W trzeciej części rozważań o władzy i o hierarchii naturalnej chciałabym opisać przygodę mego dobrego znajomego. Jest on wyśmienitym żeglarzem i alpinistą przemysłowym. Jeżeli ktoś chce, może go sobie obejrzeć na skrzydle ogromnego wiatraka.
(http://naszeblogi.pl/331…)
Marek jest indywidualistą i nie ma żadnych ambicji przywódczych. Nie narzuca nikomu swego zdania i poglądów. Nie ma skłonności do udzielania dobrych rad i do wtrącania się w cudze życie. A jednak, chcąc nie chcąc, został kiedyś zmuszony do kierowania ogromną akcją ratowniczą.
Wracał samochodem do domu. Gdzieś w okolicach Tczewa natrafił na karambol. W samochodach byli uwięzieni ludzie, pogotowie czekało na straż, a straż na policję, albo odwrotnie. W każdym razie nikt nie brał się do ich ratowania.
Nie mogąc tego znieść Marek zachęcił przypadkowych kierowców do podjęcia akcji. Pod jego kierunkiem wyciągali z samochodów rannych i zabitych.
Musiał podejmować niezwykle trudne i szybkie decyzje. Straż spontanicznie oddała się pod jego komendę. Pogotowie i policja też . Wielokrotnie chciał się wycofać, ale co chwila ktoś zgłaszał się z jakimś problemem. Zaczęto tytułować go inspektorem.
Nie miał najmniejszego zamiaru podszywać się pod kogokolwiek i zupełnie nie cieszyły go wyrazy uznania. Cały czas myślał jak tu po angielsku czmychnąć. Ale okazało się to niemożliwe. Musiał koordynować akcję do końca.
To klasyczna sytuacja, gdy- jak to się mówi- władza leży na ulicy, bo nikt jej nie chce. Jest to również sytuacja, gdy w wyjątkowo dotkliwy sposób odczuwa się ciężar władzy.
Wiem coś o tym. Podczas kursu narciarstwa wysokogórskiego w 5-u Stawach uczestniczyłam jako obsługa techniczna w wycieczce narciarskiej do Morskiego Oka. W tamtą stronę szliśmy przez Szpiglasową Przełęcz. Do mnie i pewnego Francuza, przewodnika z Chamonix, należało poręczowanie podejścia. Bawiliśmy się świetnie. Nauczyłam go mówić „ uwaga lód” i jeszcze kilku innych, przydatnych w trudnych sytuacjach słów. Był bardzo utalentowany językowo.
Uczestnicy kursu, w większości goprowcy z Beskidów, jeździli wprawdzie świetnie na nartach, ale nie znali zbyt dobrze Tatr. Były też narciarki z jakiegoś nizinnego klubu, zupełnie bez doświadczenia górskiego. Ku mojemu zgorszeniu, które manifestowałam pełnymi oburzenia, ale cichymi( lawiny) okrzykami, maszerowały jedna za drugą, po swoich śladach, podcinając w ten sposób płaty śniegu.
Na Szpiglasowej Przełęczy był na szczęście lód, więc nie groziła wędrowcom lawina i poręczówki też się trochę przydały.
Wracaliśmy przez Świstówkę nocą i w gęstej mgle. Prowadzący nas starszy przewodnik zachowywał się dość dziwnie. Gdy trzeci raz, po swoich śladach, obchodziliśmy kociołek Świstówki zwróciłam mu dyskretnie uwagę.
Powiedział, że się źle czuje i przekazał pełną władzę w moje ręce. Wcale nie byłam zachwycona. Doskwierał mi ciężar odpowiedzialności. Francuz niewiele mógł mi pomóc. Był pierwszy raz w Tatrach.
Poszliśmy w górę granią Miedzianego wybierając żleb do zjazdu. Zaproponowałam inny niż wybrali sobie narciarze, nie znający zupełnie tego terenu.
„OK, ale jedziesz pierwsza” – powiedzieli.
Za chwilę stałam na dole, we mgle, pokrzykując. Poruszałam się popularną techniką „dupozjazdu” z czekanem. Francuz też okazał się dobry w tej technice. A po chwil jak duchy pojawili się narciarze. Pokonali żleb skacząc, bo był oczywiście zbyt wąski, żeby dało się kręcić . Po 30 minutach grzaliśmy się przy piwie w schronisku.
Zasada - chcesz rządzić to sobie rządź -ale sprawdź na własnej skórze skutki swoich decyzji wydawała mi się wyjątkowo słuszna i sprawiedliwa.
Obecna władza tym różni się od władzy sprawowanej w dawnych wiekach, że losy rządzących i rządzonych w zasadzie się nie przecinają.
Żaden współczesny dowódca nie zawoła jak król Ryszard III: „A horse! A horse! My Kingdom for a horse!” bo żaden król nie idzie do ataku na czele swoich rycerzy i nie ginie gdzieś tam pod Bosworth . Na marginesie- choć Ryszard III przeszedł do historii popularnej jako zbrodniarz przepełniony żądzą władzy, tak naprawdę był dobrym administratorem, żołnierzem i strategiem i był w swoich czasach bardzo lubiany i popularny.
Zupełnie inaczej niż popularna jest obecnie królowa brytyjska, której zadaniem jest godne noszenie różowych i niebieskich garsonek, oraz ogródka warzywnego na kapeluszu, a zadaniem jej rodziny jest zajmowanie opinii publicznej ślubami, rozwodami i skandalami.
Jak dobrze wiemy prawdziwą rolą współczesnej monarchii jest dostarczanie wzruszeń kucharkom.
Współczesny dowódca nie przelewa krwi i nie dzieli losu żołnierzy. On tylko przesuwa chorągiewki na mapie. Rządzących i rządzonych nie łączy wspólny los, nie jadą na tym samym wózku.
Jest to zresztą bardziej ogólna prawidłowość.
Architekt nie mieszka na ogół w domu, który projektuje, rolnik nie je żywności, którą produkuje.
Posłowie nie muszą martwić się o wiek emerytalny i kolejkę do operacji. Nie dotyczą ich ustawy, które uchwalają dla innych.
Brak wspólnoty interesów oznacza całkowitą alienację władzy. Rządzeni godzą się raz na cztery lata uczestniczyć w rytuale legitymizowania grupy ludzi, którzy przez te najbliższe cztery lata będą starali się- wbrew interesom rządzonych - zabezpieczyć siebie i swoje rodziny na kilka pokoleń naprzód.
Rządzący wiedzą dobrze, że odkąd wsiedli na karuzelę władzy, ich losy i losy zarządzanej wspólnoty nigdy się już nie przetną.
Władza, której nikt nie chce, bo niesie ze sobą zbyt wielką odpowiedzialność leży być może nawet i na ulicy, natomiast o władzę, która daje same przywileje, bez odpowiedzialności, walczy się zaciekle, nie przebierając w środkach.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 5890
Kiedyś taką taktykę stosował Urban. Gdy napisał coś, nawet prawdziwego, wszyscy milkli w tej sprawie, bo nie chcieli być z nim w jednej paczce. Ja to nazywam obsikiwaniem terenu. Zawsze pytałam: "czy jak Uraban napisze, że 2+2=4 , będziecie twierdzili, że 5?"
Było kiedyś takie pismo Harakiri. Miało dość obleśne okładki i kłopoty z cenzurą. Ale były w nim dowcipy rysunkowe pierwszej klasy. Pamiętam jeden. Dziwny zwierzak- człowieczek skarży się drugiemu . (rozumiemy, że psychoanalitykowi.) " Świat jest okrutny, nie ma ludzi uczciwych, nie ma komu zaufać".. i tak dalej " Czy znasz jakiś inny świat?" - pyta psychoanalityk. "Nie"- odpowiada przerażony człowieczek. " To żyj w nim do jasnej cholery, 250 franków proszę".
Ten dowcip wisiał u nas na ścianie w łazience. Zaginął przy remoncie. Może szkoda.
Postaram się zdobyć polecaną lekturę. Ta problematyka bardzo mnie interesuje.
Serdecznie pozdrawiam.
I jeszcze mój ulubiony dowcip. Do końca stołu dociera półmisek z dwoma kotletami- dużym i małym. Przedostatni gość bierze duży kotlet.
" Jak tak można, trochę kultury" - burzy się ostatni przy stole gość.
" Zaraz, zaraz to który kotlet wziąłby pan na mim miejscu?" - pyta przedostatni.
" Oczywiście, że mały" - odpowiada ostatni.
" Chciałeś pan mały i masz pan mały, to o co do cholery panu chodzi?"