W pewnym powiatowym mieście niedaleko mnie, w ubiegłą sobotę, zmarła kobieta pod przychodnią zdrowia. Wcześniej wzywała pogotowie, ale zastała poinformowana, że nie przyjadą, bo z takimi objawami to ma iść do kardiologa do przychodni, nawet jej dokładnie wyjaśnili, do której. No to poszła.
Niestety, zeszła (z łez padołu) tuż przed drzwiami i oczywiście ani personel ani kardiolog już nic zrobić nie mogli.
Gdyby pogotowie zabrało ją na jakiś OIOM, prawdopodobnie by żyła. Ale dyspozytor(ka) wiedział lepiej, zdiagnozował przez telefon i cześć.
Niech żyje ratownictwo medyczne w Polsce!
Proponowałabym, zamiast się tłuc z hołotą o głupawe wrzutki, zająć się na serio tym, co właściwie robi minister Radziwiłł. A dokładnie – czego nie robi od ponad półtora roku.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 4991
Nie jest winą Radziwiłła błąd dyspozytorki o ile miał miejsce. Mógł mieć miejsce w każdym możliwym systemie poza takim, w którym przyjmuje się każde zamówienie na karetkę. I tak powinno być, by pacjent płacił za karetkę i miał ją na żądanie. Nawet wówczas miałyby miejsce sytuacje, że czas oczekiwania przekroczyłby czas niezbędny by pacjent został uratowany.
Nagrywanie rozmów przez dyspozytorów pogotowia ratunkowego weszło dość dawno i - jak pamiętam - po tego typu aferze. Pozwala to ocenić przebieg rozmowy z pacjentem. Gdyby podejmowanie decyzji było łatwe na podstawie rozmowy telefonicznej z pacjentem to byłoby wspaniale. Tak nie jest i praca dyspozytorki jest związana z popełnianiem błędów. Ludzie telefonują z wieloma błahostkami i sztuką jest nie zbagatelizować wśród nich słabo wyartykułowanej przez chorego istotnej skargi.
Można sobie wyobrazić sytuację w piekarni, w której klienci opowiadaliby sprzedawczyni jak bardzo są głodni. Też byłyby przypadki zgonów pod piekarnią.