Komisja Europejska właśnie postanowiła dać Elonowi Muskowi pokazowy łomot: 120 mln euro kary dla X za rzekomy brak przejrzystości w systemie niebieskich znaczków, reklam i dostępu do danych dla badaczy, pierwsza taka sankcja na mocy DSA (Digital Services Act, Akt o usługach cyfrowych). Musk odpowiedział dokładnie tak, jak można się było spodziewać po człowieku, który ma więcej rakiet niż cierpliwości — zaatakował UE jako zamordystycznych lewicowych komisarzy — po nowemu "Woke", po statemu "Stasi" — wezwał do likwidacji Komisji Europejskiej i uciął jej konto reklamowe na X, robiąc z konfliktu otwartą wojnę polityczno-cywilizacyjną.
W medialnym mainstreamie historia jest prosta: dobra, troskliwa Bruksela jakoby chroni obywateli przed dezinformacją, a zły Musk łamie prawo, bo nie chce się podporządkować. Jednak jeśli przestaniemy udawać, że chodzi o troskę o Kowalskiego, a zobaczymy DSA takim, jakim jest — jako instrument centralnej kontroli przepływu informacji — obraz robi się inny. X jest dziś jedyną dużą globalną platformą, której właściciel otwarcie mówi, że państwa nie mają prawa dyktować prywatnej firmie polityki moderacji treści w imię walki z rzekomą nienawiścią. To musiało skończyć się zderzeniem czołowym.
DSA, cenzura i rola X
Formalnie zarzuty wobec X wyglądają technicznie: wprowadzający w błąd system niebieskich znaczników (płacisz, masz znaczek, ale nikt nie wie, czy to w ogóle jesteś ty), brak porządnego repozytorium reklam i ograniczanie badaczom dostępu do danych. Niemniej realny problem Brukseli jest inny: Musk zademonstrował, że nie boi się dać anteny skrajnej prawicy (wywiad z liderką AfD), konserwatystom, libertarianom, wszystkim, którzy nie mieszczą się w unijnej bańce liberalnej demokracji, a algorytmy X nie są już tak łatwo sterowalne, jak za czasów starego Twittera.
DSA w praktyce prywatyzuje cenzurę: odpowiedzialność za dezinformację i szkodliwe treści przerzuca na platformy, które mają albo czyścić wszystko zgodnie z oczekiwaniami urzędników, albo płacić kary do 6% globalnego obrotu. Jeśli platforma jest rozproszona właścicielsko, jak Meta, łatwo ją docisnąć – walne zgromadzenie akcjonariuszy boi się o kurs. Jeśli właścicielem jest jeden facet z rakietami, koparkami i satelitami nad głową, który deklaratywnie ma gdzieś poprawność polityczną, problem robi się o rząd wielkości większy.
Starlink jako prawdziwa stawka konfliktu
Na pierwszym planie mamy X, ale prawdziwą stawką jest Starlink – globalna, prywatna, satelitarna sieć komunikacyjna, która już dziś w wielu miejscach świata jest faktyczną infrastrukturą krytyczną. W Ukrainie Starlink stał się nerwem ukraińskiej armii i administracji po rosyjskich atakach na infrastrukturę, a europejskie rządy nagle odkryły, że ich suwerenność cyfrowa wisi na decyzjach jednego ekscentrycznego miliardera.
UE w panice zaczyna więc budować własnego Starlinka: IRIS2, Eutelsat OneWeb i inne projekty mają zapewnić strategiczną autonomię Europy w łączności satelitarnej, z naciskiem na potrzeby rządów, wojska, straży granicznej i systemów bezpieczeństwa. Innymi słowy – aparat państwowy będzie miał swój sterowalny Internet z orbity, zintegrowany z systemami inwigilacji i kontroli, podczas gdy zwykły obywatel ma grzecznie siedzieć na uregulowanym, filtrowanym przez DSA Internecie naziemnym. W takim układzie Starlink jest nie tylko konkurencją technologiczną, ale przede wszystkim konkurencją ustrojową: prywatny kanał łączności poza bezpośrednią kontrolą brukselskich komitetów.
Eskalacja jako strategia, nie emocja
Musk mógłby pokornie przyjąć karę 120 mln euro, przytaknąć, zainstalować biura w Brukseli i udawać potulnego korpo-gracza, który szanuje europejskie wartości. Zamiast tego publicznie wyśmiewa DSA, nazywa unijnych komisarzy klimatycznymi Stasi i wprowadza działania odwetowe w stylu zablokowania konta reklamowego Komisji Europejskiej na X. Na poziomie pijarowym to wygląda jak wybuch ego miliardera, ale jeśli spojrzeć na to z perspektywy gry o kilka ruchów do przodu, robi się ciekawiej.
Im bardziej UE dociska śrubę regulacyjną, im bardziej otwarcie demonstruje, że wolność słowa to tylko dekoracja do sterowanej narracji, tym więcej ludzi zaczyna się świadomie zastanawiać, jak obejść system. Maski spadają: nie ma już udawania, że chodzi o walkę z rosyjską propagandą czy ochronę dzieci przed nienawiścią. Jest otwarty konflikt: z jednej strony centralny aparat cenzury, z drugiej właściciel globalnej platformy i globalnej sieci satelitów, który mówi wprost, że państwa nie są jego panem.
Musk potrzebuje, żeby ludzie zobaczyli ten konflikt w kategoriach cywilizacyjnych, nie technicznych. Nie: niebieskie znaczki były mało przejrzyste, tylko: UE karze platformę, która nie chce cenzurować nieprawomyślnych treści. Każdy kolejny komunikat Brukseli, każda konferencja o zwiększaniu bezpieczeństwa informacyjnego pracuje na jego narrację – i na popyt na rozwiązania, które z definicji są poza zasięgiem DSA.
Cenzura, chaos i czarny rynek internetu
Równolegle Zachód Europy płaci rachunek za lata masowej, niekontrolowanej imigracji z krajów muzułmańskich. Strefy no-go, gangi, islamskie patrole, wybuchy, zamieszki – to już nie propagandowe fejki z prawicowych portali, tylko codzienność raportowana nawet przez mainstream, od przedmieść Paryża po szwedzkie miasta. Dzielnice, do których policja wchodzi tylko w konwojach, to realne proto-enklawy równoległych porządków, często de facto opartych na lokalnej wersji szariatu.
W takich warunkach klasyczna, naziemna infrastruktura telekomunikacyjna staje się łatwym celem: światłowody można przeciąć, centrale podpalić, nadajniki zdewastować tak samo jak samochody i sklepy. To już widzieliśmy w miniaturze przy okazji zamieszek i blackoutów, a doświadczenie wojny na Ukrainie pokazało, jak szybko państwa i armie zaczynają sięgać po satelitarny Internet, gdy kabel w ziemi przestaje działać.
Jednak satelitarny Internet nie jest neutralny. Islamistyczne grupy też go chcą: do propagandy, rekrutacji, koordynacji działań, ucieczki spod nadzoru służb, które kontrolują operatorów naziemnych. Z drugiej strony struktury państwowe, milicje obywatelskie, lokalne społeczności chcą go, żeby organizować samoobronę, komunikację kryzysową, niezależny obieg informacji. W świecie, gdzie w dużych aglomeracjach zachodniej Europy będzie trwał niski, ale chroniczny poziom chaosu, łączność z orbity stanie się tak pożądana, jak kiedyś czarny rynek dekoderów do satelitarnej telewizji – tylko w o wiele poważniejszej skali.
Starlink jako podziemny Internet
W tym punkcie wchodzimy w sedno mojej teorii: rosnący zamordyzm regulacyjny plus rosnący chaos fizyczny tworzą idealne warunki dla satelitarnego Internetu jako podziemnego, równoległego systemu komunikacji. DSA i inne regulacje odetną z oficjalnego Internetu całe spektrum treści – wszystko, co zostanie oznaczone jako "nienawiść", "ekstremizm", "dezinformacja" – a równocześnie migracyjny tygiel będzie fizycznie niszczył infrastrukturę, na której ten oficjalny Internet stoi.
Dla przeciętnego, myślącego Europejczyka układ jest prosty: albo siedzisz na państwowym, ocenzurowanym, podatnym na blackouty Internecie naziemnym, albo kupujesz sobie dostęp do prywatnej sieci z orbity, która może być w danym kraju formalnie zakazana, ale działa niezależnie od lokalnego ministra cyfryzacji. Starlink ma tu przewagę skali: tysiące satelitów, rosnące przepustowości, spadające koszty terminali. Jeśli popyt eksploduje – czy to z powodu cenzury, czy chaosu – efekt skali może zepchnąć ceny zestawów użytkownika końcowego do poziomu, przy którym kupowanie ich na lewo będzie tak oczywiste, jak kiedyś ściąganie MP3 z Napstera.
UE może próbować formalnie blokować Starlinka: licencjami, przepisami, groźbą kar dla operatorów i użytkowników. Tylko że w momencie, w którym milion ludzi w jednym kraju kupi talerze i modemy, żaden rząd nie ma realnej możliwości egzekwowania zakazu bez przejścia w model jawnie totalitarny (konfiskaty anten, naloty, policyjny teatr na dachach). A każdy krok w tym kierunku będzie tylko wzmacniał narrację Muska: to nie ja jestem tyranem, to oni boją się, że ludzie będą mówić i myśleć bez ich zgody.
Polska jako bastion i beneficjent
Na tym tle Polska wygląda – paradoksalnie – jak naturalny beneficjent dekad euro-absurdu. Brak stref no-go, marginalna mniejszość muzułmańska, stosunkowo konserwatywne społeczeństwo i traumatyczne wspomnienia komunizmu powodują, że islamizacja na skalę zachodnioeuropejską jest u nas znacznie mniej prawdopodobna. Jednocześnie geopolityka, nearshoring (strategia biznesowa polegająca na przenoszeniu operacji, produkcji lub usług do pobliskich krajów) i wojna na Ukrainie zrobiły z Polski logistyczny i produkcyjny hub Europy Środkowej – miliardy euro inwestycji, przenoszenie łańcuchów dostaw z Niemiec, Francji, Włoch nad Wisłę.
Jeżeli Zachód Europy będzie się dalej staczał w kierunku mieszanki kalifatów i policyjnych stref cenzury, najcenniejszy kapitał – ludzki i biznesowy – zacznie szukać bezpiecznej przystani. I to nie będą uciśnieni w rozumieniu lewicy, ale ludzie, którzy widzą, co się dzieje: przedsiębiorcy, specjaliści IT, inżynierowie, ci, którzy potrafią liczyć i myśleć, a nie tylko cytować slogany o różnorodności. Polska już dziś uprościła przepisy migracyjne dla wysoko wykwalifikowanych obywateli państw trzecich oraz rezydentów UE, a firmy konsultingowe wprost reklamują kraj jako bezpieczny, tani i stabilny hub dla Zachodu.
Tacy ludzie nie przyjadą tu po to, żeby grzecznie poddać się kolejnemu lokalnemu wariantowi DSA. Przyjadą z mentalnością "uciekłem od tego syfu" – i będą szukać narzędzi, które gwarantują im realną suwerenność informacyjną. Starlink jest naturalnym komponentem takiego pakietu: dom w spokojnym polskim mieście, biznes w nearshoringowej strefie, a nad głową prywatna konstelacja, która nie zależy od kaprysów kolejnej europejskiej komisji.
Polityczne sprzężenie zwrotne
Jeżeli założymy scenariusz, w którym w samym tylko jednym kraju (np. Polsce) milion ludzi kupuje zestawy Starlinka, żaden zakaz nie wytrzyma zderzenia z rzeczywistością. Taka masa użytkowników to nie garstka piratów, tylko realny, zorganizowany elektorat, który głosuje przeciw partiom broniącym DSA i europejskich standardów informacyjnych. Każda próba delegalizacji Starlinka, każda medialna nagonka na niebezpieczny satelitarny Internet automatycznie wpycha tych ludzi w ramiona ugrupowań antysystemowych, paleolibertariańskich, antybrukselskich. W Polsce to Konfederacja.
Mechanizm jest prosty i pięknie wolnorynkowy, zgodny z austriacką szkołą w ekonomii: rynek najpierw rodzi szarą strefę technologii, która daje ludziom wolność, państwo próbuje ją zdusić, ale im bardziej dociska, tym większy opór polityczny generuje, w końcu musi się cofnąć, bo inaczej straci władzę. W tym modelu Musk nie musi wygrywać w sądach europejskich ani negocjować w Brukseli – wystarczy, że doprowadzi do sytuacji, w której miliony europejskich wyborców będą miały osobisty, finansowy i egzystencjalny interes w tym, żeby jego infrastruktura przetrwała.
Musk jako przedsiębiorca cywilizacyjny
Moja teoria przedstawia Muska w roli przedsiębiorcy cywilizacyjnego: nie tylko właściciela kilku big techów, ale kogoś, kto świadomie wchodzi w konflikt z konstrukcją polityczną, którą postrzega jako wrogą wolności, bo wie, że na końcu tego konfliktu stoi masowy popyt na jego prywatną alternatywę. Kara 120 mln euro dla X, IRIS2, DSA, no-go zones, nearshoring do Polski, chaos migracyjny i cenzura – to wszystko są elementy jednego procesu: powolnego rozpadu centralistycznej, unijnej utopii i rodzenia się równoległych struktur komunikacji, gospodarki i migracji.
Jeżeli ten proces pójdzie tak, jak opisuję, Starlink stanie się nie tylko kolejną usługą telekomunikacyjną, ale realnym szkieletem równoległego, niepaństwowego Internetu, który wykorzystają wszyscy – od islamistów po ich przeciwników, od libertarian po zwykłych ludzi, którzy mają już dość państwowej wersji rzeczywistości. A Polska, przy całej swojej patologicznej polityce wewnętrznej, ma szansę zostać jednym z głównych węzłów tej nowej cywilizacji: relatywnie homogenicznym, jeszcze nie zinfiltrowanym przez kalifaty, technicznie kompetentnym i geograficznie kluczowym.
Z tej perspektywy Musk nie zwariował, tylko rozumie, że najpewniejszym sposobem zmonetyzowania przyszłości nie jest grzeczne wpasowanie się w DSA, ale przyspieszenie momentu, w którym ludzie powiedzą: dziękujemy, wysiadamy z tego unijnego autobusu i wsiadamy w prywatny statek kosmiczny z anteną Starlink na dachu.
Epilog paleolibertariański
Konflikt Musk–UE staje się jedynie epizodem w znacznie większym procesie cywilizacyjnej rekonfiguracji. Moja paleolibertariańska diagnoza, że państwa upadają nie w wyniku rewolucji, ale w wyniku erozji technologicznej, nabiera konkretnych kształtów. Gdy infrastruktura komunikacyjna przechodzi z własności państwowej do prywatnej, gdy przepływ informacji staje się odporny na regulację, gdy obywatel zyskuje technologię niezależną od administracji, to państwo nie traci jednego narzędzia –traci fundament swojego istnienia, czyli monopol na informację, przemoc i infrastrukturę.
Satelity zamiast rządu, prywatne sieci zamiast biurokracji, równoległe obiegi decyzyjne zamiast ministerstw. To wszystko jest materiałem, z którego rodzi się świat, o którym od dawna pisałem: świat, w którym państwa będą cofać się krok po kroku, aż pozostaną wyłącznie jako anachroniczne relikty, a ich funkcje przejmą prywatne systemy, wolne wspólnoty i dobrowolne kontrakty. Jeśli Musk przyspieszy ten proces choćby o dekadę, to jego satelity okażą się pierwszymi cegłami pod architekturę nadchodzącego anarchokapitalizmu.
Grzegorz GPS Świderski
https://t.me/KanalBlogeraGPS
https://Twitter.com/gps65
https://www.youtube.com/@GPSiPrzyjaciele
PS. Notki powiązane:
- https://niepoprawni.pl/blog/gps65/otworzmy-polske-dla-uciekinierek
- https://niepoprawni.pl/blog/gps65/sytuacja-sprzyja-polsce
- https://naszeblogi.pl/65118-dobre-panstwo-martwe-panstwo
- https://www.salon24.pl/u/gps65/1264276,wzrost-wydajnosci-pracy-zlikwiduje-panstwa
- https://www.salon24.pl/u/gps65/1262321,lenistwo-pokona-terroryzm
Może wtedy błądzące gwiazdy oraz pieszczoszki admina zaczną opadać, tfu spadać 😡
Świat się zmienia i podziemia wzlatują w kosmos...
Ciekawy jestem czy ty uwazasz ze Polska jest wolnym i suwerennym krajem czy juz pozbawioba zludzen kolonia???????
Mam swoje poglady zblizone do Marka, a nawet bardziej dokladnie znam plany Besti niz Marek.
https://youtu.be/p0oolTg…
W dzisiejszym stanie zagrożeń cywilizacyjnych wielokroć ważniejsze jest to, że Polska ma dużo mniej islamistów, niż to, czy jest suwerenna. Nawet jeśli jesteśmy w 100% zależni od Niemiec, to jak oni zostaną szariackimi kalifatami, to tej hegemonii nad nami nie utrzymają, bo to są konkretni ludzie, którzy teraz sprawują władzę i oni ją stracą i do nas uciekną i nas będą błagać o litość, byśmy ich przyjęli i będą przepraszać, że nas zniewalali.
https://pbs.twimg.com/me…
Allahu akbar im dobrze zrobi 😡
Oni będą robić za eunuchów w haremach...
Temat jest naprawdę złożony. Łatwo jest tu popaść w uproszczenia, ale mimo to warto porozmawiać o konsekwencjach DSA i o tym, co to oznacza dla realnej wolności debaty.