Właściwie to 25 lat, bo zaczęły się one od układu stowarzyszeniowego z IV Rzeszą Niemiecką dla niepoznaki nazywaną Unią Europejską. Układ stowarzyszeniowy był skrajnie niekorzystny dla Polski, bo otwierał nasz kraj na nieuczciwą konkurencję, nie dając nic w zamian. Zachód przy pomocy rodzimych złodziei i zdrajców zniszczył albo przejął za bezcen nasz przemysł i handel, zostały nam tylko ulice do sprzątania i remontowania.
Zostaliśmy żebrakami we własnym kraju ! Jeśli chcemy odzyskać Polskę dla Polaków i być gospodarzami we własnym kraju musimy wyjść z tego Eurokołchozu zarządzanego przez Niemcy. Młodszym czytelnikom, którzy nie wiedzą jakim majątkiem dysponowaliśmy, a także starszym, którzy zapomnieli, proponuje wejść na tweetera i zapoznać się z ułamkiem wiedzy o tym, co z naszego majątku zostało zniszczone (Kraj jak po wojnie @Robert_Kogga ).
Zachęcam do głosowania na kandydatów Ruchu Narodowego z list Konfederacji, którzy wiedzą jak przeprowadzić PolExit i zaprezentowali to na swojej stronie; https://ruchnarodowy.net…
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 9110
"Człowieka, który nie na niby, ale istotnie czci sprawiedliwość i naprawdę nienawidzi niesprawiedliwości, poznać można po jego stosunku do tych ludzi, których krzywdzić mu łatwo." - Gorgiasz Platona.
Przez dwa lata totalną władzę nad miasteczkiem i przyległym powiatem sprawowała grupa członków faszyzującej organizacji John Birch Society. Ludzie ci zaprowadzili w Centralii najpełniejszą formę rządów totalistycznych, jakie kiedykolwiek znano na kontynencie amerykańskim od czasów ustanowienia państwa jezuickiego w Paragwaju. Wprowadzono obowiązkową obecność na nabożeństwach; burmistrz poddawał cenzurze kazania pastorów i treść lekcji w miejscowych szkołach; poczmistrz niszczył listy zaadresowane do zamiejscowych gazet; osoby, które zamierzały wyjechać z miasteczka, były indagowane przez szeryfa i uprzedzane, że w razie niedyskrecji nie mają po co wracać. Uchwalono w marionetkowej radzie miejskiej municypalny kodeks karny, przewidujący surowe kary aresztu właściwie za wszystkie przejawy działalności ludzkiej, przy czym sędziowie byli bezpośrednio zależni od burmistrza. Usunięto z bibliotek publicznych i szkolnych wszystkie książki, które samozwańcza komisja cenzorska uznała za "sprzeczne z duchem prawdziwego amerykanizmu", w tym m.in. "Robin Hooda" i wszystkie pisma Marka Twaina. Rozbudowano system donosicielstwa na taką skalę, że konieczne było zatrudnienie dodatkowo kilkunastu cywilnych policjantów tylko dla analizy "raportów patriotycznych", jak nazywano donosy w miejscowej gazecie, wydawanej zresztą przez lokalne konsorcjum. Szantażem, a nierzadko terrorem fizycznym, gdyż zdarzyło się kilkanaście wypadków pobicia i podpalenia domów, zmuszono do milczenia grupę miejscowej inteligencji.
Ponieważ dla prawidłowego funkcjonowania tego systemu potrzebny był prawdopodobnie jeden autentyczny i znajdujący się na miejscu "komunista", którym to mianem birchyści określali każdego, kto nie podzielał w całej rozciągłości ich programu politycznego - tolerowano "opozycyjną działalność" miejscowego lekarza, człowieka zresztą dość konserwatywnego i wykazującego się rodowodem anglosaskim od pięciu pokoleń. I właśnie jemu udało się po wielu próbach przemycić obszerny list do redakcji liberalnego dziennika St.-Louis Post-Dispatch, gdzie opisał obszernie stosunki w Centralii i zażądał interwencji sądów federalnych oraz prokuratora generalnego USA. Miejscowi birchyści podjęli natychmiast przeciw lekarzowi gwałtowną akcję represyjną, włącznie z oskarżeniem o gwałt na nieletniej, sprawa się jednak rozniosła i mafia birchystowska po kilku miesiącach została pokonana. Usunięty z urzędu burmistrz oświadczył jednak, opuszczając ratusz: "My tu jeszcze wrócimy".
cdn.
Ten krótki, marginesowy i dość wstydliwie pokryty milczeniem przez prasę wielkonakładową epizod w Missouri nie był jednak zupełną anomalią w amerykańskich stosunkach społecznych. Ponad połowa ludności Stanów Zjednoczonych mieszka dotąd w miastach i osiedlach, liczących poniżej 10 tysięcy mieszkańców. Do tej prowincjonalnej Ameryki, gdzie czas płynie w zwolnionym tempie, a pewne rudymenty dawnego społeczeństwa pionierskiego wykazują zadziwiającą żywotność, nieustannie wracają twórcy amerykańscy, dostrzegając w niej o wiele czytelniejsze konflikty postaw ludzkich, niż w wielkich metropoliach. Epizod birchystowski w Centralii był tylko karykaturalnym przejawem zjawisk znacznie powszechniejszych: nieustannej, dramatycznej walki między konformizmem zaskorupiałego obyczaju i bolesną, trudną drogą do autentyzmu przekonań; między instytucjonalnym aparatem mikroelit władzy i podstawowymi prawami obywatela, które - choć gwarantowane przez Konstytucję i Kartę Praw - oznaczają najczęściej tylko prawo do mieszczenia się w urzędowo ustalonym kanonie prawomyślności.
W tym sensie Jenny jest utworem głęboko realistycznym w najlepszym znaczeniu tego pojęcia. To wszystko mogło się zdarzyć w każdym amerykańskim miasteczku, nie tylko na głębokim Południu. Albowiem odwieczna ludzka opowieść o upodlającym działaniu strachu i uszlachetniających skutkach odwagi cywilnej wcale nie traci na aktualności w miarę postępów społeczeństwa masowego. Jeszcze niedawno korespondenci amerykańscy, relacjonując niepojęte dla nich wydarzenia w Europie, zwykli byli dodawać: "It can't happen here", to się nie może zdarzyć u nas. Zwrot ten stał się obiegowym porzekadłem amerykańskim. Ale dziennik St.-Louis Post-Dispatch zatytułował swój artykuł wstępny, poświęcony sytuacji w Centralii, akurat odwrotnie: „It can happen here". To się może zdarzyć również i u nas.
(tekst Wiesława Górnickiego)