Przegląd prasowych tytułów: "w Danii wyliczają aż 183 aktywne strefy walk na całym globie, co tylko potęguje poczucie, że nigdzie nie jest bezpiecznie".
Pada deszcz, szary i melancholijny, dokładnie taki jak te moje myśli, które dzisiaj w ogóle nie mają ochoty spacerować nad morzem. Swojego croissanta nie podzielę dziś z mewą, która gdzieś tam nad mokrym deptakiem czai się cierpliwie w oczekiwaniu na okruchy. Siedzę więc bezpiecznie za panoramiczną szybą, spoglądając na szary, falujący Bałtyk, a w głowie kłębią mi się myśli wojenne, pełne niepokoju i refleksji nad tym, co przyniesie jutro. Przeglądam tytuły gazet, choć tak naprawdę to narzędzie niby-inteligentne robi to za mnie, przetwarzając dane w sposób mechaniczny i bez żadnego smaku, jak automatyczna maszyna do żucia informacji, która wypluwa fakty bez emocji.
No więc cóż tam dzieje się na świecie, pytam sam siebie, a odpowiedzi napływają z różnych stron globu, tworząc mozaikę lęków i prognoz. W Stanach Zjednoczonych, w magazynie POLITICO, piszą o pięciu wojnach, których eksperci obawiają się, że mogą wybuchnąć w ciągu następnych pięciu lat, co brzmi jak zapowiedź sequela jakiegoś wielkiego kataklizmu, z Donaldem Trumpem w roli głównego bohatera, dyrygującego chaosem z tweetem w dłoni.
W Niemczech, na portalu taz.de, tytuł brzmi Globalne regiony kryzysowe 2025: Świat stoi w płomieniach, gdzie opisują cały świat pogrążony w ogniu konfliktów, a aż 305 milionów ludzi desperacko potrzebuje pomocy humanitarnej, błagając o chleb zamiast o nowe rakiety.
W Hiszpanii, w dzienniku EL PAÍS, raport z Davos wskazuje na wojny, zmiany klimatu oraz na dezinformację jako największe ryzyka roku 2025, tworząc trio piekielnych zagrożeń, które tańczą nad naszymi głowami jak złowieszczy walc, nie dając chwili wytchnienia.
We Francji, w Le Monde, dyplomatycznie zadają pytanie Jak zawrzeć pokój? Brzmi jak filozoficzne westchnienie nad kieliszkiem wina w paryskim bistro, ale jednocześnie tamtejszy Przegląd Strategiczny zachęca by gotować się do wojny i wręcz nakazuje Francuzom już stawać do bitwy, choć przytomnie nie piszą z kim.
W Polsce sprawy nabierają jeszcze bardziej osobistego wymiaru, bo tu, nad Bałtykiem, czujemy oddech tych konfliktów na karku. W Gazecie Wyborczej scenariusze dla świata 2025 mówią o niekończącej się wojnie w Ukrainie i niepewnej przyszłości Strefy Gazy, co oczywiście budzi lęk przed długotrwałym chaosem. W Rzeczpospolitej Wołodymyr Zełenski ostrzega, że wojna może skończyć się w 2025 roku, ale tylko pod koniecznym warunkiem rozmów z Trumpem, na dokładkę także teksty o wojnie na Bliskim Wschodem oraz manewrach „Zapad 2025” ładnie podsycają obawy przed rosyjskim zagrożeniem.
W Naszym Dzienniku o symulacji wojny z NATO i atakach na kraje NATO brzmią jak bezpośrednie wyzwanie rzucone nam wszystkim, a ćwiczenia Zapad 2025 na Białorusi tylko potęgują ten niepokój. W DoRzeczy wieszczą, że Francja przewiduje wybuch nowej wojny w Europie, a Rosja straszą Polaków nietypowymi ruchami wojsk, co sprawia, że sequel wydarzeń z 1939 roku wydaje się nie tyle odległą historią, ile nadciągającą chmurą na naszym niebie.
W Danii, na antenie TV 2, piszą że Ukraina i Gaza zajmują nagłówki gazet a wojny rozprzestrzeniają się na resztę świata, jak rozlana kawa i wyliczają aż 183 aktywne strefy walk na całym globie, co tylko potęguje poczucie, że nigdzie nie jest bezpiecznie.
We Włoszech, w Calabria7, pierwsze strony gazet krzyczą dzisiaj: globalna wojna u bram, a Włochy tylko obserwują i milczą, co przypomina mi moją własną sytuację za tą szybą, gdzie wszystko widzę, ale nie interweniuję, ograniczając się do refleksji.
Patrząc na daleki horyzont, myślę o świętym Augustynie, który siedział w swoim ogrodzie w Hipponie, gdy Rzym padał w 410 roku pod naporem Wizygotów, którzy splądrowali miasto, a poganie natychmiast winili za to chrześcijan, twierdząc, że porzucenie starych bogów sprowadziło klęskę na Wieczne Miasto. On jednak, zamiast ulegać panice i desperacji, napisał monumentalne dzieło Państwo Boże, w którym podzielił świat na dwa porządki: Civitas Dei, czyli Państwo Boże oparte na miłości do Boga i dążeniu do wiecznego zbawienia, oraz Civitas Terrena, czyli Państwo Ziemskie zbudowane na egoizmie i doczesnych ambicjach, co prowadzi nieuchronnie do upadku i rozpadu.
Dziś, w roku 2025, z tymi wszystkimi nagłówkami o Ukrainie, Gazie i Chinach, a także o Zapad-2025 i wyścigu zbrojeń między Rosją a USA, czy nie mamy do czynienia z dokładnie tym samym scenariuszem, gdzie historia powtarza się w nowej odsłonie, ubrana w nowoczesne drony i cyberataki?
Napięcia rosną jak fale Bałtyku podczas sztormu, gwałtowne i nieprzewidywalne, a w Internationale Politik piszą o trzech strefach walki, obejmujących Europę, Azję oraz Bliski Wschód, co brzmi jak przepis na globalną apokalipsę bez żadnych fajerwerków, tylko z cichym szumem deszczu i bzyczeniem dronowych silników.
Augustyn miał rację, twierdząc, że ziemskie imperia gniją od wewnątrz przez pychę i moralne zepsucie, podczas gdy prawdziwe państwo to nie te z map i granic, lecz to oparte na miłości do czegoś większego niż my sami, czegoś transcendentnego i wiecznego, co przetrwa nawet największe burze historii.
Deszcz wreszcie przestaje padać, a mewa zaczyna klekotać za szybą, jakby domagała się swojej porcji, co przywraca mnie do rzeczywistości i przypomina, że życie toczy się dalej mimo tych wojennych widm. Narzędzie kończy swój raport słowami, że świat jest w napięciu, ale jeszcze nie płonie całkowicie, co daje iskierkę nadziei pośród tych szarych chmur. Wychodzę więc na zewnątrz, dzielę się croissantem z mewą i czekam, aż słońce przebije się przez chmury, bo historia, jak podkreślał Augustyn, to nie jest żaden koniec, lecz dopiero początek czegoś nowego i pełnego możliwości. Wojenne myśli? Niech one padają wraz z tym deszczem, a ja po prostu idę dalej, krok po kroku, w stronę jaśniejszego horyzontu, gdzie może kiedyś znów zabłyśnie słońce.
Może jednak należało podzielić się z mewą tym rogalikiem.Na tle tych wszystkich smutnych nagłówków gazet nie dajacych większej nadziei na światowy pokój i spokój przynajmniej ta mewa byłaby ucieszona. A smutne nagłówki już czekają w kolejce. Rozruchy we Francji mogą rozlać się po Europie już i tak niezadowolonej a może już wściekłej. Ludzie boją się wojny i myślą o wojnie. A u nas o czym myśli władza ? Jak zlikwidować opozycję,jak zniszczyć sądy i prawo. Jak zmarginalizować prezydenta.Chyba jednak nie myślimy o wojnie.
Tak, minęło już 45 lat od pierwszych strajków w lipcu 1980 roku, zwanych "Lubelski Lipiec", które wybuchły w Świdniku i Lublinie w odpowiedzi na podwyżki cen mięsa i jego przetworów, a z czasem rozprzestrzeniły się na inne regiony Polski, stając się preludium do powstania NSZZ "Solidarność". Bezpośrednią przyczyną strajków w lipcu 1980 roku było wprowadzenie podwyżek cen mięsa i przetworów mięsnych, co dotknęło większą część społeczeństwa. Pierwsze strajki rozpoczęły się w Świdniku, w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego PZL-Świdnik, a następnie rozprzestrzeniły się na inne zakłady w Lublinie i w regionie Lubelszczyzny. Po sukcesie strajku w PZL-Świdnik, gdzie dyrekcja po raz pierwszy w powojennej Polsce podpisała pisemne porozumienie z protestującymi, strajki objęły ponad 150 zakładów Lubelszczyzny. "Lubelskoraz Lipiec" okazał się kluczowym momentem, inicjując łańcuch protestów, które ostatecznie doprowadziły do powstania Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego "Solidarność" i rozpadu systemu komunistycznego.
To wydarzenie miało ogromne znaczenie. Więcej informacji można znaleźć pod adresem: https://pai.media.pl/his…
Oczywiscie, watro znać historię Ojczyzny. Powinien Pan napisą oddzielny tekst na NB.
Felietonistyka do usług. Oczywiście.