. A w autobusie zostałem okradziony dwa razy.
Warszawiak powie – prostaczek z prowincji – nie wie, jak się po Warszawie poruszać. Lecz ja tak samo poruszam się po Londynie, Kopenhadze, Oslo, Hamburgu, czy Madrycie. I nic mnie tam złego nie spotyka. I to już po przekroczeniu bramy lotniska.
Warszawskie restauracje... Parodia luksusu i dobrego smaku bez powodzenia kandydujących do słynnych gwiazdek Michelina, czyli restauracji o światowej renomie. A na dodatek, nie są to miejsca dla zwykłych ludzi, którzy nie życzą sobie być bezczelnie okradani w biały dzień.
Gdy w słynnym na całym Pomorzu, ale także w Skandynawii i Niemczech Sasinie, w przemiłej restauracji "U Ewy" zamówię czteroosobowy obiad, wart natychmiast dwóch gwiazdek Michelina, to nie zapłacę więcej niż 250 złotych, a do tego dostanę jeszcze porcję darmowych, wyśmienitych, bałtyckich śledzi, a gdy zamówię rewelacyjną, najlepszą na świcie golonkę, to dostanę do tego na koszt przemiłych właścicieli pięćdziesiątkę zmrożonej dobrej wódki.
Taka czteroosobowa ekstrawagancja w Warszawie nigdy nie będzie tańsza niż tysiąc złotych. Latem dowiedzieliśmy się dzięki podsłuchującym kelnerom dlaczego. Bo warszawskie knajpy, pozujące na ekskluzywne przybytki nie są dla zwykłych ludzi. Są dla tych, co jedzą za darmo, czyli żywiących się z pieniędzy podatników polityków, ich kumpli, zazwyczaj kolesi ulokowanych w zarządach intratnych spółek państwowych, oraz dla mafiozów, którzy również za opiekę spożywają ośmiorniczki (nota bene w Makro świeże ośmiornice, są po 50 zł/kilogram, więc, co to za hiper luksus?).
Uczciwi Warszawiacy, zazwyczaj z dziada pradziada, których pozostała może garstka, musieli się jakoś przystosować do warunków, w których są notorycznie okradani i oszukiwani.
Natomiast ta cała folwarczna hołota, która się nazjeżdżała i opanowała miasto, sądzi, że tak właśnie ma być. Że taki jest świat – zakłamany, nieuczciwy, wrogi i bezczelny. Po prostu – warszawski. Dla tych tak zwanych słoików to właśnie obraz – iluzja wielkiego świata.
Z Warszawy najmniej młodych Polaków wyjeżdża na Zachód w poszukiwaniu pracy. Po co? Oni to, co uważają za "zachód" mają na miejscu.
*********
13 grudnia 2014 roku, o godzinie trzynastej, Warszawiak o jakim piszę, usiadł do stołu by spożyć obiad, jak to nam pięknie pokazuje klasyczny, warszawski serial "Rodzinka", z wybitnymi Warszawiakami Karolakiem i Kożuchowską, plus małolaty, które już robią indywidualną karierę w reklamach i towarzyskich imprezach i oczywiście na swoim dużym, płaskim telewizorze ustawił TVN24, by obserwować tych oszołomów, którym się chce w grudniowym zimnie spacerować po ulicach z chorągiewkami i wykrzykiwać idiotyczne hasła. Na dodatek, ten tak zwany pochód na czele z tym śmiesznym kurduplem, mlaskającym Kaczyńskim i upiornym Macierewiczem.
I czego oni chcą? Te niezadowolone, skwaszone durnie. Odebrać nam wszystko, co mamy? Zmian im się zachciewa... Komu w Warszawie jest źle?
Sprytnym i pracowitym Warszawiakom na pewno nie.
Po jaką cholerę mają więc protestować? Co to jest te 50 – 100 tysięcy wobec dwóch milionów Warszawiaków? Warszawiaków, którym jest dobrze i którzy nie chcą zmian, co wielokrotnie udowodnili odpowiednio głosując.
Warszawiaków na ulice mógłby tylko wygnać zakaz kombinowania i robienia interesów, a tego właśnie domaga się ten dziad Kaczyński i jego czekiści.
W Warszawie istnieje pokoleniowa ciągłość bezprawia, oszustwa i manipulacji, co choćby pokazała dobitnie książka "Resortowe dzieci".
W Warszawie dobrze się miał i raczej jej nie opuszczał, najgorszy współczesny morderca Jaruzelski. Jak również jego agent prowadzący Kiszczak.
Cudownie się żyje w Warszawie Goebbelsowi Polski Ludowej, Jerzemu Urbanowi. Obecnie wielkiemu przyjacielowi ideologów typu Michnika i funkcjonariuszom propagandy, jak Monika Olejnik, premier Kopacz i cała propagandowa tuba TVN.
A wspomniany serial "Rodzinka" pokazuje, że już kilkuletnie dzieciaki są ustawiane odpowiednio, by zapewnić kontynuację klasycznego Warszawiaka – cwaniaka.
Czy da się coś z taką Warszawą, marną namiastką Gotham City zrobić?
Najlepiej byłoby ją otoczyć wysokim płotem, postawić straże i kompletnie olać przez resztę Polski.
Muszę na koniec niestety dodać, że w Polsce Warszawa nie jest wyjątkiem. Takich enklaw nieuczciwości i kantu jest sporo. Zazwyczaj w dużych miastach. Ale też w pospolitych gminach opanowanych przez peeselowską sitwę.
Jak już zabieramy się do naprawy, to musimy sobie zdawać sprawę, że zadanie przed nami jest ogromne.
Ale Warszawa jest najgorszym szambem.
.
Ps. Warszawa mnie od dawna okropnie wnerwia, do tego stopnia, że zastrzegłem sobie, że wszystkie moje przyloty do kraju ze świata muszą być w ostatnim etapie Kopenhaga, albo Frankfurt - Gdańsk, z bezwzględnym ominięciem Warszawy.
Pozdrawiam
W Warszawie nie da się żyć.
Lecz dla wielu to ziemia wymarzona.
Tam są najlepsze lody.
nie ma obawy!
To jest na końcu swiata, nawet ode mnie dobra godzinka bocznymi drogami.
Jak sobie Pani wygugla latarnię morską Stilo, to to jest właśnie tam.
Ale uwaga! Oni tam nie pojadą. Wie Pani dlaczego? Bo byliby zniesmaczeni niską ceną. To przecież nie smakosze, tylko pozerzy, co by wpieprzali kartofle ze skwarkami, gdyby to nagle stało się modne w Paryżu.
Cena! Cena się liczy! (Szczególnie, jak za darmo)
Serdecznie pozdrawiam
Ale już w Indiach nie wpuszczają na lotnisko tłumów bez biletu i jest cicho, czysto i spokojnie.
Pozdrawiam
To moja osobista opinia, do której mam pełne prawo.
Co nie przeszkadza nie zgadzać się z nią.
Jednak, zdradzę, większość się z nią zgadza. I to nawet prawdziwi Warszawiacy.
Pozdrawiam
Jako marynarz i podróżnik jestem człowiekiem światowym ;-)
Można się zapytać Cejrowskiego, który uciekł aż do Arizony, jak to jest.
Dlatego niestety, dzisiejsza Warszawa, to dla mnie paskudny q... dołek.
Kiedyś się Pan obudzi z historycznego snu, rozejrzy się dokoła i szpetnie zaklnie.
Tak, to symptomatyczne.... Również parokrotnie spotkałem się z tym argumentem nie do odparcia - "Jestem z Warszawy".
Pozdrawiam