O Kołakowskim szczególnie po jego śmierci napisano wiele. Gdyby miał naprawdę tylu przyjaciół ilu odnajdujemy w różnych wspomnieniach musiałby zapewne spotykać się z ludźmi przez 48 godzin na dobę. Jest to znany i banalny efekt nazwany przez jakiegoś psychologa „przytulaniem się do trupa” (czyli do znanego zmarłego) i nie ma tu miejsca aby to zjawisko analizować.
Wielokrotnie o Kołakowskim pisał na przykład Marcin Król, który jednak miał zapewne powody, żeby uważać go- jak twierdzi- za prawdziwego przyjaciela. Nie zgadzając się z diagnozą Miłosza zawartą w „Zniewolonym umyśle” to znaczy odrzucając słynne „ heglowskie ukąszenie” Król twierdzi, że przyczyną zaangażowania polskich intelektualistów w komunizm przed 1956 rokiem były: „ proste przekonanie o słuszności ideologii marksistowskiej, albo niechęć do zdradzającego nas Zachodu, albo zwyczajny oportunizm” . I dodaje : „ Leszek Kołakowski po prostu uwierzył. A Jerzy Andrzejewski po prostu się bał”. ( Marcin Król „Nieco z boku” str. 115)
Nie śmiałabym kwestionować diagnozy tak znakomitego historyka idei. Z całą bezczelnością przypomnę jednak swoją, wielokrotnie formułowaną publicznie diagnozę: „Każdy z intelektualistów, który czynnie angażował się w komunizm był idiotą albo świnią. Tertium non datur”.
Nie wiem, który człon tej alternatywy wybrałby dla swego przyjaciela Marcin Król. Przypominam, że z punktu widzenia logiki alternatywa, jest niewykluczająca (nie jest dysjunkcją) . To znaczy intelektualista zaangażowany w komunizm mógł być jednocześnie i idiotą i świnią. Sądzę, że był to najczęstszy przypadek.
Agnieszka Osiecka ze swojej kobiecej perspektywy opisuje profesora Kołakowskiego pasjami przesiadującego w bufecie STS.: „ Przyjaźnił się serdecznie z Jerzym Markuszewskim, popijał, zagadywał do ludzi życzliwie, ale przede wszystkim garnął się jak dziecko do dziewcząt.”
Nie mam pojęcia kto to był Jerzy Markuszewski i przyznam, że chyba nie bardzo chcę wiedzieć. Chętnie uwierzę natomiast Osieckiej, że Leszek Kołakowski lubił dziewczyny. Pewna moja koleżanka szkolna podobno osobiście to sprawdzała . A może tylko się przechwalała. Przecież mnie przy tym nie było. Wycofuję zatem to zdanie.
Opiszę za to własną autentyczną i traumatyczną przygodę z Leszkiem Kołakowskim. Otóż w 1963 roku spędziłam sporo czasu w Tatrach pracując jako wolontariusz w TPN. Koledzy z TPN pokazali mi gdzie nad Doliną Lejową rosną wspaniałe rydze. Pokazali mi również strome hale ( były to hale prywatne, a nie TPN) tak pełne poziomek, że spory dzbanek zbierało się w niespełna godzinę.
Zabrałam kiedyś na poziomki szkolną koleżankę. Nazbierałyśmy ich pełną bańkę i poszłyśmy podzielić się łupem z jej rodzicami, którzy właśnie wczasowali w słynnym domu pracy twórczej literatów przy drodze do Doliny Białego.( Astoria) Niestety w ich pokoju bawił właśnie Leszek Kołakowski. Poziomki zostały natychmiast przejęte, ktoś zdobył w kuchni śmietankę, Kołakowski zaprosił innych pensjonariuszy i zaczęło się rozdzielanie łupu z całkowitym pominięciem naszych praw i potrzeb. Dla mnie nie została nawet jedna jagódka.
Byłam wówczas dość zarozumiałą smarkulą i oczywiste jest, że poczułam się urażona i zlekceważona. Potraktowałam jednak to wydarzenie czysto symbolicznie. Przy tej okazji raz na zawsze zrozumiałam i na czym polega lewicowa wrażliwość rewizjonistów marksizmu . Trzeba – dokładnie jak w marksizmie- odebrać ludziom ich własność czy też plon ich pracy i rozdzielić - tyle, że tym razem „ po uważaniu”. Według arbitralnie rozumianych zasług, a nie według potrzeb.
Nigdy odtąd nie dałam się nabierać na rewizjonistyczną frazeologię.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 7220
Pełna zgoda i jaka aktualność!